Читать книгу Ciemny las - Cixin Liu - Страница 2

Prolog

Оглавление

Brązowa mrówka zapomniała już o swoim domu. Dla pogrążonej w zmierzchu Ziemi i gwiazd, które właśnie ukazywały się na niebie, czas, który minął od opuszczenia mrowiska, mógł nie mieć znaczenia, ale dla niej były to eony. W zapomnianych już dniach jej świat wywrócił się do góry nogami. Ziemia się uniosła, zostawiając szeroką i głęboką rozpadlinę, a potem opadła i wypełniła ją z powrotem. Na końcu przeoranego pasa stał samotny czarny obiekt. Takie rzeczy często się zdarzały na tej rozległej równinie – ziemia wzbijała się w górę, a po jakimś czasie opadała, rozpadliny otwierały się i na powrót wypełniały się glebą, a po każdej takiej katastrofalnej zmianie pojawiały się jakby na jej pamiątkę formacje skalne. W promieniach zachodzącego słońca mrówka i setki jej sióstr przeniosły ocalałą królową, by stworzyć nowe imperium. Wróciła tu przypadkiem, poszukując jedzenia.

Dotarła do podnóża formacji skalnej i odkryła czułkami jej nieprzezwyciężoną obecność. Stwierdziwszy, że powierzchnia bloku jest twarda i śliska, ale w miarę pewna, ruszyła w górę. W jej głowie nie zrodził się żaden cel, pojawiło się tylko przypadkowe zakłócenie w jej prostym układzie nerwowym. Zakłócenia widać było wszędzie – w każdym źdźble trawy, w każdej kropli rosy na liściu, w każdym obłoku na niebie, we wszystkich gwiazdach nad chmurami. Zakłócenia te były bezcelowe, ale z ich ogromnego nagromadzenia wyłonił się cel.

Mrówka wyczuła drgania ziemi i po ich intensywności zorientowała się, że zbliża się coś równie wielkiego. Nie zwracając na to uwagi, kontynuowała wspinaczkę. Od podnóża formacji ciągnęła się pod kątem prostym do ziemi sieć pajęcza. Mrówka o niej wiedziała. Ostrożnie ominęła zwisające lepkie nici i przeszła obok pająka, który czyhał z rozstawionymi na nich nogami na ofiarę. Każde z tych dwojga stworzeń wiedziało o obecności drugiego, ale – jak działo się od eonów – nie było między nimi żadnej komunikacji.

Drgania nasiliły się, po czym ustąpiły. Przed skalną formacją stanęła ogromna istota. Była tak duża, że przesłaniała większą część nieba. Mrówka znała te istoty. Wiedziała, że są żywe, że często pojawiają się w tym rejonie i że jest to ściśle związane z szybko znikającymi rozpadlinami oraz mnożącymi się formacjami skalnymi.

Mrówka kontynuowała wspinaczkę, wiedząc, że stworzenia te z pewnymi wyjątkami nie stanowią zagrożenia. Z takim wyjątkiem zetknął się właśnie pająk w dole, bo ta potężna istota, najwyraźniej dostrzegłszy jego sieć sięgającą od formacji do ziemi, zmiotła go razem z pajęczyną w chwasty trzymanym w jednej kończynie pękiem kwiatów. Potem położyła delikatnie kwiaty przed formacją.

Kolejna fala drgań, początkowo słabych, lecz przybierających na sile, świadczyła o tym, że zbliża się inna istota tego samego rodzaju. Akurat wtedy mrówka napotkała długie wyżłobienie o bardziej szorstkiej powierzchni niż reszta formacji i o innym kolorze – złamanej bieli. Szorstkie podłoże ułatwiło jej wspinaczkę. Na końcach wyżłobienia znajdowały się dwa inne, krótsze i cieńsze od niego. Dolne tworzyło jego podstawę, górne skręcało pod kątem. Gdy mrówka wdrapała się z powrotem na śliską czarną gładź, miała już ogólne pojęcie o kształcie, w jaki układały się te wyżłobienia: „1”.

