Читать книгу Czego nauczyły mnie psy - Cesar Millan - Страница 8

LEKCJA 1: SZACUNEK

Оглавление

Nie jest naszym zadaniem zbliżyć się do siebie, tak samo jak nie zbliżają się do siebie słońce i księżyc albo morze i ląd. My dwaj, drogi przyjacielu, jesteśmy słońcem i księżycem, jesteśmy morzem i lądem. Celem naszym nie jest przeniknąć w siebie wzajemnie, ale poznać się wzajem i nauczyć się jeden w drugim widzieć i czcić to, czym on jest: przeciwieństwo i uzupełnienie drugiego.

– Hermann Hesse, Narcyz i Złotousty

(tłum. Marceli Tarnowski)

Wyglądał jak inne psy na farmie: łbem przypominał wilka, miał lekko podkręcony ogon, długie łapy i był chudy niczym kojot. Palomę od innych odróżniała maść – miał kremowobiałą sierść, zdecydowanie kontrastującą z szarościami i brązami futer pozostałych członków stada. Nawet na tle zachodzącego słońca, kiedy trudno było rozpoznać umaszczenie, w tym zwierzęciu wracającym po kolejnym długim dniu spędzonym na polach było coś szczególnego. Kiedy truchtało grzbietem wzniesienia, z każdym krokiem wzbijając pył z udeptanej ścieżki, emanowało niezwykłą dostojnością.

Paloma zawsze szedł tuż za albo obok mojego dziadka, przed innymi ludźmi i psami. Trzymał się dumnie i prosto jak kaktusy na wzniesieniach stanu Sinaloa i w okolicach naszego domu w Culiacánie na zachodnim wybrzeżu Meksyku, nazywane u nas pitaja. Z podniesionym łbem czujnie nasłuchiwał: poruszał szpiczastymi uszami to w tę, to w tamtą stronę, na podobieństwo anten satelitarnych poszukujących najlepszego sygnału. Nawet znieruchomiały jak posąg wodził oczyma, bacząc, co się dzieje wokół.

Bez wątpienia był przewodnikiem stada co najmniej siedmiu psów żyjących z nami na farmie. Mój dziadek zaś – niekwestionowanym przywódcą grupy złożonej z rodziny, psów i robotników. Paloma był też dziadkowym asystentem. Mimo że należał do innego gatunku, niewątpliwie zajmował w hierarchii drugie co do ważności miejsce. Zdawali sobie z tego sprawę wszyscy na farmie – zarówno ludzie, jak i pozostałe psy.

Jako prawa ręka dziadka był istotą, z którą należało się liczyć. Szanowaną i wyróżnianą przez zbiorowość. Podobnie jak jego pan był urodzonym przywódcą. Opanowany i powściągliwy bezspornie trwał na posterunku. Jak dziadek pracował od świtu do zmierzchu, by zasłużyć na codzienną miskę strawy. I podobnie jak dziadek odpowiadał za bezpieczeństwo i dobrostan tych, którym przewodził.

Mieszkałem na farmie z dziadkami, rodzicami i młodszą siostrą Norą. Byłem małym chłopcem, którego Paloma fascynował. Patrzyłem, jak zachowywał się w otoczeniu pozostałych psów: jak strofował szczeniaki, jak zaprowadzał porządek w stadzie, gdy wybuchały swary, a zwłaszcza jak instynktownie reagował na potrzeby dziadka, zanim ten je okazał. Zaglądałem psisku w brązowe oczy i pamiętam jego emocje, gdy odwzajemniał spojrzenie – zupełnie niezwierzęce, lecz jakiejś bratniej duszy. W tych oczach było zrozumienie i ponadczasowa mądrość.

Pamiętam tę chwilę, gdy psisko spojrzeniem oznajmiło: „Któregoś dnia będziesz przewodził własnemu stadu”.


MINĘŁO NIEMAL CZTERDZIEŚCI LAT. Paloma i jego stado dawno odeszli. Bycie człowiekiem oznacza, że zwykle przeżywa się niemal wszystkie psy, które się kiedyś poznało i pokochało. Ale nawet dziś – spoglądając na łagodne wzniesienia i doliny otaczające należący do mnie ośrodek psychologii psów w kalifornijskim Santa Clarita – widzę je wszystkie. Nie jako upiory, ale jako żywe, oddychające dusze, których energia nadal rezonuje pośród wzgórz.

Dziś wiem, że przypatrując się, jak dziadek zarządza gospodarstwem, po raz pierwszy doświadczyłem przywództwa. Nie musiał, niczym despota, wydawać rozkazów. Nie złościł się, nie okazywał strachu, gdy uprawy marniały z powodu niedostatku wody. Dyrygował sprawnie i pewną ręką, dzięki czemu wszyscy, łącznie ze zwierzętami, chętnie okazywali mu posłuszeństwo.

