Читать книгу Kuchnia dla zajętych kobiet i mężczyzn - Daria Ładocha - Страница 4

WSTĘP

Оглавление

Powstaje mnóstwo publikacji z przepisami. Podoba mi się, że ich autorzy dzielą się swoją kulinarną inwencją twórczą, okraszając całość pięknymi fotografiami. W mojej książce propozycje dań są tylko pretekstem, by zachęcić Was do gotowania. To ciche zaproszenie do kuchni, które może stać się szansą na życie w zdrowiu i szczęściu. Bo jedzenie to fundament naszego zdrowia, zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Możecie kupować gotowe dania lub zamawiać je z cateringu. Ale samodzielnie przygotowane posiłki mają mnóstwo zalet. Po pierwsze, wiecie, co jecie. I to jest fakt – tylko to, co wrzucicie do garnka lub piekarnika, potem wyląduje na Waszym talerzu. Po drugie, możecie sami decydować, na co danego dnia macie ochotę, wykorzystując polskie sezonowe produkty (pod tym względem szczególnie okres wiosenno-letni nas rozpieszcza). Po trzecie, pojawia się element satysfakcji z własnoręcznie przygotowanego dania dla siebie lub całej rodziny. Ale jest jeszcze aspekt finansowy. Czasem talerz zupy zamówionej w restauracji kosztuje dokładnie tyle samo, ile ugotowanie całego garnka jedzenia dla rodziny. Wiem, o czym teraz myślicie. Skąd na to wszystko wziąć czas? Pokażę Wam, jak myśleć o jedzeniu, by zawsze mieć pod ręką składniki, z których łatwo i szybko przygotujecie posiłek.

Ta książka jest dla osób, które chcą się odżywiać świadomie, zgodnie z zasadą 5 posiłków dziennie, i które chcą rozpocząć swoją przygodę kulinarną mimo braku czasu. Jest dla osób aktywnych, zapracowanych, ale chcących podjąć próbę samodzielnego przygotowywania dań na cały dzień. Przyrządzanie każdego z nich nie zabiera więcej niż 15 minut. Nauczę Was gotowania „na zakładkę”, pieczenia kilograma buraków, ekspresowego szykowania dressingu do sałaty. I chcę uruchomić w Was zdrowe nawyki żywieniowe, które nie pozwolą Wam wychodzić do pracy bez własnoręcznie przygotowanego „pudełka”. Zacznijcie od jednego posiłku dziennie. Ten mały krok pociągnie kolejny i w szybkim czasie gotowanie stanie się dla Was fraszką! Drodzy Zapracowani, Rodzice, Dziadkowie, Single i Studenci, ja też mam bardzo mało czasu na gotowanie. Uwierzcie mi. Ale robię to każdego dnia i zamierzam Wam pokazać, że to możliwe! A więc do dzieła…



JAK TO SIĘ ZACZĘŁO?

Jako dziewczynka miałam zaszczyt pomagać w kuchni mojej ukochanej babci, która na zawsze pozostanie dla mnie ikoną gospodyni. W ciągu dnia przygotowywała posiłek nie dla 4, a dla 12 osób. Codziennie, po pracy w kuchni, wkładała sukienkę i kapelusz i odwiedzała przyjaciół. Grała w karty, była pogodna i stanowcza. To ona nauczyła mnie pokory w kuchni. I mimo że moje przepisy i styl jedzenia znacząco różnią się od dań, które pamiętam z dzieciństwa, to nauczyłam się, że wspólne posiłki to nie tylko czas konsumpcji, ale również rozmów, pytań, odpowiedzi, spędzania czasu z bliskimi. Nie lepiłyśmy pierogów wyłącznie na jeden obiad. Każde z jej dzieci dostawało pokaźny zapas dla swoich rodzin „na czarną godzinę”, czyli moment, gdy zabraknie czasu na gotowanie – wystarczyło wtedy rozmrozić pakunek od babci. To także jest jedno ze źródeł mojej teorii, która mówi, że „można myśleć o jedzeniu bez myślenia o jedzeniu”. Babcia miała doskonale opracowane techniki, jak każdego dnia nakarmić 12 osób. Nie siedziała godzinami w kuchni. Miała czas dla swoich wnuczek, przyjaciół i tajemnicze wyjścia. Na zakupy oczywiście. Wszyscy wiedzieliśmy, że upycha pod łóżkiem nowe zdobycze w sekrecie przed dziadkiem. Dostałam od niej jeszcze jedną bardzo ważną lekcję. Kobieta, która przeżyła II wojnę światową i karmiła ziemniakami żołnierzy w okopach Woli, bo na nic więcej nie było jej stać, wzięła mnie kiedyś za frak, widząc, jak wyrzucam resztkę dobrej śmietany. Powiedziała mi wówczas: „Jeśli zostanie ci łyżka śmietany, to rusz głową i wymyśl danie, do którego możesz ją wykorzystać. Jeśli będzie jej za mało, biegnij do sklepu i kup kolejną, zrób więcej tej potrawy, na kilka dni, i nie marnuj ani jednej łyżki. Masz mi to obiecać!”. Obiecałam i otworzyłam się na nowe spojrzenie na wszystkie składniki, z których gotuję. Są one dla mnie jedynie zaproszeniem do kulinarnego tańca. Finalnie tylko ja decyduję o tym, jaki on będzie. Nie szukam przepisów, szukam smaku i zdrowia.