Wtedy stojąca istota złamała się w połowie, wskutek czego z grubsza zrównała się z formacją. Najwyraźniej osunęła się na kolana, odsłaniając pas granatowego nieba, na którym wschodziły gwiazdy. Oczy istoty wpatrywały się w szczyt skalnego bloku, więc mrówka przez chwilę się wahała, czy powinna się znaleźć w zasięgu jej wzroku. Zdecydowała się zmienić kierunek, szybko dotarła do innego wyżłobienia i rozkoszowała się jego barwą, podobną do koloru jaj wokół królowej. Bez zwłoki ruszyła w dół szczeliny, która niebawem przybrała skomplikowany kształt wyrastającej z koła krzywej. Przypominało to mrówce proces wyszukiwania informacji zapachowych i powrotu do domu. W jej układzie nerwowym zapisał się schemat wyżłobienia: „9”.

Od istoty klęczącej przed formacją dobiegła seria dźwięków, które przekraczały zdolność pojmowania mrówki:

– Cudownie jest być żywym. Jak można szukać czegoś głębszego, jeśli się tego nie rozumie?

Potem istota ta wydała dźwięk podobny do szelestu wiatru w trawie – westchnienie – i wstała.

Mrówka nadal posuwała się równolegle do ziemi i tak doszła do trzeciego wyżłobienia. Było ono niemal pionowe, ale na końcu skręcało pod ostrym kątem, układając się w „7”. Ten kształt nie podobał się mrówce, bo ostry, nagły zakręt zapowiadał zwykle niebezpieczeństwo albo walkę.

Głos pierwszej istoty zagłuszył drgania, więc dopiero teraz mrówka spostrzegła, że do formacji dotarła druga istota. Była niższa i drobniejsza od pierwszej i miała dobrze widoczne na tle ciemnego nieba białe, srebrzyście połyskujące włosy, związane w jakiś sposób z rosnącą liczbą gwiazd.

Pierwsza istota odwróciła się i powitała ją.

– Doktor Ye, tak?

– A ty jesteś… Xiao Luo?1

– Luo Ji. Chodziłem z Yang Dong do liceum. Dlaczego pani… tu przyszła?

– To miłe miejsce i łatwo jest dostać się tu autobusem. Ostatnio dość często tu przyjeżdżam, żeby pospacerować.

– Proszę przyjąć wyrazy współczucia.

– To się stało dawno temu…

Mrówka chciała skierować się w górę, ale odkryła przed sobą kolejne wyżłobienie, identyczne jak to w kształcie „9”, przez które przeszła przed „7”. Ruszyła więc nim, bo podobało się jej bardziej niż „7” i „1”, chociaż nie wiedziała dlaczego. Jej zmysł estetyczny był prosty, mieścił się w jednej komórce. Wzmogło się nieokreślone przyjemne odczucie, którym napełniała ją wędrówka przez „9”. Prymitywny, jednokomórkowy stan szczęśliwości. Owe dwie duchowe pojedyncze komórki, estetyka i przyjemność, nigdy się nie rozwinęły. Były takie same miliard lat temu i takie pozostaną za miliard lat.

– Yang Dong często o tobie mówiła, Xiao Luo. Wspominała, że zajmujesz się… astronomią?

– Kiedyś. Teraz wykładam socjologię na uniwersytecie. Na pani uniwersytecie, chociaż kiedy mnie przyjęto, pani była już na emeryturze.

– Socjologię? To duży przeskok.

– Tak. Yang Dong zawsze mówiła, że nie potrafię się na niczym skupić.

– Nie żartowała, gdy mówiła, że jesteś bystry.

– Tylko rozgarnięty. Nie dorównywałem pani córce. Po prostu uznałem, że astronomia jest jak bryła żelaza, w którą nie można się wwiercić. Socjologia to kawałek drewna i musi być w nim jakieś cieńsze miejsce, przez które da się przebić. Łatwiej jest sobie z nią poradzić.

