Читать книгу Warcraft - Christie Golden - Страница 5

Оглавление

Rozdział pierwszy

Podróż była długa i okrutna, o wiele cięższa, niż Durotan, syn Garada, syna Durkosha, byłby gotów przypuszczać.

Klan Mroźnego Wilka należał do ostatnich, które odpowiedziały na wezwanie czarnoksiężnika Gul’dana. Wedle starożytnych opowieści Mroźne Wilki były kiedyś wędrownym plemieniem, póki dawno, dawno temu wódz nie okazał się równie przywiązany do Grani Mroźnego Ognia, co do własnego klanu, i nie poprosił Duchów o pozwolenie na pozostanie na północy. Duchy wysłuchały jego prośby i przez czas niemal równie długi, jak istniał strażnik klanu, Praojciec Góra, Mroźne Wilki mieszkały na północy z dala od innych klanów, dumne i niezłomne w obliczu wyzwań.

Ale kamienne stoki Praojca Góry pękły, krwawiąc ogniem wprost na wioskę Mroźnych Wilków, i klan zmuszony był powrócić do wędrowania. Tułali się z miejsca na miejsce i choć nastały dla nich prawdziwie ciężkie czasy, czarnoksiężnik Gul’dan, złowieszczy ork o nienaturalnie zielonej skórze, musiał dwukrotnie złożyć im propozycję, by dołączyli do jego Hordy. Durotan zaakceptował ofertę czarnoksiężnika, dopiero gdy nie widział już żadnego innego wyjścia dla swego ludu.

Gul’dan przybył do nękanych przeciwnościami losu Wilków z licznymi obietnicami i Durotan postanowił dopilnować, by czarnoksiężnik słowa dotrzymał. Draenor – dom orków, dom Duchów Ziemi, Powietrza, Wody, Ognia i Życia – umierał. Gul’dan twierdził, że zna inny świat. Świat, w którym dumna rasa orków będzie mogła polować na tłustego zwierza, pić czystą, chłodną wodę i wieść takie życie, jakie im było przeznaczone – pełne pasji i dumy. Nie powinni czołgać się w pyle, wycieńczeni i głodni, gdy już przyjdzie im się poddać rozpaczy, a świat ich będzie usychał i umierał wraz z nimi.

Mroźne Wilki przemierzały ostatnie mile wyczerpującej podróży. Byli wycieńczeni i brudni. Niemalże cały cykl księżycowy maszerowali z północy do tego wyschniętego miejsca. Brakowało im wody i jedzenia. Kilku z nich zmarło w drodze – nie wytrzymali tak długiego marszu. Durotan wciąż się zastanawiał, czy ów straszliwy wysiłek nie pójdzie jednak na marne. By tak nie było, nieustannie modlił się do Duchów tak słabych, że ledwie zdolnych usłyszeć jego błagania.

Durotan niósł w dłoni włócznię, którą odziedziczył po swoim ojcu, nazwaną Thunderstrikiem, Gromogrotem, bowiem uderzała niczym grom. Broń ozdobiona była runami i owinięta paskami skóry. Na drzewcu zrobiono szereg nacięć, a każde z nich oznaczało śmierć. Poziome nacięcia symbolizowały ubite zwierzęta, pionowe – pokonanych orków. I choć poziome nacięcia pokrywały niemalże cały drążek, pionowych też było niemało.

Swoją drugą broń Durotan także odziedziczył po ojcu, ten zaś po swoim ojcu. Był to topór, Sever, nie bez kozery nazywany Odrzynaczem. Durotan dbał, by krawędzie topora zawsze były ostre, więc broń zasługiwała na swe imię.

Wódz Mroźnych Wilków szedł pieszo, pozwalając słabszym i chorym dosiadać wielkich i białych mroźnych wilków, które służyły orkom za wierzchowce i były im przyjaciółmi na całe życie. Obok szedł zastępca Durotana – Orgrim Doomhammer. Potężna broń, od której jego linia nosiła miano Młota Zagłady, wisiała mu na szerokich brązowych plecach. Orgrim należał do tych niewielu, którzy znali Durotana na wylot i którym ten był gotów powierzyć nie tylko własne życie, ale i życie towarzyszki oraz nienarodzonego dziecka.

