Читать книгу Lodowata pustka - Brian Freeman - Страница 9
Оглавление1
Jonathan Stride zorientował się, że nie jest sam.
Zajechał pod swój dom na Park Point o drugiej nad ranem i od razu zauważył, że coś jest nie tak. Zadziałał jego instynkt, gdyż od ulicy nic nie wzbudzało podejrzeń. W sąsiedztwie nie stały żadne samochody, których by nie znał. Szybko powiódł wzrokiem po tonących w ciemności drzewach wokół domu, ale nie spostrzegł niczego podejrzanego. A kiedy wytężył słuch, nie usłyszał niczego niezwykłego poza nieustannym hukiem fal Jeziora Górnego rozbijających się o brzeg za grzbietem wydm. Mimo to, zamknąwszy swojego forda expedition, ruszył w stronę wejścia z werandy, ustawiając się tak, żeby móc niepostrzeżenie zacisnąć palce na kolbie pistoletu.
Kierował nim wyłącznie instynkt.
W pobliżu domu zauważył na śniegu ślady butów. Były nieduże, najwyżej rozmiaru siedem, a ktokolwiek je zostawił, poruszał się w pośpiechu i nie dbał o ich zacieranie. Skręcił po śladach przez trawnik i wzdłuż podjazdu poszedł na tyły domu. Z daleka uważnie obserwował okna, lecz w żadnym nie zauważył światła. Jeśli ktokolwiek był w środku, czaił się na niego w ciemności.
Skręcił z porośniętej trawą ścieżki prowadzącej na plażę ku tylnym drzwiom domu i wszedł na werandę. Zdjął skórzaną kurtkę i powiesił ją na brzegu oparcia stojącej tutaj sofy kupionej na wyprzedaży garażowej. Strząsnął też śnieg z kręconych włosów. Trzymając pistolet w wyciągniętej dłoni, otworzył drzwi prowadzące do kuchni.
W domu było zimniej niż zwykle. Dał się słyszeć świst wiatru wpadającego do środka. Nie zapalając światła, ruszył na palcach przed siebie, lecz deski podłogowe z lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku i tak go zdradziły. Skrzypiały przy każdym kroku, ujawniając jego pozycję. Jednak nie miało to żadnego znaczenia.
– Wiem, że tu jesteś – powiedział głośno. Ale nikt nie odpowiedział.
Z kuchni przeszedł do jadalni, po czym skręcił za róg i wszedł do salonu. Popatrzył na znajdujący się po prawej fotel obity czerwoną skórą, stojący przed wygasłym kominkiem. Środek pokoju zajmowały sofy z zestawem małych wełnianych dywaników, dalej były schody prowadzące na niewykończone poddasze. Ale i na tej otwartej przestrzeni nikogo nie było. W pokoju zalegały ciemności. Tutaj szum wiatru był głośniejszy i bardziej dokuczliwy, w jego podmuchach powiewały zasłony gościnnej sypialni znajdującej się naprzeciwko. Rzadko korzystał z tamtego pokoju, kurz grubą warstwą pokrywał półki z książkami i jego zapiski z dawnych spraw kryminalnych. Przeszedł ciasnym korytarzykiem do sypialni, gdzie stare deski podłogowe znów zdradzały jego pozycję, niczym tunel w wesołym miasteczku. Zauważył wybitą szybę, okruchy szkła zaścielające podłogę i firankę zdającą się falować w nocnym powietrzu niczym duch.
W sypialni nie było nikogo. Wąskim strumieniem światła z latarki kieszonkowej poświecił na lustro i od razu zauważył ślady krwi na jego ramie.
– Wiem, że jesteś ranna! – oznajmił na głos.
