Читать книгу Lekcje pływania - Claire Fuller - Страница 7

1

Оглавление

Dźwięk dzwonka telefonu wyrwał Florę z głębokiego snu. Leżący obok Richard przykrył głowę poduszką, więc przesunęła się tuż nad nim i wyszła z łóżka wprost w chłód i mrok pokoju. Lawirowała pomiędzy porozrzucanymi po podłodze ubraniami, pustymi butelkami i brudnymi talerzami. Po drodze ściągnęła z sofy stary obrus, kryjący zabrudzenia na tapicerce pozostawione przez poprzednich najemców, i zarzuciła go na ramiona jak pelerynę. Dzwonienie ustało. Kobieta westchnęła, ale nie zdążyła jeszcze porządnie wypuścić powietrza z płuc, kiedy znów rozległ się sygnał nadchodzącego połączenia. Nasłuchiwała, a potem zaczęła się szybko przekopywać przez stertę ubrań, aż odnalazła swoje dżinsy, w których kieszeni ukryta była komórka. Na wyświetlaczu pokazało się: Nan. Richard przekręcił się na drugi bok z głuchym jękiem i Flora zdecydowała się przejść do łazienki.

– Nan? – Odebrała połączenie, włączyła kinkiet i zmrużyła oczy przed rażącym światłem.

– Halo? Flora, to ty?

– O mój Boże! Bardzo przepraszam! – padła pospieszna odpowiedź. – Powinnam była zadzwonić. Wszystkiego najlepszego z okazji wczorajszych urodzin!

– Dzięki! – odrzekła Nan. – Ale nie z tego powodu dzwonię.

Siostra mówiła zmartwionym, budzącym niepokój głosem i Flora poczuła, że coś zaczyna ściskać ją w dołku.

– Co się dzieje? – szepnęła.

Zsunęła się na podłogę pokrytą linoleum i wcisnęła pomiędzy wannę a nogę umywalki. Z bliska abstrakcyjne zawijasy zdobiące obrus zmieniły się w srebrnobłękitną rybę płynącą nad złączonymi kolanami.

– Co mówisz?! – denerwowała się Nan. – Źle cię słyszę. Połączenie jest fatalne. Flora? Halo! – mówiła coraz głośniej. – Z tatą coś nie tak! – zaczęła w końcu krzyczeć do słuchawki.

– Z tatusiem?! – spytała Flora, a jej mózg w pośpiechu zaczął tworzyć wszystkie możliwe scenariusze.

– Nie ma potrzeby martwić się na zapas, ale...

– Ale co?

– Tata miał wypadek.

– Wypadek?! Jaki wypadek? Gdzie? Co się stało?!

– Nie rozumiem, co mówisz – jęknęła Nan.

Flora wstała, weszła do wanny i otworzyła okno wychodzące na skarpę podkopu doświetlającego suterenę. Na zewnątrz było przerażająco ciemno. Do łazienki wpadł podmuch wiatru. Ponad Florą kołysały się drzewa i krzewy, szeleszcząc złowrogo liśćmi.

– Teraz lepiej?

– Teraz lepiej – powtórzyła Nan, wciąż krzycząc. – Tata spadł z promenady nadmorskiej w Hadleigh. Jest pokaleczony i poobijany, ma wywichnięty nadgarstek, być może wstrząs mózgu. Nic poważnego...

– Nic poważnego? Jesteś pewna?! Czy powinnam przyjechać teraz?

– ...lub może sam zeskoczył – kontynuowała Nan.

– Zeskoczył?!

– Nie, teraz nie przyjeżdżaj.

– Z promenady?!

– Flora! Czy musisz powtarzać każde moje słowo?

– Hę, może w końcu mi to powiesz?

– Piłaś coś?

– Pewnie, że nie – oburzyła się Flora, choć mogła jeszcze być na lekkim rauszu.

– A może jesteś pod wpływem narkotyków? Czymś się odurzałaś?

Flora nieoczekiwanie parsknęła śmiechem.

– Nan, nikt już nie mówi „odurzać się”. Mówi się „być na haju”.

