Читать книгу Lekcje pływania - Claire Fuller - Страница 6

Оглавление

Gil Coleman wyjrzał przez okno antresoli sklepu z książkami i dostrzegł postać swojej zmarłej żony na chodniku poniżej. Całe popołudnie spędził pomiędzy regałami pełnymi starych książek, wertując szczegółowo kolejne egzemplarze. Zatrzymywał się przy zagiętych rogach kartek lub podkreśleniach i przebiegał szybko wzrokiem zaznaczone fragmenty, jakby próbował zmusić stronice do wyjawienia skrywanych w nich tajemnic. Herbata w filiżance, którą przyniosła mu Viv, już dawno ostygła na siedzisku przy oknie. Około godziny trzeciej z ustawionych ciasno na półce tomów wyciągnął powieść Kto się zmienił, a kto zmarł[1], książkę, którą rozpoznał i uznał, że mogła niegdyś stanowić jego własność. Tomik wysunął mu się z ręki i otwarty wylądował na podłodze; oczom zdumionego Gila odsłonił wciśniętą pomiędzy stronice złożoną wpół kartkę cienkiego żółtego papieru, zapełnioną maczkiem jasnoniebieskich liter.

Gil, drżąc z emocji, usiadł obok filiżanki i obrócił książkę o dziewięćdziesiąt stopni tak, żeby mógł przeczytać liścik bez wyjmowania kartki z książki. Jedną z podstawowych zasad, którymi się kierował, była ta, żeby nigdy nie zmieniać miejsca położenia swoich znalezisk. Uniósł książkę i przybliżył ją razem z notatką do okiennej szyby, po której spływały strugi deszczu. Dostrzegł obok jeszcze jeden list, pisany odręcznie czarnym atramentem. Kiedy zmrużył oczy, udało mu się odcyfrować datę (2 lipca 1992, godz. 14.17), a pod nią swoje imię i nazwisko. W tekście poniżej były drobniejsze litery, a ich autor nie starał się pisać równo. Linijki tekstu spływały w dół, jakby list powstał w pośpiechu.

Poklepał kieszeń marynarki na piersi, przełożył książkę do drugiej ręki i sprawdził kieszenie wewnętrzne, a potem pomacał kieszenie spodni. Ani śladu okularów do czytania. Przybliżył list do nosa, potem nieco oddalił, żeby lepiej ustawić sobie ostrość, i przysunął się jeszcze trochę do okna. Światło dzienne było słabe; sztormowa pogoda, którą zapowiadali na sobotę, przyszła dzień wcześniej. Rano, kiedy Gil zamykał samochód na parkingu przed parkiem rozrywki Jurrasic Crazy Golf, kątem oka zauważył, że wiatr owinął plastikową reklamówkę wokół jednego z wystawionych do przodu pazurów figury tyranozaura i stwór wyglądał tak, jakby zamierzał dać susa przez ogrodzenie z siatki i wybrać się na zakupy. Gdy Gil szedł spiesznym krokiem po nadmorskiej promenadzie w stronę sklepu z książkami, wicher orał w poprzeczne pasy powierzchnię poszarzałego morza, zrywał z grzyw fal strzępy piany i niósł je w stronę lądu. Teraz, kiedy Gil znalazł się pośród starych książek, wciąż czuł na wargach smak soli.

W okno uderzyła kolejna fala deszczu, na tyle mocna, że oderwał wzrok od listu i popatrzył w dół na wąską uliczkę za oknem.

Na chodniku po drugiej stronie stała kobieta w zbyt obszernym męskim wojskowym płaszczu, obserwując coś na ulicy. Z rękawów wystawały jej tylko koniuszki palców, dół płaszcza sięgał prawie do kostek. Płaszcz przemókł i nabrał koloru ciemnooliwkowego – jak morze po deszczu – i nie wiadomo dlaczego Gilowi przyszło do głowy, że jego córka Flora na pewno umiałaby fachowo nazwać ten odcień zieleni. Kobieta wierzchem dłoni odgarnęła z twarzy pasmo mokrych od deszczu włosów i odwróciła się w stronę księgarni. Ruch ręki był tak porażająco znajomy, że Gil zerwał się, potrącając filiżankę z niedopitą herbatą, i nawet tego nie zauważył. Kobieta odchyliła głowę do tyłu i popatrzyła w górę, ukazując twarz w kształcie serca – jakby zdawała sobie sprawę, że on ją obserwuje. W tej samej chwili do Gila dotarło, że owa kobieta to jego żona. Starsza, ale bez żadnych wątpliwości ona, pomyślał. Namoknięty płaszcz obwisł, włosy pociemniały od deszczu, z podbródka skapywały krople wody, lecz patrzyła na niego takim samym wyzywającym spojrzeniem jak wtedy, kiedy spotkał ją po raz pierwszy. Rozpoznałby tę twarz i tę kobietę wszędzie.

Ingrid.

Gil uderzył otwartą dłonią w szybę, ale kobieta odwróciła głowę i znów zapatrzyła się gdzieś w dół ulicy, w stronę centrum. Nagle ruszyła szybkim krokiem, jakby dostrzegła gdzieś w oddali osobę albo samochód, na który czekała. Jeszcze raz uderzył dłonią w szybę, jednak kobieta się nie zatrzymała. Przycisnął policzek do zimnego szkła i obserwował ją jeszcze przez chwilę, dopóki nie zniknęła za rogiem.

– Ingrid! – zawołał, choć zdawał sobie sprawę, że nie ma to najmniejszego sensu.

