Читать книгу Dyktatura danych (Kulisy działania Cambridge Analytica.) - Brittany Kaiser - Страница 6

1 Spóźnienie

Оглавление

POCZĄTEK 2014 ROKU

Alexandra Nixa ujrzałam po raz pierwszy przez grubą taflę szkła, co zapewne jest najlepszym sposobem oglądania ludzi takich jak on.

Spóźniłam się na lunch biznesowy, naprędce zorganizowany przez mojego serdecznego przyjaciela, Chestera Freemana, który nie pierwszy już raz był moim aniołem stróżem. Mieliśmy się spotkać z jego trzema bliskimi współpracownikami – dwóch z nich widywałam już wcześniej – szukających specjalisty z pogranicza polityki i mediów społecznościowych. Ponieważ brałam udział w kampanii Obamy w 2008 roku, uważałam się za obeznaną w tej dziedzinie, a choć wciąż pisałam pracę doktorską, rozglądałam się za dobrze płatną robotą. Przed wszystkimi oprócz Chestera utrzymywałam w tajemnicy fakt, że potrzebowałam stałego źródła przychodów, aby móc zatroszczyć się o siebie i wesprzeć rodzinę w Chicago. To spotkanie miało być dla mnie sposobem na pozyskanie krótkoterminowego i potencjalnie lukratywnego kontraktu doradczego, byłam więc wdzięczna przyjacielowi za udzielone w porę wsparcie.

Lecz gdy dotarłam na miejsce, było już prawie po lunchu. Rano tego dnia miałam kilka spotkań i mimo pośpiechu przybyłam za późno – Chester wraz z dwoma znanymi mi już mężczyznami palili poobiedniego papierosa, kuląc się z zimna przed restauracją z sushi w Mayfair, w otoczeniu georgiańskich rezydencji, majestatycznych hoteli i drogich sklepów. Ci dwaj pochodzili z Azji Środkowej i przybyli do Londynu w interesach – tak jak Chester. Skontaktowali się z nim, prosząc o wskazanie kogoś, kto mógłby im pomóc w zakresie komunikacji cyfrowej (kampanii e-mailowych i społecznościowych) na potrzeby nadchodzących ważnych wyborów w ich kraju. Żadnego z tych wpływowych ludzi nie znałam dobrze, choć spotykałam ich już wcześniej i polubiłam, Chester zaś, zapraszając nas na wspólny lunch, chciał wyświadczyć nam wszystkim przysługę.

Na powitanie skręcił dla mnie papierosa i pochylił się, by mi go przypalić. Osłaniając się przed narastającym wiatrem i żywo dyskutując, Chester, jego dwaj znajomi i ja wymieniliśmy się nowinami. Patrząc w świetle popołudniowego słońca na zadowolonego i rumianego przyjaciela, nie mogłam wyjść z podziwu dla jego kariery. Niedawno, powołany przez premiera małego wyspiarskiego kraju, objął posadę dyplomatyczną; zajmował się relacjami biznesowymi i handlowymi, ale kiedy go poznałam – na Narodowym Konwencie Demokratycznym w Denver w 2008 roku – był dziewiętnastoletnim, długowłosym idealistą w niebieskiej dashiki[2]. Staliśmy w długiej kolejce przed Broncos Stadium, czekając na Hillary Clinton, która miała poprzeć nominację demokratycznego kandydata na prezydenta, Baracka Obamy. Właśnie wtedy natknęliśmy się na siebie i zaczęliśmy rozmawiać.

Od tamtego czasu każde z nas przebyło długą drogę, gromadząc bagaż rozmaitych politycznych doświadczeń. Oboje marzyliśmy o „dorośnięciu” do międzynarodowej polityki i dyplomacji, on zaś niedawno z dumą wysłał mi zdjęcie certyfikatu, który otrzymał na okoliczność swojego angażu. A choć stojąc przede mną w cieniu restauracji, wyglądał poważnie, jak na świeżo upieczonego dyplomatę przystało, ja wciąż pamiętałam go jako genialnego kumpla do pogaduszek, jakiego znałam do tej pory. Był mi bliski jak brat.