Paloma w świecie zwierzaków był odpowiednikiem dziadka, wzbudzał taki sam szacunek. Nie musiał szczekaniem ani warczeniem zmuszać reszty stada do posłuszeństwa. Nie okazywał niepokoju ani strachu, gdy zwierzęta cierpiały od upału lub z głodu.

Dziadek i Paloma mieli przymiot, o który w późniejszym życiu musiałem się usilnie starać: umiejętność wzbudzania zaufania i szacunku u innych. Nie da się zostać przewodnikiem bez zaskarbienia sobie szacunku i budowania obopólnego zaufania, które jest kamieniem węgielnym więzi zarówno międzyludzkich, jak i międzypsich. Liderzy, którym się to nie udaje, często budują autorytet na strachu. W świecie zwierząt to nie działa. Nie stworzy także więzi między człowiekiem i psem.

W profesji, którą uprawiam od dawna, pokutuje przekonanie – mityczne – że moje metody treningu oparte są na dominacji. Tymczasem w odniesieniu do psa na czele stada czy sfory dominacja oznacza prymat, a nie, jak się mylnie uważa, „panowanie” albo „zastraszanie”. Nie takiego przywództwa nauczyłem się od dziadka i Palomy. Nie takiego liderowania jestem rzecznikiem. Fundamentem przewodzenia stadu są szacunek i zaufanie, a nie strach i dominacja.

Koło życia

Urodziłem się i spędziłem najważniejsze, kształtujące mnie lata dzieciństwa na farmie w Culiacánie, w Meksyku. Prowadziliśmy bardzo tradycyjne wiejskie życie, codziennie zajmując się gospodarzeniem. Wszyscy mieli swoje powinności: dziadek, babcia, tata, mama, a nawet my, dzieci (najpierw ja i Nora, potem też nasze rodzeństwo Monika i Erik).

Dziadek kierował gospodarstwem, w którym mieszkał i pracował za zgodą właściciela ziemi. Codziennie budził się i ruszał do pracy: doił krowy, tuczył świnie, zbierał jaja, uprawiał warzywa. Czasem dorabiał jako górnik. Dzięki ciężkiej pracy mógł korzystać z cudzej ziemi i zaspokajać potrzeby rodziny. Dożył na farmie sędziwego wieku – zmarł, gdy miał sto pięć lat.


Moja rodzina wspólnie mieszkała i pracowała na farmie zarządzanej przez dziadka w Culiacánie na zachodnim wybrzeżu Meksyku.

Taka egzystencja być może nasuwa obraz, jakby dawno temu czas stanął w miejscu. W pewnym sensie to prawda. Ale tak wygląda życie w kraju rozwijającym się. Do dziś członkowie mojej dużej rodziny nadal żyją w Meksyku w bardzo podobny sposób.

Kiedy mialem sześć lat, rodzice przenieśli się do Mazatlánu – miasta oddalonego około dwustu kilometrów od rancza zawiadywanego przez dziadka. Wracałem na nie jednak każdego lata, nawet gdy byłem już podrostkiem. Zdaję sobie sprawę, że idealizuję tamten okres i do dziś skromne życie na farmie utożsamiam ze zrównoważonym i szczęśliwym życiem.

W rzeczywistości nie zawsze było idyllicznie. Wszyscy członkowie rodziny pracowali od świtu do zmierzchu. Mowy nie było, aby człowiek lub zwierzę nie mieli zajęcia. Polegaliśmy zwłaszcza na psach – zaganiały kozy i bydło, wypłaszały szkodniki (np. myszy, króliki czy ptactwo) z pól uprawnych, stróżowały, podnosząc alarm, gdy w pobliżu pojawił się jakiś drapieżnik albo obcy.

Przypuszczalnie gdyby nie Paloma i gromada psów, którym przewodził, dziadek nie potrafiłby wypłacić się właścicielowi ziemi ani wykarmić rodziny.

Pojawia się Paloma

W meksykańskim gospodarstwie rolnym trzodę – konie, krowy i świnie – kupuje się, zbywa albo wymienia. Psów natomiast jakimś trafem to nie dotyczy. Sposób, w jaki Paloma trafił do rodziny, nie był jednak zwyczajny.

Któregoś lata – byłem jeszcze malcem – podczas odwiedzin na sąsiedniej farmie dziadek dowiedział się, że jedna z suk ma szczenięta. Zaciekawiony poprosił o ich pokazanie. W szarej i brązowej gromadce wyróżniał się biały maluch. Najwyraźniej był samcem alfa: emanował energią i postawą, szturchańcami i pyskiem odpędzał rodzeństwo od matczynego sutka. Dziadek, który miał bzika na punkcie zwierzęcej pobudliwości, w białym piesku dostrzegł przywódcę; był pod wrażeniem jego siły. Zaproponował wymianę: świnia za białe szczenię, kiedy tylko dorośnie do odstawienia od matki. Sąsiad się zgodził.