Mrówka szła dalej w nadziei, że znajdzie następne „9”, ale to, co napotkała, było idealnie prostą linią, jak pierwsze wyżłobienie, tyle że poziomą i dłuższą niż „1”. I nie miało na końcach mniejszych wyżłobień. Kształt „–”.

– Nie powinieneś tego ujmować w taki sposób. To normalne życie. Nie każdy może być Yang Dong.

– Naprawdę nie mam takich ambicji. Płynę z prądem.

– Mam propozycję. Może byś się zajął socjologią kosmiczną?

– Socjologią kosmiczną?

– Wybrałam tę nazwę na chybił trafił. Przypuśćmy, że we Wszechświecie jest ogromna liczba cywilizacji, tyle, ile wykrywalnych gwiazd. Mnóstwo. Cywilizacje te tworzą społeczność kosmiczną. Socjologia kosmiczna jest badaniem natury tej superspołeczności.

Mrówka nie posunęła się dużo dalej. Po wygramoleniu się z zagłębienia „–” zamiast przyjemnego „9” napotkała „2”, z miłą początkową krzywą, ale ostrym zakrętem na końcu, który budził taki sam strach jak ten w „7”. Przeczucie niepewnej przyszłości. Dotarła jeszcze do następnego wyżłobienia, w kształcie zamkniętej linii – „0”. Wyglądało jak część „9”, ale było pułapką. W życiu trzeba unikać zakłóceń, ale trzeba też podążać w jakimś kierunku. To mrówka rozumiała. Chociaż były przed nią jeszcze dwa wyżłobienia, przestała się nimi interesować. Znowu skręciła pionowo w górę.

– Ale… nasza cywilizacja jest na razie jedyną, którą znamy.

– I dlatego nikt wcześniej tym się nie zajmował. Możesz skorzystać z tej okazji.

– To fascynujące, doktor Ye. Proszę mówić dalej.

– Myślę, że możesz połączyć dwie znane ci dziedziny. Matematyczna struktura socjologii kosmicznej jest dużo bardziej przejrzysta niż struktura socjologii ludzkiej.

– Dlaczego pani mi to mówi?

Ye Wenjie wskazała na niebo. Jego zachodnią stronę rozświetlała jeszcze zorza wieczorna i mogli policzyć ukazujące się gwiazdy. Kilka minut wcześniej firmament wyglądał zupełnie inaczej, jak bezkresna niebieska pustka albo twarz o oczach bez źrenic, niczym u marmurowej rzeźby, ale teraz, mimo że gwiazd było wciąż niewiele, ogromne oczy miały źrenice. Pustka została wypełniona. Wszechświat zyskał wzrok. Gwiazdy były małymi, srebrnymi, migoczącymi punkcikami, co nasuwało przypuszczenie, że ich twórcę dręczył jakiś niepokój, tak jakby kosmiczny rzeźbiarz czuł się w obowiązku wykuć źrenice wszechświata, ale z drugiej strony bał się dać im możliwość widzenia. Zmaganie się strachu z powinnością doprowadziło do tego, że gwiazdy wprawdzie powstały, ale były malutkie w porównaniu z ogromem przestrzeni kosmicznej i świadczyły o ostrożności ich twórcy.

– Widzisz, że gwiazdy są jak punkty w przestrzeni? Chaos i przypadkowość rządzące naturą każdej cywilizacji są czynnikami usuwanymi w cień przez dzielące je odległości, więc cywilizacje te mogą się stać punktami odniesienia, którymi jest dość łatwo manipulować matematycznie.

– Ale w tej pani socjologii kosmicznej nie ma niczego konkretnego, doktor Ye. Nie można przeprowadzać żadnych sondaży ani eksperymentów.

– To znaczy, że ostateczny wynik twoich badań byłby czystą teorią. Podobnie jak w geometrii euklidesowej najpierw przyjmujesz kilka aksjomatów, a potem tworzysz na ich podstawie cały system teoretyczny.

– To fascynujące, ale jakie miałyby być aksjomaty socjologii kosmicznej?