Paląc, Chester przeprosił za pośpiesznie umówiony lunch, o którym powiadomił mnie w ostatniej chwili. I jakby chcąc podkreślić, jak wyjątkowych ludzi udało mu się zgromadzić, wskazał gestem okno, przez które ujrzałam trzecią z zaproszonych osób. Siedzący przy stoliku mężczyzna wkrótce miał odmienić moje życie, a potem losy świata.

Z telefonem komórkowym przyklejonym do ucha, wyglądał na typowego biznesmena z Mayfair, lecz – jak wyjaśnił Chester – nie był pierwszym lepszym przedsiębiorcą. Nazywał się Alexander Nix i kierował brytyjską firmą zajmującą się obsługą wyborów. Firmą tą była SCL Group, a rozwinięcie akronimu SCL – Strategic Communications Laboratories – skojarzyło mi się z tego rodzaju nazwą, jaką zarząd nadaje sławnej agencji reklamowej, chcąc, aby brzmiało to naukowo. Mój przyjaciel podkreślił, że SCL odniosła niesamowity sukces, pozyskując na przestrzeni dwudziestu pięciu lat kontrakty obronne na całym świecie i przeprowadzając wybory w wielu krajach. Powiedział też, że podstawowym zadaniem SCL było wynoszenie do władzy prezydentów i premierów, a w wielu przypadkach także dbanie o to, by pozostali oni na swych stołkach. Niedawno SCL Group zaangażowała się w reelekcję premiera, dla którego teraz pracował Chester. Domyśliłam się, że właśnie za jego pośrednictwem poznał Nixa.

Przetrawienie tych informacji zajęło mi dłuższą chwilę. Zebranie nas wszystkich tego popołudnia zwiastowało potencjalny konflikt interesów. Zamierzałam zareklamować swoje usługi dwóm przyjaciołom Chestera, lecz teraz stało się jasne, że zajmujący się wyborami dyrektor przybył zrobić to samo. Doszłam do wniosku, że przez moje spóźnienie, młody wiek i brak doświadczenia to właśnie Nix zdoła ubić z nimi interes, na który liczyłam.

Spojrzałam na mężczyznę przez okno. Teraz sprawiał wrażenie kogoś niezwyczajnego. Z telefonem wciąż przyciśniętym do ucha, nagle wydał mi się bardzo poważny i do bólu profesjonalny. Przyszło mi do głowy, że zostałam zdeklasowana i nie miałam tu czego szukać. Poczułam się rozczarowana, ale starałam się tego nie okazywać.

– Pomyślałem, że chciałabyś go poznać. Wiesz, ma kontakty… – powiedział Chester, zapewne mając na myśli przyszłe zlecenia. – W najgorszym razie zyskasz materiał do swojej pracy dyplomowej – zasugerował.

Kiwnęłam głową. Pewnie miał słuszność. Choć czułam żal z powodu zaprzepaszczonej – jak mi się zdawało – szansy na biznes, sprawa ciekawiła mnie z naukowego punktu widzenia. Co robi dyrektor generalny tego rodzaju firmy? Nigdy nie słyszałam o przedsiębiorstwie zajmującym się wyborami.

Na podstawie czasu spędzonego w zespole Obamy, niedawnego wolontariatu w organizacji Democrats Abroad w Londynie i uczestnictwa w komitecie wyborczym Ready for Hillary wiedziałam, że menedżerowie kampanii pracują w ramach własnego kraju, posiłkując się niewielką, elitarną grupą sowicie wynagradzanych ekspertów oraz armią słabo opłacanych pracowników, ochotników i praktykantów – takich jak ja. Po kampanii Obamy w 2008 roku poznałam kilka osób, które potem zostały zawodowymi doradcami wyborczymi. Byli wśród nich David Axelrod – główny strateg Obamy i późniejszy konsultant brytyjskiej Partii Pracy – oraz Jim Messina, zwany „najbardziej wpływowym człowiekiem w Waszyngtonie, o którym się nie słyszy”[1]. Messina przewodził kampanii Obamy w 2012 roku i został szefem jego sztabu w Białym Domu, następnie zaś doradzał zagranicznym przywódcom – między innymi Davidowi Cameronowi i Theresie May. Jakoś nigdy nie pomyślałam jednak, że istnieją firmy, których jedynym celem jest wynoszenie ludzi na polityczne stanowiska za granicą.

