Читать книгу Uwikłane - Caroline ODonoghue - Страница 7

1

Оглавление

Kiedy firma się rozrosła i zatrudniała już ponad dwieście osób, z których każda obchodziła urodziny, a z okazji urodzin musiał się pojawić tort, personel sprzątający zaczął narzekać. Resztki tortu wabiły szczury, więc gdy na schodach znaleziono pierwsze szczurze trupy – wzdęte od cukru, leżące brzuchami do góry – sprzątacze i sprzątaczki zaczęli nalegać, żebyśmy się trochę opanowali.

Na dwudzieste piąte urodziny dostałam od agencji reklamowej Mitchell całe ciasto marchewkowe.

A rok później – już tylko babeczkę.

Jest pięć po dziewiątej. Wchodzę do pracy i już z windy widzę stojącą na moim biurku babeczkę z wbitą jedną świeczką. Na mój widok Becky wkracza do akcji i pospiesznie pociera kciukiem metalowe kółko zapalniczki, wysyłając w powietrze snop iskier.

Dziewczyny z mojego działu przywołują na twarze obowiązkowe szerokie uśmiechy, zaczynają mi śpiewać Happy Birthday. Ludzie spoza mojego działu rumienią się i wtórują im zgodnie, lecz z przymusu, nie odrywając wzroku od monitorów.

Kiedy dochodzą do trzeciego wersu, w którym śpiewa się wyżej, zbiorowo się krzywią.

Większość wie o moim rozstaniu.

Mam podejrzenia, że Becky znalazła sposób, aby im powiedzieć, próbując przy tym zachować jak najwięcej taktu, ale zarazem ledwie skrywając podniecenie. Nie dlatego, że się cieszy, że zostałam sama. Po prostu kobiety uwielbiają przekazywać innym kobietom nowe, całkowicie poufne informacje. To nie byle zaszczyt – zostać heroldem rozstania, zwłaszcza w przypadku tak długotrwałego i pozornie spokojnego związku jak mój z Maksem. Większość działu poznała Maksa. Becky sama mi mówiła, jakie mam szczęście, że z nim jestem.

Urodzinowy chórek milknie. Uśmiecham się słabo.

Wszyscy oczekują, że coś powiem, jakoś zareaguję, ale ja po prostu stoję i nie umiem albo nie chcę usiąść za biurkiem, bo kiedy to zrobię, zacznie się kolejny dzień pracy i rozedrgane tornado smutku znowu będzie mogło we mnie uderzyć. Wbijam wzrok w chwiejny płomyk świeczki. W każdym płomieniu jest czarne puste miejsce, które – jeśli w nie wystarczająco długo patrzeć – wydaje się wolne od ognia.

– For she’s a jolly good fellow, for she’s a jolly good fellow…[1]

O, to nowość. Tradycyjnie kończymy śpiewanie po czwartym wersie Happy Birthday. Przedłużanie jest jak perwersja, prawie podłość. Jakby chcieli powiedzieć: „Dobra, możemy tu tak stać i śpiewać do końca dnia, w końcu kto nam zabroni?”.

Przesuwam wzrokiem po zgromadzonych, by odszukać prowodyra. To Clem Brown. Ma czarne, zamaszyste brwi, trochę krzaczaste na łukach, tam, gdzie sięgają skroni. Jedyny facet w średnim wieku, który tak rzadko chodzi do fryzjera, że włosy mu włażą na uszy.

Tak naprawdę to się nie znamy. On pracuje z copywriterami, grafikami i ludźmi od obsługi klienta. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek zamieniliśmy ze sobą słowo. Czasem bywam na spotkaniach, które prowadzi. A tu proszę, śpiewa dla mnie. A raczej do mnie.

– And so say all of us! And so say all of us! – Uśmiecha się, zadowolony z przewagi, którą ma nad innymi i która pozwala mu przedłużyć tradycyjne Happy Birthday o dodatkową przyśpiewkę. Ciekawe, czy robi to dla zabawy, czy – nie wiadomo jakim cudem – wie, że potrzebuję jeszcze minuty, żeby wziąć się w garść.

To tylko wygłupy, Jane. On nawet nie wie, jak masz na nazwisko.