– Pierwszy: podstawową potrzebą każdej cywilizacji jest przetrwanie. Drugi: cywilizacja ciągle rozwija się i rozszerza, ale ilość materii we Wszechświecie pozostaje stała.

Mrówka nie zaszła daleko, gdy zdała sobie sprawę, że znajdują się nad nią inne wyżłobienia, wiele wyżłobień tworzących skomplikowany labirynt. Była wyczulona na kształty i pewna, że znajdzie wyjście z tej gmatwaniny, ale wskutek ograniczonej pojemności pamięci jej prostego układu nerwowego będzie musiała zapomnieć kształty, przez które przeszła wcześniej. Nie czuła żalu, że zapomni „9”, bo ciągłe zapominanie było częścią życia. Istniało kilka rzeczy, o których trzeba było pamiętać stale, ale były one wpisane przez jej geny w obszar pamięci zwany instynktem.

Po oczyszczeniu pamięci weszła do labiryntu. Pokonawszy wszystkie zakręty, wdrukowała w swoją prostą świadomość inny schemat – chiński znak mu, oznaczający „grób”, chociaż nie znała ani tego znaku, ani jego znaczenia. Jeszcze wyżej trafiła na następny układ wyżłobień, dużo prostszy niż poprzedni, ale by kontynuować jego eksplorację, musiała ponownie oczyścić pamięć i zapomnieć o mu. Potem odkryła wyżłobienie o cudownej linii przypominającej kształtem brzuch dopiero co zdechłego świerszcza, którego znalazła niedawno temu. Szybko rozgryzła tę nową formę: zhi, przyimek określający przynależność. Potem, nadal pnąc się w górę, napotkała jeszcze dwie kombinacje wyżłobień, z których pierwsza składała się z dwóch rowków w kształcie kropel i brzucha świerszcza, znak dong, czyli „zima”. Górny układ zagłębień był podzielony na dwie części tworzące razem znak yang, który znaczył „topola”. Był on ostatnim i jedynym kształtem, który zapamiętała z całej wędrówki. O całej reszcie ciekawych kształtów zapomniała.

– Z socjologicznego punktu widzenia te dwa aksjomaty są dość solidne… ale przedstawiła je pani tak szybko, jakby je pani już wcześniej sformułowała – powiedział nieco zdziwiony Luo Ji.

– Myślałam o tym przez większość życia, ale wcześniej nigdy o tym z nikim nie rozmawiałam. Sama nie wiem dlaczego… Aha, jeszcze jedno – żeby wyprowadzić z tych aksjomatów całą socjologię kosmiczną, musisz przyjąć dwa inne podstawowe pojęcia: ciąg podejrzeń i gwałtowny rozwój technologii.

– Interesujące terminy. Może je pani objaśnić?

Ye Wenjie zerknęła na zegarek.

– Nie mam czasu. Ale jesteś wystarczająco bystry, by je rozgryźć. Użyj tych dwóch aksjomatów jako punktu wyjścia, a może staniesz się Euklidesem socjologii kosmicznej.

– Nie jestem Euklidesem. Ale zapamiętam, co pani powiedziała, postaram się coś z tym zrobić. Może będę jednak musiał zwrócić się do pani z prośbą o jakieś wskazówki.

– Obawiam się, że nie będzie ku temu okazji… W takim przypadku możesz po prostu zapomnieć o tym, o czym mówiłam. Tak czy inaczej spełniłam swój obowiązek. No, Xiao Luo, muszę iść.

– Niech pani dba o siebie, pani profesor.

W zapadającym zmroku Ye Wenjie odeszła na swe ostatnie spotkanie.