Nigdy się nie dowiedziałem, dlaczego dziadek nazwał psa Palomą (po hiszpańsku: gołąb). W języku angielskim słowo brzmi jak imię żeńskie, w hiszpańskim ma rodzaj męski i żeński. Może zwierzę skojarzyło mu się z białym gołębiem?

Pod słońcem wszyscy równi

Dziadek, ojciec i wszystkie pozostałe osoby na farmie harmonijnie współpracowały ze zwierzętami, które były odpowiedzialne za część podejmowanych wspólnie zadań. Psy nie mieszkały w domu; nie dostawały suchej karmy, nie kąpano ich w wannie. Ale były członkami rodziny. Wyglądało to tak, jakby po sąsiedzku mieszkali krewni całkowicie zaangażowani w nasze sprawy, ale zachowujący własne obyczaje, rytuały i kulturę.

Psy nawet mówiły po naszemu. Nie, nie po hiszpańsku. Mam na myśli mowę energii. Nadawaliśmy na tych samych falach. Nie było dyskryminacji, hierarchiczności ani zaszeregowania. Dla wszystkich zaangażowanych w osiągnięcie tego samego celu wspólne były głęboki wzajemny szacunek i zaufanie. Nie odczuwało się, że kurczak jest mniej wart niż kot, kot – mniej niż pies, a pies – mniej niż koń. Każde z nich było częścią jakiejś większej całości.

Na farmie nikt nie mówił do zwierzęcia „kocham cię”, jak to mieli w zwyczaju właściciele psów, z którymi pracowałem po przybyciu do Stanów Zjednoczonych. Palomie, choć miał miejsce przy dziadku, nie wolno było sypiać z nim w łóżku, nie dostawał smakołyków ani zabawek. Był darzony szacunkiem, okazywano mu wdzięczność, dziadek dbał, by wraz z resztą psów był syty, miał schronienie i nie cierpiał pragnienia. Z kolei Paloma zaskarbiał sobie szacunek konsekwencją, wiarygodnością i gotowością do zaspokajania aktualnych oczekiwań rodziny. Szacunek – jak ja to rozumiem – był psią formą ogromnej miłości.

Dziadek wpoił mi konieczność ufania zwierzętom: „Musisz darzyć je szacunkiem”. Im bardziej potrzebne zwierzę, tym więcej szacunku trzeba mu okazywać. Wyobraźcie sobie osła, który się wam znarowił i wyswobodził; nie macie powroza, żeby okiełznać stworzenie. Skłonić je do powrotu może jedynie ufność i szacunek. Jeśli się zdobędzie zaufanie jakiegokolwiek zwierzęcia, to ta ufność okaże się powrozem. Ale nie pętami. Zaufanie to przemożna wola do współpracy.

Pies jest najlojalniejszym zwierzęciem; byłby bardziej ceniony, gdyby nie należał do codzienności. Swoje największe dary Pan Bóg uczynił najpowszedniejszymi.

– Martin Luther King

Nauka na błędach

Kiedy żyje się we wspólnocie, takiej jak na dziadkowym ranczu, to każdy błąd staje się nie lada problemem, a konsekwencje bywają dotkliwe. Byłem chłopczykiem kipiącym energią, ciekawskim i niesfornym. Matkę doprowadzałem do szaleństwa wiecznym drążeniem wszystkiego, co mnie zaintrygowało. Wciąż pytałem „dlaczego?”. Pomyłki i testowanie, jak daleko można się posunąć, to atrybuty dzieciństwa. Także mojego, proszę mi wierzyć!

Któregoś dnia – miałem mniej więcej sześć lat – wdałem się w spór z młodszą siostrą. Matka wzięła ją w obronę, co wywołało moją wściekłość. Zły pędem wypadłem z domu, żeby dotrzeć na pola, gdzie pracowali ojciec z dziadkiem.

Najpierw omalże wpadłem na konia uwiązanego przed domem. Zwierzę – które natychmiast wyczuło we mnie złość – zaczęło przebierać nogami i kopać. Kawałek dalej natknąłem się na drób. Dotąd spokojnie dzióbiące ptaki dostrzegły moją frustrację i nerwowo pierzchały na boki. Kogut zapiał, zatrzepotał skrzydłami i rzucił się za mną w pościg. W końcu dopadłem osła – jedyne zwierzę, którego wolno mi było dosiadać. Żłopał wodę z przydrożnego koryta. Wgramoliłem się na ośli grzbiet. Stworzenie – jedno z najłagodniejszych i najpokorniejszych, jakie człowiek zna – zaczęło wierzgać. Wprawdzie nie spadłem, ale też nigdzie nie pojechałem, bo osioł odmówił.

Siedziałem ponury, użalając się sam nad sobą. W końcu doczekałem się widoku Palomy w towarzystwie dziadka i ojca. Schodzili ze wzgórza w stronę domu, na obiad. Podbiegłem i poskarżyłem się na – tak to odebrałem – niesprawiedliwe potraktowanie. Nawet zwierzęta stawały mi na drodze. Dziadek zachichotał.