– No to jesteś na haju.

– Spałam – wyjaśniła Flora. – Lepiej opowiedz, co się stało.

– Czy ja cię obudziłam?! Jest wpół do dziesiątej wieczorem, na litość boską! – W głosie Nan zabrzmiało oburzenie.

– Wieczorem? – zdumiała się Flora. – A nie rano?

Nan zacmokała, a jej rozmówczyni wyobraziła sobie, jak siostra kręci głową z dezaprobatą.

– Nie spałam całą poprzednią noc – wyjaśniła.

Nie miała najmniejszego zamiaru opowiadać Nan, że od dwóch dni nie wychodzili z Richardem z łóżka, że dwa razy wrzucała na siebie bluzę i dżinsy i biegła do sklepu przy Stockbridge Road po kolejne dwie butelki wina, kawał sera cheddar w opakowaniu próżniowym, krojony biały chleb, prażone orzeszki i czekoladę. Richard zaofiarował się nawet, że sam pójdzie, ale ona potrzebowała tych dziesięciu minut bez niego. Kiedy wróciła, otworzyła sobie drzwi mieszkania w suterenie, rzuciła torby pod nogi, zsunęła ubranie tam, gdzie stała, i wskoczyła z powrotem pod kołdrę.

– A co robiłaś? – dopytywała się Nan. – Och, Floro! Chyba nie narobiłaś sobie zaległości w przygotowywaniu pracy dyplomowej?

– Czy jesteś w szpitalu? Mogę porozmawiać z tatą?

– Teraz śpi. Floro, jest kilka innych spraw... – Nan siąknęła nosem i coś zaszeleściło, jakby wycierała nos w chusteczkę, a potem wzięła głęboki wdech. – Powiedział mi, że widział mamę przed sklepem z książkami w Hadleigh. Była ubrana w jego stary wojskowy płaszcz, ten, który tak lubiłaś wkładać, i że szedł za nią aż do głazów falochronu.

Flora poczuła nagły przypływ adrenaliny, rozprzestrzeniający się jak fala wybuchu od brzucha przez całe ciało, rozlewający się po rękach i nogach aż po koniuszki palców, uderzający do głowy.

– Mama?! W Hadleigh?! – Flora przypomniała sobie eteryczną woń olejku kokosowego, kojarzącego się nierozerwalnie w pamięci z barwą złocistego miodu, słodką i czystą, unoszącą się pośród cierni i obumierających kwiatów janowca.

– Tak naprawdę wcale jej nie widział – wyjaśniła Nan. – Tylko myślał, że widzi. Cóż, pewnie to kwestia wieku, a może wszystko przez wstrząs mózgu.

– Mhm – westchnęła Flora. Nagły podmuch wiatru skropił ją rzęsistym deszczem, więc schowała się do wnętrza łazienki, choć przysunęła się jak najbliżej otworu okiennego, żeby nie stracić zasięgu.

– Flora? Jesteś tam? – Usłyszała głos Nan tuż przy uchu.

– Jestem, jestem! – odezwała się. – Jadę do szpitala. Spakuję tylko torbę i złapię najbliższy pociąg.

– Nie, nie rób tego. Tata teraz śpi. Miałam nadzieję, że go wypiszą jeszcze dzisiaj, ale już za późno. Na pewno zrobią to jutro rano, jak tylko badanie kontrolne przeprowadzi psycholog.

– Psycholog? A co z nim nie tak?

– Flora, uspokój się – powiedziała Nan. – Takie są procedury. I chyba przyplątała mu się jakaś infekcja układu moczowego. Przyjedź lepiej jutro. Spotkamy się u nas w domu i wtedy pogadamy.

Pawilon Przebieralni... Ich dom. Wciąż tak o nim mówiły, choć żadna z nich już tam nie mieszkała.

– Chcę się zobaczyć z tatą.

– Zobaczysz się jutro rano. Pamiętaj, żebyś wcześniej sprawdziła godziny odjazdu autobusu, który załapuje się na prom, bo znowu utkniesz na przeprawie jak ostatnio.