Mrówka kontynuowała wspinaczkę i dotarła do okrągłego wgłębienia na kamiennej płycie, na której gładkiej powierzchni znajdował się bardzo złożony obraz. Wiedziała, że jej skromna sieć nerwowa nie może zachować śladu pamięciowego czegoś takiego, ale ogólny kształt obrazu podziałał na jej jednokomórkowy zmysł estetyczny tak, jak wcześniej „9”. Zdawała się też rozpoznawać część obrazu – oczy. Była na nie uwrażliwiona, ponieważ ich spojrzenie oznaczało zagrożenie. Mimo to nie czuła niepokoju, bo wiedziała, że te oczy są martwe. Zapomniała już, że gdy olbrzym zwany Luo Ji ukląkł w milczeniu przed formacją skalną, patrzył na nie. Wygramoliła się z wgłębienia i wdrapała się na szczyt. Nie miała wrażenia, że unosi się nad otoczeniem, bo nie czuła strachu przed tym, że spadnie. Wiele razy została zdmuchnięta bez najmniejszego uszczerbku z miejsc wyższych niż to. Bez lęku wysokości nie docenia się piękna gór.

U podnóża formacji pająk, którego Luo Ji zmiótł kwiatami na bok, zaczynał odbudowywać swoją sieć. Przymocował do lica skały połyskującą nić i kołysząc się na niej jak wahadło, opuścił się na ziemię. Powtórzył to trzykrotnie i szkielet pajęczyny był gotowy. Można ją było niszczyć tysiące razy i za każdym razem ją odtwarzał. Nie złościł się ani nie rozpaczał, gdy psuto jego dzieło, nie czuł radości, gdy je naprawiał. Tak po prostu się działo od miliarda lat.

Luo Ji postał jeszcze chwilę w milczeniu, po czym odszedł. Po ustąpieniu drgań ziemi mrówka obrała inną drogę i pospieszyła do mrowiska, by poinformować o miejscu, gdzie leżał martwy świerszcz. Gwiazdy na niebie zgęstniały. Kiedy mijała pająka, wyczuli nawzajem swoją obecność, ale się nie skomunikowali.

Odległy świat wstrzymał oddech i zamienił się w słuch, ale ani pająk, ani mrówka nie zdawali sobie sprawy z tego, że byli jedynymi spośród ziemskich stworzeń, które stały się świadkami narodzin aksjomatów cywilizacji kosmicznej.


Nieco wcześniej, głęboką nocą, Mike Evans stał na dziobie Dnia Sądu Ostatecznego, a Pacyfik przesuwał się obok burt statku niczym pas satyny pod niebem. Lubił rozmawiać z odległym światem w takich chwilach jak ta, bo tekst, który wyświetlał wtedy sofon na siatkówkach jego oczu, wspaniale rysował się na tle nocnego nieba i morza.

To nasza dwudziesta druga rozmowa w czasie rzeczywistym. Napotkaliśmy pewne trudności w naszej komunikacji.

– Tak, Panie. Dowiedziałem się, że nie potraficie zrozumieć znacznej części materiałów o ludzkości, które wam przekazałem.

Tak. Bardzo dobrze wyjaśniłeś te części, ale nie jesteśmy w stanie zrozumieć całości. Coś tu się nie zgadza.

– Tylko jedna rzecz?

Tak. Czasami wydaje się, jakby waszemu światu czegoś brakowało, a czasami, że jest wprost przeciwnie i że ma on coś dodatkowego. Nie wiemy, jak właściwie jest.

– Jaka dziedzina was dezorientuje?

Dokładnie przestudiowaliśmy dostarczone przez ciebie dokumenty i odkryliśmy, że kluczem do zrozumienia tego problemu jest para synonimów.

– Synonimów?

W waszych językach jest wiele synonimów i wyrażeń bliskoznacznych. W pierwszym, który otrzymaliśmy od ciebie, chińskim, były słowa o tym samym znaczeniu, na przykład „zimno” i „ziąb”, „wielki” i „ogromny”, „daleki” i „odległy”.

– Jaka para synonimów stała się tą przeszkodą w zrozumieniu, o której wspomniałeś?

„Myśleć” i „mówić”. Ku naszemu zaskoczeniu właśnie się dowiedzieliśmy, że w rzeczywistości nie są to synonimy.

– Bo nie są.