„Nieważne, czy siostra ci dokuczyła, czy nie” – zaczął. „Ważne, że źle zareagowałeś. Gniewem zaraziłeś całe obejście. Zwierzęta próbowały przywołać cię do porządku. Ale nie posłuchałeś. Nie uszanowałeś tego, co miały do powiedzenia na temat twojego zachowania”.

Dziadek uświadomił mi, że tak jak kamień ciśnięty do stawu powoduje rozchodzenie się fal, tak mój wybuch złości połączony z chęcią ucieczki wywołał niszczącą falę energii, która wytrąciła farmę z równowagi. Odebrały ją zwierzęta, zniszczyła ich ufność i szacunek, tak ważne w systemie naczyń połączonych. Gdy zwierzęta tracą do kogoś zaufanie, starają się przywołać go do porządku (czasem siłą), zmuszają do ucieczki bądź same uciekają.

„Nigdy nie obwiniaj zwierząt” – nieustannie słyszałem od dziadka. „Jeśli się źle zachowują, to dlatego, że coś zrobiłeś nie tak. Musisz zawsze okazywać im szacunek, bo to ty za nie odpowiadasz”.

CO MÓWI NAUKA

W psim świecie szacunek oznacza uczciwe reguły

Po latach badania zachowań psów, wilków i kojotów Marc Bekoff, etolog, doszedł do przekonania, że „uczciwe reguły” i wyraźnie komunikowane intencje tłumaczą, dlaczego społeczności psowatych funkcjonują tak bezproblemowo: gra fair i wyraźny, uczciwy przekaz to cechy charakterystyczne dla wzajemnego szacunku1.

Na przykład bawiące się psy czy wilki instynktownie starają się dostosowywać. Większy wilk nie kąsa mniejszego tak mocno, jak potrafi. Dominujący w stadzie pies kładzie się łapami do góry, by obniżyć swoją pozycję. Obie sytuacje mają identyczne przesłanie: „To tylko zabawa, wszystko na niby”. Co więcej, jeśli pies posunie się za daleko i przypadkowo skaleczy innego, natychmiast robi „ukłon”: kładzie przednie łapy na ziemi, a tylne trzyma wyprostowane. Oznacza to: „Oj! Przepraszam! Wracajmy do zabawy!”.

Szanowanie się podczas psich albo wilczych zabaw pomaga w stabilizowaniu stada/watahy i łagodzi waśnie. Marc Bekoff wierzy, że takie pełne wzajemnego szacunku społeczne zachowania psów oraz wilków pomagają lepiej zrozumieć korzenie człowieczej moralności – częściowo będącej pochodną naszej doskonałej zdolności do współpracy.

Z czasem pojąłem, na czym polegał mój błąd: zlekceważyłem równowagę i współzależności, dzięki którym farma funkcjonowała bez zgrzytów. Nawet najmniejszy błąd w symbiotycznym świecie zagraża bezpieczeństwu wszystkich w nim żyjących. Tak, byłem mały i niedoświadczony. Ale dzięki dziadkowi i zwierzętom szybko się nauczyłem odpowiedniego zachowania i panowania nad sobą.

Chęć do pracy za jedzenie

W moich książkach i programach telewizyjnych zawsze zwracam uwagę, że psy – a w istocie wszystkie zwierzęta – odczuwają wrodzoną potrzebę zapracowania na pożywienie i wodę. Nie inaczej jest też z ludźmi. Wspomniałem już, że w mojej rodzinie wszyscy pracowali, od koni i psów poczynając, a na ludziach kończąc.

Czasem na farmie brakowało jedzenia. Bywało, że matka mogła ugotować tylko zupę fasolową i obdzielić nią sześć osób. Kiedy plony były marne, dostawałem tortillę i miskę zupy, które musiały wystarczyć na cały dzień. Rzadko się skarżyłem, że niemal cały czas jestem głodny. Bolesność towarzysząca pustce w brzuchu powodowała złość, humory, a czasem złe zachowanie. Nawet teraz, w dorosłym życiu, uczucie głodu przypomina mi tamtą złość. Muszę się kontrolować, żyć teraźniejszością i nie dać się ponieść znanemu z przeszłości „ale ja chcę”.

Kiedy głodowali ludzie, głodne były też psy. Drób zadowalał się robakami, pędrakami i ziarnem; koniom, mułom i krowom wystarczała trawa. Ale psy były właściwie uzależnione od resztek z naszego stołu: mięsa, fasoli i placków kukurydzianych.

Gdy spiżarnia była pusta, Paloma wyprowadzał psy na poszukiwanie czegoś jadalnego. Wybór miały niewielki. Fartem było upolowanie królika, złowienie ryby, ptaka albo żółwia. W przeciwieństwie do mnie zgłodniałe psy nigdy nie okazywały irytacji. Nie wyły, nie skamlały, nie wyładowywały na nas frustracji. Jak co dzień, wychodziły do pracy, opiekowały się szczeniakami. Mogły robić, co chciały, ale wolały chodzić do pracy i pomagać ludziom. Nie spóźniały się, nie chodziły na skróty ani nie brały wolnego. Wszystkie psy rozumiały, że są ważnym elementem gospodarstwa i z pracy czerpały radość.

