Читать книгу Kocham Pana, Panie Jones - opowiadanie erotyczne - Camille Bech - Страница 4
1.
ОглавлениеJennifer weszła na terminal lotniska Johna F. Kennedy’ego w Nowym Jorku. Opuściła dom rodziców w Orange County i wątpiła szczerze, że jeszcze kiedyś tam powróci. Po prostu nie mogło być inaczej, nie miała z nimi dłużej nic wspólnego, ich miłość do niej najwyraźniej nie była bezwarunkowa.
Minął rok, od kiedy odesłano ją do domu z Afganistanu. Była przy tym, kiedy trumny Marka i pozostałych przywieziono do West Point.
Udało jej się rozwiązać kontrakt ze względu na zaistniałe okoliczności i wiedziała, że w oczach rodziców nie mogła zrobić nic gorszego. Obydwoje pracowali w akademii wojskowej. Także Jennifer zdobyła tam wykształcenie i dobrze wiedziała, jak wiele to dla nich znaczy.
Właśnie tutaj pięć lat temu poznała Marka. Szybko stali się parą i żadne z nich nie miało wątpliwości, gdy najpierw wysłano ich do Iraku, a trzy lata później do Afganistanu.
Od kiedy pamiętała, wojsko było dla niej oczywistością. Praktycznie dorastała w West Point, a w jej pamięci obraz rodziców bez mundurów pojawiał się niezwykle rzadko. Śmierć Marka zachwiała ją w tej wierze, nie była dłużej przekonana, że służba wojskowa ma sens, w każdym razie nie dla niej. Nie potrafiła poradzić sobie z tą wielką osobistą stratą, której doznała, a rodzice zupełnie tego nie rozumieli. Rozczarowanie przerodziło się w złość i wtedy właśnie w Jennifer zakorzeniło się poczucie bezsensu całego dotychczasowego życia.
W kieszeni jej skórzanej kurtki spoczywała kartka z adresem i numerem telefonu. Natrafiła na to ogłoszenie w „New York Timesie” i wybierała się do Los Angeles na rozmowę u menedżera tajemniczego pracodawcy. Jedyne, co wiedziała o pracy, to że będzie mieszkać w willi, która inaczej stałaby pusta podczas pobytu właściciela w Anglii, gdzie najwyraźniej przebywał częściej. Z pewnością ten człowiek nie miał żadnych problemów finansowych, inaczej nie zatrudniałby kogoś do mieszkania u siebie w domu pod swoją nieobecność.
Brando Mills, czyli ten menedżer, zapytał, czy nie boi się pozostawać sama na takim uboczu. Willa znajdowała się tuż przy Solana Beach w Del Mar, na północ od San Diego i do najbliższego sąsiada było naprawdę daleko.
Uśmiechnęła się do telefonu. A jak się mu wydaje, skoro była kiedyś żołnierzem… I do dobrym, często pełniła służbę jako snajperka, poza tym nie zamierzała rezydować sama w takim miejscu bez żadnego uzbrojenia.
– Nie, niczego się nie boję, panie Mills – zapewniła go, a on nie ukrywał, że mu zaimponowała.
To zaskakujące, jak mało zwykli ludzie wiedzą o wojsku – pomyślała. Gdyby Mills miał choć minimalną znajomość życia żołnierskiego, rozumiałby, że Jennifer nie powinna niczego się bać. Nie zabrała ze sobą niczego prócz walizki z ubraniami na sam początek i oczywiście trochę broni ręcznej wraz z pozwoleniem na jej używanie.
Gdyby dostała tę pracę, po prostu kupi sobie to, czego będzie potrzebowała. Jedyne, na czym się teraz skupiła, to żeby jak najdalej uciec od domu rodzinnego. Niecałe siedem godzin później wyszła przed terminal w Los Angeles i zaczęła rozglądać się za autobusem, którym dojechałaby do wypożyczalni samochodów, gdzie czekało już na nią wynajęte auto.
Po raz pierwszy w swoim dwudziestoośmioletnim życiu postawiła się rodzicom. Odczuwała z tego powodu satysfakcję i ulgę. W Los Angeles z pewnością nie będzie musiała oglądać zbyt wielu mundurów, w każdym razie nie takich, do których widoku się przyzwyczaiła.
Po odebraniu samochodu pojechała prosto do hotelu. Zbliżała się północ, a już o dziesiątej rano następnego dnia miała się stawić w biurze u Brandona Millsa. Wzięła kąpiel i położyła się spać, chciała być wypoczęta podczas rozmowy.