W naszym rozumieniu powinny nimi być. „Myśleć” znaczy używać w procesach umysłowych narządów służących do rozumowania. „Mówić” znaczy komunikować treść swoich myśli komuś innemu. Tymczasem w waszym świecie tego drugiego dokonuje się poprzez modulację drgań powietrza za pomocą strun głosowych. Czy te definicje są poprawne?

– Tak. Ale czy nie dowodzi to, że „myśleć” i „mówić” nie są synonimami?

W naszym rozumieniu pokazuje to, że nie są.

– Mogę przez chwilę o tym pomyśleć?

Dobrze. My też musimy to przemyśleć.

Evans patrzył przez dwie minuty na fale pojawiające się w świetle gwiazd.

– Panie, jakie są wasze narządy komunikacji?

Nie mamy narządów komunikacji. Nasze mózgi pokazują nasze myśli światu zewnętrznemu, dzięki czemu się porozumiewamy.

– Pokazują myśli? Jak?

Nasze mózgi emitują powstające w nich myśli na falach we wszystkich częstotliwościach, włącznie z tymi, które są dla nas światłem widzialnym. Mogą je pokazywać na dużą odległość.

– A więc myślenie jest dla was równoznaczne z mówieniem?

Dlatego są to synonimy.

– Ach, tak… W naszym przypadku tak nie jest, ale mimo to nie powinno to być przeszkodą dla zrozumienia tych dokumentów.

To prawda. W sferze myślenia i komunikowania się różnice między nami nie są duże. I my, i wy mamy mózgi, które dzięki ogromnej liczbie połączeń nerwowych tworzą inteligencję. Jedyna różnica polega na tym, że nasze fale mózgowe są silniejsze i mogą być bezpośrednio odbierane przez naszych partnerów, co sprawia, że narządy komunikacji nie są nam potrzebne. To jedyna różnica.

– Nie. Przypuszczam, że jest między nami dużo poważniejsza różnica. Pozwól, Panie, że jeszcze raz to przemyślę.

Dobrze.

Evans zszedł z dziobu i ruszył wolnym krokiem po pokładzie. Za burtą wznosił się i opadał w ciszy Pacyfik. Evans wyobraził sobie, że jest to myślący mózg.

– Pozwól, Panie, że opowiem ci pewną historię. Żeby ją zrozumieć, musisz najpierw poznać znaczenie następujących terminów: wilk, dziecko, babcia i leśna chata.

Łatwo zrozumieć znaczenie tych terminów, z wyjątkiem „babci”. Wiemy, że oznacza to jakieś pokrewieństwo między ludźmi i zwykle odnosi się do kobiety w podeszłym wieku, ale na czym właściwie polega to pokrewieństwo, musisz nam wyjaśnić.

– To nie jest ważne, Panie. Musisz tylko wiedzieć, że to pokrewieństwo jest bardzo bliskie. Babcia jest jedną z niewielu osób, którym dzieci ufają.

Zrozumiałem.

– Przedstawię to prosto. Babcia musiała wyjść, więc zostawiła dzieci w domu, przykazując im, by zamknęły drzwi i nikomu ich nie otwierały. Po drodze spotkała wilka, który ją zjadł i włożył jej strój, żeby się do niej upodobnić. Potem poszedł do leśnej chaty, stanął przed drzwiami i powiedział dzieciom: „Jestem waszą babcią. Wróciłam. Otwórzcie mi”. Dzieci spojrzały przez szparę i zobaczyły kogoś, kto wyglądał jak babcia, więc otworzyły drzwi. Wilk wszedł do środka i je zjadł. Rozumiesz tę opowieść, Panie?

Ani trochę.

– Więc być może mój domysł był słuszny.

Przede wszystkim wilk od początku chciał wejść do chaty i zjeść dzieci, zgadza się?

– Tak.

I to właśnie jest niezrozumiałe. Żeby osiągnąć swój cel, nie powinien się komunikować z dziećmi.

– Dlaczego?

Czy to nie oczywiste? Gdyby doszło do komunikacji między nimi, dzieci wiedziałyby, że wilk chce wejść do chaty i je zjeść, więc nie otworzyłyby drzwi.

