Читать книгу Dłużniczka milionera - Dani Collins - Страница 2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Оглавление– Jak może mnie pani zwalniać? Jeszcze nawet nie podjęłam pracy!
Cameo Fagan ledwo skrywała panikę. Już rozstała się z poprzednim pracodawcą, a co gorsza, wypowiedziała umowę najmu mieszkania.
– Ściśle rzecz ujmując, to wycofanie oferty pracy – odparła Karen, unosząc dłonie w uspokajającym geście. Była dyrektorką działu HR w kanadyjskiej sieci hoteli Tabor. Poznały się przez znajomego sześć miesięcy wcześniej, gdy najnowsza inwestycja Taboru była jeszcze w budowie. Uroczyste otwarcie miało się odbyć w najbliższy poniedziałek.
Wtedy Cami wydawało się, że ona i Karen doskonale się dogadują. Dostała tę pracę praktycznie z miejsca.
– Ale… – Cami machnęła w stronę wąskiego korytarza za recepcją, gdzie mieściły się kwatery pracownicze. – Miałam się wprowadzić w ten weekend.
Karen spojrzała na nią bezradnie. Dobrze wiedziała, jak trudno jest znaleźć mieszkanie w tak popularnym górskim kurorcie jak Whistler.
– Przykro mi. To nie była moja decyzja.
– W takim razie czyja? – wykrztusiła Cami, starając się nie rozpłakać.
– Nieoficjalnie mogę ci powiedzieć, że nasza sieć została niedawno wykupiona przez pewną włoską korporację – oznajmiła Karen, zniżając głos.
Cami ścisnęło w żołądku.
Włoską… czy sycylijską?
– Czy nowi właściciele chcą sami przeprowadzić rekrutację? Jeśli tak, to mogę zaaplikować jeszcze raz.
Karen poruszyła się niespokojnie.
– Hm… właściwie, to nie chciał zatrudnić ciebie. Tylko ciebie.
– Mnie? Dlaczego? – Cami miała doskonałe referencje.
– Naprawdę bardzo mi przykro – powiedziała szczerze Karen. – Sama tego nie rozumiem. Kiedy oddałam mu CV kandydatów, odrzucił tylko ciebie. Był w tej kwestii nieustępliwy.
– Kto?
W tej chwili otworzyły się drzwi windy i wysypała się z niej grupka mężczyzn.
– O, tamten – powiedziała Karen. – Dante Gallo.
Cami nie musiała pytać, którego mężczyznę ma na myśli. Wszyscy wyglądali na pewnych siebie biznesmenów, ale tylko jeden roztaczał aurę niezaprzeczalnej władzy. Miał ścięte na krótko czarne włosy, a jego szczękę pokrywał lekki zarost. Bezwzględne spojrzenie ciemnych oczu czyniło go zarówno przystojnym, jak i nieprzystępnym. Wyglądał jak mężczyzna dostatecznie potężny, by w mgnieniu oka zadecydować o czyimś życiu lub śmierci.
Nagle obrócił się i spojrzał prosto na nią.
Kiedy ich spojrzenia się spotkały, wszystko jakby się zatrzymało… lub raczej to oni znieruchomieli, uwięzieni w bezczasowym wymiarze, kiedy świat wirował wokół nich. Cami przestała oddychać. Odezwało się w niej coś nieznanego, a zarazem pierwotnego. Powiedziała sobie, że to zaskoczenie na widok mężczyzny, którego dotąd oglądała tylko na zdjęciach. Wrogość, a nie pociąg. Szok, a nie fascynacja.
Z trudem odzyskała nad sobą kontrolę. Tym razem nie pozwoli mu zniszczyć swojego życia pstryknięciem palca. Miał prawo być wściekły na jej ojca, ale ten zatarg trwał już dostatecznie długo. Czy fakt, że nosiła to samo nazwisko, czynił ją winną jego błędów?
Słysząc pulsowanie krwi w uszach, czekała, aż ją rozpozna. Nie zrobił tego, co odebrała niemal jako obrazę… A potem dojrzała w jego oczach błysk zainteresowania. Męskiego zainteresowania. Uśmiechnął się lekko, jakby zapraszając ją bliżej.