Draka, wojowniczka, partnerka Durotana i wkrótce matka jego potomka, jechała obok na swym wilku o imieniu Lód. Większość drogi przebyła pieszo jak Durotan, ale w końcu poprosił ją, by skorzystała z wierzchowca.

– Jeśli nie z uwagi na siebie i dziecko, to z uwagi na mnie – nalegał. – Nie mam już siły myśleć tylko o tym, że zaraz się wywrócisz. To wyczerpujące.

Uśmiechnęła się do niego szeroko, pokazując w całości niewielkie kły, a w jej oczach zabłysły iskierki humoru, który tak w niej kochał.

– Cóż… pojadę, ale tylko z obawy, że sam wyłożysz się jak długi, próbując mnie podnosić.

Początkowo Mroźne Wilki maszerowały żwawo, pełne nadziei. Klan walczył i zwyciężył straszliwego wroga, Czerwonych Wędrowców, ale dowiedzieli się też, że nie mogą spodziewać się wsparcia od osłabionych Duchów.

Durotan zapewnił członków klanu, że zawsze pozostaną Mroźnymi Wilkami, nawet jeśli wraz z innymi klanami dołączą do Hordy. Myśl, że niedługo posmakują mięsa, owoców i czystej wody, że odetchną czystym powietrzem, podnosiła ich na duchu – klan desperacko potrzebował tego wszystkiego. Problem polegał jednak na tym, że klan i – jak Durotan szybko zrozumiał – on sam również wyruszyli w drogę przekonani, że ich kłopoty dobiegną wkrótce końca. Tymczasem trudy podróży szybko wybiły im to przekonanie z głowy.

Durotan zerknął przez ramię na członków klanu. Nie maszerowali, raczej powłóczyli nogami. Byli tak zmęczeni, że na ich widok krajało mu się serce.

Delikatne trącenie w ramię zwróciło jego uwagę ponownie ku Drace. Zmusił się do uśmiechu.

– Wyglądasz tak, że chyba powinieneś jechać razem ze mną – powiedziała łagodnie.

– Jeszcze przyjdzie na to moment – odparł – kiedy będziemy mieli na tyle mięsa, że nasze wilki położą się przy nas z równie wypchanymi brzuchami.

Spojrzenie Draki przemknęło od jej brzucha ku jego. Zmrużyła oczy swawolnie. Roześmiał się zaskoczony własną wesołością, bo był niemal pewien, że już zapomniał, jakie to uczucie. Draka zawsze wiedziała, jak go uspokoić – śmiechem, miłością czy od czasu do czasu ciosem pięści, by pomóc mu ochłonąć. A ich dziecko…

Prawdziwym powodem, dla którego zdecydował się porzucić Grań Mroźnego Ognia, było to, że jedna Draka w całym klanie była brzemienna. I Durotan nie mógł w żaden sposób usprawiedliwić sprowadzenia swojego dziecka – jakiegokolwiek orczego dziecka – na świat, który nie mógł maleństwa wykarmić.

Durotan wyciągnął rękę do jej brzucha, z którego pokpiwał jeszcze chwilę wcześniej, i ogromną dłonią nakrył rosnące w Drace życie. Przez myśl przemknęły mu słowa, które powiedział swym pobratymcom, gdy ruszali w tę podróż: „Cokolwiek mówią nasze tradycje o obyczajach w przeszłości, cokolwiek zapisano w zwojach, cokolwiek wynika z rytuałów czy praw, jest jedna tradycja, jedno prawo, którego nie można pogwałcić. Wódz musi robić to, co jest najlepsze dla jego klanu”.

Poczuł nagły nacisk na wnętrze swej dłoni i szczęśliwy, uśmiechnął się szeroko. Jego dziecko najwyraźniej zgadzało się z podjętą przez ojca decyzją.

– No, ten maluch pomaszerowałby obok ciebie nawet dziś – stwierdziła Draka.

Zanim jednak Durotan zdążył odpowiedzieć, ktoś zaczął doń wołać:

– Wodzu! Są tutaj!