Evans milczał przez chwilę, po czym powiedział:

– Rozumiem, Panie. Rozumiem.

Co rozumiesz? Czy to, co powiedziałem, nie jest oczywiste?

– Wasze myśli są całkowicie jawne dla świata zewnętrznego. Nie możecie ich ukryć.

Jak można ukryć myśli? To, co mówisz, mnie dezorientuje.

– Chodzi mi o to, że wasze myśli i wspomnienia są dla świata zewnętrznego tak widoczne, jak publicznie otwarta książka, film wyświetlany na placu czy rybka w akwarium. Całkowicie przejrzyste. Wystarczy rzucić okiem, żeby je odczytać. A może niektóre z wymienionych przeze mnie terminów są…

Wszystkie rozumiem. Ale czy to, że nasze myśli są przejrzyste, nie jest zupełnie naturalne?

Evans przez chwilę milczał.

– A więc to tak… – mruknął. – Panie, kiedy się komunikujecie twarzą w twarz, wszystko, co sobie przekazujecie, jest prawdą. Nie jesteście w stanie oszukiwać ani kłamać, a zatem nie możecie zrozumieć myślenia strategicznego.

Możemy się komunikować na dużą odległość, nie tylko twarzą w twarz. Trudno jest też nam zrozumieć dwa inne słowa: „oszukiwać” i „kłamać”.

– Co to za społeczeństwo, w którym myśli są całkowicie przejrzyste? Jaką tworzy ono kulturę? Jaką politykę? Nie ma w nim miejsca na machinacje ani na udawanie.

Czym są „machinacje” i „udawanie”?

Evans nic nie odpowiedział.

Ludzkie narządy komunikacji są ewolucyjnym mankamentem, konieczną kompensatą niezdolności waszych mózgów do emitowania wystarczająco silnych fal. To jeden z waszych biologicznych słabych punktów. Bezpośrednia ekspozycja myśli jest lepszą, bardziej wydajną formą komunikacji.

– Mankament? Słaby punkt? Nie, Panie. Mylisz się. W tej sprawie całkowicie się mylisz.

Tak uważasz? Pozwól, że o tym pomyślę. Szkoda, że nie możesz ujrzeć moich myśli.

Tym razem przerwa trwała dłużej. Gdy minęło dwadzieścia minut i nie pokazał się żaden tekst, Evans przeszedł z dziobu na rufę i przyglądał się ławicy ryb wyskakujących z wody i kreślących na powierzchni oceanu łuki, które lśniły srebrzyście w świetle gwiazd. Przed kilkoma laty spędził trochę czasu w łodzi rybackiej na Morzu Południowochińskim, badając wpływ nadmiernych połowów ryb na formy życia na wybrzeżu. Rybacy nazywali to zjawisko „przejściem smoczych żołnierzy”. Evansowi wydawało się to słowami rzutowanymi na oko oceanu. Potem zobaczył tekst przed własnymi oczami.

Masz rację. Kiedy wracam do tych dokumentów, rozumiem je teraz trochę lepiej.

– Musisz pokonać długą drogę, Panie, zanim naprawdę zrozumiesz ludzkie sprawy. Trochę się boję, że nigdy ci się to nie uda.

Rzeczywiście są bardzo skomplikowane. Na razie wiem tylko, dlaczego nie rozumiałem ich wcześniej. Masz rację.

– Potrzebujesz nas, Panie.

Boję się was.

Na tym rozmowa się skończyła. Była to ostatnia wiadomość, jaką Evans otrzymał z Trisolaris. Stał na rufie i patrzył na śnieżnobiały kadłub Dnia Sądu Ostatecznego niknący w mglistej nocy jak uciekający czas.

1

Przymiotnik xiao znaczy „mały” albo „młody” i używany jest przed nazwiskiem w odniesieniu do dzieci lub dla okazania sympatii [jeśli nie wskazano inaczej, przypisy są pióra amerykańskiego tłumacza powieści, Joela Martinsena].

Ciemny las

Подняться наверх