Читать книгу Wszystko skończy się dobrze - Charlotte Lucas - Страница 9

1

Оглавление

Jeżeli Emilia Faust, zwana Ellą, była czegoś całkowicie pewna, to tego, że każda historia jest tylko tak dobra, jak jej zakończenie.

Philip znał jej podejście. Musiał je znać, bo przecież byli już ze sobą ponad sześć lat. Wiedział też, że Ella nie znosi, gdy książka lub film źle się kończy. Dlatego teraz, gdy stała z jego prochowcem w pralni przy Ottenser Hauptstrasse i czekała, aż klientka przed nią wyjmie wreszcie z wielkiego worka na pranie wszystkie ubrania i położy je na ladzie, wciąż była na niego zła.

Starsza dama działała wyjątkowo starannie. Wyciągała osobno każdą koszulę, bluzkę czy parę spodni, wkładała okulary do czytania – które potem oczywiście zdejmowała, aby odnaleźć kolejną rzecz w torbie – i z niezmierną skrupulatnością wskazywała pracownicy pralni każdą plamę, którą należało usunąć. Pracownica firmy Superczysto wykazywała anielską cierpliwość i wraz z klientką pochylała się nad prezentowanymi dowodami zbrodni.

To było nie do wytrzymania. W każdym razie dla Elli, która już w domu zaznaczyła zmywalnym markerem brzydkie ślady po czerwonym winie widniejące na płaszczu Philipa na wysokości piersi. Tak jak nauczyła się tego od swojej nauczycielki w szkole gospodarstwa domowego Margarethe Schlommers, pokój jej duszy.

Ella zerknęła dyskretnie na zegarek, aby nie urazić starszej pani ani pracownicy pralni. Stała tu już od dobrych dziesięciu minut i to tylko po to, by szybko oddać prochowiec Philipa, zanim załatwi sprawunki zaplanowane na ten dzień.

– O tu, widzi pani – tłumaczyła właśnie z oburzeniem klientka przed nią. – Ta plama po gulaszu nie zeszła nawet w sześćdziesięciu stopniach. Mój mąż nigdy nie rozłoży serwetki, a mówiłam mu już tysiąc razy…

Ella zastanawiała się, czy po prostu nie wyjść bez słowa. Ale wtedy uraziłaby obie panie, a na domiar złego zmarnowałaby te odczekane już dziesięć minut. Poza tym Philip pilnie potrzebował tego beżowego płaszcza. Był przecież 4 października, a przejściowy płaszcz spełniał swoje zadanie przede wszystkim jesienią i wiosną.

Dla zabicia czasu Ella zaczęła rozważać, co właściwie charakteryzuje przejściową odzież i o jakie przejście chodzi. Powszechnie przyjmowano, że o porę między latem a zimą i między zimą a latem, czyli o jesień i wiosnę. Czy jednak obowiązywały ścisłe terminy? Czy 22/23 września bądź 20/21 marca stanowiły uznaniowe daty, kiedy to należało wyjąć ze strychu przejściowe kurtki i płaszcze?

Nie wydawało się, by zasada ta była stosowana bezwzględnie, Philip bowiem nosił prochowiec niemal przez cały rok z wyjątkiem zimy, a ostatni raz miał go na sobie wczorajszego wieczora, gdy wyszedł na kolację z klientem. Zrobił to, choć miał wolny dzień, a ta okoliczność (wyjście, nie włożenie płaszcza) rozzłościła Ellę jeszcze bardziej niż wczorajsza porażka ze Wzgórzem nadziei.

Wróciła myślami do tematu przejściowej odzieży, nie miała bowiem ochoty gniewać się dalej na narzeczonego. Za niecały rok, 21 sierpnia, mieli się pobrać. Data jednoznacznie sugerowała zwiewną letnią sukienkę. W każdym razie Ella miała taką nadzieję, w deszczowym Hamburgu nigdy nie można było mieć pewności.

– Proszę?

Ella wzdrygnęła się i napotkała wzrokiem pytające spojrzenie kobiety za ladą. Przez chwilę nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, najwyraźniej starsza pani niepostrzeżenie wyszła już z pralni i nadeszła kolej Elli.

– Na płaszczu jest plama po czerwonym winie – wyjaśniła, podając prochowiec. – Zaznaczyłam już miejsce.

– Świetnie – odparła kobieta. – Należy się czternaście euro.

– Proszę. – Ella podała przygotowane banknoty o nominałach dziesięciu i pięciu euro. – Kiedy mogę go odebrać?

– W przyszły wtorek.

– Nie dałoby się szybciej? Jest nam pilnie potrzebny.