Nigdy nie rozumiała, w jaki sposób ludzie dobierają się w pary. Sama nigdy nie poznała mężczyzny, przy którym serce zabiłoby jej żywiej. I nagle to właśnie się wydarzyło! Pierwotny, zwierzęcy magnetyzm, który przeraził ją tym bardziej, że był całkowicie wbrew jej woli. Nagle poczuła się bardzo bezbronna, a zarazem świadoma własnej kobiecości. Bezwiednie się wyprostowała; kusiło ją, żeby poprawić włosy.
To tylko nerwy, powiedziała sobie. Roztrzęsienie spowodowane utratą pracy, która nareszcie miała odbić ją od dna. To wszystko przez niego, pomyślała, a świeży napływ wrogości pomógł jej odzyskać nad sobą panowanie. Zmusiła się, żeby ruszyć przed siebie, prosto w paszczę lwa, który patrzył na nią z leniwym zainteresowaniem. Wyglądał na drapieżnego i niebezpiecznego. Głodnego.
– Panie Gallo – odezwała się nieco wyższym głosem niż normalnie. – Czy mogę prosić na słowo?
Dante nie słyszał, żeby ktoś odezwał się do niego tym tonem, odkąd skończył szkołę. Na końcu języka miał ciętą odpowiedź, która przypomniałaby impertynentce, gdzie jej miejsce. Powstrzymał się jednak.
Jak większość mężczyzn, dzielił kobiety na trzy kategorie: tak, nie, poza zasięgiem. Obrączka? Nie. Współpracowniczka? Poza zasięgiem – przynajmniej na razie.
A zgrabna brunetka o kremowej skórze i pełnych różanych wargach, które nadawały jej twarzy zarazem niewinnego i zmysłowego wyrazu? Która poruszała się z gracją tancerki i bez lęku patrzyła mu w oczy?
„Tak” nie było dość mocnym słowem. Należała do nowej kategorii. „Moja”.
Ten nagły przypływ pożądania wytrącił go z równowagi. Miał zdrowe libido, ale zawsze udawało mu się je kontrolować, zaspokajając swoje potrzeby po godzinach pracy. Jednak z tą kobietą było inaczej. Dlaczego? Czy to przez pełne, lekko podskakujące piersi? Czy przez krągłe biodra, obiecujące duży, jędrny tyłeczek? Miał ochotę powiedzieć „Odwróć się”.
Niech to szlag! Jeśli nie weźmie się w garść, wszyscy zobaczą jego wzwód. Przyjechał tutaj, żeby pracować i zajmować się babcią, a nie podrywać miejscowe dziewczyny. Opiekowanie się rodziną było sensem jego życia. Nie mógł pozwolić sobie na egoizm. Wystarczy, że jego młodzieńcza pogoń za marzeniami niemal pociągnęła na dno ich wszystkich.
A teraz, po raz pierwszy od dawna, ujrzał coś, czego pragnął wyłącznie dla siebie. Kiedy stanęła przed nim, możliwości zawisły w powietrzu… zbyt abstrakcyjne, by dokładnie je określić, zbyt realne, by je zignorować.
Przyjrzał się jej twarzy, starając się stwierdzić, dlaczego jej ładne, ale dość zwyczajne rysy zrobiły na nim tak duże wrażenie. Zwykle spotykał się z kobietami z towarzystwa, które precyzyjnym makijażem nadawały swoim rysom wyrafinowaną elegancję. Ta tutaj była natomiast naturalną pięknością z wielkimi brązowymi oczami i drobnym zadartym noskiem. Nie miała ani grama makijażu. W jej spojrzeniu była odwaga, ale i onieśmielenie.
– Wejdźmy do mojego gabinetu. – Dante skinął w stronę pokoju, który miał zostać gabinetem dyrektora, o ile inwestycja okaże się warta zachodu. Jego kuzyn Arturo miał nosa do okazji takich jak ta. Zwykle sam nadzorował transakcje, ale gdy się dowiedział, że ich babka również ma zamiar przyjechać, odwołał wizytę. Wobec tego Dante postanowił wykorzystać okazję, by spędzić kilka dni z kobietą, która go wychowała.
Wszedł do gabinetu za dziewczyną i zamknął za nimi drzwi.
– Nie wydaje mi się, żebyśmy się poznali. – Wyciągnął rękę, niecierpliwie oczekując okazji, by jej dotknąć. Nieznajoma pewnie uścisnęła jego dłoń. Dantego przeszedł dreszcz ekscytacji; miał ochotę przyciągnąć ją do siebie i pozwolić, by sprawy potoczyły się swoim torem.
– Nazywam się Cameo Fagan i jestem pańską nową menedżerką.
