Читать книгу Carlo Ancelotti. Nienasycony zwycięzca - Carlo Ancelotii - Страница 5
Przedmowa
Paolo Maldini
ОглавлениеBędę nazywał go po imieniu, ponieważ zawsze tak do niego mówię. Gdy piłkarz odwiesza buty na kołek, może się wreszcie zaprzyjaźnić ze swoim trenerem. Pojawia się wtedy pewna bliskość, znikają bariery. Miałem szczęście, że w tym przypadku stało się tak po części już wcześniej. W świecie zaistniałem jako członek drużyny Carletto. Można powiedzieć, że od samego początku byliśmy partnerami. Zdaniem wielu osób byłem sztandarem Milanu. Jeśli to prawda, to on był wiatrem, dzięki któremu mogłem powiewać. Gdy wieje wiatr Carletto, jestem na boisku, w koszulce z numerem 3. To numer idealny, także dzięki moim kolegom z drużyny. Carlo wskazuje nam drogę. Podczas odpraw w szatni i zebrań zespołu Carletto okazuje się niezrównanym dowcipnisiem. Pozwala sobie na żarty nawet przed finałem Ligi Mistrzów. Opowiada nam o kolacjach z pieczenią w roli głównej, unosząc przy tym brew, a my wychodzimy potem na boisko po zwycięstwo, ponieważ czujemy się całkiem odprężeni. Ludziom wydaje się często, że w decydujących momentach przemowa trenera powinna wyciskać łzy z oczu. Faktycznie, to się czasem zdarzało, zawsze płakaliśmy jednak ze śmiechu. Bywało i tak, że w szatni rywali panowała kompletna cisza, a u nas Silvio Berlusconi i trener opowiadali dowcipy. Jesteśmy rodziną, a rodzina tak się właśnie zachowuje.
Carletto nigdy nie pozwala sobie na przesadę. Nie licząc może jedzenia. Gdy siada do stołu i bierze do ręki sztućce, jest go w stanie powstrzymać tylko egzorcysta. Odkąd został trenerem, zajmuje przeznaczone specjalnie dla niego miejsce i dostaje przeznaczone specjalnie dla niego menu. Do tego ma chyba wyjątkowy żołądek. Je i pije, a potem jeszcze trochę je i jeszcze trochę pije. Gdy na stole pojawia się coś dobrego, zapomina o swojej słynnej dyscyplinie i metodach, w tym o swojej ukochanej uroczystości choinkowej. Z drugiej strony, nie potrafi raczyć się tą całą obfitością sam, zaczyna nas więc wzywać:
– Paolo, podejdź tu. Musisz tego spróbować.
– Carlo, przecież ja jestem kapitanem, mam dawać dobry przykład pozostałym.
– A ja jestem twoim trenerem i mówię ci, że masz tego spróbować. To naprawdę dobre.
Jest szczodry, nawet jeśli chodzi o jedzenie. Umie cieszyć się życiem, co nam niesamowicie pomaga. W swojej karierze miałem okazję obserwować trenerów z różnym podejściem do zarządzania drużyną w szatni i metody Carletto wywołują zdecydowanie najmniej problemów. Nie daje po sobie poznać, że coś go martwi albo stresuje, dzięki czemu zespół zachowuje spokój, a później wychodzi na boisko i wygrywa… A potem wygrywa po raz kolejny i jeszcze raz. Oczywiście, od czasu do czasu nawet najbardziej cierpliwy człowiek traci nad sobą kontrolę. Kiedyś Carlo nie wytrzymał podczas przedsezonowego sparingu z Lugano, drużyną grającą w drugiej lidze szwajcarskiej. Sprawiał wrażenie, jakby postradał zmysły. Zrugał nas wtedy w najgorszych słowach i obrzucił najbardziej niewybaczalnymi obelgami. Mówił okropne rzeczy, których nie mogę tu powtórzyć. Krzyczał na nas tak długo, że zaczęło mi się zbierać na śmiech. Po prostu puściły mu wszelkie hamulce – nigdy dotąd nie widziałem go w takim stanie. Na twarzy był czerwony jak burak. Tuż obok niego siedział Adriano Galliani w jasnożółtym krawacie. Razem przypominali tęczę. Dwa dni później Carlo przyszedł do nas z przeprosinami. On po prostu nie potrafi być podły. W głębi serca jest łagodny jak baranek. To taki normalny człowiek – i w tym tkwi sekret naszych sukcesów. Aby wygrywać, nie trzeba się kreować na nie wiadomo kogo, jak taki Mourinho. Wystarczy znaleźć w sobie wewnętrzną równowagę i trzymać się z dala od blasku reflektorów – nie odpalać fajerwerków przed kamerami.
Carletto i mnie łączyła przyjazna relacja zawodowa. Zawsze rozmawialiśmy o wszystkim. Gdy zdarzyło mu się rozzłościć, za każdym razem przychodził potem do mnie i pytał:
– Mylę się, Paolo?
Nie chce robić niczego na własną rękę, co świadczy o jego niemałej inteligencji. Właśnie dlatego potrafi wygrywać wszędzie tam, gdzie się akurat znajduje – czy to jest AC Milan, Chelsea, czy Real Madryt. Ma niesamowitą wiedzę na temat futbolu, a także olbrzymie doświadczenie w dosłownie każdym aspekcie gry. Nawet jako piłkarz rewelacyjnie radził sobie z zarządzaniem – zarówno samą grą, jak i swoimi celami. Tak naprawdę to nie da się go krytykować ani na płaszczyźnie zawodowej, ani czysto ludzkiej. Jeśli ktoś to robi, to jest niesprawiedliwy. Od czasów Arrigo Sacchiego mieliśmy w Milanie wielu trenerów i każdy prowadził drużynę na swój własny sposób. Abstrahując od stosowanych metod i uzyskiwanych wyników, gdybym miał powiedzieć, komu zespół zawdzięcza najwięcej, bez wątpienia wskazałbym na Carletto. Przed przyjazdem do Milanello był dość konserwatywny i raczej niechętny nowinkom taktycznym, ale z czasem się zmienił. Wyewoluował. My rozwijaliśmy się wraz z nim, bo człowiek takiego pokroju potrzebuje graczy dysponujących wiedzą, która pozwalałaby im wykorzystywać jego potencjał. Wszystko, co robiliśmy, opierało się na wzajemnym zaufaniu. W ciągu tych wszystkich lat zdarzali się i ludzie próbujący to wykorzystać, szybko podejmowaliśmy jednak niezbędne działania, aby naprowadzić ich na właściwy kurs. Nade wszystko tłumaczyliśmy im, że Carletto należy szanować zawsze, bez względu na okoliczności. Za co? Za tę aurę piłkarskiej magii, którą potrafi stworzyć. Za to, jak rozmawia z zespołem. Za to, jak zachowuje się poza boiskiem. Za słowa, które znajdują się na kartach tej autobiografii. Za to, że opowiedział tu o sobie samym, niczego nie ukrywając.
Opisywano go już na tysiąc różnych sposobów. Dla mnie to po prostu przyjaciel, z którym dobrze się rozmawia. Brakuje mi go.
Paolo Maldini