Byłem pełen podziwu dla ich cierpliwości, poświęcenia i konsekwencji. Czyż można nie uszanować takiego etosu pracy?

JAK PSY OKAZUJĄ SZACUNEK?

• Uznają potrzebę zachowania dystansu, oznacza to uszanowanie przestrzeni lub „rewiru” należącego do innego psa.

• Ustanawiają zorganizowany, grzeczny sposób zbliżania się do siebie.

• Doceniają możliwości każdego psa i jego miejsce w stadzie; wiedzą, że każde jest tak samo ważne – i to na końcu, zajmowane przez najmniej żywotne osobniki, i to w środku, należące do niefrasobliwych, i to na czele, zajmowane przez samca alfa.

• Godzą się na funkcję przewodnika albo tylko członka stada.

Hierarchia szacunku

W stadzie psów wyróżnia się trzy pozycje: na czele, w środku i na końcu. Każda ma kluczowe znaczenie dla przetrwania psiej gromady. Osobnik na czele to przewodnik (lider). Podobnie jak Paloma – ciekawy, spokojny, stanowczy i pewny siebie. Nadzoruje stado nie tylko podczas codziennych, rutynowych obowiązków, ale także podczas nowych, intrygujących eskapad. Pozycję środkową zajmują osobniki spokojne i beztroskie; one dyktują tempo. Tył obstawia pies najwrażliwszy: spostrzegawczy, czujny, wyjątkowo świadomy otoczenia, w tym czyhających potencjalnych niebezpieczeństw.

Ponieważ psy nie żyją tak długo jak my, a także dlatego, że zajmuję się wciąż nowymi czworonogami, moje psie stado się zmienia. Wolę, gdy to domowe jest dość nieliczne i łatwe w zarządzaniu. To sześć psów, na ogół niestety małych. Nestorem jest czternastoletni Coco – chihuahua wielkości kubka na herbatę. Dorastał równolegle z moim synem Calvinem, obaj mają tę samą spokojną, stanowczą osobowość. Mimo wieku zadziorny Coco nadal rządzi resztą. Towarzyszył mi w wielu ważnych chwilach życia i łączy nas szczególna więź, mimo że spośród ludzi na pierwszym miejscu stawia Calvina. Są jak dwie bratnie dusze. Mój syn jako pies byłby nim i na odwrót.

W szpicy stada ma też miejsce Benson – urzekający, platynowy szpic miniaturowy. Mimo niewielkiej masy (nieco ponad dwa kilogramy) jest wielką osobowością i urodzonym przywódcą. Silny, zdecydowany, pewny siebie wulkan energii, zawsze gotowy na nowe przygody. Zwłaszcza gdy w perspektywie jest woda! Widok Bensona nurkującego i baraszkującego w przydomowym basenie skłania mnie do przypuszczenia, że powinien się urodzić morświnem, a nie psem.


Autor z częścią swojej psiej gromady: Juniorem (po lewej), Alfiem (u góry), Bensonem (pośrodku) i Taco (po prawej).

Kolejny w gromadzie to Junior – muskularny, atletyczny, szary pitbul błękitny. Typowy osobnik ze środka stada: zrelaksowany, pełen energii i niefrasobliwy, mało zainteresowany przewodnictwem; wybiera zabawę, kiedy tylko nadarza się okazja. Zabawa, zabawa i jeszcze raz zabawa – dla tego psa świat jest jedną wielką i cudowną grą, a wszystko co istnieje – zabawką. Nie ma dla niego znaczenia, kto będzie triumfatorem, najważniejszy jest udział w igraszkach. Daje się łatwo uspokoić i słucha się, wie bowiem, że czeka go jeszcze niejedna zabawa w aportowanie.

Wyrównany temperament Juniora sprawia, że stał się moją prawą ręką podczas rehabilitowania niezrównoważonych psów, zarówno na potrzeby programów telewizyjnych, jak i bez kamer. Zaskakująco łagodny i odprężony, towarzyszy mi wszędzie. Wesoły, posłuszny i czuły jest w istocie uosobieniem domowego psa, o którym marzą wszystkie małe dziewczynki i chłopcy.

Następnym członkiem środka stada jest Alfie – złotoblond mieszaniec yorkshire terriera. Podobnie jak Junior, jest beztroski, ustabilizowany, żadną miarą nie daje się wyprowadzić z równowagi. Życiowym posłaniem tego małego zwierzęcia jest nieodstępowanie na krok albo mnie, albo mojej partnerki Jahiry. Każdy wielbiciel psów uważa, że to najcudowniejsze na świecie. Tak samo jak Junior należy do najlepszych asystentów, jakich można znaleźć. Jest bardzo wrażliwy na potrzeby innych wokół – psów i ludzi. Niektórzy mówią, że psy to anioły na czterech łapach i z ogonem. Alfie uwiarygodnia tę tezę. Kiedy krzyżują się nasze spojrzenia, czuję, jak nawiązuje ze mną mocną, uczuciową więź; przypomina mi się wówczas, jak matka spoglądała na nas: ze szczerą, czystą i bezwarunkową miłością.