Z mieszaniną zaskoczenia i zaciekawienia zerkałam na postać za szybą restauracji. Chester miał rację. Nawet jeśli w owej chwili nie mogłam liczyć na zdobycie pracy, to przyszłość rysowała się obiecująco. A już z całą pewnością mogłam wykorzystać to popołudnie na naukowy rekonesans.

Restauracja była ładna. Z góry spływało mocne światło, a jasna, drewniana podłoga korespondowała z kremowymi ścianami, na których starannie rozwieszono japońskie ilustracje. Podchodząc do stołu, otaksowałam wzrokiem człowieka, którego wcześniej obserwowałam z zewnątrz. Skończył już rozmawiać przez telefon i Chester nas sobie przedstawił.

Widziany z bliska, Nix nie przypominał mi już typowego biznesmena z Mayfair. Był raczej uosobieniem tego rodzaju elegancji, którą Brytyjczycy nazywają posh. Nieskazitelnie tradycyjny, miał na sobie ciemnogranatowy, szyty na miarę garnitur oraz jedwabny krawat, zawiązany pod zapinanym na guziki kołnierzykiem wykrochmalonej koszuli. Chodząca reklama Savile Row[3] – aż po czubki wypastowanych do połysku butów. Obok mężczyzny leżała sfatygowana, skórzana teczka ze staromodnym, mosiężnym zapięciem; wyglądała, jakby odziedziczył ją po dziadku. Choć jestem rodowitą Amerykanką, mieszkałam w Wielkiej Brytanii od ukończenia szkoły średniej i potrafiłam rozpoznać Brytyjczyka z tamtejszych wyższych sfer.

Alexander Nix reprezentował jednak coś, co nazwałabym bardzo wysokimi sferami. Jego wygląd skojarzył mi się z angielską szkołą z internatem (jak się okazało, istotnie uczył się w Eton), był na swój sposób przystojny, szczupły, z mocno zarysowanym podbródkiem i lekko kościstą budową ciała kogoś, kto nie zagląda na siłownię. Miał niesamowite, jasnoniebieskie oczy i gładką, zupełnie pozbawioną zmarszczek skórę, jakby nigdy w życiu nie zaznał żadnych trosk. Innymi słowy, była to twarz człowieka uprzywilejowanego. Gdy tak stał przede mną w londyńskiej restauracji na West Endzie, bez trudu wyobraziłam go sobie w kasku, na galopującym koniu, grającego w polo przy użyciu robionego na zamówienie, drewnianego malletu.

Próbowałam odgadnąć jego wiek. Biorąc pod uwagę sukcesy opisywane przez Chestera, doszłam do wniosku, że musiał być ode mnie starszy o co najmniej dekadę, a jego postura – wyprostowana i pewna siebie, a zarazem specyficznie swobodna – sugerowała wczesny wiek średni oraz arystokrację ze szczyptą merytokratycznej inteligencji. Wyglądał jak człowiek w czepku urodzony, lecz (jeśli Chester miał słuszność) wykorzystał swoje przywileje, by stanąć na własnych nogach.

Nix powitał mnie ciepło, jak serdeczną przyjaciółkę, i energicznie potrząsnął moją dłonią. Gdy usiedliśmy przy dużym, oddalonym od innych stole, szybko – ale nie niegrzecznie – zwrócił się do pozostałych i z łatwością podchwytując wątek, włączył się do rozmowy, która toczyła się zapewne przed moim przybyciem.

Po krótkiej rozgrzewce przeszedł do natarcia. Wiedziałam, w czym rzecz, bo sama potrafiłam się promować – aby zyskać środki na studia, nauczyłam się pozyskiwać klientów do współpracy konsultingowej. Doceniłam jednak wyjątkowe umiejętności Nixa w tym zakresie. Nie byłam nawet w połowie tak charyzmatyczna i doświadczona, a już z pewnością brakowało mi jego szlifu. Słowa Nixa były dopieszczone do połysku, niczym jego ekskluzywne buty.