Cofnął się do saloniku i uważnie przyjrzał schodom w przeciwległym końcu, prowadzącym do sypialni. Musiała się ukrywać właśnie tam. Już na początku uznał, że to musi być kobieta, świadczyła o tym wielkość śladów na śniegu. W domu było jeszcze sporo pomieszczeń do zbadania, kolejna mała sypialnia za rogiem od strony ulicy, poddasze oraz nieduża łazienka – wcześniej jednak zobaczył mokre ślady butów prowadzące do drzwi jego pokoju. A kilka kroków dalej spostrzegł jasnobrązowe skórzane buty kowbojskie, których odciski pasowały do tych, jakie oglądał w śniegu przed domem.
– Wchodzę, dobra? – zapowiedział głośno.
Znowu odpowiedziała mu cisza.
Rozejrzał się po swojej sypialni. Kołdra na łóżku była odsunięta na bok. W łóżku nikogo nie było, ale drzwi szafy były szczelnie zamknięte na zatrzask. Zazwyczaj same się zamykały z powodu pochyłości podłogi, ale on nigdy nie domykał ich do końca. Obrócił gałkę starego zamka i szarpnięciem je otworzył, aż się zatrzęsły i głośno zaskrzypiały.
Skierował światło latarki w dół, na drobną skuloną postać owiniętą w kapę z łóżka. Zobaczył tylko jej twarz. Nawet nie była to kobieta, ale dziewczyna. Nastolatka. Utkwiła w nim spojrzenie, oczy miała rozszerzone ze strachu. Długie ciemne włosy były całkiem mokre, lepiły jej się do twarzy. Dygotała z zimna, a skórę miała siną z przemarznięcia.
Schował pistolet do kabury. Zapalił światło w szafie, oślepiona dziewczyna gwałtownie zamknęła oczy.
– Nazywam się Stride – powiedział. – Nie bój się. Nie skrzywdzę cię. Jestem porucznikiem policji w Duluth.
Nie otwierając oczu, skinęła głową. Musiała wcześniej wiedzieć, kim on jest. Kapa zsunęła się nieco, odsłaniając nagie kościste ramiona.
Kucnął przed dziewczyną.
– Jak się nazywasz?
Dopiero teraz otworzyła oczy, ciemne, piwne, o idealnym kształcie.
– Cat – odparła.
– Witaj, Cat. Możesz mi powiedzieć, co tutaj robisz?
Nie odpowiedziała od razu, w ciasnej, zakurzonej przestrzeni wyczuł jednak silną falę bijących od niej emocji. Zidentyfikował strach i dotkliwe osamotnienie, nie musiał więc czekać na odpowiedź, żeby się domyślić, że ona nie ma się gdzie podziać. Wreszcie odezwała się szeptem, jakby zdradzała mu tajemnicę:
– Ktoś próbował mnie zabić.
*
Flanelowa koszula, którą od niego dostała, sięgała jej do kolan. Poza tym była ubrana w grube białe skarpety i workowate szorty. Włosy miała już suche, a twarz czystą i zaróżowioną po gorącej kąpieli. Siedziała przy kuchennym stole i trzymała oburącz kubek z herbatą. Jeden palec miała zabandażowany, gdyż skaleczyła się, wybijając szybę w oknie.
– Przepraszam za tę koszulę – powiedział z uśmiechem Stride. – Kobieta, która tu mieszkała, Serena, była dużo wyższa od ciebie.
Cat wzruszyła ramionami.
– Nie ma sprawy. Podoba mi się. Ładnie pachnie.
Utkwiła spojrzenie w kubku, miał więc okazję przyjrzeć się jej rysom. Wszystkie nastolatki odznaczały się niezwykłą urodą młodości, latynoskie dziewczęta były szczególnie atrakcyjne, on jednak uznał, że Cat jest jedną z najpiękniejszych dziewcząt, jakie dotąd widział. Przypominała klasyczną rzeźbę z płaskimi, wysoko sklepionymi policzkami i wyraźnie spiczastą brodą. Twarz miała małą, gdyż cała była drobnej budowy. Ciemne włosy spływały jej puszystymi pasmami do piersi, rozpięta pod szyją koszula odsłaniała złoty łańcuszek. Nie widział jeszcze jej uśmiechu, ale łatwo się domyślał, że na tak ukształtowanych ustach musi być bardzo ładny. Całości dopełniał drobny, lekko zaokrąglony nos oraz czarne brwi ułożone w łuk niewinnego zdumienia.