Gromadę zamyka następna para. Po pierwsze, czarny jak smoła mops Gio – imię jest celowym, zabawnym zniekształceniem „geo” zawartego w National Geographic. Jest rodzinnym klaunem, trudno się nie śmiać z jego specjalnych bądź przypadkowych błazeństw. Bywa jednak, że zachowuje dystans. Na sofie tuli się do nas jawnie po kociemu; podobnie do nowo poznawanych osób. Nie jest bojaźliwy, lecz ostrożny. Obdarza szacunkiem i uczuciem, ale trzeba sobie na nie zasłużyć. Drugie stworzenie z pary to Taco – skundlony chihuahua z wyłupiastymi oczyma, zabrany z jakiejś meksykańskiej ulicy. W wieku czterech lat okazywał mądrość znacznie starszego psa. Zdarza się, że psy zamykające stado posiadają taki walor; bywają przy tym nieśmiałe, nieufne w stosunku do nieznanych osób i okoliczności. Dzięki temu zawsze wiedzą, co się wokół nich dzieje, wnikliwie obserwują i oceniają pobratymców i ludzi. Taco jest wzorcem dla tej kategorii.

Ilekroć przyglądam się barwnej zbieraninie baraszkującej na przydomowym podwórku albo w ośrodku psychologii psów, tylekroć dostrzegam kluczowe znaczenie szacunku we wzajemnych kontaktach tej szóstki. Przewodnik psiej gromady szanuje osobniki ze swego bezpośredniego zaplecza, te zaś – tych, którzy zamykają stado. Z kolei ta ariergarda szanuje wszystkich przed nią. Dzieje się tak dlatego, że każde miejsce w hierarchii odgrywa ważną rolę w życiu pozostałych członków stada. Ten wzajemny szacunek powoduje, że rzadko wybuchają konflikty, których psy nie potrafią szybko samodzielnie rozwiązać. Są żywym dowodem okazywania szacunku naturalnie występującego w całym świecie zwierząt… Być może z jednym wyjątkiem: ludzi XXI wieku.

Szacunek w świecie ludzi

Czy jest coś jeszcze, co mogłoby skłonić nas do podniesienia poziomu wzajemnego szacunku? Odpowiedź kryje się w umiejętności ludzi do wzbudzania zaufania. Homo sapiens w czasach najnowszych niewiele dobrego uczynił w tej materii, ale psy są tu mistrzami.

Martwi mnie, że tradycyjnie pojmowany szacunek wypierany jest współcześnie przez uwielbienie dla bogactwa i zbytku, sprowadzony do liczby „przyjaciół”, „lajków” czy „zwolenników” pozyskiwanych w mediach społecznościowych. Jeśli tak, to sprawy wyglądają niewesoło.

Zwierzęta, a więc także psy, szacunek wyrażają mową ciała. Brak poszanowania może być powodem bójek albo wykluczenia ze stada. Ludzie są tak bardzo tolerancyjni na nieokazywanie poważania, że często jego brak nie powoduje żadnych konsekwencji. Czemu więc dziwi, że współcześnie niektóre dzieciaki są nieposłuszne i rozchwiane?

GWIAZDY I ICH PSY

Miliarder

Ludzie na co dzień zbyt często okazują szacunek osobom bardzo zamożnym lub wpływowym. Nawet wtedy, gdy ci żyją całkiem niestabilnie i chaotycznie. Psom natomiast wszystko jedno, kto ma jaki tytuł, ile zarabia i czy ma jacht. Przypatrzmy się „panu B.” – mojemu klientowi, uważanemu za miliardera. Pan B. zapragnął psów do obrony i towarzystwa zarazem. W jednym z najlepszych w Niemczech ośrodków hodowlano-trenerskich kupił dwa owczarki niemieckie.

Zaniepokojony dystansowaniem się jednego z psów, Maxa, poprosił mnie o radę. Przez lata pana B. i Maxa łączyły bliskie, czułe więzi. I nagle pies stał się oziębły, nabrał dystansu, niechętnie odwzajemniał sympatię.

Dowiedziałem się, że niedawno zmarł Rolf – kompan Maxa. Pan B. zastąpił go nowym psem imieniem Bruno. Ten natychmiast zajął miejsce u boku nowego właściciela.

W lot postawiłem diagnozę. Przyczyną był szacunek. Bruno okazał się bardzo dominującym osobnikiem i zajął miejsce przewodnika stada. Z czasem stał się ważniejszy niż pan B.! Max, jak każdy pies, zaczął okazywać szacunek nowemu przywódcy stada – w tym wypadku trzymał się z daleka od „własności” Bruna, którą był B.