Wysłuchałam długiej historii jego firmy. SCL Group została założona w 1993 roku. Od tamtej pory brała udział w ponad dwustu wyborach i prowadziła projekty w dziedzinie obronności, polityki i działań humanitarnych w pięćdziesięciu krajach; wymieniane przez Nixa, brzmiały jak lista państw w podkomisji Organizacji Narodów Zjednoczonych: Afganistan, Kolumbia, Indie, Indonezja, Kenia, Łotwa, Libia, Nigeria, Pakistan, Filipiny, Trynidad i Tobago, i tak dalej. On sam pracował w SCL od jedenastu lat.

Zdumiał mnie i przytłoczył ogrom jego doświadczeń i pracy. Nie uszło mojej uwadze, że w chwili założenia SCL miałam sześć lat, a gdy byłam w przedszkolu, szkole podstawowej i średniej, Nix uczestniczył w budowaniu małego, ale prężnego imperium. Choć w porównaniu z dokonaniami rówieśników mój życiorys przedstawiał się całkiem nieźle – podczas pobytu za granicą i na stażu w zespole Obamy zrealizowałam sporo międzynarodowych przedsięwzięć – nie mogłam równać się z Nixem.

– Teraz działamy w Ameryce – rzekł z ledwie skrywanym entuzjazmem.

Istotnie, nieco wcześniej SCL założyła w Stanach małe przedstawicielstwo. Krótkoterminowym celem Nixa było poprowadzenie jak największej liczby kampanii środka kadencji[4] w listopadzie 2014 roku, zaś w dalszej kolejności – zawładnięcie biznesem wyborczym w całych Stanach Zjednoczonych, w tym batalią o prezydenturę, jeśli tylko okaże się to możliwe.

Była to zuchwała deklaracja. Jednak Nixowi udało się już pozyskać umowy na kampanie promujące niektórych znaczących kandydatów oraz przedsięwzięcia. Podpisał kontrakt z Tomem Cottonem, kongresmenem z Arkansas, cudownym dzieckiem i absolwentem Harvardu, weteranem wojny w Iraku, który ubiegał się o miejsce w senacie. Doszedł do porozumienia ze wszystkimi kandydatami z Partii Republikańskiej w Karolinie Północnej. Dobił też targu z potężnym tudzież szczodrze finansowanym komitetem politycznym należącym do ambasadora ONZ, Johna Boltona – kontrowersyjnego prawicowca, którego znałam aż za dobrze.

Mieszkałam w Wielkiej Brytanii już od lat, ale byłam zaznajomiona przynajmniej z niektórymi amerykańskimi neokonserwatystami, jak Bolton. Obok takich ludzi trudno przejść obojętnie. Ten ściągający na siebie gromy osobnik o konfrontacyjnym nastawieniu – jak się niewiele wcześniej okazało – wraz z innymi „neokonami” stanowił mózg i zaplecze finansowe szemranej organizacji o nazwie Groundswell. Jej celem było między innymi torpedowanie prezydentury Obamy i nagłaśnianie kontrowersji związanych z Hillary Clinton i atakiem na Bengazi[5][2]. Z tą drugą kwestią miałam do czynienia osobiście. Pracowałam w Libii, znałam ambasadora Christophera Stevensa i uważałam, że do jego śmierci przyczyniły się między innymi błędne decyzje podjęte przez Departament Stanu USA.

Sącząc herbatę, przysłuchiwałam się wyliczanym przez Nixa klientom. Na pozór byli podobni do wielu innych republikanów, ale polityka prowadzona przez każdego z nich stała w takiej sprzeczności z wyznawanymi przeze mnie poglądami, że tworzyli istną galerię złoczyńców i przeciwników większości moich idoli, takich jak Obama i Hillary. Kontrahenci Nixa byli dla mnie politycznymi pariasami – choć może trafniej byłoby nazwać ich piraniami, bo nie wyobrażałam sobie, że da się bezpiecznie pływać u ich boku.