Kobieta skinęła głową w stronę okna. Padał ulewny deszcz, krople uderzały z pluskiem o chodnik. – Przy tej pogodzie radzę włożyć coś innego.

– Dziś po południu ma się poprawić – odparła Ella, zdecydowana nie poddawać się bez walki. Po czym dodała: – Chcemy na kilka dni wyjechać. – Nie była to prawda, ale teoretycznie mogła być. Mała wycieczka nad morze, zaplanowana przez Philipa jako romantyczna niespodzianka, tylko on i ona w krytej sitowiem chacie nad Zatoką Lubecką… Jeśli zaraz wejdzie nowy klient, uda się, pomyślała Ella i trzykrotnie mocno mrugnęła.

Zadźwięczał sklepowy dzwonek, Ella obejrzała się i zobaczyła nastolatka, który wszedł do pralni z plastikową torbą pod pachą. Ponownie zwróciła się do kobiety za ladą.

– No dobrze. – Uśmiechnęła się do niej pracownica. – Znajdę jeszcze dla niego miejsce, może go pani odebrać jutro przed południem.

– Cudownie, mąż się ucieszy! – „Mąż” łatwo przeszedł jej przez usta, bo już od dawna nazywała tak Philipa. W wieku trzydziestu dwóch lat na określenie „chłopak” pozwalała sobie co najwyżej w myślach, wymawiane głośno brzmiało dziecinnie i lekceważąco. „Narzeczony” wydawał się jej z kolei przestarzały, określała tak Philipa tylko na swoim blogu Better Endings. Odkąd pół roku temu Philip się jej oświadczył, czytelnicy co tydzień gorączkowo wyczekiwali jej raportu na temat przygotowań do ślubu, a Ella oczywiście nie chciała rozczarować fanów. Pisała zatem o swoim narzeczonym P. lub nazywała go „małżonkiem”, choć dopiero miał nim zostać.

– Świetnie – powiedziała kobieta i podała Elli zielony kwit do odbioru płaszcza. – Do zobaczenia jutro o dziesiątej rano.

– Dziękuję. – Ella skierowała się do wyjścia. – Miłego dnia!

Położyła już dłoń na klamce, gdy pracownica zawołała za nią.

– Proszę poczekać! Znalazłam coś w wewnętrznej kieszeni.

Ella odwróciła się zaskoczona i wróciła do lady. – Tak? Myślałam, że wszystko wyjęłam.

– Przeoczyła pani to. – Kobieta pomachała złożoną karteczką.

– Dziękuję – powiedziała Ella i wzięła ją do ręki. – Nie sprawdziłam dokładnie.

– Nic nie szkodzi. – Uśmiechnęły się do siebie, kobieta do kobiety. Ella schowała liścik do kieszeni własnego przejściowego płaszcza, ponownie życzyła miłego dnia i pożegnała się.

Po wyjściu z pralni, stojąc pod markizą, Ella rozłożyła parasolkę i w deszczu pospieszyła do oddziału kasy oszczędnościowej, gdzie chciała zrobić kilka przelewów i wydrukować w automacie wyciągi bankowe za wrzesień.

W kwestiach finansowych była staromodna i wykazywała głęboką nieufność wobec wszelkich form transakcji online. Choć od czasu, gdy przed czterema laty założyła swój blog, zdążyła stać się niejako specjalistką od internetu, nie czuła się po prostu dobrze na myśl o tym, by wrzucać do sieci wrażliwe dane, takie jak numer i stan konta. Philip często śmiał się z tego i nazywał ją paranoiczką, ponieważ jednak wyłącznie do Elli należało zajmowanie się ich finansami oraz całym codziennym życiem, pozwalał jej postępować tak, jak uważała za słuszne.

W ten sposób zresztą się poznali – po zakończeniu nauki w szkole gospodarstwa domowego i zdobyciu kilkuletniego doświadczenia zawodowego w szpitalu, centrum konferencyjnym i wreszcie w prywatnym domu przy trojgu dzieciach Ella wraz ze swoją byłą najlepszą przyjaciółką Corą założyła agencję pod nazwą Dobra Wróżka. Jej celem było kierowanie w pełni gospodarstwami domowymi zasobnych, ale zestresowanych życiem klientów. Od robienia codziennych zakupów przez zarządzanie wszystkimi sprawami prywatnymi (sprawdzanie i opłacanie rachunków, odczytywanie liczników prądu, gazu i wody, zabieranie aut do warsztatu, dokonywanie rezerwacji wakacyjnych i tym podobne) po zatrudnianie, przyuczanie i nadzorowanie opiekunek do dzieci i sprzątaczek – Cora i Ella jako „dobre wróżki” oferowały swoje profesjonalne usługi, aby ich zleceniodawcy mogli całkowicie skupić się na pracy i nie byli zmuszeni pamiętać o tak uciążliwych kwestiach, jak osiemdziesiąte urodziny ciotki Inge czy zbliżający się turniej hokejowy najmłodszych pociech.