Szanowany miliarder nie zrozumiał, jaką wagę ma szacunek w psim świecie. Pokazałem, jak energią i mową ciała ma odzyskiwać pozycję lidera stada. Z czasem Max przestał w Brunie widzieć bossa, oba czworonogi okazały swemu panu należny szacunek. Max znów nawiązał uczuciowy kontakt z B.

U każdego psa trzeba sobie zasłużyć na szacunek. W psim świecie to on decyduje o zachowaniu.

Sposób, w jaki mnie wychowywano, wykluczał lekceważący stosunek do szefa albo kogoś starszego. Nawet dziś, jako czterdziestokilkulatek, do starszych wiekiem zwracam się per „pan/pani”. Natomiast w kontaktach z synami (Andre ma nieco więcej, a Calvin nieco mniej niż dwadzieścia lat) nie odczuwam potrzeby okazywania aż takiego szacunku, w każdym razie nie takiego rodzaju, jaki wpoili mi rodzice i dziadkowie. Sam do ojca zwracam się w szczególny sposób. Pozycja, którą zajmuje w moim życiu, sprawia, że w jego obecności niektóre słowa nie przechodzą mi przez usta. Podobnie nie ważę się zrobić tego czy tamtego. Tak zostałem wychowany.

Choć doskonale wychowałem wiele psów, nadal nie mam pewności, jak wychować idealne dziecko. Dochodzę do wniosku, że wraz z byłą żoną nie wpajaliśmy synom dostatecznie wielu zasad i nie narzucaliśmy odpowiedniej liczby ograniczeń. Wprawdzie wychowywali się w świecie dalece innym niż ja, ale podobnie jak ja na ranczu dziadka testowali granice, do których mogli się posunąć.

Wraz z eksżoną próbowaliśmy być najlepszymi rodzicami. Kłopot w tym, że często się różniliśmy co do metod wychowawczych i dyscyplinowania chłopców. Miałem bardzo surowego ojca – w Meksyku to powszechne. Moja ówczesna żona wychowywała się w Los Angeles i była przyzwyczajona do amerykańskich metod, które utożsamiały nadmiar dyscypliny z upośledzaniem rozwoju emocjonalnego dziecka. Na wychowywanie nakładała się kultura otoczenia, które hołdowało pobłażliwości. Obaj chłopcy znali taką atmosferę.

Różnice kulturowe między mną a żoną oraz w stylu rodzicielstwa powodowały w rodzinie wiele napięć. Pewien jestem, że nie tylko w naszej. Dzieci przychodzą na świat bez instrukcji obsługi, a są znacznie trudniejsze w wychowywaniu niż psy! Chłopcy się zorientowali, że matka pozwala na więcej niż ja. Uważałem, że należy przydzielać domowe obowiązki i sporządzić ich harmonogram na weekendy. Miałem zamiar zorganizować im płatne zajęcia, pomocne w kształtowaniu etosu pracy, kiedy będą dostatecznie duzi. Eksżona upierała się, że powinni zachować dziecięcą swobodę aż do zapisania się do college’u. Ten etap edukacji był jej zdaniem obowiązkowy.

To był kolejny punkt sporny. Nie uważałem nauki w college’u za warunek niezbędny. Żaden z chłopców nie planował w najbliższej przyszłości wstąpić na uniwersytet. Naturalnie byłbym podekscytowany i dumny, gdyby zechcieli się dalej kształcić. Systematycznie podsycałem w nich ciekawość, zachęcałem do nauki i czytania każdej książki, która wpadnie im w ręce.

Zapewne własne doświadczenia powodowały, że nie uważałem wyższego wykształcenia za klucz do sukcesu. Wierzyłem, że wystarczy podążanie za własnymi pasjami i instynktami. Doprowadzą do sukcesu, o ile będzie się ciężko pracowało. Jeśli studia w tym pomogą, to świetnie. Reasumując: pragnąłem pozostawić synom decyzję o podjęciu lub nie wyższych studiów.

Uważałem, że wraz z wiekiem Andre i Calvin powinni otrzymywać więcej wyraźnie określonych zajęć domowych, za których niewykonanie groziłyby rzeczywiste konsekwencje. Była żona sprzeciwiała się karaniu, wolała rozmowy w cztery oczy i rodzinne dyskusje. Sądzę, że taka dwoistość z jednej strony wprawiała synów w zakłopotanie, z drugiej wykorzystywali ją, by postępować po swojemu.

Inteligentne psy rzadko zadowalają osoby, których nie szanują.