Tylko my dwoje jesteśmy wyprostowani – nie siedzimy, nie nachylamy się nad drukarką, lecz stoimy prosto i niezachwianie jak karty do gry – i zdaje się, że tylko my dwoje jesteśmy tego świadomi. Becky musi mi pomachać ciastkiem przed nosem, żebym sobie przypomniała, gdzie jestem i zdmuchnęła świeczkę.

Na moim biurku stoi kartka w kształcie butelki szampana i butelka cavy.

– To na później – mówi Becky. Bije od niej ciepło, fala podniecenia, które zdaje się mówić: „Proszę, czy możesz od razu zjeść babeczkę?”.

Clem z kimś rozmawia, ale co chwila nawiązujemy kontakt wzrokowy. Wznosi oczy do nieba na znak nudy, a ja przez chwilę czuję się jak w szkole, jakby ktoś pstrykał we mnie małymi kulkami papieru.

Zjadam połowę babeczki, drugą wręczam Becky. Czasem podejrzewam, że uważa mnie za swoją najlepszą koleżankę. Nie żebym się z tego powodu martwiła. Becky to dobra dziewczyna. Lubię ją, ale po prostu nie jest Darlą. Siedzi koło mnie od dwóch miesięcy, zajęła miejsce Darli, która się przeniosła do PR-u. Jej obecne obowiązki niewiele się różnią od tych, które pełniła tutaj, ale jest przeszczęśliwa. Odzyskała poczucie sensu, ma świadomość, że pracuje piętro wyżej, a więc o poziom wyżej w systemie kastowym, który sama sobie wymyśliła. Zaczęła nosić oryginalne, udziwnione naszyjniki.

Kiedy tylko siadam za biurkiem, dzwoni telefon. To właśnie ona.

– Hej, jubilatko – mruczy. – Jak tam, leczysz kaca?

– No wiesz, zasłużyłam, w końcu to tydzień urodzin.

Wywracam oczami, ale ona ma rację. Ostatnio za dużo piję, a wczorajszy wieczór dał żałosny przykład tego, jak to się może skończyć. Sięgam po stojącą od wczoraj na biurku szklankę z wodą.

– Nie ma czegoś takiego jak tydzień urodzin. Jest tylko dzień urodzin. Nie jesteś Céline Dion.

– Dlaczego akurat nią?

– Nie wiem, chyba sporo oczekuje od życia, więc umie sobie zorganizować urodziny. Zresztą, nieważne. Jak wczoraj poszło z Maksem?

Becky udaje, że nie słucha. Przed Darlą nie da się niczego ukryć.

– Po twoim milczeniu poznaję, że…

– Dobra, to w końcu gdzieś dzisiaj idziemy czy nie?

– Myślałam, że to już ustalone. Za dużo pijesz i masz przestać zgrywać Céline Dion.

– Tak, ale dziś są moje urodziny. Dziś mogę.

– W porządku – odpowiada ze śmiechem. Zawsze gada jak najęta i potrafi mnie namówić do realizacji każdego planu, jaki strzeli jej do głowy. – W takim razie idziemy do baru Piano. Będę po ciebie o szóstej. Tylko zjedz coś, żebyś mi się nie porzygała winem albo nie zaczęła ryczeć.

*

Otwieram program pocztowy i patrzę, jak lista nieprzeczytanych wiadomości przesuwa się w dół. Gdzieś w okolicach kostek czai mi się pokacowy niepokój. Wczorajszy wieczór w klubie Kasyno, stoję przyciśnięta do automatu do gry, przy mnie chłopak z działu finansów, rysunki owoców skaczą mi przed oczami, a on trzyma ręce na moich biodrach.

Czy tańczyliśmy? Być może.

Czy…? Chyba nie.

Nie – byłam zbyt zajęta planowaniem, jakiej sztuczki użyję po powrocie do domu, by Max z powrotem się we mnie zakochał. Do klubu poszłam tylko po to, żeby się upić, bo bez tego nigdy nie zdobyłabym się na odwagę.

Na nic się to nie zdało.