Durotan raz jeszcze pogładził brzuch towarzyszki i odwrócił się do Kurvorsha, jednego ze zwiadowców, których wysłał przodem. Większość Mroźnych Wilków nie ścinała włosów, co było podyktowane rozsądkiem, gdy mieszkało się na dalekiej północy. Ale gdy ruszyli na południe, Kurvorsh jak wielu innych postanowił golić czaszkę, zostawiając jeden długi kosmyk, który ciasno zaplatał. Jego wilczyca zatrzymała się przed Durotanem, dysząc ciężko.

Durotan rzucił Kurvorshowi bukłak.

– Napij się, a potem mów, coś widział.

Kurvorsh łapczywie pociągnął z bukłaka i oddał go wodzowi.

– Widziałem obóz na horyzoncie… – wydyszał. – Namioty jak nasze. Mnóstwo! Widziałem dym z dziesiątków… nie, z setek ognisk. I wieże strażnicze ustawione tak, żeby można było zobaczyć, jak nadchodzimy. – Potrząsnął głową zachwycony. – Gul’dan nie kłamał, gdy mówił, że zbierze wszystkich orków z Draenoru.

Ciężar, z jakiego Durotan nawet nie zdawał sobie sprawy, spadł mu z piersi. Nie pozwolił sobie myśleć, że przybyli zbyt późno ani że opis Hordy był mocno przesadzony. Słowa Kurvorsha przyniosły zmęczonemu wodzowi większą ulgę, niżby się spodziewał.

– Jak daleko? – spytał.

– Połowę tego, co słońce potrzebuje, żeby przejść po niebie. Dojdziemy akurat, by rozbić obóz na noc.

– Może mają jedzenie – podsunął Orgrim. – Świeżo upolowane mięso, upieczone na rożnie. Ale raciczniki nie wędrują tak daleko na południe, prawda? Co ci południowcy właściwie jedzą?

– Bez względu na to, co to jest, jeśli jest świeżo ubite i upieczone, będziesz jadł, Orgrimie – stwierdził Durotan. – Tak samo jak wszyscy nasi. Lecz nie możemy tego oczekiwać. Niczego nie możemy oczekiwać.

– Poproszono nas, byśmy dołączyli do Hordy, i tak zrobiliśmy – usłyszał Drakę, która pojawiła się u jego boku. – Przynosimy broń, włócznie, strzały, młoty, przynosimy nasze umiejętności w zakresie myślistwa i przetrwania. Przychodzimy służyć Hordzie, pomóc wszystkim urosnąć w siłę i pożywić się. Jesteśmy Mroźnymi Wilkami. Będą się cieszyć, że przybyliśmy.

Oczy jej błysnęły i uniosła lekko podbródek. Draka została Wygnaną, gdy była jeszcze młoda i krucha, a wróciła jako jeden z najbardziej niezłomnych wojowników, jakich kiedykolwiek Durotan miał okazję spotkać. Przyniosła klanowi wiedzę o innych społecznościach, o innych sposobach postępowania w wielu sprawach, a wiedza ta niewątpliwie teraz okaże się jeszcze cenniejsza.

– Moja partnerka ma rację – stwierdził. Zrobił ruch, jakby chciał podnieść ją i posadzić na wilku, ale powstrzymała go stanowczym gestem.

– Ma rację – odpowiedziała, uśmiechając się lekko – i zamierza stanąć obok swego wodza i partnera przed Hordą.

Durotan spojrzał na południe. Od tak dawna niebo było bezlitośnie czyste, bez żadnej nadziei na deszcz, ale teraz ork dojrzał szarą chmurę i gdy jej się przyglądał, kłębiącą się szarą mgłę rozświetliła nagle błyskawica lśniąca złowieszczą zielenią.

***

Kurvorsh dobrze obliczył prędkość, z jaką się poruszali. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, kiedy dotarli do obozowiska, wciąż jednak mieli dość czasu, by rozstawić namioty i przygotować posiłek.

