Читать книгу Pokusa czerni - Carter Wilson - Страница 6

Prolog

Оглавление

Wieczór Święta Dziękczynienia

Redemption, Kansas

Rok 1995

Hannah nie miała żadnego planu poza tym zakładającym podpalenie ojca.

Tego wieczoru, gdy Billy wtoczył się do domu, ukryła się w ciemnościach swojej szafy, pośród butów, z których wyrosła, i ubrań, które wiecznie cuchnęły dymem papierosów, choćby je prała nie wiedzieć ile razy. Było tam również pudełko na pamiątki zawierające tylko poczerniałe róże od jej pierwszego i jedynego chłopaka, wspomnienie po romansie, który trwał nie dłużej niż owe kwiaty. Hannah już wcześniej spędzała sporo czasu w szafie. W ciasnej ciemności czas zdawał się wydłużać w jakiś magiczny sposób, stąd sekundy stawały się minutami, te zaś godzinami. Ale w końcu mijały. Billy był przewidywalny. Gdy jego wściekłość gasła, stawał się zmęczony niczym gepard po uśmierceniu zdobyczy. Zasypiał, a wtedy do działania przystępowała Hannah.

Kiedy w domu wreszcie zapadła cisza, jak zawsze policzyła do stu, a potem otworzyła drzwi swego schronienia. Wyszła z pokoju i zaczęła przekradać się do sypialni rodziców, ostrożnie badając bosymi stopami trzeszczące deski podłogi. Zastała matkę w łóżku. Na szafce nocnej stała pusta szklanka po dżinie, jej środku znieczulającym. Hannah objęła kruchą postać ramieniem i poczuła, że wstrząsa nią tłumiony szloch. Powiedziała więc, że nadeszła pora, by coś z tym zrobić. Najwyższy czas, by skończyć z takim życiem.

– Idź umyć zęby i kładź się spać – odezwała się matka. I dodała z twarzą wtuloną w poduszkę: – Rano będzie lepiej.

Zawsze obiecywała, że rano będzie lepiej.

Hannah pogłaskała ją po włosach.

– Jasne – zgodziła się. Tym razem po raz pierwszy w to wierzyła.

Ojciec znęcał się nad nimi, odkąd Hannah sięgała pamięcią. Teraz miała piętnaście lat, jego napaści stały się rutyną i przestała wobec niego używać słowa „tatuś”. Justine nadal tak się do niego zwracała, ale Hannah nazywała go po prostu Billy. Już nie miała tatusia.

Zostawiła matkę i ostrożnie wróciła do pokoju, który dzieliła z Justine. Dwunastoletnia siostra spała z wilgotnymi włosami przylepionymi do twarzy, tuląc w ramionach ukochanego pluszowego królika, jak matka obejmująca noworodka. Królik nie miał lewego ucha, a dziurę po nim zalepiono taśmą klejącą. Ucho oderwał mu Billy. Za karę, bo Justine nie wywiązała się z domowych obowiązków. Zrobił to na oczach płaczącej Justine, a następnie wepchnął oddarty strzępek pluszu do kuchennego rozdrabniacza odpadków. Hannah pochyliła się nad siostrą i ucałowała jej czoło, szepcząc: – Dziś w nocy, Justine. Dzisiejszej nocy będzie po wszystkim. – Mała ani drgnęła.

Następnie poszła do jadalni i krótko przyjrzała się ojcu, który nawet we śnie zdawał się być spięty wściekłością, gotowy poderwać się jak sprężynowy wąż z pudełka udającego puszkę orzeszków. Zasnął w swoim ulubionym fotelu w kolorze zgniłej zieleni cuchnącym stęchlizną i papierosami. Ostatni pall mall wypalił się aż po filtr, rozsypując szary popiół wokół brudnych butów roboczych Billy’ego. Na poręczy fotela stała pusta szklanka po whisky. Po poszarzałym, niegdyś białym podkoszulku Billy’ego rozbiegały się karmelowe strużki napoju.

Stamtąd poszła do garażu i odnalazła kanister z benzyną. Chwyciła go i cicho wróciła do domu, zostawiając otwarte drzwi. Wzięła leżącą na kuchennym stole zapalniczkę Billy’ego i zacisnęła ją w dłoni. W jadalni zastygła ciężka woń pieczonego indyka, a kiedy Hannah otworzyła kanister, rozniósł się tam też drażniący odór oparów benzyny. Ale dla niej pachniało to dobrze. Jak stacja benzynowa napotkana po długiej jeździe drogą na odludziu, ostatnia szansa napełnienia baku przed ruszeniem ku czemuś nowemu, rozległemu i odmiennemu.

Patrząc na ojca, czuła, jak narasta w niej wściekłość. Ta sama, którą odziedziczyła po Billym. Z wiekiem usiłowała ją zwalczyć, wmawiając sobie, że nie jest taka jak ojciec, ale gniew wciąż ogarniał ją częściej niż mogła spamiętać. Zazwyczaj udawało jej się nad nim zapanować. Ale nie tej nocy. I była za to wdzięczna. Gniew pozwoli jej zrobić to, co musi być zrobione.