Pomijam już fakt, że grupy, dla których pracował Nix, skupiały obrońców życia poczętego i zwolenników prawa do posiadania broni – spraw, których byłam gorącą przeciwniczką. Przez całe życie wspierałam lewicowe idee.

Nix był zafascynowany samym sobą, swoją firmą oraz osobami i grupami, które zdołał pozyskać. Było to widać w jego oczach. Twierdził, że jest straszliwie zajęty. Pracował tak ciężko, a zarazem z taką nadzieją spoglądał w przyszłość, że SCL Group postanowiła założyć nowe przedsiębiorstwo, które miało się zajmować wyłącznie sprawami prowadzonymi w Stanach Zjednoczonych.

Nowa firma nazywała się Cambridge Analytica.

Nix powiedział, że choć działała niecały rok, świat zdążył już zwrócić na nią uwagę. Miała być forpocztą rewolucji.

Rewolucja, którą miał na myśli, była związana z big data i analityką.

W erze cyfrowej dane stały się „nową ropą naftową”, a ich gromadzenie stanowiło odpowiednik nowego wyścigu zbrojeń. Posiadana przez Cambridge Analytica pula danych o amerykańskich obywatelach miała bezprecedensowy zakres i objętość; według Nixa była największą tego typu, jaka kiedykolwiek powstała. Monstrualne bazy firmy zawierały od dwóch do pięciu tysięcy osobnych punktów danych (cząstkowych informacji) o wszystkich mieszkańcach USA powyżej osiemnastego roku życia. Czyli mniej więcej o dwustu czterdziestu milionach ludzi.

Nix zawiesił głos i spojrzał na przyjaciół Chestera oraz na mnie, jakby chciał się upewnić, że ta wartość zrobiła na nas wrażenie.

Samo posiadanie wielkiej liczby danych nie było jednak rozwiązaniem. Najważniejszy był sposób, w jaki są przetwarzane. Proces ten obejmował precyzyjne, naukowe metody szufladkowania ludzi do różnych kategorii: „demokrata”, „ekolog”, „optymista”, „aktywista” i tym podobnych. Przez lata SCL Group, firma matka Cambridge Analytica, identyfikowała i sortowała obywateli przy użyciu najbardziej wyrafinowanych technik psychologii behawioralnej, co pozwoliło na przeistoczenie ogromu informacji o populacji Amerykanów w istną kopalnię złota.

Nix opowiedział nam o armii analityków i psychologów, którzy opracowali metody pozwalające określić, jakiej treści powinien być komunikat, do jakich ludzi należy go zaadresować i jak do nich dotrzeć. Zatrudnił najwybitniejszych specjalistów od analizy danych – ekspertów, którzy za pomocą techniki nazwanej mikrotargetowaniem potrafili z laserową precyzją wskazać osobę w dowolnym miejscu cyfrowego świata (telefon komórkowy, komputer, tablet, telewizor) i przekazać komunikat za pośrednictwem wszelkich dostępnych środków (od zapisu dźwiękowego do serwisów społecznościowych). Cambridge Analytica umiała wyodrębniać konkretnych ludzi i dosłownie skłaniać ich do myślenia, głosowania i działania w sposób odmienny niż dotychczasowy. Zdaniem Nixa, firma zamieniała pieniądze klientów na naprawdę skuteczną komunikację – taką, która dawała wymierne rezultaty.

Dodał, że właśnie tak Cambridge Analytica zamierza pomagać w wygrywaniu wyborów w Ameryce.

Gdy mówił, zerkałam na Chestera, mając nadzieję na nawiązanie kontaktu wzrokowego. Nie mogłam jednak zwrócić na siebie jego uwagi, a chciałam się przekonać, co myśli o Nixie. Jeśli zaś chodzi o znajomych Chestera, to sądząc po ich minach, byli bez reszty zauroczeni opowieściami Alexandra o jego amerykańskim przedsiębiorstwie.