Jednakże nie była niewinna. To dobrze wiedział. Na twarzy miała odciśnięte piętno życia na ulicy. Niemalże był w stanie wyczytać, ile miesięcy spędziła w rejonach przemysłowych, na Graffiti Graveyard pod estakadami autostrad. Była wygłodzona, co zdradzały nie tylko jej mocno podkrążone oczy, lecz także rozkosz, z jaką jadła kanapkę z pieczonym indykiem, którą dla niej zrobił. Wyczuwał z jej ust woń alkoholu, podejrzewał też, że brała narkotyki. Zapewne syntetyczne, które obecnie na ulicach były najtańsze. W jej postawie dominowała melancholia, która w ciągu kilku miesięcy musiała się przerodzić w cynizm. Wciąż jeszcze wyglądała młodo, lecz już niedługo miała się zestarzeć.
– Naprawdę chciałbym, Cat, żebyś się zgodziła na wizytę w szpitalu – powiedział już po raz drugi. – Zostawiłem wiadomość mojej partnerce Maggie, żeby zaraz tu przyjechała. Będziemy mogli razem zawieźć cię do lekarza.
Stanowczo pokręciła głową.
– Nie! Już mówiłam. Nie ma mowy o żadnym szpitalu. On mnie tam znajdzie. Zawsze wie, gdzie mnie szukać.
– Ale martwię się o ciebie. Powinnaś przejść badania.
– Chcę zostać tutaj. Tu jestem bezpieczna.
Postanowił nie nalegać. Była płochliwa, obawiał sie, że może uciec niczym przestraszona sarna.
– Posłuchaj. Mój przyjaciel Steve Garske prowadzi klinikę w Lakeside. Znamy się od bardzo dawna. Jest moim lekarzem. Czy mogę go z rana poprosić, żeby cię zbadał?
Oczy jej zabłysły.
– Doktor Steve?
– Znasz go?
– Udziela się ochotniczo w schronisku młodzieżowym w śródmieściu. Widziałam się z nim kilka razy. Jest miły.
– Świetnie. W takim razie zabiorę cię do niego. Dobrze?
Cat skinęła głową.
– Tak, dobrze.
Stride pociągnął łyk coli z puszki. Sam siebie uznawał za nieuleczalnie uzależnionego od tego napoju.
– Co cię dzisiaj spotkało, Cat?
Dziewczyna zerknęła pospiesznie na okna jadalni za jego plecami, jakby się obawiała, że zobaczy w ciemności czyjąś twarz.
– Byłam na przyjęciu na wielkim muzealnym statku stojącym w Canal Park. Jakaś gruba ryba wynajęła cały statek.
– Wiesz kto?
– Nie, ale była tam gromada sprzedawców samochodów.
Stride zmarszczył brwi. Trzeba wyłożyć niezłą kasę, żeby zorganizować prywatne przyjęcie na pokładzie „Fredericka”.
– Jak się tam dostałaś?
– Potrzebowali dziewcząt. – Zagryzła paznokieć z miną pełną poczucia winy. – Oprócz mnie było jeszcze kilka innych. Miałyśmy zapewnić rozrywkę.
– Jaką rozrywkę?
Wzruszyła ramionami.
– No, wie pan.
– Ile ty masz lat, Cat? – zapytał.
Wysunęła dolną wargę do przodu.
– Osiemnaście.
Jak uczniak pospiesznie uciekła spojrzeniem, żeby nie wyczytał w jej oczach kłamstwa.