Flora już zapomniała o irytującym zwyczaju swojej siostry doradzania wszystkim wokół, czy tego potrzebowali, czy nie.

Kiedy się pożegnały, Flora położyła komórkę na brzegu umywalki i umyła zęby, a potem wykonała szybki zwrot w stronę drzwi, potrącając telefon, który z pluskiem wylądował w sedesie.

W głównym pomieszczeniu mieszkania, pełniącym jednocześnie funkcje kuchni, sypialni i pokoju dziennego, paliło się światło, ale Richard, który musiał wstać, żeby je zapalić, leżał znów pod kołdrą z zamkniętymi oczami. Brudne talerze zniknęły z podłogi i ułożone zostały jeden na drugim na krześle, resztki jedzenia wylądowały w koszu na śmieci. W szafce kuchennej Flora znalazła opakowanie pikantnego ryżu curry i wrzuciła do niego telefon. Usiadła na sofie i spróbowała sobie wyobrazić pokiereszowanego i posiniaczonego ojca na szpitalnym łóżku, ale wciąż widziała go pełnego wigoru, opalonego na brąz, idącego obok niej przez wrzosowiska lub pokazującego kolejną zdobytą gdzieś książkę. Myślała o matce wędrującej teraz gdzieś po Hadleigh, siedzącej w sklepie, pubie lub może w kawiarni. Przez to wszystko zaczęły się jej trząść dłonie, a stwór w brzuchu wywinął fikołka. I w tym momencie pojęła, że matka na pewno nie byłaby w żadnym z tych miejsc, lecz czekałaby na nie w domu.

Flora zaczęła się przyglądać śpiącemu Richardowi. W pokoju nie było słychać ani szumu wiatru, ani odgłosów padającego deszczu. Żarówka przy suficie świeciła chłopakowi prosto w oczy. Wyglądał inaczej bez okularów, jednak nie młodziej, lecz jakoś tak nijako, bezosobowo. Uklękła przy łóżku i narobiła hałasu, szukając pod nim walizki.

– Kto to był? – spytał Richard, otwierając jedno oko.

– Nikt – rzuciła Flora, ciągnąc za coś, co przypominało w dotyku rączkę walizki.

– Dlaczego owinęłaś się w tę szmatę? Czy to nie jest przypadkiem narzuta z sofy? Chyba zmarzłaś jak cholera. Wracaj do łóżka! – Uniósł kołdrę i odsłonił nagi tors.

– Och! – wyrwało się jej. – Całkiem o tym zapomniałam.

– O czym? – zainteresował się Richard i wyciągnął szyję, żeby przyjrzeć się lepiej swojemu ciału. Pomacał wolną ręką półkę szafki nocnej przy łóżku i znalazł okulary. Kiedy je założył, ze zdumienia aż opadła mu szczęka. Pośród ciemnych włosów klatki piersiowej spływających aż do pępka pysznił się dokładny rysunek różnych detali anatomicznej budowy człowieka: żeber, mostka, obojczyków i kawałka miednicy, do której prowadził poskręcany wąż jelit, a wszystko to wykonane czarnym wodoodpornym markerem. – Musisz wrócić do łóżka. – Wychylił się za krawędź materaca i przyciągnął ją do siebie. – Nie mam jeszcze ani rąk, ani nóg. Musisz dokończyć swój rysunek, bo nie będę mógł pójść do pracy. – Uśmiechnął się.

– Wiedziałeś, że już wpół do dziesiątej? – spytała Flora, po czym szarpnęła jeszcze raz z całej siły za rączkę walizki, w rezultacie fiknęła do tyłu i wylądowała plecami na dywanie.

– Wpół do dziesiątej?! Rano?! – Kołdra wypadła Richardowi z ręki.

– Nie, cholernym wieczorem – warknęła.

Richard znów sięgnął pod blat szafki nocnej, lecz tym razem wyjął stamtąd swoją komórkę podłączoną do ładowarki. Florę ogarniało uczucie coraz większego rozdrażnienia: nie dość, że pamiętał o naładowaniu telefonu, to jeszcze starczyło mu rozsądku, żeby umieścić go w bezpiecznym miejscu.