I dlatego to mojej babci, wspaniałej kobiecie, z którą od najmłodszych lat prowadziłam długie rozmowy, dedykuję wszystkie moje myśli, czyny i słowa.

Gdy poszłam do szkoły, spotkałam koleżankę, która też lubiła kucharzyć z mamą. Kiedy miałyśmy po 10 lat, upiekłyśmy razem pierwsze pierniczki z naszej małej książki kucharskiej. Była to pozycja Marii Terlikowskiej pod tytułem „Kuchnia pełna cudów” wydana w 1988 roku. Dziś mam 34 lata i nadal co roku pieczemy je dokładnie z tego samego przepisu. Moja mama, która mieszka w innym mieście, też wkręciła się w tę zabawę i gdy przyjeżdżam do domu na święta, moje dzieci jedzą takie same pierniczki, jakie niegdyś dla kaprysu upiekłyśmy z Elą. Lubię swoje wypieki rozdawać bliskim osobom jako prezent od serca – choć nie najładniej zapakowany (nie mam talentu do pakowania prezentów), ale za to własnoręcznie upieczony z myślą, że jest wart więcej niż jakikolwiek kupiony w sklepie. Ajurweda, czyli system filozoficzny pochodzący z Indii, mówi, że znaczenie ma nie tylko to, co gotujesz, ale też w jakim jesteś stanie ducha. Dlatego niezmiennie moje dania są „szczęśliwe”, bo gotowanie to moja wielka pasja, która łączy się z wiedzą, jak karmić bliskich, by cieszyli się dobrym zdrowiem na co dzień. To dlatego kuchnia naszych mam jest dla nas wszystkich tak wyjątkowa. Każda matka wkłada całe swoje serce, szykując posiłki dla dzieci. Wykarmić dziecko to misja specjalna nie tylko wśród ludzi, ale również wśród zwierząt…

DLACZEGO TO, CO JEMY, JEST TAKIE WAŻNE?

Gdy miałam 18 lat, zaczęły dokuczać mi bóle brzucha. Skończyłam liceum i przeprowadziłam się do Wrocławia. Mogłam sama decydować o tym, co jem. Nie ukrywam, że ostro szalałam. Zerwana ze smyczy domowych obiadków, jadłam dużo „śmieci”. To była dla mnie przepustka do wolności i ekspresowy bilet pierwszej klasy do nadwagi. Skoro mogłam decydować o tym, co trafi na mój talerz, to wybierałam, niestety, najgorszy fast food, bo tego u nas w domu nigdy się nie jadło. Moja mama i babcia bardzo dbały, by dzieci jadły dobre domowe posiłki. Królowały zupy, gołąbki, pierogi, długo duszone mięsa, kotlety i mnóstwo surówek. Trafiłam wtedy do lekarza, który postawił diagnozę i przepisał leki, zapowiadając, że prawdopodobnie będę musiała brać je do końca życia. Taką miał wizję. Nie spodobała mi się i wtedy po raz pierwszy zapaliła mi się w głowie lampka. Skoro brzuch mnie boli od jedzenia, to chyba z tym jedzeniem jest coś nie tak. Studiowałam wtedy w szkole Animatorów Kultury, gdzie na jednych z zajęć stanęła przed nami kobieta tak pełna energii, że nawet trudno było jej przeszkadzać, jak to miałam w zwyczaju. Mówiła o odżywianiu. Bardzo zaciekawił mnie jej punkt widzenia, że jesteśmy tym, co jemy. Poleciła mi książkę Anny Ciesielskiej „Filozofia zdrowia” i tym samym otworzyła mnie na wszystko, co związane ze świadomym żywieniem. To jej zawdzięczam „mój pierwszy raz”, gdy umyślnie przygotowałam sobie posiłek dla zdrowia, a nie dla smaku. Jestem pewna, że nauczycielka miała mnie dosyć. Chowała się przede mną w pokoju dla wykładowców, uciekając przed seriami moich pytań. Poleciła mi dodatkową literaturę i tak wpadłam po uszy. Zaczęłam prowadzić dzienniczek, w którym dokładnie zapisywałam swoje obserwacje na temat odczuć po danym posiłku. Bez robienia badań wiedziałam już wtedy, że kasza gryczana mi szkodzi, a także arbuz, banan, mleko i pszenica. Nie będąc na żadnej diecie odchudzającej, eliminując szkodliwe produkty, schudłam 8 kilogramów. Wtedy narodziłam się na nowo. Od tego czasu mam inne, lepsze życie.