„Dobra wróżka – agencja czarodziejskiego życia”, tak poleciły wydrukować fantazyjnym krojem pisma na papierze firmowym. Przekonane, że w mieście takim jak Hamburg, metropolii pełnej zestresowanych przedsiębiorców, odniosą wielki sukces.

Taki przynajmniej był plan. Philip Drechsler, partner w dużej kancelarii prawniczej, był właśnie takim kandydatem, jakiego sobie wyobrażały. Został jednym z ich pierwszych klientów. Zakończył również wspólną działalność obu wróżek, nim ta mogła się na dobre rozwinąć. Philip zakochał się bowiem w Elli, a ona w nim i po sześciu tygodniach przeprowadziła się do jego pięknego domku przy Philosophenweg w dzielnicy Othmarschen, by odtąd prywatnie i wyłącznie dla Philipa zajmować się wszystkimi tymi sprawami, które zaledwie trzy miesiące wcześniej wraz Corą zamieściły w ofercie swojej firmy na samodzielnie zaprojektowanej stronie internetowej. Ella próbowała przekonać Philipa, że mimo wszystko będzie w stanie rozwijać dalej agencję wraz z przyjaciółką, ale on niemal na kolanach błagał ją, by od zaraz została jego własną domową menedżerką. Jak mogła odmówić? Tym bardziej że Elli po cichu bardzo podobała się wizja troszczenia się wyłącznie o ich wspólne życie. Wydawała się romantyczna.

Cora była zła. Zła jak osa. Kipiała z wściekłości. Nazwała Ellę „zdrajczynią”. „Zdradliwa głupia krowa” i wiele podobnych obelg padło z jej ust, gdy Ella oznajmiła, że dla miłości musi porzucić Dobrą Wróżkę.

Oczywiście rozumiała Corę, ale jej zrozumienie nie sięgało tak daleko, by chciała poświęcić osobiste szczęście, byle tylko uniknąć gniewu partnerki w interesach.

Zarazem była rozczarowana oburzeniem Cory, bo najlepsza, a wręcz jedyna przyjaciółka wiedziała przecież, że Ella od zawsze marzyła o wielkiej, wszechogarniającej miłości. Fakt, że spotkała ją w osobie Philipa, mógłby choć trochę ucieszyć Corę pomimo odczuwanego gniewu. Stało się jednak odwrotnie, Cora nie wykazała ani śladu empatii, a wręcz starała się obrzydzić Elli jej związek.

– Czy ty zwariowałaś, że uzależniasz się w ten sposób od jednego człowieka i porzucasz wszystko, o co tak walczyłyśmy? – spytała podczas ich ostatniej rozmowy Cora niemal z rezygnacją. – To przecież szaleństwo! Jeżeli naprawdę zostawisz mnie teraz dla jakiegoś głupiego faceta, sprawisz mi największy zawód.

– Wiem, że tego nie rozumiesz – odparła Ella. – Ale jestem pewna, że to mój jedyny. I chcę teraz oddać się cała wyłącznie jemu.

– Poczekaj tylko! – powiedziała przyjaciółka. – Myślisz sobie może, że znalazłaś swojego księcia z bajki, ale kiedyś los się na tobie zemści i przekonasz się, że w rzeczywistości Philip Drechsler to tylko skrzecząca żaba.

Wtedy padły między nimi ostatnie słowa. Równie jasne i jednoznaczne, co przykre. Ella od razu zrozumiała, że to koniec. Niedługo potem powróciła do swego zwyczaju – o którym sądziła, że dawno go pokonała – by idąc chodnikiem, nie stawać nigdy na granicy pomiędzy dwiema płytami. Nie potrafiła nic na to poradzić, jakiś wewnętrzny głos nakazywał jej dokładnie zwracać uwagę na to, gdzie stąpa, i Ella stawiała stopy wyłącznie pośrodku płyt chodnikowych, bo dzięki temu ulatniała się „klątwa złej wróżki”. Wiedziała, że to bez sensu, ale przez kilka tygodni bezradnie poddawała się tej manii z dzieciństwa.