– Nie zamierzam cię aresztować pod żadnym zarzutem – rzekł. – Chcę ci tylko pomóc. Ale musisz mi zaufać, dlatego proszę, żebyś była ze mną szczera.
Wiedział, że to daleko idąca prośba. Większość dziewcząt jej pokroju spodziewała się wyłącznie zdrady. Zaufanie było dla nich pojęciem abstrakcyjnym.
– Dobra, mam szesnaście lat – powiedziała. – Wmawiam wszystkim, że jestem starsza, żeby nikt nie zadawał zbędnych pytań. Jestem wystarczająco ładna, żeby nie martwili się o nic więcej. A seks... to tylko sposób na zarabianie pieniędzy, co nie? Brzydzę się tym. Ten dzisiejszy facet... Nawet nie doszło do niczego między nami, bo... dostał ode mnie po łbie. Naprawdę mocno.
– Zrobiłaś mu coś złego? – zapytał Stride.
– Zalał się krwią, ale nic mu się nie stało.
– Czemu go uderzyłaś? Rzucił się na ciebie?
– Chciał, żebym zrobiła coś, czego nigdy nie robię. To prawda, że sypiałam z różnymi facetami. W końcu to nic złego, to tylko seks. Ale nie godzę się na inne zabawy. To nie w moim stylu.
– Zabawy?
Dziewczyna wyjaśniła, co ma na myśli. Stride z trudem ukrył obrzydzenie.
– Czy to ten mężczyzna, którego ogłuszyłaś, próbował cię zabić? – zapytał w końcu.
– Nie. Jak go walnęłam, wyszłam z kajuty. Miałam ochotę wynieść się stamtąd jak najszybciej. Ale ktoś czekał na mnie na nabrzeżu przy statku i zaczął mnie ścigać aż do ładowni. Jedynym sposobem uwolnienia się od niego był skok z pokładu do wody.
Stride pochylił się w jej stronę.
– Skoczyłaś do kanału?
– Tak. Woda była strasznie zimna. Musiałam się pozbyć sukienki. Dopłynęłam do nabrzeża Canal Park, wyszłam na brzeg i uciekłam. Bałam się, że będzie mnie ścigać, więc gnałam biegiem ile sił.
– Ale to przecież ponad pięć kilometrów. Przebiegłaś cały ten dystans? Po śniegu?
– Ukradłam koc z samochodu stojącego na ulicy – odparła. – Bardzo mi się przydał.
Stride był pod wrażeniem. W postawie tej dziewczyny dostrzegł niezwykłe przywiązanie do życia, niezależne od tego, do czego ją zmuszało. Była młoda i drobna, ale nie brakowało jej odwagi. Serena uznałaby pewnie, że ma słabość do kobiet, które potrzebują ratunku.
– Czy wiesz, co to za mężczyzna ruszył za tobą w pościg?
– Nie.
– Jak wyglądał?
– Nawet przez chwilę nie widziałam jego twarzy.
– Dlaczego uważasz, że próbuje cię zabić?
– Bo to już nie pierwszy raz. Tropił mnie już wcześniej.
– Naprawdę? Jesteś tego pewna?
– Tak. Wszystko zaczęło się mniej więcej trzy tygodnie temu. Na jakiś czas wróciłam do domu. Wie pan, trochę tam mieszkałam, potem uciekałam. Któregoś wieczoru wymknęłam się przez okno i kiedy biegłam przez lasek, zauważyłam, że ktoś mnie ściga. To był pierwszy raz. Miałam szczęście, bo właśnie nadjechał autobus i wskoczyłam do środka. Widziałam, jak zwalnia kroku kilkadziesiąt metrów z tyłu.
– Ale nie rozpoznałaś go?