Cambridge Analytica zajęła ważną niszę rynkową. Została założona, by zaspokoić popyt, tłumiony dotychczas brakiem technicznych możliwości. Demokraci Obamy od 2007 roku niepodzielnie królowali w komunikacji cyfrowej. Pod względem innowacji republikanie pozostawali za nimi daleko w tyle. Po ich przytłaczającej klęsce w 2012 roku Cambridge Analytica miała doprowadzić do wyrównania szans na polu demokracji pośredniej, dając republikanom brakujące narzędzia.

Z kolei przyjaciołom Chestera, w których ojczyźnie ze względu na niewystarczające upowszechnienie internetu nie było big data, Nix zaproponował, że SCL rozpocznie tworzenie tego typu systemu i wykorzysta do propagowania ich komunikatów media społecznościowe. Ponadto firma mogła zająć się bardziej tradycyjnymi formami kampanii, obejmującymi pisanie programów politycznych i manifestów, prowadzenie agitacji przedwyborczej oraz analizowanie grup docelowych.

Obaj komplementowali Nixa. Przejrzałam mężczyzn już na tyle dobrze, by zauważyć, jakie wrażenie zrobiła na nich ta rozmowa. Wiedziałam jednak, że ich kraj nie dysponował infrastrukturą pozwalającą na powielenie amerykańskich planów Nixa, a jego strategia nie wydawała się przystępna finansowo nawet dla dwóch wpływowych ludzi o głębokich kieszeniach.

Jeśli o mnie chodziło, byłam zszokowana ujawnionymi przez Nixa informacjami – dosłownie mnie zamurowało. Nigdy się z czymś takim nie spotkałam. Z tego, co mówił, wynikało, że zamierza wykorzystywać dane osobiste do wywierania wpływu na ludzi, a tym samym przekształcać systemy ekonomiczne i polityczne na całym świecie. Twierdził, iż bez trudu może skłaniać wyborców do podejmowania nieodwracalnych decyzji (nie tyle wbrew ich woli, co wcześniejszym osądom) oraz do zmiany nawykowych zachowań.

Jednocześnie musiałam przyznać, choćby tylko w głębi duszy, że możliwości firmy wprawiły mnie w osłupienie. Interesowałam się analizą big data od pierwszych dni pracy w kampaniach politycznych. Nie byłam programistką ani analityczką, lecz – podobnie jak inni milenialsi – od najmłodszych lat prowadziłam życie cyfrowe i łatwo podchwytywałam wszelkie technologiczne nowinki. W naturalny sposób postrzegałam dane jako integralny element mojego świata, uważając je w najgorszym razie za coś niewinnego i użytecznego, a w najlepszym – za narzędzie zmian.

Sama zresztą podczas prowadzenia kampanii wykorzystywałam dane, aczkolwiek robiłam to w podstawowym zakresie. Oprócz bezpłatnego stażu, który odbyłam w zespole New Media prezydenta Obamy, cztery lata wcześniej udzielałam się jako wolontariuszka w akcji prawyborczej Howarda Deana, uczestniczyłam w obu kampaniach prezydenckich Johna Kerry’ego, pracowałam na rzecz Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej i wspierałam kandydaturę Obamy do Senatu USA. Nawet najzwyklejsze wykorzystanie danych w celu wysyłania do niezdecydowanych wyborców e-maili poruszających bliskie im tematy było w owym czasie przełomem. Dzięki pionierskim metodom mobilizowania ludzi za pośrednictwem internetu, kampania Deana pobiła wszelkie dotychczasowe rekordy pod względem zbierania funduszy.

Moje zainteresowanie danymi szło w parze z wiedzą na temat rozmaitych rewolucji. Studiowałam z zamiłowania, a odkąd pamiętam, byłam molem książkowym, lecz zawsze fascynował mnie kontakt z prawdziwym światem. Wychodziłam z założenia, że akademicy powinni szukać sposobów na to, by wplatać wątki pomysłów zrodzonych za murami instytucji naukowych w materiał potrzebny zwykłym ludziom.

