Читать книгу Miasto Popiołów - Cassandra Clare - Страница 11
3 Inkwizytor
ОглавлениеKiedy Clary pierwszy raz zobaczyła Instytut, wyglądał jak zniszczony kościół z zapadniętym dachem i żółtą policyjną taśmą naklejoną na drzwiach. Teraz już nie musiała się koncentrować, odganiając złudzenie. Nawet z drugiej strony ulicy widziała wysoką gotycką katedrę z iglicami, które wyglądały, jakby przebijały granatowe niebo.
Luke milczał. Po jego twarzy było widać, że toczy jakąś wewnętrzną walkę. Kiedy weszli po stopniach, Jace z nawyku sięgnął pod koszulę, ale kiedy wyciągnął rękę, była pusta. Zaśmiał się bez cienia wesołości.
– Zapomniałem, że Maryse zabrała mi klucze, zanim odszedłem.
– Oczywiście, że tak. – Luke delikatnie dotknął symboli wyrytych w drewnie, tuż pod architrawem. – Te drzwi są identyczne z tymi w Sali Anioła w Idrisie. Nigdy nie sądziłem, że jeszcze kiedyś takie zobaczę.
Clary niemal czuła się winna, że przerywa wspomnienia Luke’a, ale musiała omówić praktyczne sprawy.
– Skoro nie mamy klucza...
– Nie jest konieczny. Instytut powinien być otwarty dla każdego Nefilim, który nie zamierza zrobić krzywdy jego mieszkańcom.
– A jeśli to oni zamierzają nas skrzywdzić? – mruknął Jace.
Kącik ust Luke’a zadrżał.
– Nie sądzę, żeby to coś zmieniało.
– Tak, Clave zawsze tasuje karty na swój sposób. – Jace mówił trochę niewyraźnie. Jego dolna warga była spuchnięta, lewa powieka robiła się fioletowa.
Dlaczego się nie uzdrowi?
– Stelę też ci zabrała? – domyśliła się Clary.
– Nie wziąłem jej – odparł Jace. – Nie chciałem niczego brać od Lightwoodów.
Luke popatrzył na niego z troską.
– Każdy Nocny Łowca powinien mieć stelę.
– Zdobędę inną – powiedział Jace, kładąc dłoń na drzwiach Instytutu. – „W imieniu Clave proszę o wejście do tego świętego miejsca. W imię anioła Razjela proszę o pobłogosławienie mojej misji przeciwko...”.
Drzwi się otworzyły. Clary zobaczyła mroczne wnętrze katedry, które miejscami rozjaśniały świece umieszczone w wysokich żelaznych świecznikach.
– Wygodne – stwierdził Jace. – Dzięki błogosławieństwu jest tu łatwiej wejść, niż sądziłem. Może powinienem poprosić o błogosławieństwo dla mojej misji przeciwko tym wszystkim, którzy noszą białe rzeczy po Świecie Pracy.
– Anioł wie, na czym polega twoja misja – skarcił go Luke. – Nie musisz wypowiadać tych słów na głos, Jonathanie.
Przez chwilę Clary zdawało się, że przez twarz Jace’a przemyka cień... niepewności, zaskoczenia, może nawet ulgi? Ale on tylko burknął:
– Nie nazywaj mnie tak. To nie jest moje imię.
***
Ruszyli nawą, mijając puste ławki i ołtarz, na którym zawsze paliły się lampki. Luke’a, który rozglądał się z ciekawością, zadziwiła winda przypominająca złotą klatkę dla ptaków.
– To musiał być pomysł Maryse – stwierdził, kiedy wchodzili do środka. – Całkiem w jej stylu.
– Jest tutaj, odkąd pamiętam – powiedział Jace, kiedy drzwi zamknęły się za nimi z trzaskiem.