Zdjęłam buty w korytarzu, odstawiając cyrk, że niby nie chcę go zbudzić, chociaż dokładnie to planowałam zrobić. Rozebrałam się w łazience, ściągnęłam rajstopy i podsunęłam sobie cycki w górę, zaciskając paski stanika tak, że wżarły mi się w ramiona.

– Idź do domu – powiedziała Darla, gdy zadzwoniłam do niej sprzed klubu. – Idź do domu, pokaż mu swoje piękne, wielkie, syrenie cycki i przypomnij mu, że jesteś erotomanką. Rano znów będziecie razem.

Max był w salonie, leżał bez koszulki pod rozpiętym śpiworem. Stanęłam przed nim w pomarańczowym staniku i majtkach, które wprawdzie nie stanowiły kompletu, ale były chociaż z tego samego materiału.

– Hej – zagadnął.

– Hejka – odparłam trochę bełkotliwie.

Czuł ode mnie wódkę i papierosy, które zaczęłam palić, kiedy przestał mi zabraniać? Ma to gdzieś?

Spojrzał na zegarek.

– Wpół do drugiej – rzucił. Starał się, by to zabrzmiało zabawnie. – Wszystkiego najlepszego.

Położyłam się obok niego, szturchając go w nogi, by ułożył je przy moich. Wciągnęłam znajomy, domowy zapach.

– Idź do swojego pokoju – powiedział, gwałtownie odsuwając ode mnie usta.

– Do naszego – poprawiłam.

– Idź do naszego dawnego pokoju.

Wstałam upokorzona.

– Przepraszam, że byłam taka wredna – głos mi się trochę załamał. – Przepraszam, że jestem wredna, ale ja…

– Nie jesteś wredna. Po prostu mnie już nie kochasz.

Miałam wrażenie, że próbuje mi podciąć żyły tępymi nożyczkami. Uniosłam ręce do oczu.

– Idź spać, Jane.

Zrobiłam, co powiedział, ale spałam nago na wypadek, gdyby zmienił zdanie. Nie zmienił.

Właśnie dlatego nie chciałam usiąść, pomyślałam. Tak to jest ze wspomnieniami: kiedy jest się trzeźwym i siedzi się bez ruchu, mają do ciebie łatwiejszy dostęp.

*

Poruszenie związane z biurowymi obchodami urodzin szybko mija. Próbuję się rzucić w wir pracy.

Wnikliwie studiuję sześć stron wyników badań fokusowych i staram się znaleźć w nich jakiś haczyk: coś, co wszystkie ludzkie szczury doświadczalne mówią, choć nie zdają sobie z tego sprawy.

Jak się czujesz po użyciu produktu? Odpowiedz poniżej

Czysto

Czy możesz podać więcej szczegółów?

Bardzo czysto

Czy kupiłbyś/kupiłabyś ten produkt w supermarkecie?

Jeżeli tak, to dlaczego? Jeżeli nie, to dlaczego?

Nie, praniem zajmuje się żona

I tak dalej, i tak dalej, ludzie naprędce powypełniali kwestionariusze, żeby dostać pięć funtów i ciastko. A na ich odpowiedziach buduje się niewyobrażalne sumy. Jeżeli wystarczająco duża grupa odpowie, że po użyciu produktu czuje się „czysto”, to znaczy, że slogan, który otrzyma klient, będzie brzmiał „Poczuj się czysto”.

Rozglądam się, czy nikt nie patrzy na mój ekran, i loguję się na stronie JollyPomaga.com.

Droga Jolly,

moja siostra bliźniaczka skończyła medycynę i w przyszłym roku wychodzi za mąż. Cieszyłabym się z jej sukcesów – to znaczy oczywiście się cieszę – gdyby nie to, że nasza mama ciągle nas porównuje. Ja mam stałą, ale nieciekawą pracę w urzędzie, kiepsko zarabiam i jestem sama. Można się domyślić, że niezbyt dobrze wypadam na tle siostry.

Nie chodzi zresztą tylko o mamę: kiedy ktoś się dowiaduje o mojej siostrze, zwyczajne życie nagle wydaje się potworną porażką. Czy mam to traktować jako bodziec do zmiany, czy po prostu nie wspominać przy ludziach o mojej bliźniaczce?