Jej imię odbiło się echem w jego głowie. Wszystkie jego plany i domysły legły w gruzach. W jednej chwili cofnął się o dziesięć lat; przed oczami stanął mu autonomiczny samochód konkurencyjnej firmy, bliźniaczo podobny do jego własnego projektu. Natychmiast zrozumiał, że cały czas i pieniądze, jakie zainwestował w to przedsięwzięcie, poszły na marne.
Niedługo potem, na wieść o katastrofie, serce jego dziadka się poddało. Dante został sam z ogromną wyrwą w rodzinnych finansach i masą wspólników oczekujących, że jakimś cudem uratuje sytuację. A także z goryczą zdrady, która nie opuściła go po dziś dzień.
Ze wstrętem wytarł dłoń o spodnie. Cameo wzdrygnęła się.
Poczekał, aż przejdzie mu na nią ochota. Potem poczekał jeszcze trochę, ale z jakiegoś powodu seksualne pobudzenie wciąż nie ustępowało. Skrzywił się z niedowierzaniem. Jak to możliwe, że czuł do pomiotu Fagana cokolwiek, prócz pogardy?
– Nie jesteś tu mile widziana. – Dante sądził, że wyraził się dostatecznie jasno, widząc jej nazwisko na liście kandydatów. Jej ojciec go zdradził. Nigdy więcej nie zaufa nikomu, kto nosi nazwisko Fagan.
Sięgnął do drzwi, gotów wyrzucić ją z gabinetu. Jednak ona ani nie drgnęła.
– Nie wiem, jak to wygląda we Włoszech, ale jesteśmy w Kanadzie – oświadczyła. – Bezpodstawne zwolnienie z pracy jest tu karalne.
Dante puścił klamkę i zrobił krok do tyłu.
– We Włoszech kradzież jest karalna – odparł lodowato. – Niestety, niektórzy uciekają przed wyrokiem do Kanady. Może powinienem zwrócić się z tym do waszego rządu?
Cami na chwilę odebrało mowę.
– Spłacam dług mojego ojca – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Zdajesz sobie sprawę, że nie będę mogła tego robić, jeśli nie będę miała pracy?
– Nic mi nie wiadomo, żebyś spłacała jakikolwiek dług. A nawet jeśli, twoim zdaniem mam ci płacić, żebyś oddawała mi własne pieniądze? Gdzie tu korzyść?
– Jak to nic ci nie wiadomo?
– Zacznijmy od tego, że ten dług jest niemożliwy do spłacenia, ponieważ mój wynalazek miał szansę zarabiać niemal w nieskończoność. A nawet jeśli, nikt nie oddał mi ani centa, więc…
– W takim razie kto je wziął?
Autentyczny szok i niedowierzanie w jej głosie niemal obudziły w nim wątpliwości. Niemal. Ale była jedną z Faganów. Oni wmówiliby ci wszystko.
– Nie udawaj, że twój ojciec próbował wynagrodzić mi stratę. Nie zrobił tego. Nie może tego zrobić.
Cameo pobladła i zacisnęła wargi.
– Oczywiście, że nie może. Nie żyje.
Dante nie śledził losów mężczyzny, którego przekręt nieomal doprowadził go do bankructwa. Jej arogancja, jej bezczelna próba oszukania go po raz kolejny i jego własny niezrozumiały pociąg do niej tak go rozwścieczyły, że pozwolił sobie na jedno, okrutne zdanie.
– To dobrze.
To było zdecydowanie poniżej jego poziomu. Wiedział o tym, nawet zanim jej usta pobielały. Starała się zachować opanowanie, ale jej oczy napełniły się taką udręką, że musiał odwrócić wzrok.
– Uczyniłeś mi przysługę – powiedziała bezbarwnie. – Wolę umrzeć z głodu, niż pracować dla człowieka, który jest zdolny powiedzieć coś takiego.
Powiedziawszy to, Cameo spróbowała go ominąć, ale Dante zagrodził jej drogę.
– Wypuść mnie.
Dante puścił jej słowa mimo uszu, zamiast tego skupiając się na zmysłowych wargach, które je wypowiedziały. Nie chciał jej wypuścić. Ich spotkanie było tak intensywne, tak pełne skrajnych emocji, że nie mogło się jeszcze skończyć.
Wtem poczuł, jak Cami wbija mu łokieć w brzuch. Przemknęła się pod jego ramieniem i otworzyła drzwi, mijając go o centymetry. Zanim się obejrzał, Dante patrzył na jej pośladki, które były jeszcze bardziej spektakularne, niż sobie wyobrażał.