Jazda w górę była krótka. Nikt się nie odzywał. Clary nerwowo skubała brzeg szalika. Miała wyrzuty sumienia, że kazała Simonowi iść do domu i czekać na telefon. Kiedy oddalał się Canal Street, widziała po napięciu jego pleców, że poczuł się bezceremonialnie odprawiony. Nie mogła jednak wyobrazić sobie, że on, Przyziemny, słucha, jak Luke wstawia się za Jace’em u Maryse Lightwood. Sytuacja byłaby bardzo niezręczna.
Winda zatrzymała się ze zgrzytem. Pod drzwiami czekał na nich Church z lekko podniszczoną czerwoną obróżką na szyi. Jace schylił się i pogłaskał go po głowie.
– Gdzie jest Maryse?
Kot wydał gardłowy dźwięk, coś pomiędzy pomrukiem a warknięciem, i ruszył korytarzem. Poszli za nim. Jace milczał, Luke nadal się rozglądał.
– Nigdy nie sądziłem, że zobaczę to miejsce w środku – powiedział.
– Wygląda tak, jak się spodziewałeś? – zapytała Clary.
– Byłem w Instytutach w Londynie i Paryżu. Ten jest inny. Jakoś...
– Co? – rzucił Jace przez ramię.
– Tutaj jest zimniej – odparł Luke.
Jace nic nie odpowiedział. Gdy dotarli do biblioteki, Church usiadł, jakby dawał im do zrozumienia, że dalej nie zamierza iść. Zza grubych drewnianych drzwi dobiegały słabe głosy, ale Jace otworzył je bez pukania i wmaszerował do środka.
Clary usłyszała okrzyk zaskoczenia. Serce jej się ścisnęło, kiedy pomyślała o Hodge’u i o jego stałym towarzyszu, kruku Hugonie, który na rozkaz swojego pana omal nie wydrapał jej oczu.
Oczywiście Hodge’a nie było w pokoju. Za ogromnym mahoniowym biurkiem wspartym na dwóch klęczących, kamiennych aniołach siedziała kobieta w średnim wieku, o kruczoczarnych włosach jak u Isabelle i chudej, żylastej budowie jak u Aleca. Miała na sobie czarny kostium, bardzo prosty, kontrastujący z licznymi jaskrawymi pierścionkami zdobiącymi jej palce.
Obok niej stał smukły nastolatek o kręconych ciemnych włosach i skórze koloru miodu. Na jego widok Clary nie zdołała powstrzymać okrzyku zdumienia:
– Raphael?
Przez chwilę chłopak wyglądał na zaskoczonego. Potem się uśmiechnął. Zęby miał bardzo białe i ostre. Nic dziwnego, skoro był wampirem.
– Dios, co ci się stało, bracie? – zapytał, patrząc na Jace’a. – Wyglądasz, jakby stado wilków próbowało cię rozerwać na strzępy.
– Zadziwiająco trafny domysł – skwitował Jace. – Albo słyszałeś, co się stało.
Uśmiech Raphaela stał się szerszy.
– Słyszy się różne rzeczy.
Kobieta siedząca dotąd za biurkiem wstała.
– Jace, coś się stało? – W jej głosie brzmiał niepokój. – Dlaczego tak szybko wróciłeś? Myślałam, że zostaniesz u... – Spojrzała na pozostałych gości. – A ty kim jesteś?
– Siostrą Jace’a – odparła Clary.
Pani Lightwood wbiła w nią wzrok.
– Tak, widzę. Jesteś podobna do Valentine’a. – Odwróciła się z powrotem do Jace’a. – Przyprowadziłeś ze sobą siostrę? To Przyziemna, tak? Teraz nie jesteście tutaj bezpieczni. Zwłaszcza Przyziemni...
Luke uśmiechnął się słabo i powiedział:
– Ale ja nie jestem Przyziemnym.
Na twarzy Maryse najpierw odmalowała się konsternacja, a potem szok, kiedy przyjrzała się Luke’owi.
– Lucian?
– Cześć, Maryse. Kopę lat.