– William R. Koehler, trener psów

Szanuj innych, wówczas oni uszanują ciebie Utrzymanie porządku w każdej grupie wymaga pewnej dozy szacunku i wdzięczności, tak jak to dzieje się w psiej gromadzie. Jeśli w dzieciństwie nie szanuje się rodziców, to jakim cudem potem będzie się szanowało nauczycieli? Szefów? Przyjaciół? Małżonków? Kluczowym elementem w edukacji dzieci jest nauka szacunku, który – tak jak w świecie zwierząt – oddziałuje wzajemnie. Już dwutygodniowe szczeniaki uczą się szacunku od matki. Jeśli suka uzna, że potomstwo zachowuje się niewłaściwie, bierze niesforne szczenię za kark albo z dezaprobatą poszturchuje je nosem.

Z dumą patrzę na synów – dziś młodych mężczyzn – wyrastających na wyjątkowych, nietuzinkowych ludzi. Szczęśliwy jestem, gdy widzę, jak wiele przyswoili z lekcji szacunku, których im udzielałem. Pojmują je obecnie dojrzalej. Nastoletni Andre i Calvin – bardziej zainteresowani robieniem wrażenia na rówieśnikach niż wysłuchiwaniem rodziców – to, co robię, uważali za łatwe i niepoważne. „Tato w telewizji zajmuje się bzdurami” – mówili przyjaciołom. Wiedziałem, że na pokaz, że tak nie myślą. Dziś mają wielki szacunek dla tego, co osiągnąłem dzięki pracy w telewizji: dla wykształcenia ludzi, zmieniania ich postaw i otwierania umysłów. Dopiero kiedy to docenili i uszanowali, obaj zainteresowali się możliwościami wykorzystania mediów telewizyjnych do wypowiadania się na własny rachunek.


Andre (z prawej), który wyrósł na bystrego, pełnego szacunku młodego człowieka, przypomina mi o związkach z moim ojcem (z lewej).

Opłaciło się. Calvin jest gwiazdą nominowanego do nagród programu telewizyjnego dla dzieci (Mutt and Stuff), Andre jest u progu uruchomienia własnej audycji telewizyjnej. Wzięli na młode barki wielką, całkiem dorosłą odpowiedzialność. Dźwigają ją z pewnością siebie. Nie spodziewałem się, że synowie pójdą wprost w moje ślady. Jestem podekscytowany i zaszczycony tym, że mam udział w ich wyborach.

Szacunek i przywiązanie

Paloma nauczył mnie, że szacunek okazywany innym jest kluczowym elementem kształtowania charakteru. W psim świecie nie liczy się płeć, rasa czy wyznanie. Liczy się wykonywanie powierzonych zadań i uszanowanie miejsca zajmowanego w stadzie.

Nauczyłem się, że szanując ludzi i psy obecne w moim życiu, okazuję im przywiązanie, które pozwala na wspólne kształtowanie zaufania. Ono utrzymuje razem każde stado.

Zadzierzgnięcie więzi pozwala na wspólne działanie na rzecz czegoś ważniejszego niż my sami. Na przykład na rodzinne strojenie choinki, dzielenie się obowiązkami na farmie czy na współpracę z rozmaitymi ekipami realizatorów programów telewizyjnych. Jeśli na początku okażę szacunek, jest mi łatwiej, wszystko toczy się sprawniej i wychodzi lepiej.

Ponad czterdzieści lat temu Paloma – wyróżniający się białą grzywą pies z meksykańskiego rancza – zajrzał w oczy ciekawskiemu chłopcu. To był tylko moment, ale okazane wówczas szacunek i przywiązanie zasiały ziarno, z którego wyrosłem. Czasem sobie myślę, że gdyby więcej ludzi na świecie miało okazję do zdobywania wiedzy od nauczyciela takiego jak Paloma, nasza planeta byłaby miejscem spokojniejszym i przyjaźniejszym dla wszystkich.

Pełną dostojnego piękna postawę Palomy na czele stada niezmiennie utożsamiam z tym, co znaczy szacunek i bycie szanowanym. Nie jestem bez wad (o czym często przypominają mi synowie) i czasem budzi się we mnie dumny, niepokorny malec, który siedzi w każdym mężczyźnie. Wówczas staram się moim psom, rodzinie, kolegom i fanom okazać tę samą dawkę szacunku, jakiej oczekiwałbym od nich. Próbuję nie zapominać, że – symbolicznie – wszyscy pracujemy na tej samej „farmie”. Jeśli będziemy żyli zgodnie z tym założeniem, istnieje większe prawdopodobieństwo, że wspólne wysiłki zakończą się sukcesem.


PSIA LEKCJA #1

Jak ćwiczyć szacunek?

• Trzeba słuchać. Słuchanie jest podstawą porozumiewania się, daje innym poczucie, że są słyszani. Można się nie zgadzać z tym, co się słyszy, ale należy wysłuchać. Na tym polega szacunek.

• Zawsze dziękuj za udział innych. Nawet najmniejszy.

• Pozwól ludziom być takimi, jakimi są. Nie osądzaj ani nie próbuj ich zmieniać.

• Dotrzymuj słowa. Rób to, co zapowiedziałeś. Uczciwość buduje szacunek.

Czego nauczyły mnie psy

Подняться наверх