Obecnie mogła już tylko śmiać się z tamtego powrotu do dawnych zachowań, bo ponura przepowiednia Cory ani trochę się nie sprawdziła. Życie u boku Philipa okazało się wszystkim, czego Ella pragnęła, a za niecały rok mieli w trakcie uroczystej ceremonii przypieczętować swoją więź na całe życie. Za każdym razem, gdy o tym myślała, Ella wręcz umyślnie następowała nogą na jedno z owych złowieszczych spojeń na chodniku, bo od dawna już nie wierzyła w klątwy złych wróżek – jej życie i los leżały w jej własnych rękach! A i dla Cory, co Ella mogła obserwować z dala dzięki internetowi, wszystko ostatecznie obróciło się na dobre, agencja rozwijała się świetnie i zatrudniała kolejnych pracowników. Przyszłemu małżeństwu Elli z Philipem pod każdym względem przyświecała zatem dobra gwiazda.

Czekając teraz przed urządzeniem do wydruku wyciągów bankowych i w przyjemnym transie przyglądając się, jak z monotonnym stukotem wypluwa ono stronę po stronie, Ella ponownie wróciła myślami do swojego pierwszego spotkania z Philipem. Było to w uniwersyteckiej stołówce. Ze względów finansowych – wynajem małego biura na Schlüterstrasse jako siedziby ich nowo założonej firmy okazał się drogi – wraz z Corą jadły zawsze obiad w pobliskiej jadłodajni studenckiej. Philip z kolei spędził wtedy dzień w bibliotece, przygotowując się do wyjątkowo skomplikowanej sprawy. Pomylili swoje dania. Dokładnie rzecz biorąc, pogrążona w rozmyślaniach o agencji Ella przez pomyłkę wzięła tacę Philipa z kiełbaską curry i frytkami zamiast swojej sałatki greckiej (która to pomyłka do dziś niezmiernie bawiła Philipa), a gdy stanął przy stoliku Elli i Cory i z udawanym oburzeniem spytał, czy zawsze jest taka nieobecna duchem, od razu między nimi zaiskrzyło.

Ella miała już w ustach pierwszy duży kęs kiełbasy, spojrzała więc na Philipa ze skruchą i, nadal przeżuwając, zakochała się w jego błękitnych oczach, falujących blond włosach, milionie słonecznych piegów na jego nosie i drwiącym, młodzieńczym uśmiechu.

A kiedy on, wzruszywszy ramionami, wcisnął się pomiędzy nią a Corę i ze słowami: „No cóż, niech będzie, to i tak dużo zdrowsze” zabrał się do jej sałatki, zupełnie się poddała. Naprawdę niczym w bajce zadurzyła się od pierwszego wejrzenia. Philip, jak później przyznał, czuł podobnie. „Kobieta, która nie widzi różnicy między śmieciowym jedzeniem a zieleniną, jest niezmiernie fascynująca”, stwierdził.

Wtedy, przy pierwszym spotkaniu, od razu wdali się w pogawędkę, jakby znali się już całe wieki. Cora siedziała tylko obok bez słowa, zdegradowana do roli statystki, i przysłuchiwała się, jak przyjaciółka z zachwytem opowiada temu zupełnie obcemu mężczyźnie o ich świeżo założonej agencji – na co on spontanicznie je zatrudnił, ponieważ jako partnerowi w dużej kancelarii prawa rodzinnego brakowało mu czasu, by zajmować się swoim „prywatnym bałaganem”. Niecały kwadrans później wymienili numery telefonów, a niedługo potem Ella wprowadziła się do Philipa. Pół roku temu się oświadczył. I to choć Ella już dawno powiedziała mu, że w przeciwieństwie do niego nie chce mieć dzieci. W początkowym okresie zakochania, gdy on nadal marzył o „małych Philipach i Ellach”, zataiła przed nim ten fakt, ale w końcu wyznała prawdę. Czułaby się paskudnie, gdyby dłużej ją ukrywała.

Początkowo jej nie uwierzył, zwłaszcza że sama Ella często opowiadała o swoim szczęśliwym dzieciństwie i silnej więzi łączącej ją z nieżyjącą już niestety matką Selmą Faust (ojca nigdy nie poznała, ale nie odczuwała jego braku). Poza tym wielokrotnie z rozmarzeniem wspominała, jak pracowała jako gospodyni domowa u rodziny z dwiema dziewczynkami i chłopcem – mówiła o nich „moje śliczne myszki” – i nawet pokazywała zdjęcia, na których dokazywała z całą trójką, co stanowiło widoczny dowód na to, jak bardzo lubi dzieci. Philip jeszcze kilka razy dopytywał się, dlaczego tak kategorycznie odmawia sobie samej tego szczęścia, ale ostatecznie zadowolił się odpowiedzią Elli: „Po prostu w moim przypadku sobie tego nie wyobrażam”. Po wzmiance o „psie, którego mogliby sobie kiedyś kupić” zaakceptował najwyraźniej sytuację.