Moim pierwszym zetknięciem z rewolucją była elekcja Baracka Obamy na prezydenta, choć akurat w tym przypadku zmiana układu sił odbyła się pokojowo. Wieczorem w dniu wygrania przez Obamę jego pierwszych wyborów uczestniczyłam w wielkim świętowaniu na ulicach Chicago, a zgromadzony tłum sprawiał wrażenie, jakby właśnie dokonał się polityczny zamach stanu.

Miałam również ten przywilej (czasami wiążący się z niebezpieczeństwem), że przebywałam w krajach, w których rewolucje albo przebiegały po cichu, albo akurat wybuchały lub były o włos od eksplozji. Jeszcze przed obroną dyplomu studiowałam przez rok w Hongkongu, gdzie jako wolontariuszka współpracowałam z działaczami, którzy organizowali dla uchodźców z Korei Północnej nielegalny transport przez Chiny. Wkrótce po ukończeniu studiów trafiłam do RPA; realizowałam tam projekty społeczne wspólnie z byłymi strategami lokalnej partyzantki, która pomogła w obaleniu apartheidu. Niedługo po arabskiej wiośnie trafiłam do pokaddafijskiej Libii i przez wiele kolejnych lat z wielką ciekawością angażowałam się w niezależne przedsięwzięcia dyplomatyczne na rzecz tego kraju. Najwyraźniej miałam osobliwe inklinacje do lądowania w epicentrach najbardziej burzliwych zdarzeń w różnych zakątkach świata.

Badałam też możliwości wykorzystywania danych w imię słusznych spraw, mając na uwadze fakt, że ludzie dysponujący odpowiednią wiedzą potrafią skutecznie dochodzić sprawiedliwości społecznej, a niekiedy demaskować przestępczość i korupcję. W 2011 roku napisałam pracę dyplomową na podstawie publikacji, które wyciekły za sprawą afery WikiLeaks – był to mój główny materiał źródłowy. Ujawnione wówczas informacje odmalowywały autentyczny obraz wojny w Iraku i ukazały liczne przypadki zbrodni przeciwko ludzkości.

W 2010 roku haktywista (czyli haker-aktywista) Julian Assange, założyciel WikiLeaks, wypowiedział wirtualną wojnę tym, którzy toczyli prawdziwe konflikty, udostępniając ściśle tajne i poufne materiały obciążające rząd oraz siły zbrojne USA. Ujawnienie tych danych, zwanych po prostu The Iraq War Files (materiały dotyczące wojny w Iraku), zapoczątkowało debatę publiczną na temat ochrony swobód obywatelskich i międzynarodowych praw człowieka przed nadużyciami władzy.

W ramach rozprawy doktorskiej z dziedziny dyplomacji i praw człowieka oraz kontynuacji wcześniejszych prac, zamierzałam połączyć moje zainteresowanie big data z doświadczeniami z politycznych zawieruch, chcąc sprawdzić, w jaki sposób dane mogą służyć ratowaniu życia. Interesowała mnie zwłaszcza tak zwana dyplomacja prewencyjna. Organizacja Narodów Zjednoczonych i inne stowarzyszenia pozarządowe (NGO) z całego świata szukały metod wykorzystywania zbieranych na bieżąco danych w celu zapobiegania zbrodniom takim jak ludobójstwo, do jakiego doszło w Rwandzie w 1994 roku. Decydenci mogliby je powstrzymać za pomocą wcześniejszych działań, gdyby dysponowali odpowiednimi informacjami. Prewencyjne monitorowanie wszelkich danych – od cen pieczywa do częstotliwości publikowania rasistowskich obelg na Twitterze – mogło dostarczyć organizacjom pokojowym informacji potrzebnych do identyfikowania i kontrolowania środowisk wysokiego ryzyka oraz podejmowania interwencji, zanim jeszcze dojdzie do eskalacji konfliktów. Analizowanie zgromadzonych danych (jeśli robiło się to właściwie) mogło zapobiec łamaniu praw człowieka, zbrodniom wojennym, a nawet samym wojnom.