***
Twarz Maryse była nieruchoma. W tym momencie pani Lightwood wyglądała na dużo starszą od Luke’a. Usiadła powoli.
– Lucian – powtórzyła, kładąc ręce płasko na biurku. – Lucian Graymark.
Raphael, który obserwował ich zaciekawionym ptasim spojrzeniem, zwrócił się do Luke’a i rzucił oskarżycielskim tonem:
– Zabiłeś Gabriela.
Kto to był Gabriel? Clary ze zdziwieniem popatrzyła na Luke’a, a on tylko wzruszył ramionami.
– Owszem. Podobnie jak on wcześniej zabił przywódcę stada. Tak to jest u likantropów.
Maryse uniosła wzrok znad biurka.
– Przywódca stada?
– Skoro ty teraz dowodzisz sforą, czas, żebyśmy porozmawiali – stwierdził Raphael, z wdziękiem skłaniając głowę, ale jego oczy pozostały czujne. – Choć może nie w tym momencie.
– Przyślę kogoś, żeby zaaranżował spotkanie – obiecał Luke. – Ostatnio dużo się działo. Być może jestem do tyłu, jeśli chodzi o konwenanse.
– Być może – zgodził się Raphael i zwrócił do Maryse: – Omówiliśmy już nasze sprawy?
– Skoro twierdzisz, że Nocne Dzieci nie są zamieszane w te zabójstwa, wierzę ci na słowo – odparła z wysiłkiem pani Lightwood. – Muszę wierzyć, chyba że wyjdą na jaw jakieś dowody.
Raphael zmarszczył brwi.
– Wyjdą na jaw? Nie podoba mi się to określenie.
Kiedy się odwrócił, Clary zauważyła ze zdziwieniem, że jego kontury rozmywają się jak na starej fotografii. Lewą rękę miał zupełnie przezroczystą, tak że widziała przez nią duży metalowy globus, który Hodge zawsze trzymał na biurku. Gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy ta przejrzystość objęła ramię, a potem pierś. Chwilę później Raphael zniknął jak postać wymazana z rysunku. Maryse odetchnęła z ulgą.
Clary rozdziawiła usta.
– On nie żyje?
– Raphael? – zapytał Jace. – To była tylko jego projekcja. On nie może przyjść do Instytutu w swojej cielesnej postaci.
– Dlaczego?
– Bo to poświęcona ziemia, a on jest przeklęty – wyjaśniła Maryse. Jej lodowate spojrzenie nie straciło nic ze swojego chłodu, kiedy skierowała wzrok na Luke’a. – Ty głową stada? Chyba nie powinnam być zaskoczona. Zdaje się, że to twoja metoda, prawda?
Luke zignorował gorycz w jej głosie.
– Raphael był tu w sprawie szczeniaka, który został dzisiaj zabity?
– I w sprawie martwego czarownika również – odparła Maryse. – Zamordowanego w śródmieściu dwa dni temu.
– Ale po co zjawił się tu Raphael?
– Z czarownika utoczono całą krew. Zdaje się, że temu, kto zabił wilkołaka, przeszkodzono, zanim zdążył zrobić to samo, ale podejrzenie naturalnie padło na Nocne Dzieci. Wampir przybył tutaj, by mnie zapewnić, że jego lud nie ma z tym nic wspólnego.
– Wierzysz mu? – spytał Jace.
– Nie mam ochoty omawiać z tobą spraw Clave, Jace, zwłaszcza w obecności Luciana Graymarka.
– Teraz jestem Luke. Luke Garroway.
Maryse potrząsnęła głową.
– Ledwo cię poznałam. Wyglądasz jak Przyziemny.
– I o to chodzi.
– Myśleliśmy, że nie żyjesz.
– Mieliście nadzieję – poprawił ją spokojnie Luke. – Mieliście nadzieję, że nie żyję.
Maryse miała taką minę, jakby połknęła coś ostrego.
