Читать книгу Umowa stoi - Daniel Geey - Страница 5
Gra, która się zmienia
ОглавлениеW minionych latach drastycznie zmieniło się to, w jaki sposób konsumujemy piłkę nożną. Dorastałem w latach 80., gdy transmisje meczów na żywo stanowiły wielką nowinkę. W telewizji pokazywano futbol tylko raz na jakiś czas, a w gazetach też się o nim nie rozpisywano. Oznaczało to, że moim głównym źródłem informacji była lokalna prasa, na przykład „Liverpool Echo” i „Daily Post” – dwie strony na co dzień, kilka dodatkowych w dniu meczu i nazajutrz. Nic dziwnego, że pochłaniałem wszelkie doniesienia piłkarskie, jakie wpadły mi w ręce.
Coś takiego jak plotki transferowe w zasadzie wtedy jeszcze nie istniało. Później pojawiła się telegazeta, telewizyjna usługa informacji tekstowych, dzięki której zyskałem dostęp nawet do dziesięciu stron wiadomości piłkarskich dziennie. W ten sposób w moim życiu narodziła się nowa tradycja. Zaraz po szkole pędziłem do domu, chwytałem pilota i oddawałem się lekturze stron 302–312, by dowiedzieć się, że chodzą słuchy o zainteresowaniu Liverpoolu konkretnym piłkarzem i ile miałby on kosztować. Dla mnie było to coś wspaniałego. Szczególnie mrocznie wspominam dzień, w którem wróciłem do domu i dowiedziałem się, że Roy Keane podpisał kontrakt z Manchesterem United. To był internet mojego pokolenia, moje pierwsze doświadczenia z epoką cyfrową.
W tamtych latach niezwykłą popularnością cieszyły się mistrzostwa świata w piłce nożnej. Możliwość odkrywania nowych piłkarzy i poznawania ich umiejętności na tych turniejach otworzyła mi oczy na szeroki świat futbolu, na egzotycznych zawodników i egzotyczne ligi.
W okresie, gdy bywałem na większości meczów, które Liverpool rozgrywał u siebie, pojawił się kolejny sposób pozyskiwania najnowszych plotek transferowych, a mianowicie specjalne infolinie, za połączenia z którymi płaciło się określone stawki. Jestem przekonany, że dzięki temu, ile kosztowały połączenia z tymi numerami, mój tata należał do pierwszej fali użytkowników internetu. Zainstalowano nam w domu modem telefoniczny, który był powolny i wydawał dziwne piski, ale dawał też dostęp do aktualizowanych na bieżąco wiadomości piłkarskich oraz forów poświęconych futbolowi.
Nagle piłka nożna znalazła się wszędzie. Stała się sednem naszych rozmów przy kolacji, gdy najsensowniej wypowiadała się mama (a czasem tata!). Dyskutowaliśmy o taktyce, menedżerach, piłkarzach, meczach, rywalach i historii.
Potem poszedłem na studia, gdzie dzienną dawkę wiadomości piłkarskich przyjmowałem za pośrednictwem agregatora treści NewsNow. Udało mi się nawet napisać pracę dyplomową na temat zmian w systemie transferowym FIFA oraz przypadku belgijskiego piłkarza Jeana-Marca Bosmana (więcej o nim piszę na s. 73). Tak oto po raz pierwszy pomyślałem, że moje dwie największe życiowe pasje – futbol i prawo – da się połączyć.
Wkrótce znalazłem się w sytuacji, której wielu mogłoby mi pozazdrościć. Zamiast ograniczać się do konsumowania piłki (która zdążyła już stać się ważnym elementem światowej branży rozrywkowej), mogłem też publikować własne przemyślenia na jej temat. Zacząłem pisać bloga, a moje uwagi i opinie były przekazywane dalej za pośrednictwem wyszukiwarek, Twittera, Facebooka i Instagrama.
Odkąd zostałem prawnikiem, dostałem szansę pracy przy licznych dużych przejęciach w świecie piłkarskim, transferach i sporach. Przy okazji poznałem wielu fantastycznych ludzi z tego środowiska. Oczywiście w praktyce wygląda to tak, że życie prawnika specjalizującego się w futbolu rzadko bywa ekscytujące. Owszem, umowy finalizuje się w sali posiedzeń zarządu i tam też robi się oficjalne zdjęcia dla mediów, ale większość drobiazgowych negocjacji prowadzona jest na WhatsAppie. Wymieniam górę e-maili, dzwonię do mojego klienta 40 razy dziennie, a potem i tak ostatnie szczegóły ustala się w późnych godzinach nocnych, żeby nie powiedzieć, że nad ranem. Zdarzało się, że pomagałem klientowi negocjować transfer, jednocześnie odbierając dzieci ze szkoły. Zdarzało mi się być na wakacjach i musieć wrócić do pracy, bo transfer został mniej więcej dogadany i piłkarz nazajutrz miał się zjawić w swoim potencjalnym nowym klubie. Pracowałem przy negocjowaniu umów na plaży, w śniegu, na jachtach oraz w górach (gdzie co chwila gubiłem zasięg). Ktoś może myśleć, że te negocjacje mają charakter rutynowy, ale to rzadko tak wygląda, za to poczta elektroniczna i smartfony sprawiają, że dzisiaj coraz trudniej o fizyczne przeszkody uniemożliwiające finalizację jakiejś umowy.