Gwar tylu głosów brzmiał dziwnie w uszach Durotana, do tego widział tak wiele dziwnych rzeczy naraz, że aż poczuł się wyczerpany. Jego wzrok przesuwał się po okrągłych namiotach, podobnych do tego, jaki dzielił z Draką, aż po plac otoczony sznurami tak, by dzieci z rozmaitych klanów mogły się wspólnie bawić. Durotan chłonął dźwięki rozmów, śmiechu, surowych melodii lok’vadnod, bicia bębnów tak wielu, że Durotanowi wydawało się, iż ziemia drży mu pod nogami; zapachów dymu z ognisk, podpłomyków i pieczonego mięsa, bulgoczącej na ogniu potrawki i mocnej, ale nie odpychającej woni wilczej sierści, a wszystkie te wonie łaskotały nozdrza orka.

Kurvorsh nie przesadzał, przeciwnie, nie zdołał odmalować ogromu tego niekończącego się morza rozmaitych namiotów. Mroźne Wilki należały do najmniejszych klanów, Durotan był tego świadom, ale przez chwilę czuł się tak przytłoczony, że nie mógł mówić.

– Tyle klanów w jednym miejscu, Orgrimie – powiedział wreszcie. – Roześmiana Czaszka, Czarna Skała, Wojenna Pieśń… wszyscy zostali wezwani.

– To dopiero potężna wataha – odparł jego zastępca. – Ciekawe tylko, czy został ktoś, z kim mogłaby walczyć.

– Mroźne Wilki.

Stwierdzenie padło tonem pozbawionym emocji, niemalże znudzonym, a gdy Durotan i Orgrim się odwrócili, zobaczyli maszerujących ku nim dwóch wysokich orków. Obaj byli zaskakująco potężni i dobrze umięśnieni, szczególnie gdy wzięło się pod uwagę, że ziemia umierała i wielu orków cierpiało głód. W przeciwieństwie do Mroźnych Wilków, na których zbrojach były niewielkie fragmenty kolczugi czy metalowych płyt, bo składały się one głównie z nabijanej ćwiekami i kolcami skóry, ci dwaj mieli na sobie lśniące i pozbawione jakichkolwiek wgnieceń płyty na ramionach, a nawet na piersiach. Uzbrojeni we włócznie, poruszali się zgodnie, wiedzeni wspólnym celem.

Ale to nie ich zdrowe, umięśnione sylwetki, nie lśniące i nowe zbroje zwróciły uwagę Durotana.

Ci orkowi byli zieloni.

Był to cień zaledwie, o wiele mniej wyraźny niż trawiastozielona barwa skóry Gul’dana, przywódcy Hordy, który przywędrował kiedyś na północ ze swoją równie zieloną niewolnicą – Garoną. Skóra tych dwóch wojowników była ciemna, bardziej zbliżona kolorem do typowego dla orków brązu, ale ten cień, ten dziwny nienaturalny zielony ton, był tak wyraźny, że nie można go było przeoczyć.

– Kto jest waszym wodzem? – spytał jeden z nich.

– Mnie przypadł zaszczyt przewodzenia Mroźnym Wilkom – odpowiedział Durotan głośno, występując naprzód. Wojownicy obrzucili go taksującym spojrzeniem, po czym z uznaniem popatrzyli na Orgrima.

– Wy dwaj. Za mną. Blackhand chce was widzieć.

– Kim jest Blackhand? – zapytał Durotan z naciskiem.

Jeden z zielonych zatrzymał się w pół kroku i obrócił. Uśmiechnął się szeroko. Był to paskudny widok.

– No cóż, wilcze szczenię – odparł. – Blackhand jest przywódcą Hordy.

– Łżesz – warknął Durotan. – Gul’dan jest przywódcą Hordy.

– To Gul’dan sprowadził tu nas wszystkich – odezwał się drugi z zielonych. – On wie, jak zabrać nas do nowego świata. I on wybrał Blackhanda, by poprowadził Hordę do bitwy i do zwycięstwa nad naszymi wrogami.

Orgrim i Durotan wymienili spojrzenia. Kiedy Gul’dan rozmawiał z ojcem Durotana, Garadem, a potem z samym Durotanem, nie wspominał o tym, że o nowy świat przyjdzie im walczyć. Durotan był orkiem, więcej nawet – był wodzem Klanu Mroźnego Wilka. Był gotów walczyć z każdym przeciwnikiem o bezpieczną przyszłość swego klanu i nienarodzonego dziecka. Ale fakt, że Gul’dan nie wspominał o nadchodzącej walce, wydał mu się niepokojący.