– No, no! Wpół do dziesiątej! – Gwizdnął przeciągle. – A może to już wpół do dziesiątej jutro i uciekła nam cała sobota? W pracy nieźle się na mnie wkurzą.

Flora zrezygnowała z wyciągania walizki, podeszła do szuflady, w której trzymała bieliznę, i zaczęła się przez nią przekopywać.

– Wszystko w porządku? – Richard usiadł na łóżku i zaczął się jej bacznie przyglądać.

– To była Nan[2] – odpowiedziała Flora. – To ona dzwoniła.

– Twoja babcia?

– Nanette. Moja siostra.

– Nie wiedziałem, że masz siostrę. Starsza czy młodsza?

– Pięć i pół roku starsza. – Flora rzuciła na środek pokoju pęk majtek i biustonoszy, a potem zaczęła przeglądać szuflady komody w poszukiwaniu dżinsów, bluz i swetrów.

– Dlaczego dzwoniła?

– Muszę jechać do domu.

– Właśnie teraz? Jak stoisz? W tej chwili?

– Tak, właśnie teraz – odpowiedziała i dorzuciła kolejne ubrania do sterty leżącej na podłodze. – Jak stoję, natychmiast – dodała, odwracając się do Richarda. – Tatusia zabrali do szpitala, a ty musisz wstać, żebym mogła wyciągnąć spod łóżka walizkę.

– Tatusia? – zdziwił się.

– Tak. Mojego ojca. Ma na imię Gil. Czy musisz wszystko po mnie powtarzać?

Flora stanęła z dłońmi zaciśniętymi w pięści, wspartymi na biodrach. Richard wyszedł z łóżka, odszukał swoje bokserki i dżinsy i szybko się ubrał. Schylił się, wyciągnął walizkę, usiadł na brzegu łóżka i zaczął się przyglądać pakującej się kobiecie. Walizka kiedyś należała do jej matki. Była wykonana z laminowanej na błękitno tektury i miała zaokrąglone rogi. Flora starała się unikać wzroku Richarda, ale czuła, że jego mózg intensywnie pracuje.

– Zaraz, zaraz... – zaczął się zastanawiać na głos. – Gil? Twój ojciec ma na imię Gil? A ty chyba nazywasz się Coleman?

Flora westchnęła. Nie zorientowała się, że Richard zna jej nazwisko. Rozpracowanie tej kwestii zajęło mu niespełna dwa tygodnie. Nie było źle. Któregoś razu odkryła, że pewien chłopak przespał się z nią tylko dlatego, że dowiedział się, kim był jej ojciec. Nigdy więcej nie odebrała od niego telefonu.

– TEN Gil Coleman?! – zdumiał się Richard. – Ten Gil Coleman, który napisał Wirtuoza rozkoszy?!

Wiedziała bez odwracania się w jego stronę, jaki ma wyraz twarzy, i właśnie dlatego (upomniała się w myślach) nigdy więcej nie może się przespać z pracownikiem księgarni.

– Ten sam – odrzekła Flora, upychając w walizce szkicownik i pudełko węgla rysunkowego.

– O mój Boże! Gil Coleman jest twoim ojcem! Nie do wiary! Myślałem, że już nie żyje. Nie napisał już niczego po tamtej książce, prawda?

– Pewnie teraz pomyślisz, że moje życie wygląda trochę jak w powieści Zdobywam zamek[3]. – Flora próbowała zbyć Richarda żartem, ale obserwując go z miejsca, w którym właśnie siedziała (na niedomkniętej walizce), zorientowała się, że on może wiedzieć też i o innych tajemnicach jej rodziny, że było jeszcze coś, co kojarzyło się z Gilem Colemanem oprócz napisanego przez niego bestsellera. Usiłował to sobie przypomnieć i był już na dobrej drodze, ale ona wolała ominąć ten wątek. Potem pozostanie jej rzucić Richarda i nigdy więcej go nie zobaczyć. Walizka domknęła się z cichym kliknięciem.