Mimo to do dziś nie przestaje zadziwiać mnie nieco delikatny charakter tej branży. Wystarczy pechowa kontuzja kolana albo agresywny wślizg rywala, by kariera piłkarza dobiegła końca. Wystarczy jeden nieodpowiedni tweet, by zawodnik został zawieszony na określony czas. Wystarczy kilka nieudanych meczów, by menedżerowi pokazano drzwi. Agenci żyją w ciągłym strachu, że stracą swoje największe gwiazdy, choć w budowanie relacji z nimi włożyli wiele lat ciężkiej pracy. Właściciele, którzy nierzadko uratowali swój ukochany klub z dzieciństwa przed bankructwem, później muszą radzić sobie z falą krytyki, gdy zespół nie gra najlepiej.
Awans, spadek, zwycięski gol strzelony w ostatniej minucie, brak awansu do finału, przegrana w serii rzutów karnych na mundialu, kontuzje, rehabilitacja, negocjowanie kontraktów, prośby piłkarzy o transfer, kluby wypychające zawodników gdzie indziej – oto codzienność definiująca branżę futbolową. Tutaj nic nie jest czarne albo białe. Liczą się niuanse i kontekst.
To, dlaczego dany artykuł został napisany, jest dokładnie tak samo ważne jak jego treść. Każdy dąży do realizacji jakichś swoich celów. Agent zawodnika chce wynegocjować nowy, bardziej atrakcyjny kontrakt, a klub chce tonować oczekiwania fanów. Ilość dostępnych informacji, artykułów, reportaży publikowanych w sieci potrafi być naprawdę przytłaczająca, ale z tego wszystkiego rodzi się nowa branża tworzenia treści, która zmienia oblicze piłki nożnej, świata i rozrywki jako takiej.
Netflix, YouTube czy SkySports oferują nam wielokrotnie więcej treści, niż mieliśmy do dyspozycji kiedyś. Dawniej najważniejszy był konkretny sport i tyle. Dzisiaj wybierasz sobie ulubiony program telewizyjny, masz ulubionego vlogera na YouTubie, a gdy nie obejrzałeś meczu na żywo, bez problemu znajdujesz jego skrót w sieci. W sferze rozrywki sportowej konkurencja jest dziś tak duża, że nawet gdy ktoś ogląda cały mecz na żywo, zwykle równocześnie korzysta z drugiego urządzenia, by śledzić wiadomości na WhatsAppie, Twitterze czy Snapchacie. Skraca się dostępny nam czas maksymalnego skupienia, zmieniają się nawyki konsumpcyjne. Piłka nożna nie jest już dobrem tak trudno dostępnym jak kiedyś. Dzisiaj każdy ma do wyboru niemal nieskończoną ilość sportowych treści rozrywkowych. Rywalizacja o odbiorcę jeszcze nigdy nie była tak zacięta jak teraz.
Opinia publiczna nieustannie skupia na piłce nożnej dużą uwagę. Część fanów chciałaby, żeby piłkarze byli aniołami i zawsze zachowywali się idealnie. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, wszyscy popełniamy błędy. Dotyczy to również zawodników. Błędy się zdarzają i będą się zdarzać. Czytając nagłówki, należy koniecznie pamiętać, że w życiu piłkarzy, menedżerów czy właścicieli klubów jeden błąd, jedna kontuzja czy jedna konferencja prasowa mogą zadecydować o wielkim sukcesie lub wielkiej tragedii. Futbol jest pod tym względem szczególnie trudny, zwłaszcza jeśli spojrzeć na Twittera po przegranym meczu jakiegoś zespołu. Wszelkie pozytywne aspekty giną zwykle w morzu krytyki. Bardzo ważny jest kontekst, ale niestety niezwykle łatwo jest o nim zapomnieć. Dramaty i kontrowersje są nam przecież fundowane co tydzień.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że jednym z najważniejszych aspektów tego pięknego sportu są fani, dzisiaj jednak jeszcze bardziej niż dotąd ważne jest to, by zajrzeć za kulisy i dowiedzieć się, jak to wszystko działa. Celem tej książki jest przedstawić odrobinę kontekstu i piłkarskich niuansów. Chciałbym też na podstawie własnych doświadczeń opisać boiskowe i pozaboiskowe sprawy dotyczące lig, klubów, piłkarzy i kibiców – sprawy kształtujące oblicze nowoczesnej piłki.