Zamknął z trzaskiem książkę, którą wciąż trzymał w dłoni, przycisnął ją do piersi i zbiegł szybko w dół po schodach, potem skierował się do wyjścia i wypadł na ulicę. Viv zawołała go zza lady, ale nawet się nie obejrzał. Na zewnątrz deszcz przykleił mu siwe włosy do czoła i przemoczył na wylot marynarkę. Ulica była pusta, lecz ruszył energicznie przed siebie, co dwa-trzy kroki podbiegając, dopóki starczało mu tchu. Kiedy wreszcie dotarł do głównej arterii komunikacyjnej miasteczka, sapał i ledwo mógł złapać oddech. Zatrzymał się na rogu i popatrzył w górę wzniesienia. Chodnik był pusty. W drugą stronę, w kierunku morza, szybkim krokiem szło kilku turystów, zataczając się w silnych porywach wiatru. Podążył za nimi, poddając się wichurze. Przypatrywał się uważnie wszystkim przechodniom w poszukiwaniu obszernego męskiego płaszcza i zaglądał po drodze przez zaparowane okna do wnętrza kawiarni i piekarni. Ledwo udało mu się wyminąć młodą kobietę z wózkiem dziecinnym, zignorował ukłucie bólu w biodrze, a potem przeszedł przez ulicę, nawet nie sprawdziwszy, czy nadjeżdża jakiś samochód. Znalazł się na nadmorskiej promenadzie, około dwóch metrów powyżej poziomu plaży. W oddali dostrzegł spacerowicza pochylonego pod naporem wichury i paskudnego psa, którego silny podmuch wykręcił w powietrzu, gdy próbował podskoczyć. Wiatr dął zbyt ostro jak na maj, pogoda bardziej przypominała jesienny sztorm. Gil ledwo już powłóczył nogami, ale z opuszczoną głową ruszył powoli wzdłuż promenady. W dole pod nim skończyła się piaszczysta plaża, zaczął się falochron z głazów i ogromnych betonowych bloków, zalewanych niesionymi wiatrem bryzgami wody. Deszcz siekł mu po oczach, a kolejny poryw wichru rzucił nim tak mocno o metalową barierkę ustawioną na skraju nadmorskiego deptaka, że aż się nad nią przegiął, jakby ktoś znienacka porwał go do jakiegoś szaleńczego tańca. Pomiędzy skałami poniżej, jakieś kilkanaście kroków od Gila, mignął mu skrawek oliwkowego materiału, pasmo długich włosów rozwianych na wietrze.

– Ingrid! – zawołał, lecz szum wichru zagłuszył jego słowa, a kobieta, o ile to w ogóle była ona, nawet nie odwróciła głowy.

Szedł dalej promenadą w tym samym kierunku. Dwa razy się zatrzymywał i wychylał za barierkę, bo tylko wtedy mógł ją dostrzec, gdy patrzył pod kątem z deptaka zawieszonego wysoko nad plażą. Mimo to skulona postać w końcu zniknęła mu z oczu. Kiedy ocenił, że powinien się znaleźć tuż nad Ingrid, znów przechylił się nad barierką, ale tym razem nie zobaczył nawet jej płaszcza. Wsadził więc głowę i tułów pomiędzy górny i dolny drążek barierki i z książką w jednej ręce, trzymając się drugą pionowego słupka ogrodzenia, chciał przełożyć lewą nogę przez dolną poprzeczkę, lecz zaczepił o nią wykręconą niezdarnie stopą. Prawa noga z łatwością pokonała przeszkodę i niespodziewanie znalazł się po drugiej stronie. Kiedy z całych sił próbował wolną ręką przytrzymać się mokrego słupka i złapać równowagę, lewa stopa w skórzanym półbucie nie znalazła oparcia i Gil poleciał w dół.

Zdawało mu się, że spada w otchłań w zwolnionym tempie. Miał mnóstwo czasu, żeby pomyśleć o tym, jakiego rabanu narobi jego starsza córka Nan, jak bardzo będzie się martwić Flora, zdążył się zastanowić, czy – o ile przeżyje ten upadek – powinien poprosić swoje dzieci, żeby mu zrobiły z jego książek stos pogrzebowy po śmierci, zdążył wyobrazić sobie ten widok: płomienie – jak olbrzymia pochodnia obwieszczająca jego śmierć – mogłyby być widoczne aż po wyspę Isle of Wight! A potem Gil zdążył jeszcze przeliczyć, że skoro dzisiaj był drugi maja dwa tysiące czwartego roku – a przynajmniej tak mu się wydawało – oznaczało to ni mniej, ni więcej, iż Ingrid zniknęła dokładnie jedenaście lat i dziesięć miesięcy temu. I zastanawiał się jeszcze, w jaki sposób mógłby dać delikatnie do zrozumienia, że jednak ją kochał. Wszystko to przebiegło mu przez myśl, kiedy spadał pomiędzy skały, później poczuł ostry ból w przedramieniu i w głowie wystrzeliły fajerwerki gwiazd. Zanim pochłonęła go ciemność, dojrzał jeszcze tuż obok otwartą książkę z grzbietem rozerwanym na dwie części.

1 Barbara Comyns, Who Was Changed and Who Was Dead, wyd. ang. 1954. Powieść opowiadająca z czarnym humorem o tragicznych wydarzeniach na angielskiej prowincji: powodzi i serii niewyjaśnionych samobójstw. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza – za Wikipedią, jeśli nie podano inaczej; tytuły książek niewydanych po polsku zamieszczono w tekście w tłumaczeniu dosłownym; przytoczone daty wydania polskiego dotyczą pierwszych edycji).

Lekcje pływania

Подняться наверх