– Usiądźcie – rzekła w końcu, wskazując na krzesła ustawione przed biurkiem, i poczekała, aż zajmą miejsca. – A teraz może mi powiesz, z czym przychodzicie.
– Jace chce procesu przed Clave, a ja zamierzam za niego poręczyć – oznajmił bez wstępów Luke. – Byłem tamtej nocy w Renwick, kiedy pojawił się Valentine. Walczyłem z nim. Omal się nie pozabijaliśmy. Mogę potwierdzić, że wszystko, co mówił Jace, jest prawdą.
– Nie jestem pewna, ile jest warte twoje słowo – stwierdziła Maryse.
– Może jestem likantropem, ale również Nocnym Łowcą – odparł Luke. – Jestem gotowy poddać się próbie Miecza, jeśli to pomoże.
Próbie Miecza? To zabrzmiało groźnie. Clary spojrzała na Jace’a. Splótł na kolanach palce i miał kamienny wyraz twarzy, ale wyczuła w nim napięcie, jakby był o włos od wybuchu. Pochwycił jej spojrzenie i wyjaśnił:
– Miecz Dusz, drugi z Darów Anioła. Używa się go w czasie procesów, żeby ustalić, czy Nocny Łowca nie kłamie.
– Nie jesteś Nocnym Łowcą – powiedziała Maryse, zwracając się do Luke’a i ignorując Jace’a. – Od bardzo dawna nie postępujesz zgodnie z Prawem Clave.
– Był czas, kiedy ty też go nie przestrzegałaś – odparował Luke. – Można by sądzić, że do tej pory wyrosłaś z nieufności do wszystkich, Maryse.
– Niektórych rzeczy nigdy się nie zapomina. – Na jej policzkach wykwitły rumieńce, głos pobrzmiewał zwodniczo miękko. – Myślisz, że udawanie własnej śmierci jest największym kłamstwem Valentine’a? Myślisz, że wdzięk jest tym samym co uczciwość? Kiedyś tak sądziłam. Myliłam się. – Wstała z fotela i oparła na biurku szczupłe dłonie. – Mówił, że odda życie dla Kręgu i że oczekuje od nas tego samego. I poświęcilibyśmy życie, wszyscy. Ja omal tego nie zrobiłam. – Zerknęła na Jace’a i Clary, a następnie wróciła spojrzeniem do Luke’a. – Pamiętasz, jak nam mówił, że Powstanie to będzie nic, krótka walka, paru nieuzbrojonych ambasadorów przeciwko całej potędze Kręgu. Byłam taka pewna naszego szybkiego zwycięstwa, że kiedy pojechałam do Alicante, zostawiłam Aleca w domu w kołysce. Poprosiłam Jocelyn, żeby przypilnowała moich dzieci, kiedy mnie nie będzie. Odmówiła. Teraz rozumiem dlaczego. Ona wiedziała. Ty też, ale nas nie ostrzegłeś.
– Próbowałem was ostrzec przed Valentine’em – oświadczył Luke. – Nie chcieliście mnie słuchać.
– Nie chodzi mi o Valentine’a, tylko o Powstanie! Gdy przybyliśmy na miejsce, okazało się, że jest nas pięćdziesięcioro przeciwko pięciu tysiącom Podziemnych...
– A kiedy myślałaś, że będzie ich tylko pięciu, byłaś gotowa wyrżnąć ich nieuzbrojonych – przypomniał Luke spokojnie.
Maryse zacisnęła dłonie spoczywające na biurku.
– To na nas dokonano rzezi – powiedziała. – Szukaliśmy Valentine’a, żeby nami dowodził, ale jego tam nie było. Tymczasem Clave otoczyło Salę Anioła. Myśleliśmy, że Valentine został zabity, byliśmy gotowi oddać życie w ostatecznym desperackim zrywie. I wtedy przypomniałam sobie o Alecu. Gdybym zginęła, co by się stało z moim synkiem? – Jej głos się załamał. – Tak więc złożyłam broń i poddałam się Clave.