Pozdrawiam

Ta Gorsza

Kiedy byłam mała, co roku w moje urodziny, parę minut po północy, mama wsuwała w szparę pod drzwiami list. Zwykle opisywała w nim dzień, kiedy się urodziłam – jak wyglądałam, co wszyscy mówili, dlaczego nazwali mnie Jane (raz napisała, że pielęgniarka powiedziała, że będę wysoka – jak Jane Russell[2]). Pewnego roku napisała o dniu, kiedy się dowiedziała, że jest w ciąży.

Nie byłam gotowa na macierzyństwo, ale byłam gotowa na przyjaciółkę.

Do nikogo mnie nie porównuje, bo nie ma do kogo porównywać. Kiedy wyszła za Paula, odziedziczyła dwoje przybranych dzieci, dwie blondyneczki obcięte na pieczarkę, Polly i Allie. Osiem i dziesięć lat, dziś czternaście i szesnaście. Ich życie to dla niej zagadka – tak sądzę. To tak, jakby weszła do pokoju, w którym już leci film, a ona nie ma gdzie usiąść, więc stoi i pyta: „O, to ten facet z Bonda? Nie? A czemu on… a ten to kto? A, okej”.

Droga Ta Gorsza,

twoja siostra w ogóle mnie nie obchodzi. Szczerze? Nie robi na mnie żadnego wrażenia. Zgoda, jest zaręczona, ale każdy może się zaręczyć. Zgoda, ma lepszą pracę, bardziej znaczącą, ale czy zdajesz sobie sprawę, co ty masz, a ona nie? Masz weekendy i wieczory na kanapie i cudowną świadomość, że każde pójście do pracy nie wiąże się z ryzykowaniem czyjegoś życia. Pomyśl tylko, jakie to wspaniałe.

Jeżeli odpowiadanie na listy o cudzych problemach czegoś mnie nauczyło, to tego, że ludzie lubią, kiedy im się przypomina, jacy są fantastyczni. To coś w rodzaju dorosłej wersji wycieczki do supermarketu, by spotkać tam Świętego Mikołaja. Oczywiście wiesz, że nie jest prawdziwy, ale kiedy zajrzy ci w oczy i powie, że słyszał o tobie mnóstwo dobrego, przepadasz. I żadna sztuczna broda nie ma już znaczenia.

Przyjrzyjmy się pozostałej części twojego listu. Oto, jakimi słowami opisujesz własne życie: zwyczajne, nieciekawe, porażka. Takich słów nie używa człowiek zadowolony z siebie. Powinnaś coś zmienić w życiu? Być może. Zapisz się na jakiś kurs albo przynajmniej powiedz mamie, że się zapisałaś. Jedno i drugie przyniesie ten sam skutek – mama się odczepi, przynajmniej na jakiś czas.

A jeżeli znajomi uważają, że twoja siostra jest fajniejsza, to kto im broni się z nią zaprzyjaźnić? Na ich miejscu całymi dniami przesiadywałabym u ciebie na kanapie i obgadywała twoją siostrę. Założę się, że nietrudno znaleźć kogoś podobnego do mnie.

Serdeczności,

Jolly

Nie wiem, czy to dobra albo przynajmniej najbardziej właściwa odpowiedź. Nie mam kwalifikacji, żeby być Jolly. Niektórzy z moich czytelników sądzą, że Jolly to emerytowana terapeutka, a inni – że czternastoletni chłopak. Niczego im nie zdradzam.

Po dobrej godzinie odpowiadania na listy wchodzę na Gumtree i zaczynam szukać mieszkania. W głębi duszy chciałabym wierzyć, że ta sprawa z Maksem rozejdzie się po kościach, więc tak sobie tylko oglądam. Dzięki temu mogę być wybredna i krytyczna. W jednym mieszkaniu prysznic jest w kuchni. Znalazłam dom, gdzie na sześć pokoi przypada jedna toaleta. No i faceta, który zaprasza panią, by zamieszkała u niego za darmo, jeśli jest ładna, spokojna i dobrze gotuje. To ogłoszenie radośnie wysyłam do Darli i udaję, że umawiam się na oglądanie.