PRAWDY I MITY NA TEMAT ZDROWEGO JEDZENIA

Co jakiś czas w Internecie, magazynach kobiecych lub telewizji pojawiają się informacje o kolejnym superprodukcie, który bezwzględnie powinniśmy wprowadzić do swojej codziennej diety. W tym momencie muszę Wam koniecznie coś wyjaśnić. Otóż każdy z nas jest inny i ma własny kod metaboliczny. Coś, co służy jednej osobie, nie zawsze jest dobre dla innej. Najlepiej zobrazuję to na własnym przykładzie. Jak wspominałam wcześniej, nie służy mi kasza gryczana. Po jej zjedzeniu boli mnie brzuch, zatrzymuje mi się trawienie i czuję się ciężka. Mogłabym więc pokusić się o stwierdzenie, że kasza gryczana jest niezdrowa. Nie użyję jednak takiego uogólnienia, ponieważ kasza ma wiele cudownych właściwości, z których inni mogą skorzystać. Innym przykładem z moich doświadczeń jest siemię lniane. Na jednym ze znanych portali o zdrowiu czytam: Lecznicze właściwości siemienia lnianego są stosunkowo mało znane. Niewiele osób wie, że siemię lniane to sprzymierzeniec w odchudzaniu. Spadek wagi dzięki stosowaniu siemienia lnianego, racjonalnej diecie odchudzającej oraz ćwiczeniom fizycznym jest gwarantowany.

Słowo „gwarantowany” na końcu wypowiedzi ma dać nam całkowitą pewność. Jednak w moim przypadku jest inaczej – siemię lniane całkowicie blokuje metabolizm. Nawet dwie porcje wypite na czczo powodują spustoszenie w moim organizmie. Tak bardzo nie mogłam w to uwierzyć, że nawet wybrałam się do lekarza, który obwieścił mi, że rozpoczęłam proces oczyszczania i powinnam kontynuować spożywanie magicznych nasion. Prawdopodobnie skończyłabym tę kurację w szpitalu. Te przykłady świadczą o tym, że trzeba na nowo określić, co jest dla nas dobre. Zamiast kategoryzować, dzielić produkty na zdrowe lub nie, lepiej samemu dotrzeć do tego, co nam służy, a co szkodzi. Ta wiedza jest potrzebna, bo pozwoli Wam uniknąć wielu pomyłek.


Teraz wszyscy polecają kaszę jaglaną – ma ona swoje przysłowiowe 5 minut. Podczas coachingu mam wielu klientów, którzy rozpoczynają detoks jaglany, korzystając ze świetnej książki (brawa dla autora). Ale za tego typu oczyszczanie nie powinny zabierać się osoby, które mają problem z wahaniami cukru lub insuliny we krwi, ponieważ indeks glikemiczny jaglanki jest bliski temu, jaki ma glukoza. A to oznacza, że przeprowadzając taki detoks, mogą się narazić się na pogorszenie stanu zdrowia, kasza więc powinna na jakiś czas zniknąć z ich talerzy. Rezygnacja z kilku produktów w diecie może przynieść spektakularne efekty podczas leczenia lub zlikwidować dolegliwości.

Przykłady tego typu mechanizmów można by mnożyć. Mówię o tym, by uświadomić Wam, że nie warto ślepo podążać za nowymi modami, tylko wsłuchać się w potrzeby swojego ciała i spróbować opracować dietę, która będzie Wam służyła najlepiej. Nie ma jednej obowiązującej listy produktów, które gwarantują zdrowie. Gdyby tak było, to każdy z nas miałby do niej dostęp i był zdrowy i szczęśliwy. Namawiam Was do poszukiwania własnego kodu metabolicznego. Oczywiście można wykonać specjalistyczne badania, dzięki którym szybciej dowiecie się, jakie składniki mogą Wam szkodzić. Każda metoda jest dobra. Chcę Was tylko uczulić na doniesienia „z wielkiego świata” na temat tego, co jest zdrowe, a co nie! I pamiętajcie: jedzeniem możecie sobie bardzo zaszkodzić, ale również bardzo pomóc. Odpowiednia dieta to podstawa podczas leczenia wielu dolegliwości. Warto jest zamienić wizyty w aptece na wizyty w warzywniaku. Taniej i przyjemniej!