Byli we dwoje szczęśliwi, szli przez życie jako zgrana para, trzymając się za ręce. Oświadczyny jednak zaskoczyły Ellę, a raczej sposób, w jaki się odbyły. Stało się to rankiem po wiosennej imprezie dla pracowników kancelarii Philipa. On sam siedział właśnie skacowany przy śniadaniu i pomiędzy „Podaj, proszę, masło” i „Chcesz jeszcze herbaty?” zadał owo decydujące pytanie. Nie był to szczyt romantyzmu (na Better Endings Ella przeinaczyła nieco fakty i bez skrępowania opisała nocną wyprawę kajakiem po rzece Alster oraz uroczyste wręczenie pierścionka), ale mimo to od razu powiedziała „tak”. Czasami trudno jej było uwierzyć, ile szczęścia spotyka ją w życiu.

Popatrzyła na swoje odbicie w wielkim oknie w banku i uśmiechnęła się do siebie z rozmarzeniem. Tak, ona i Philip byli idealną parą, pasowali do siebie nawet wyglądem, niczym Jorinde i Joringel, Białośnieżka i Różyczka, Fiona i Shrek. On wysoki, ale o chłopięcym uroku. Ella z kolei ledwo metr sześćdziesiąt, szczupła, o brązowych sarnich oczach i jasnoblond włosach, często splecionych w dwa warkocze, więc choć skończyła już trzydzieści lat, zdarzało się, że proszono ją o dowód. Zwykle robiły to osoby słabo widzące, ale jednak.

Selma Faust zawsze niewzruszenie twierdziła, że po jej córce widać ascendent w Raku, bo ten znak zodiaku cechują dziecięce rysy twarzy. Sama Ella uważała to za wierutną bzdurę z dwóch powodów: po pierwsze, ponieważ cała astrologia była w jej oczach bzdurna i przemawiała tylko do ludzi zupełnie oderwanych od rzeczywistości, a po drugie, ponieważ matka wyraziła to przekonanie po raz pierwszy, gdy Ella miała osiem lub dziewięć lat – czyli z pewnością wciąż była dzieckiem!

Bzdura czy nie, Ella przyglądała się swojemu odbiciu i nie potrafiła powstrzymać przy tym głębokiego westchnienia. Na chwilę ogarnął ją smutek, że matka nie będzie świadkiem najpiękniejszego dnia w jej życiu, gdy pobiorą się z Philipem. Że nie będzie przy tym, jak jej Kopciuszek zdobędzie wreszcie swojego księcia, o którym obie tak często rozmawiały. Och, myśl o tym niemal doprowadzała Ellę do łez, a niewiele rzeczy wywoływało w niej taką reakcję. Bo i czemu? Żyła przecież w swoim osobistym happy endzie!

Owszem, również myśl o Corze, o przykrym końcu ich przyjaźni oraz o tym, że od tamtej pory nie spotkała nikogo, kto dorastałby przyjaciółce do pięt, nadal ją przygnębiała. Miała jednak Philipa, który stanowił centrum jej wszechświata, a ona jego. Miłość nigdy nie ustaje…

Ella wyprostowała się, zabrała wydrukowane wyciągi z konta i skierowała się do wyjścia. Zamierzała jeszcze skoczyć szybko do centrum handlowego Mercado, gdzie chciała kupić kilka rzeczy – nowe bokserki dla Philipa, proszek do prania, środek czyszczący i odkamieniacz do ekspresu do kawy, koperty i taśmę klejącą w papeterii, warzywa i owoce na straganach, kurczaka z ekologicznej hodowli na kolację i jeszcze parę innych sprawunków, które wpisała na listę zakupów, gdy rano po śniadaniu przeglądała zapasy. Otwarła wielkie szklane drzwi do budynku kasy oszczędnościowej, rozpięła parasolkę i postawiła stopę na mokrym chodniku, dokładnie na granicy pomiędzy dwiema płytami.

Trzy minuty później dotarła do stoiska z drobiem z hodowli ekologicznej i wyjęła listę, by sprawdzić, czy potrzebuje czterysta czy trzysta gramów piersi z kurczaka.

Drogi Philipie,

Nie wolno Ci poślubić Elli!

To nie była lista zakupów. To była kartka, którą znalazła kobieta z pralni w kieszeni płaszcza Philipa.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Wszystko skończy się dobrze

Подняться наверх