Nic więc dziwnego, że rozumiałam konsekwencje możliwości, jakimi według Nixa dysponowała SCL Group. Wypowiedzi Nixa na temat danych, w połączeniu ze słowami o rewolucjach, wzbudziły we mnie niepokój co do jego prawdziwych intencji oraz metod postępowania i związanych z nimi zagrożeń. Straciłam ochotę do rozmowy na temat mojej wiedzy i doświadczeń w dziedzinie danych. Tego dnia w Londynie z wdzięcznością patrzyłam, jak kończy rozmowę z przyjaciółmi Chestera i przygotowuje się do wyjścia.

Na szczęście Nix nie zwracał na mnie większej uwagi. Gdy skończył mówić o przedsiębiorstwie, porozmawialiśmy niezobowiązująco o udziale w akcjach wyborczych. Ku mojej uldze nie wypytywał mnie jednak ani o konkrety dotyczące kampanii New Media Obamy, ani o działania prewencyjne i demaskatorskie na polu zbrodni wojennych oraz przestępczości, ani o moje zamiłowanie do wykorzystywania danych w dyplomacji. Nix jawił mi się teraz jako człowiek, który traktował dane jako środek do osiągania własnych celów oraz – co było oczywiste – pracował w Stanach Zjednoczonych dla wielu ludzi, których uważałam za swoich politycznych przeciwników. Zdawało mi się, że uniknęłam kosztownej pomyłki.

Uznałam, że przyjaciele Chestera nie zdecydują się na współpracę z Nixem. Jego prezentacja – tak jak i on sam – była zbyt napuszona i ekstrawagancka, niedopasowana do ich możliwości i miejsca, w którym rozmawialiśmy. Był czarująco i przekonująco żywiołowy. Udało mu się nawet przesłonić swoją nieskromność parawanem wyrafinowanych angielskich manier, lecz oni nie potrzebowali aż takiej buńczuczności ani ambicji. Nix wydawał się jednak nieświadomy ich powściągliwości. Zbierając się do wyjścia, wciąż perorował, że może im pomóc dzięki specjalnemu systemowi kategoryzowania docelowych grup odbiorców.

Gdy wstał od stołu, pomyślałam, że nadal mam okazję zareklamować się znajomym Chestera. Zamierzałam porozmawiać z nimi na osobności, gdy Nix już sobie pójdzie, i przedstawić im prostą, skromną propozycję. Ale kiedy biznesmen wychodził, Chester dał mi do zrozumienia, że powinnam do niego dołączyć i kurtuazyjnie się pożegnać.

Staliśmy we trójkę na zewnątrz, w chłodzie i zapadającym zmierzchu. Przez dłuższą chwilę panowało krępujące milczenie. Znałam Chestera z tej strony – nie znosił takiej ciszy.

– Moja droga konsultantko demokratów, powinnaś umówić się na spotkanie z moim drogim konsultantem republikanów! – wypalił niespodziewanie.

Nix posłał Chesterowi spojrzenie wyrażające zaniepokojenie i irytację. Najwyraźniej nie lubił być w ten sposób zaskakiwany i instruowany. Mimo to sięgnął do kieszeni eleganckiego płaszcza, wyciągnął z niej garść wizytówek i zaczął je przeglądać. Różnorodność ich formatów i kolorów dawała do zrozumienia, że zapewne otrzymał je od biznesmenów oraz potencjalnych klientów, takich jak przyjaciele Chestera, którym prezentował swoje usługi podczas podobnych spotkań w Mayfair.

Wreszcie wyłowił jedną z własnych wizytówek, podał mi ją wystudiowanym gestem i odczekał chwilę, gdy się z nią zapoznawałam.

Widniało na niej jego pełne nazwisko: „Alexander James Ashburner Nix”. Całość, od gramatury papieru aż po kunsztowny, szeryfowy krój pisma, robiła oszałamiające wrażenie.

– Pozwól, że cię upiję i wykradnę twoje tajemnice – rzekł Nix ze śmiechem, ale byłam przekonana, że nie do końca żartował.

Dyktatura danych (Kulisy działania Cambridge Analytica.)

Подняться наверх