Ostrożnie spryskała benzyną wyciągnięte nogi Billy’ego i dół fotela. Billy miał mocny sen. Hannah była pewna, że hałas go nie obudzi, ale mocny odór benzyny to co innego. Jej opary mogły mu przywrócić przytomność, dlatego konieczny był pośpiech. Dygotała, czując, jak kanister w jej dłoniach staje się coraz lżejszy. Billy jednak się nie ruszał, a jedynym dźwiękiem, jaki wydawał, było miarowe pochrapywanie, pieśń pijaka. Hannah rozlała benzynę, tworząc długą ścieżkę wiodącą ku stołowi w jadalni, na którym stały niedojedzone resztki indyka; nikomu nie przyszło do głowy, by wstawić je do lodówki. Pozostałą benzynę Hannah wlała w środek tuszy ptaka.

Wpatrywała się w Billy’ego, zaciskając zapalniczkę w prawej dłoni klejącej się od potu do twardego plastiku. W pamięci odezwały się jego wrzaski zasłyszane tego popołudnia. „Zmarnowałaś nam Dziękczynienie, bezwartościowa suko!”. Otwarta dłoń Billy’ego wylądowała na twarzy żony, jeszcze jedno bolesne, piekące uderzenie, jak setki – a może tysiące – wcześniej. To była jego ulubiona metoda. Nigdy zaciśniętą pięścią. Zawsze otwartą dłonią, jakby miało to być jakimś napomnieniem, a nie biciem.

Ogień szybko się rozprzestrzeni i Hannah będzie musiała pobiec po matkę i siostrę. Czy będą próbowały go ratować? Czy wskoczą do samochodu i odjadą jak najszybciej, płacząc z powodu horroru, który zostawiały za sobą, ale też z ulgi wywoływanej poczuciem wolności, którą dały im płomienie?

Hannah wyobrażała sobie tę drugą możliwość. W swych fantazjach byłaby bohaterką, dziewczyną ocalającą rodzinę przed potworem. Matka przestałaby pić, a siostra wreszcie by wiodła życie w świecie, w którym pijackie bluzgi „ty pizdo”, „kurwo” nie należały do nocnych rytuałów. W tych samych fantazjach policja uznawała jej czyn za samoobronę, bo gliniarze z małej mieściny w Kansas wiedzieli, że Billy był złym człowiekiem, a świat bez niego będzie lepszy. Potem zaś życie ich trzech stanie się w miarę normalne, o czym Hannah zawsze marzyła.

Świat bez Billy’ego.

Tyle że w czasie piętnastu lat pobytu na tym świecie Hannah nigdy nie widziała, by marzenia stały się rzeczywistością.

Powinna działać, lecz zawiodło ją ciało. Skamieniała, niemal bez oddechu, tkwiła w nieruchomej pustce zdającej się wykraczać poza czas. Chwila ta niosła jakiś religijny rodzaj spokoju. Wyobraźnia nasunęła jej obraz wielebnego, czytającego Biblię w ich małym baptystycznym kościele. W owej chwili, w tej ciemności zobaczyła, jak pastor omiata wzrokiem nielicznych wiernych i głosi z przekonaniem:

Zatrzymajcie się, i we Mnie uznajcie Boga[1].

Hannah zamrugała, niwecząc modlitwę, nie chcąc, by Bóg stał się częścią tej chwili. Nie był przy niej wcześniej, więc teraz też się bez niego obejdzie. Spoglądając na ojca, drżącą dłonią usiłowała wykrzesać ogień z zapalniczki. Raz. Drugi. Za trzecim razem iskra przeskoczyła i pod kciukiem Hannah pojawił się płomyk. Z jej czoła stoczyła się kropla potu i spłynęła po twarzy, łaskocząc ją w koniuszek nosa. Usłyszała własne westchnienie zakłócające ciszę w ciasnym, ubogim domu.

Billy nagle uniósł powieki. W pierwszej chwili miał oczy szeroko otwarte, lecz zaraz zmrużył je, wbijając wzrok w Hannah. Uśmiechnął się w ciemności pokoju, w zarośniętej twarzy błysnęły zęby. Jak u Kota z Cheshire. Pociągnął nosem, łowiąc woń benzyny, a potem spostrzegł kanister leżący u jego stóp.

– Nieźle, Hannie – powiedział. – Może się w końcu nauczyłaś ode mnie tego i owego.

Wokół jej piersi owinął się niewidzialny pyton i zacisnął zwoje.

Billy odkaszlnął, by oczyścić gardło, i warknął z cicha: – Przecież wiesz, że nawet w płomieniach wstanę i zmasakruję ci tę twoją piękną, słodką buzię. Wiesz to, prawda? Nawet ostatnią resztką życia zadam ci cierpienie, dziecinko. Ale rób, co masz zrobić, Hannie. Zawsze myślałem, że jesteś potulna, ale może się myliłem. To jest twoja chwila. Więc zrób to, dziewczynko. – Wyprostował się na fotelu. – Zrób to.

Słowa odbiły się echem w jej głowie. Jak mantra.

Zrób to, Hannah. Zrób to. Zrób to.

Billy podniósł się z miejsca, gdy Hannah wyciągnęła rękę przed siebie. Jego twarz tańczyła za migoczącym płomieniem, w jasnoniebieskich wilczych oczach zabłysło podniecenie. Poczuł zapach krwi, zapowiedź rychłego posiłku.

Wstrzymała oddech, nie mogąc się poruszyć. Bierny bezruch minionej chwili powrócił i ją pochłonął. Mogła jedynie wpatrywać się w Billy’ego.

A on do niej podszedł.

1 Psalm 46,11, Biblia Tysiąclecia, wydanie internetowe, Pallottinum, Poznań (przyp. red.).

Pokusa czerni

Подняться наверх