Naprawdę zależało jej na tej pracy. Stanowiła dla niej szansę na zapomnienie o całym dotychczasowym życiu, a żadne inne miejsce nie nadawało się do tego celu lepiej niż Kalifornia. Jeśli nie zostanie wybrana, będzie musiała rozejrzeć się za czymś innym, ale była przekonana, że na pewno znajdzie tu coś, do czego mogłaby się przydać.
Następnego dnia, kiedy się wykąpała i uszczknęła trochę śniadania w hotelu, obrała kurs na biuro Brandona Millsa. Znajdowało się w bocznej ulicy od Hollywood Boulevard i kiedy skręciła w Vine Street, postanowiła zaparkować w pewnej odległości od biura. Potrzebowała trochę czasu, żeby ochłonąć po nieco zbyt gorączkowym poranku. Kiedy w końcu oznajmiła swoje przybycie na recepcji, była zupełnie spokojna, w końcu jedyne, co się mogło stać, to odmowa. Gdyby się tak zdarzyło, to mówi się trudno, ale postanowiła dołożyć wszelkich starań, żeby się stało inaczej.
Jak tylko sekretarka zaanonsowała ją przez głośnik, od razu wpuszczono ją do środka. Wystrój biura imponował. Rozejrzała się dookoła i serce prawie zamarło jej w piersi, kiedy dostrzegła wiszące na ścianach zdjęcia i obramowane złote i platynowe płyty. Brando Mills wstał, podał jej dłoń i także powiódł wzrokiem po pomieszczeniu.
– A więc tak, chodzi o pana Jonesa… Zna go pani chyba? Widać to zresztą po pani, nie mam racji, panno Harrison?
Wyprostowała się przed swoim rozmówcą. Nie mogła gapić się ze zdumieniem jak jakaś pensjonarka, jeśli naprawdę zależało jej na tej pracy.
– Tak, tak… Oczywiście, zresztą kto go nie zna?
Zaczął ją wypytywać o misje, w których uczestniczyła, ale ominęła temat Marka. Opowiadanie o tym nie było konieczne, żeby dostać pracę. Uzasadniła swoją motywację tym, że chciałaby spróbować czegoś zupełnie nowego i że pragnie przeprowadzić się do Kalifornii z przyczyn osobistych.
Mills opowiedział jej o pracy polegającej na tym, żeby przez cały rok mieszkać w willi, zwłaszcza podczas pobytu pana Jonesa w Londynie. Na kilka godzin w tygodniu miała tam przychodzić gosposia, w pobliżu czuwa także firma ochroniarska, do której Jennifer dostanie bezpośredni kontakt, ale poza tym będzie jej tam doskwierać samotność, także podczas obecności pana Jonesa.
– No, cóż, musi pracować… Pisze teksty i komponuje muzykę właśnie w tym domu. To miejsce bardzo wiele dla niego znaczy.
Przyjrzała się Brandonowi Millsowi. Był mężczyzną przy kości w wieku około pięćdziesięciu pięciu lat, jak zgadywała. Widać, że doskwierał mu upał, jego twarz świeciła się, a przy linii włosów widniały kropelki potu.
– To nie będzie żaden problem, panie Mills. Potrafię zająć się sobą.
Poprosił ją, żeby zaczekała w holu, podczas gdy on miał wykonać telefon do pana Jonesa.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, siedząc na rozłożystej sofie. Panowała tam miła atmosfera, a dzięki klimatyzacji było cudownie chłodno. Wnętrze urządzono ze smakiem i Jennifer wyobrażała sobie Kevina Jonesa w tym otoczeniu. Kevina Jonesa – przecież to zupełnie niemożliwe, jego utwory towarzyszyły jej, od kiedy pamięta. Fantastyczny facet. Jego muzyka należała do absolutnie najlepszej odmiany rocka, ale najbardziej podobały jej się jego spokojne ballady. Słuchała jego ochrypłego głosu i gitary elektrycznej, kiedy nie mogła spać w obozowiskach w Iraku i Afganistanie. Mieszkanie z nim pod jednym dachem wydawało się jej zupełnie nierzeczywiste.
– Proszę, może pani wejść z powrotem.
Mills usadowił się za swoim olbrzymim biurkiem, wypełnił jakieś dokumenty, mówiąc, że jeśli ma czas, pan Jones chciałby z nią teraz porozmawiać. – Ma pani możliwość pojechać do Del Mar, to zajmie około dwóch godzin w każdą stronę?
Szybko skinęła głową. – Oczywiście, że mam.
Mills oznajmił sekretarce, że nie będzie go w biurze do końca dnia, i zjechali razem do garażu podziemnego. Zerknął na Jennifer kątem oka, nie mógł się doczekać, aż Kevin zobaczy, kogo mu przywiózł. Panna Harrison to najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek spotkał. Sam by się nie wahał ani chwili, gdyby to dla niego miała pracować. Jej długie, kasztanowe włosy falowały, kiedy szła. Była wysportowana i na dodatek… piersiasta.