Nigdy dotąd nie szukałam lokum. Kiedy w wieku dwudziestu dwóch lat przeniosłam się do Londynu, przez pierwsze pół roku mieszkałam z dziewczynami ze studiów, a potem poznałam Maksa i po trzech tygodniach się do niego wprowadziłam. Miał wtedy dwadzieścia sześć lat, czyli tyle, ile ja dzisiaj.

Z początku nie cierpiałam jego mieszkania – pełnego ostrych kantów, czarnych mebli i chromowanych kranów. Mieściło się w pobliżu Canary Wharf, może dlatego kojarzyło mi się z elegancką prostytutką. Takich mieszkań się nie kocha. Takich mieszkań się nie całuje w usta. Siedziałam na twardej kanapie i myślałam: Ktoś sporo zainwestował, żeby uzyskać taką anonimowość.

Pamiętam Maksa, kiedy pierwszy raz do niego przyszłam. Mieszkał tam już od roku, ale jego mina na widok zakupów, które ze sobą przyniosłam – toreb z Lidla pełnych wina i ryżu Arborio – wskazywała, że to mieszkanie nie widziało dotąd ani krzty rozgardiaszu. Pamiętam jego spojrzenie, kiedy zaproponowałam, że zrobię mu kolację, i jego usta, gdy przyznał się, że nigdy nie jadł risotta. Jego ręce, które nie potrafiły kroić cebuli.

– A gdybyś tu mieszkała, codziennie robiłabyś mi risotto?

– Może – odparłam. – Jeżeli byłbyś grzeczny.

– Byłbym grzeczny – odpowiedział i z uwagą przesunął ramiączko stanika, które opadło mi na ramię, na właściwe miejsce. Pocałował mnie w nasadę szyi. Byłam wtedy chudsza, miałam eleganckie, wystające obojczyki. W następnych latach oboje się zaokrągliliśmy, nabraliśmy ciała, nasze życie wypełniło się risottem, tartym parmezanem i butelkami białego wina. Tłuszczyk szczęścia – mówiłam. Wtulaliśmy w siebie pulchne ręce i nogi i spaliśmy przy sobie bezgłośnie, niczym dwoje zbłąkanych wędrowców, uratowanych i umieszczonych pod wspólnym dachem. Odkryliśmy, jak to jest, kiedy człowiek czuje się pełny.

Mała, twarda łza spada na klawiaturę i uderza prosto w przycisk spacji. Ocieram twarz z nadzieją, że zdołam się ograniczyć do jednej łzy. Nie będę dziewczyną, która w swoje urodziny płacze za biurkiem.

Becky spogląda na mnie. Czy to się komuś podoba, czy nie, ona zawsze wszystko widzi. Ale przynajmniej dokładnie wie, co w takiej sytuacji należy zrobić.

Odchrząkuje.

– Jane, masz sekundę? Musisz coś zobaczyć.

Prowadzi mnie do pustej salki konferencyjnej, a ja bez słowa wybucham płaczem.

*

Parę godzin później siedzimy z Becky i Darlą ściśnięte przy dwuosobowym stoliku, którego prawie całą powierzchnię zajmuje wielkie wiaderko z lodem i prosecco, więc na kieliszki nie ma już miejsca i musimy je trzymać w rękach. Popijamy z nich drobnymi, trwającymi nie dłużej niż sekundę łyczkami przez zaciśnięte wargi. Stoliki w barze Piano są niskie, więc wszystkie siedzimy bokiem, a kolana nam sterczą jak aktorkom na okładce płyty DVD o interesujących singielkach.

Darla jest na mnie zła, że zaprosiłam Becky. Ale co zrobić, skoro w napadzie płaczu wywołanego nadmiarem wódki znalazłam wsparcie u koleżanki z sąsiedniego biurka? Nie ma wyjścia, trzeba ją zaprosić na drinka z kimś, kto jej nie cierpi.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

1 For she’s a jolly good fellow, for she’s a jolly good fellow… (Bo fajna z niej koleżanka, bo fajna z niej koleżanka…) And so say all of us! And so say all of us! (I nie zaprzeczy nikt, i nie zaprzeczy nikt!) – druga po Happy Birthday piosenka śpiewana w krajach anglojęzycznych z okazji urodzin (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

2 Amerykańska aktorka (1921–2011).

Uwikłane

Подняться наверх