– Czekaj no! – rzucił w jej stronę, nagle się prostując. Jedną rękę położył na swoim czole, drugą wyciągnął przed siebie, jakby usiłował powstrzymać Florę przed przerwaniem mu toku rozumowania. – Czekaj, czekaj! Znam tę historię!

– To nie żadna historia, Richardzie. To życie mojej rodziny.

– Tak, oczywiście, przepraszam.

Przeprosił, lecz nie ustawał w wysiłkach, by przywołać to zdarzenie w pamięci, więc Flora odwróciła się od niego i zrzuciła z ramion narzutę, która spadła pofałdowana u stóp dziewczyny. Ponownie otworzyła walizkę, wyjęła z niej i nałożyła na siebie czyste majtki, potem znalazła dżinsy, powąchała je w kroku i wciągnęła po kolei nogawki. Nie patrzyła na Richarda. Nie mogłaby znieść wyrazu triumfu rodzącego się na jego twarzy.

Przyszła kolej na biustonosz. Flora spróbowała zapiąć haftki, ale się jej nie udało, spróbowała jeszcze raz i wtedy usłyszała, jak z jego ust wyrwało się krótkie, pełne zakłopotania: Och! Kiedy haftki złapały, kucnęła obok łóżka i zaczęła przewracać leżące tam rzeczy w poszukiwaniu T-shirta, który gdzieś rzuciła. Richard pochylił się i delikatnie przytrzymał ją za rękę w nadgarstku. Czarna główka kości ramiennej, którą narysowała na jego skórze, rozciągnęła się i przesunęła, gdy wyciągnął rękę.

– Przykro mi – powiedział – z powodu twojej matki.

– Nie ma powodu do smutku – odrzekła wesoło Flora. – Może wcale nie umarła.

– Ale... – Richard się zawahał. – Myślałem, że ona...

– Gazety – zakomunikowała Flora nad jego głową – źle przetworzyły informacje.

– ...utonęła... wiele lat temu – dokończył Richard.

– Ja... – zająknęła się Flora. – Ona zaginęła, to wszystko. – Znowu jej wyobraźnią zawładnęła woń kokosa i złotożółty kolor miodu, przed oczami stanęła postać matki odwracającej się do niej w promieniach słońca. – Nie wiemy, co się stało. W końcu zdarzyło się to jedenaście lat temu. I właśnie teraz wróciła. Ojciec widział ją w Hadleigh. – Flora nie potrafiła ukryć podniecenia.

– Co takiego?! – Richard wciąż trzymał nadgarstek dziewczyny.

– Nie mogę teraz z tobą zostać. Muszę jechać do domu. On mnie potrzebuje.

Usiadła na podłodze obok chłopaka. Wiedziała, że nigdy więcej się z nim nie umówi, gdyż odtąd będzie inaczej na nią patrzył, skoro już się dowiedział, kim jest. Nie znosiła, gdy faceci zaczynali się zachowywać tak, jakby interesowali się nią tylko ze względu na jej rodziców.

– Pozwól, że cię odwiozę. – Jego dłoń ześlizgnęła się z nadgarstka i teraz trzymał ją za koniuszki palców. – Czy to właśnie w Hadleigh mieszka twój ojciec?

– Nieopodal. Złapię ostatni pociąg. Nie ma sprawy. Ty prawdopodobnie też już powinieneś wracać.

Uświadomiła sobie, że gdy wypowiedziała te słowa, coś się zmieniło w jego postawie, jakby dotarło do niego to, co naprawdę miały oznaczać.

– O której masz pociąg? – Richard wstał i włączył swoją komórkę.

– Myślę, że około dwudziestej drugiej.

– To za piętnaście minut. Floro, nie dasz rady. Weź mój samochód.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

2 Nan (ang.) – babcia.

3 Dodie Smith, Capture the Castle, wyd. ang. 1948, wyd. pol. 2013, przeł. Magdalena Mierowska. W powieści ojciec głównej bohaterki jest genialnym pisarzem, mimo to rodzina wciąż walczy z niedostatkiem.

Lekcje pływania

Подняться наверх