– Nie, było za ciemno. Potem kręciłam się tu i tam. Przez kilka dni mieszkałam u ciotki, która wynajmuje mieszkanie w Seaway. Pewnie pan wie, jak tam jest. Wyganiają człowieka nawet z baru Snickers. Wydawało mi się, że ktoś nadal mnie śledzi, więc postanowiłam zniknąć. Ale w ubiegłym tygodniu, kiedy nocowałam w schronisku przy First Street, w środku nocy wyszłam na spacer. Robię tak czasami. To była niedziela, ulice wyludnione, a mimo to jakiś samochód ruszył za mną. O mało mnie nie przejechał, gdy przechodziłam przez jezdnię przy barze Sammy’ego.
– Zwróciłaś uwagę, jaki to był samochód?
– Nie, zobaczyłam tylko jego światła. I od tamtej pory uciekam. Miałam nadzieję, że go zgubiłam, bo nie widziałam go przez cały tydzień. Aż do wczorajszego wieczora.
Stride zamyślił się nad tym, co usłyszał od Cat, konfrontując wiadomości z tym, co wyczytał z jej twarzy. Nie ulegało wątpliwości, że jest przerażona, ale nie umiał ocenić, ile z tego, co mówiła, jest prawdą. Kiedy ktoś żyje na ulicy, często źli ludzie próbują przejąć nad nim kontrolę. Lecz gdy się pije albo zażywa narkotyki, niekiedy świadomość umyka w boczne uliczki i trudno się w tym połapać. Wtedy bardzo łatwo popaść w paranoję. Wystarczy ciąg niecodziennych zdarzeń i jeśli nawet nie są nazbyt wiarygodne, w jaźni uciekiniera układają się w coś na kształt konspiracji.
Cat domyśliła się jego podejrzeń.
– Pewnie pan uważa, że zwariowałam – powiedziała.
– Nie, ale muszę zapytać, czy coś brałaś? Choćby jakieś syntetyki w rodzaju soli kąpielowych. Takie narkotyki mogą powodować poważne następstwa, włączając w to paranoję i halucynacje.
– Nie biorę narkotyków – odparła z naciskiem Cat.
– Żadnych?
– Tego nie powiedziałam. Próbowałam różnych rzeczy, ale nie podobało mi się to, jak na mnie działały, więc przestałam. Taka jest prawda. Nie brałam niczego od wielu miesięcy. Wszystko wydarzyło się tak, jak powiedziałam. Ten facet próbuje mnie zabić.
– Przychodzi ci do głowy jakiś powód, dla którego ktoś chciałby cię skrzywdzić?
– Nie – odparła. – Nie mam pojęcia.
– Czy nie przydarzyło ci się ostatnio coś niezwykłego? Może byłaś świadkiem jakiegoś przestępstwa? A może jesteś związana z kimś, kto nie chciałby, żeby wasz związek ujrzał światło dzienne?
– Nie sądzę. To znaczy... nie przychodzi mi na myśl nic w tym rodzaju. Przepraszam, wiem, że to niezbyt pomocne...
Uśmiechnął się do niej.
– No cóż, spróbujemy to wspólnie rozgryźć. Będziemy tylko musieli przeanalizować wszystko, co robiłaś i co cię spotkało w ostatnim czasie. Nie masz nic przeciwko temu? Będziesz musiała być ze mną szczera i niczego nie ukrywać.
– Nie wszystko może się panu spodobać – zapowiedziała.
– O to się nie martw. Nie tak łatwo zaskoczyć gliniarza. Ale przede wszystkim chciałbym, żebyś się najpierw przespała. Masz za sobą ciężką noc. Wypocznij, a potem pojedziemy na spotkanie ze Steve’em w jego klinice, żeby mieć pewność, że nic ci nie jest.
– Dziękuję, panie Stride.
Dopiero teraz po raz pierwszy dostrzegł uśmiech na jej twarzy. Nie mylił się. Był ciepły i uroczy, niczym słońce wyłaniające się zza chmur.
– Mogę cię o coś zapytać, Cat? – rzekł. – Dlaczego dziś wieczorem zjawiłaś się właśnie tutaj? Jak tu trafiłaś?