Dokładnie te same odczucia widział teraz na twarzy Orgrima, który był mu najbliższym przyjacielem od dzieciństwa. Obaj nie wyrzekli jednak ni słowa.

– To Blackhand powiedział nam, co robić, gdybyście się pojawili – oświadczył pierwszy, odsłaniając kły w pogardliwym grymasie. – Gdybyście mieli odwagę opuścić Grań Mroźnego Ognia – dodał.

– Nasz dom już nie istnieje – wypalił Durotan. – Tak jak i wasz, bez względu na to, z jakiego jesteście klanu.

– Należymy do Klanu Czarnej Skały – oświadczył jego towarzysz, wypinając dumnie pierś. – Blackhand, zwany Czarnorękim, był naszym wodzem, zanim Gul’dan uznał go za godnego tej chwały i uczynił przywódcą Hordy. Chodź z nami, Mroźny Wilku. Zostaw swoją kobietę. Idziemy tam, gdzie mogą pójść jedynie wojownicy.

Durotan zmarszczył brwi i już szykował się do ostrej riposty, gdy Draka odezwała się zwodniczo łagodnym tonem:

– Serce moje, udaj się ze swym zastępcą na spotkanie z Blackhandem, a klan zaczeka na twój powrót – oznajmiła z uśmiechem.

Wiedziała doskonale, kiedy ruszyć do walki. W każdym calu była takim wojownikiem jak Durotan, ale wiedziała, że w swym obecnym stanie zostałaby zlekceważona przez tych, którzy bardziej pragnęli konfliktu niż pożywienia dla swego klanu.

– Zatem znajdź nam miejsce na obóz – odpowiedział jej Durotan. – A ja spotkam się z Blackhandem z Czarnej Skały.

Dwóch zielonych poprowadziło Durotana i Orgrima przez obóz. Widok rodzin z dziećmi zebranych nad kociołkami ze strawą, odpoczywających na skórach, wkrótce ustąpił miejsca widokowi pobliźnionych wojowników o twardych spojrzeniach, zajętych czyszczeniem i naprawianiem broni. W namiotach kowali młoty dzwoniły o kowadła. Inni z kolei orkowie dłutami obrabiali kamienie, zmieniając je w koła. Jeszcze inni mocowali pierzyska na strzałach i ostrzyli noże. A każdy raz czy dwa zerknął na dwóch Mroźnych Wilków. Wszystkie te spojrzenia dotykały Durotana niemalże fizycznie.

Nagle szczęknęła stal i rozległ się okrzyk: „Lok’tar ogar!”, czyli „Zwycięstwo albo śmierć!”. Co tu się działo? Nie bacząc na swą eskortę, Durotan ruszył w stronę odgłosów walki, torując sobie drogę wśród ciżby, póki nie zobaczył rozległego placu otoczonego linami, gdzie walczyli ze sobą orkowie.

Patrzył, jak zręczna kobieta, uzbrojona jedynie w dwa sztylety o ostrzach robiących paskudne wrażenie, zanurkowała pod ramieniem wojownika wymachującego korbaczem i wyrysowała mu na żebrach dwie bliźniacze linie, które natychmiast spłynęły czerwonoczarną krwią. Mogła bez trudu zabić przeciwnika, ale nie zrobiła tego. Durotan patrzył na innych walczących – kawałek dalej jeden opierał się czwórce napastników, inni walczyli jeden na jednego.

– Trening – rzucił Orgrimowi, rozluźniając się nieco. Ale zaraz zmarszczył brwi. Co najmniej jedna trzecia walczących orków miała ten sam zielonkawy odcień skóry.

– Mroźne Wilki, co? – rozległ się znienacka głęboki i tubalny głos. – Nie do końca z was takie potwory, jak sobie wyobrażałem.