– Postąpiłaś słusznie – zapewnił ją Luke.
Maryse spojrzała na niego płonącym wzrokiem.
– Nie bądź protekcjonalny, wilkołaku. Gdyby nie ty...
– Niech pani na niego nie krzyczy! – wtrąciła się Clary, niemal wstając z krzesła. – To pani wina, że uwierzyła pani Valentine’owi...
– Myślisz, że tego nie wiem? – Do głosu Maryse wkradł się ton znużenia. – Clave wyraźnie dało nam to do zrozumienia, kiedy nas przesłuchiwało. Mieli Miecz Dusz i wiedzieli, kiedy kłamiemy, ale nie potrafili zmusić nas do mówienia. Nic nie mogło nas zmusić do mówienia, aż...
– Aż co? – spytał Luke. – Zawsze się zastanawiałem, co takiego wam powiedzieli, że obróciliście się przeciwko niemu.
– Tylko prawdę – odparła Maryse, nagle zmęczona. – Że Valentine nie zginął w Sali Anioła. Uciekł i zostawił nas, żebyśmy zginęli bez niego. Powiedziano nam, że później spłonął w swoim domu. Inkwizytor pokazał nam jego kości. Oczywiście to było kolejne oszustwo... – Urwała, a po chwili podjęła rzeczowym tonem: – Do tej pory i tak wszystko się skończyło. Wreszcie zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, my z Kręgu. Przed bitwą Valentine odciągnął mnie na bok i powiedział, że mnie ufa najbardziej z całego Kręgu, że jestem jego prawą ręką. Kiedy Clave nas przesłuchiwało, okazało się, że to samo powiedział wszystkim.
– Nie zna piekło straszliwszej furii... – mruknął Jace tak cicho, że usłyszała go tylko Clary.
– Okłamał nie tylko Clave, ale również nas. Wykorzystał naszą lojalność i uczucia. Podobnie jak wtedy, gdy przysłał cię do nas – powiedziała Maryse, patrząc na Jace’a. – A teraz wrócił i ma Kielich Anioła. Planował to od lat, przez cały czas. Nie mogę pozwolić sobie na to, żeby ci zaufać, Jace. Przykro mi.
Jace nic nie odpowiedział. Jego twarz pozostała bez wyrazu, ale jeszcze bardziej zbladł. Świeże siniaki wyraźnie odznaczały się zielenią na jego szczęce i policzku.
– Więc czego od niego oczekujesz? – zapytał Luke. – Dokąd ma pójść?
Pani Lightwood zerknęła na Clary.
– Może do swojej siostry? Rodzina...
– Siostrą Jace’a jest Isabelle – przerwała jej Clary. – Alec i Max są jego braćmi. Co im pani powie? Znienawidzą panią, jeśli wyrzucicie Jace’a z domu.
Maryse zmierzyła ją wzrokiem.
– A co ty o tym wiesz?
– Znam Aleca i Isabelle – odparła Clary. Przez głowę przemknęła jej myśl o Valentinie, ale ją odepchnęła. – Rodzina to coś więcej niż więzy krwi. Valentine nie jest moim ojcem. Jest nim Luke. Podobnie jak Alec, Max i Isabelle są rodziną Jace’a. Jeśli spróbuje pani wyrwać go z waszej rodziny, pozostanie rana, która nigdy się nie zagoi.
Luke patrzył na nią z lekkim zdziwieniem, ale i z szacunkiem. W oczach Maryse ukazał się błysk... niepewności?
– Clary, wystarczy – odezwał się cicho Jace. Sprawiał wrażenie pokonanego.
Clary odwróciła się do pani Lightwood.
– A co z Mieczem? – zapytała.
Maryse patrzyła na nią przez chwilę ze szczerym zdumieniem.
– Mieczem?
– Mieczem Dusz – wyjaśniła Clary. – Tym, którego używacie, żeby stwierdzić, czy Nocny Łowca kłamie. Możecie sprawdzić nim Jace’a.