Dziewczyna zaczęła bawić się złotym łańcuszkiem, który miała na szyi. Jej oczy zaszły mgłą.
– Jakiś czas temu wyszukałam pański adres. Moja matka już wcześniej powtarzała, że gdyby tak mi się zdarzyło w życiu, że będę potrzebowała ochrony, nie mając w pobliżu nikogo bliskiego, powinnam skontaktować się właśnie z panem. Odszukaj pana Stride’a, powtarzała, była przekonana, że pan mi pomoże.
– Twoja matka?
– Umarła. Był pan przy tym.
Stride osłupiał. Dotychczas patrzył na Cat jak na przeciętną nastolatkę, jakby nic jej nie wyróżniało. Jak na zwykłą nieznajomą. Ale gdy teraz się jej przyjrzał, dostrzegł w jej twarzy znajome rysy. Znał ją. Dziesięć lat temu była sześciolatką uganiającą się za motylami pośród wybujałych iglaków, zwykłą sześciolatką o brudnych rączkach i buzi wysmarowanej czekoladą.
Sześciolatką ukrywającą się pod werandą na tyłach domu z miną stężałą w wyrazie przerażenia.
Cat.
– Więc ty jesteś Catalina – mruknął, pogrążony we wspomnieniach. – Catalina Mateo. Twoją matką była Michaela.
– Pamięta ją pan – odparła. – Wiedziałam, że tak będzie.
Stride odsunął się z krzesłem od stołu i poderwał na nogi. Rzeczywistość natarła na niego niczym silny cios w pierś. Przeszedł do zimnego, ciemnego salonu i zaczerpnął powietrza, które poczuł głęboko w płucach. Odbicie jego twarzy w starym lustrze przypominało postać z rysunkowych horrorów. Krótkie, zmierzwione czarne włosy były upstrzone siwizną. Brodę i policzki pokrywał całodniowy zarost. Niepokojące piwne oczy nie tylko zdawały się przewiercać wszystko, ale i wszystko zdradzały. Kurczowo zacisnął pięści i poczuł, jak pogłębiają się zmarszczki na jego i tak pomarszczonym czole. To już nie były zmarszczki, ale głębokie bruzdy. Poczuł się jak stary człowiek. Wiek robił swoje. Usiadł w głębokim, czerwonym skórzanym fotelu stojącym w rogu i jeszcze raz popatrzył na twarz dziewczyny wypływającą z pamięci. Michaela.
Przez dziesięć lat była jego sennym koszmarem. Nigdy nie uwolnił się od poczucia winy w związku z tym, co ją spotkało.
A teraz jeszcze to.
Catalina. Cat. Ukochana córeczka Michaeli staczająca się w prostytucję. Uciekinierka.
– Panie Stride?
Stanęła w przejściu z jadalni na tle świateł palących się za jej plecami. Po chwili ostrożnie ruszyła w jego kierunku. Starała się wyczytać coś z jego miny i zapewne oboje wędrowali myślami do wydarzeń tamtego wieczoru. Do wspomnień o jej matce.
Osunęła się przed nim na kolana i Stride przyciągnął ją do piersi, utulił z taką czułością, jakby była jego córką. Minęło dziesięć lat, lecz wciąż widział w niej tamtą małą dziewczynkę. W jego ramionach wydawała się delikatna i bezbronna. Bardzo chciał odmienić jej przeszłość i sprawić, by spotykały ją same dobre rzeczy. Chciał odtworzyć wszystko, co utraciła, ale to było poza jego mocą. Nie był w stanie cofnąć tego, co się wydarzyło, ani naprawić swoich błędów. Mógł tylko dalej składać obietnice.
Ale nie sobie. I nie Cat. Michaeli. Nową obietnicę zamiast tej, której nie zdołał dotrzymać dziesięć lat temu.
Teraz mógł ocalić jej córkę.
Mógł ją uratować.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.