Za plecami Durotana i Orgrima pojawił się największy ork, jakiego kiedykolwiek widzieli. Żaden z nich nie był mały – Orgrim był największym Mroźnym Wilkiem na przestrzeni kilku pokoleń, ale teraz musiał podnieść głowę, żeby spojrzeć rozmówcy w oczy. Ciemna, absolutnie brązowa skóra olbrzyma bez cienia zieleni połyskiwała potem, a może olejem, i ozdobiona została licznymi tatuażami. Potężne ręce czarne były od tuszu. Przyglądał się przybyszom taksująco, a w oczach błyskało mu rozbawienie.

– Przekonasz się, że zasługujemy na swoją reputację – odpowiedział cicho Durotan. – Nie znajdziesz myśliwych lepszych od nas w swojej Hordzie, Blackhandzie z Klanu Czarnej Skały.

Czarnoręki odrzucił głowę i roześmiał się tubalnie.

– Nie trzeba nam będzie myśliwych – powiedział – trzeba nam wojowników. Jesteście tak dobrzy w walce jak ci, co przybyli przed tobą, Durotanie, synu Garada?

Durotan zerknął na krwawiącego wciąż orka, którego zaskoczył atak.

– Lepsi – powiedział i była to prawda. – Kiedy Gul’dan przybył do Mroźnych Wilków, oferując miejsce w Hordzie… dwukrotnie… nie wspomniał, że trzeba będzie walczyć o tę ziemię obiecaną.

– Ale czy spacer może cieszyć? Jesteśmy orkami. Jesteśmy teraz Hordą orków! I podbijemy ów nowy świat. A przynajmniej ci, którzy są wystarczająco odważni, by o niego walczyć. Nie boisz się, co?

Durotan pozwolił sobie na blady uśmiech, który jeszcze bardziej odsłonił jego kły.

– Boję się jedynie pustych obietnic.

– Śmiałe słowa – pochwalił Blackhand. – Dosadne. Dobrze! W mojej armii nie ma miejsca dla liżybutów. Przybyłeś w sama porę, Mroźny Wilku. Jeszcze jedno słońce i byłbyś się spóźnił. Zostałbyś tu ze starymi i słabymi.

Durotan zmarszczył brwi.

– Pozostawicie tu kogoś?

– Początkowo tak, Gul’dan tak rozkazał.

Durotan pomyślał o swej matce, Wiedzącej, o starym szamanie Drek’Tharze, dzieciach… swojej brzemiennej żonie.

– Nigdy się na to nie zgodzę!

– Jeśli zaprotestujesz, z wielką przyjemnością stanę do mak’gora.

Mak’gora była starożytną tradycją praktykowaną przez wszystkich orków. Był to honorowy pojedynek jeden na jednego, wyzwanie rzucane, bez wahania przyjmowane i rozstrzygane w walce na śmierć i życie. Kilka miesięcy wcześniej Durotan, świadom tego, jak szybko maleje liczebność jego klanu, odmówił zabicia pokonanego w mak’gora Wilka. Blackhand najwyraźniej nie miał takich oporów.

– Gul’dan poprowadzi nas do nowego domu jutro o wschodzie słońca – powiedział olbrzym. – Pierwsza fala, która zmyje naszych wrogów, złożona będzie jedynie z wojowników. Najlepszych w całej Hordzie! Możesz przyprowadzić tych ze swego klanu, którzy są zdrowi, szybcy i niezłomni w walce; najlepszych wojowników.

Durotan i Orgrim ponownie wymienili spojrzenia. Jeśli w tym świecie rzeczywiście czyhały na nich jakieś niebezpieczeństwa, mogły zagrozić życiu najbardziej bezbronnych. To była rozsądna strategia. Tak powinni postępować silni.

– Twoje słowa mają sens – odpowiedział z niejakim oporem. – Mroźne Wilki będą posłuszne.

– Dobrze – stwierdził Blackhand. – Twoje Wilki może i nie wyglądają na potwory, ale naprawdę nie chciałbym cię zabijać, przynajmniej póki nie zobaczę, jak walczysz. Chodź, pokażę ci potęgę, z jaką orkowie spadną na ten niczego niespodziewający się świat.

Ciąg dlaszy w wersji pełnej.

Warcraft

Подняться наверх