– To dobry pomysł. – W głosie Jace’a pojawiła się nuta ożywienia.
– Clary, chcesz dobrze, ale nie wiesz, co to oznacza – wtrącił się Luke. – Miecza może używać tylko Inkwizytor.
Jace usiadł prosto na krześle.
– Więc ją wezwijcie. Wezwijcie Inkwizytorkę. Chcę zakończyć tę sprawę.
– Nie – powiedział Luke.
Pani Lightwood spojrzała na Jace’a.
– Inkwizytorka już jest w drodze...
– Maryse! – Głos Luke’a się załamał. – Powiedz, że jej nie wezwałaś!
– Nie wezwałam! Myślałeś, że Clave nie zainteresuje się samo szalonymi historiami o Wyklętych, Bramach i upozorowanych zgonach? Po tym, co zrobił Hodge? Wszyscy jesteśmy teraz objęci śledztwem, dzięki Valentine’owi. – Popatrzyła na bladego i zaskoczonego wychowanka. – Inkwizytorka może wtrącić Jace’a do więzienia. Może pozbawić go Znaków. Pomyślałam, że byłoby lepiej...
– Gdyby Jace zniknął, zanim ona tu przybędzie – dokończył Luke. – Nic dziwnego, że tak szybko chciałaś się go pozbyć.
– Kim jest Inkwizytorka? – spytała Clary. Słowo kojarzyło się jej z hiszpańską inkwizycją, torturami i stosami. – Czym się zajmuje?
– W imieniu Clave prowadzi śledztwa w sprawach związanych z Nocnymi Łowcami – wyjaśnił Luke. – Dba o to, żeby Nefilim nie łamali prawa. Przesłuchiwała wszystkich członków Kręgu po Powstaniu.
– Rzuciła klątwę na Hodge’a? – spytał Jace. – Zesłała was tutaj?
– Wybrała miejsce naszego wygnania i karę dla niego. Nie kochała nas i nienawidzi twojego ojca.
– Nigdzie nie idę – oświadczył Jace, nadal bardzo blady. – Co zrobi Inkwizytorka, jeśli tutaj dotrze, a mnie nie będzie? Pomyśli, że uknuliście spisek, żeby mnie ukryć. Ukarze was. Ciebie, Aleca, Isabelle i Maksa.
Pani Lightwood nic nie odpowiedziała.
– Maryse, nie bądź głupia – odezwał się Luke. – Jeśli pozwolisz Jace’owi odejść, ona cię o to obwini. Zatrzymując go tutaj i pozwalając na proces Miecza, wykażesz się dobrą wolą.
– Chyba nie mówisz poważnie, Luke! – wykrzyknęła Clary. Użycie Miecza to był jej pomysł, ale teraz zaczynała żałować, że z nim wyskoczyła. – Ona wygląda mi na groźną.
– Ale jeśli Jace odejdzie, może nigdy nie wrócić – zauważył Luke. – Już nigdy nie będzie Nocnym Łowcą. Podoba ci się to czy nie, Inkwizytorka pilnuje przestrzegania Prawa. Jeśli Jace chce pozostać częścią Clave, musi z nią współpracować. Ma po swojej stronie to, czego nie mieli po Powstaniu członkowie Kręgu.
– Co takiego? – zapytała Maryse.
Luke uśmiechnął się słabo.
– W przeciwieństwie do was, Jace mówi prawdę.
Maryse wzięła głęboki wdech i zwróciła się do przybranego syna.
– To twoja decyzja – orzekła. – Jeśli chcesz procesu, możesz tu zostać, dopóki nie przybędzie Inkwizytorka.
– Zostanę – postanowił Jace.
Jego głos zabrzmiał twardo, a nie gniewnie, co zaskoczyło Clary. Patrzył gdzieś poza przybraną matkę, a w jego oczach jaśniał blask, jakby odbitego ognia. W tym momencie wydawał się bardzo podobny do ojca.