Uciekła.
Dante zatrzasnął za nią drzwi, jakby mógł tym odgrodzić się od swojego niezrozumiałego pożądania do niej. Od całej tej żenującej sceny.
Nie miał powodu, by czuć się winnym. Jej ojciec wyrządził mu ogromną krzywdę. Na domiar złego, Dante naiwnie wycofał zarzuty w zamian za przyznanie się do winy i obietnicę otrzymania rekompensaty. Nie miał czasu sądzić się w nieskończoność, kiedy jego własne życie zaczęło się walić. Śmierć dziadka oznaczała, że Dante musiał odłożyć na bok prywatne aspiracje i przejąć zarządzanie rodzinną firmą. Jej inwestycje sięgały od winnic, przez hotele, po transport i żeglugę. Wszystko to zaś zawisło na włosku przez utratę kapitału, który dziadek pozwolił mu poświęcić na marzenia o autonomicznym samochodzie.
Cami Fagan powinna być wdzięczna, że jedyne, co jej zrobił, to zwolnienie z pracy.
Cami trzęsła się tak bardzo, że ledwo była w stanie chodzić. Słowa Dantego bez końca odbijały się echem w jej czaszce. „To dobrze”? Naprawdę to powiedział? Co za drań!
Była tak pogrążona w rozpaczy, że nie zauważyła starszej kobiety siedzącej na ławce kilkadziesiąt metrów od wejścia do hotelu.
– Pi fauri.
Po kilku krokach dotarło do niej, co usłyszała. Zamrugała, odpędzając czarne myśli, i podeszła do staruszki. Ona i jej brat nigdy nie przechodzili obojętnie obok tych, którzy potrzebowali pomocy.
– Tak? Co się dzieje?
– Ajutu, pi fauri.
Cami znała podstawowe zwroty w kilkunastu językach, co pomagało jej porozumieć się z zagranicznymi turystami. Tego akurat nie znała, ale nie miała wątpliwości, o co prosi kobieta. „Pomocy”.
– Czy mówi pani po angielsku? Quest-ce que c’est? – Nie, to był francuski, a słowa staruszki brzmiały bardziej z włoska. – Che cos’ è?
Kobieta wymamrotała coś niezrozumiałego, ale Cami udało się wychwycić jedno słowo. Malatu. Chora. Usiadła na ławce, zauważając, że starsza kobieta przyciska dłoń do piersi.
– Zaraz zadzwonię po karetkę. Zabierze panią do szpitala – mówiła pospiesznie Cami, wyjmując z kieszeni komórkę. – Ambulanza. Ospedale.
Rozmawiając z dyspozytorką, Cami sprawdziła puls kobiety. Za zgodą staruszki otworzyła jej torebkę i podała jej imię i nazwisko oraz nazwy znalezionych lekarstw.
– Czy jest z panią ktoś z rodziny? W jakim hotelu się pani zatrzymała?
Bernadetta Ferrante z wysiłkiem wskazała Tabor. Cami poczuła ukłucie niepokoju. Ale jakie były szanse, że jej przeczucie się spełni? Wyglądało na to, że Dante Gallo podróżuje ze świtą. Bernadetta mogła być krewną któregokolwiek z nich.
Poprosiła przechodnia, żeby pobiegł do Taboru i powiadomił o sytuacji ewentualnych zainteresowanych. Chwilę potem usłyszała syreny.
– Ambulanza – powtórzyła. – Zaraz tu będą.
Bernadetta skinęła głową i uśmiechnęła się słabo.
– Co ty wyprawiasz, do cholery?
Cami zamknęła oczy. Oczywiście, że to musiał być on.
Bernadetta z wysiłkiem uniosła ręce.
– Nie ty, noni – powiedział Dante zupełnie innym tonem. – Mówię do niej – warknął, wbijając wzrok w Cami.
W tej chwili przyjechała karetka. Cami została na tyle długo, żeby się upewnić, że nie jest już potrzebna, a potem oddaliła się w stronę przystanku autobusowego. Jedyne, czego pragnęła w tej chwili, to znaleźć się jak najdalej od diabła w ludzkiej skórze, jakim był Dante Gallo. Czekając na autobus, wysłała esemes do brata.
„Nowa praca nie wypaliła. Czy mogę u ciebie pomieszkać, aż nie znajdę czegoś innego?”