Wiedział, że Kevin tego nie wykorzysta, bo przecież był żonaty… Ale atrakcyjność dziewczyny chyba w niczym nie przeszkadzała.
– To ogromny dom, panno Harrison. Kiedy pan Jones w nim przebywa, będzie pani mogła robić co chce, ale podczas jego nieobecności musi pani spędzać tam jak najwięcej czasu… Proszę mi wierzyć, że będzie się pani czuła naprawdę samotna.
Wyglądał na zmartwionego, natomiast ona się zaśmiała. Dobrze rozumiała, że dla niego sprawa przedstawia się nieco osobliwie. Z jakiego powodu młoda kobieta zamierza odizolować się od świata na wiele tygodni, a nawet miesięcy? Mills nie mógł przecież wiedzieć, że właśnie tego pragnie po dramatycznych doświadczeniach w Afganistanie. Źle się czuła w wielkich skupiskach ludzi i nie miała siły być towarzyska. Wierzyła, że odnajdzie spokój, którego tak paląco potrzebowała.
Po prawie dwugodzinnej jeździe samochodem Mills skręcił w mniejszą drogę prowadzącą do kolejnej, jeszcze mniejszej, przy której stał wielki mur z ogromną, podwójną bramą. Brando otworzył okno i wsunął kartę do odczytu, brama rozsunęła się na dwie strony i mogli podjechać przed sam dom.
Miał rację, budynek był olbrzymi, nigdy nie widziała podobnego. Rozmiarami przypominał zamek. Na kilka minut odebrało jej mowę. Mury otynkowano na biało, w słońcu lśniły czarne dachówki, a wielkie palmy kiwały się w lekkiej bryzie. Usłyszała szum morza z drugiej strony, czyli znajdowali się blisko brzegu, a kiedy otworzyły się wielkie, ciężkie drzwi wejściowe, wydawało się zupełnie naturalne, że ukazał się w nich Kevin Jones.
– Witam w Del Mar, panno Harrison.
Podał jej dłoń, a ona odwzajemniła uścisk, posyłając mu olśniewający uśmiech.
– Dziękuję, panie Jones… To przecudowne miejsce.
Brando na pewno miał dobre intencje, ale Kevin nie był przekonany, czy to aby wypadało, żeby mieszkał zupełnie sam z aż tak pociągającą kobietą. Bez dwóch zdań przydałoby to prasie plotkarskiej dodatkowej pracy, a jemu problemów w stosunku do żony. Kiedy później siedzieli na rozległym tarasie wychodzącym prosto na plażę, zapytał, czy jest pewna, że będzie jej się dobrze mieszkało samej w takim dużym domu.
– Jestem przyzwyczajona do różnych rzeczy, panie Jones… Na pewno sobie poradzę, proszę w to nie wątpić.
Wydawało mu się, że dostrzega w jej pięknych, ciemnych oczach gorzki błysk, ale w rzeczywistości martwiło go zupełnie coś innego. Panna Harrison była posiadaczką najpiękniejszej pupy, jaką kiedykolwiek miał okazję widzieć, i musiał bardzo się powstrzymywać, żeby nie gapić się na jej fantastyczne, okrągłe piersi, większe, niż by oczekiwał u tak szczupłej kobiety. Obcisły, czarny top idealnie opinał jej kształty i Jones zdążył zarejestrować fragment kuszącego dekoltu, nim szybko odwrócił wzrok. – Na pewno wie pani sama najlepiej. Dobrze, w takim razie zatrudnię panią na okres próbny. Na razie jeszcze nie wyjeżdżam, więc będzie pani miała czas, żeby się przyzwyczaić do nowego otoczenia.
Pokazał jej apartament, w którym miała zamieszkać. Podobnie jak wszystko inne nie przypominał niczego, co widziała wcześniej.
– Nie próbowałem dotąd takiego rozwiązania, kiedyś nocował tutaj jeden z moich muzyków z zespołu, ale ostatnio kupił dom w Los Angeles, więc musiałem wymyślić coś innego.
Przyglądała się mu, kiedy sądziła, że tego nie widzi. Okazała się jeszcze atrakcyjniejszy, niż przewidywała, i na pewno dużo od niej starszy, ale właśnie dlatego wydał jej się czarujący… i przystojny… Kevin Jones był cholernie przystojnym facetem i kilkakrotnie musiała spuszczać wzrok, kiedy jego oczy trochę za długo zatrzymywały się na niej. Oprowadził ją po całym domu, a ona pomyślała, że dużo czasu upłynie, zanim zacznie się tu orientować.
Cieszyła się, że na samym początku on też będzie tu mieszkać.