TY TEŻ MOŻESZ TO ZROBIĆ!

Wiem, jak trudno jest zacząć, więc nie namawiam Was do tego, byście porzucili teraz wszystkie zajęcia i zamieszkali w kuchni. Przewracając wszystko do góry nogami, spowodujecie w Waszym życiu rewolucję, która jak każda na samym początku przyniesie ofiary: brak czasu na inne sprawy, bałagan w kuchni, chaos i mętlik w głowie. Po kilku dniach poczujecie ogromne zmęczenie i rzucicie w kąt przygodę z gotowaniem, wracając do starych nawyków żywieniowych. Dlatego namawiam Was do zastosowania metody małych kroków. Osoby, które w ogóle nie gotują, mogą zacząć od niedużej przekąski do pracy lub wspólnej rodzinnej kolacji. Dzięki temu nie odczujecie ogromnej zmiany w Waszym codziennym życiu, a pojawi się element satysfakcji z samodzielnie wykonanej pracy. To, co zostanie z kolacji, możecie zapakować do pracy kolejnego dnia. Czyli zadbacie już o dwa posiłki. Metoda małych kroków świetnie się sprawdza – przypomina tak zwany margines bezwiedności, który w coachingu podczas terapii odchudzających oznacza, że klient nie przechodzi na drastyczną dietę (której nienawidzi, gdyż był już na wielu z nich i żadna mu nie pomogła), tylko wprowadza drobne zmiany, które przynoszą efekty w dłuższym czasie. On sam nie odczuwa uszczerbku na zdrowiu psychicznym, że znowu musi się odchudzać. Taką zmianą może być zmniejszenie porcji jedzenia i nałożenie jej na mniejszy talerz. Wydaje się wówczas, że posiłek jest dużo większy. Nasz umysł czyta: mam ogromną ilość jedzenia – będę najedzony. A to tylko złudzenie optyczne, prosty trik, który powoduje, że rzeczywistość nagina się do nas, a nie my do niej – jak to zwykle bywa. Innym przykładem jest wprowadzenie aktywności fizycznej do codziennych czynności. Na przykład jeden raz dziennie rezygnujemy z windy. Po kilku dniach pokonywania kilku pięter będziemy gotowi wprowadzić kolejną aktywność.

PLUSY I MINUSY GOTOWANIA

Nie będę Wam oczywiście wmawiała, że samodzielne gotowanie nie wymaga czasu i zaangażowania. Może się jednak okazać przepustką do lepszego samopoczucia, satysfakcji i zaoszczędzenia paru groszy. Zacznę od plusów. Przede wszystkim sami decydujecie o tym, co zjecie. Jeśli nauczycie się kilku trików, gotowanie będzie dla Was przyjemnością, sposobem na rozładowanie wielu napięć. Macie ochotę na dynię – gotujecie dynię. Przyjdzie czas na truskawki – mogą pod wieloma postaciami pojawić się na Waszym stole. To także możliwość wyeliminowania chemii, która bardzo często dodawana jest w różnej formie do gotowych dań lub tych serwowanych w restauracjach (mam nadzieję, że nie wywieszą w nich kartek z moim zdjęciem, by mnie nie wpuszczać). To również wielka szansa na to, by czerpać energię z samego pożywienia, a nie z kawy czy dodatkowej porcji cukru prostego, czyli słodyczy. Możecie do gotowania zaangażować innych członków rodziny, co jest doskonałą okazją do pogłębiania więzi. Nie ma nic wspanialszego od rozmów i salw śmiechu, towarzyszącym obieraniu ziemniaków czy krojeniu cebuli. Samodzielne gotowanie nauczy Was organizacji i pewnej dyscypliny nie tylko w kuchni. Otworzy Wam wrota do poznawania nowych smaków. Nie bójcie się eksperymentować. Nawet jeśli czasami coś się nie uda, to przecież błąd w sztuce jest wpisany w proces twórczy. Samodzielne gotowanie to również oszczędność. Tygodniowy catering składający się z 5 posiłków jest dość kosztowny. Jedzenie w restauracjach to w skali miesiąca spory wydatek. Stołówki pracownicze są dobrym rozwiązaniem, tylko że nadal nie macie wpływu na to, co jecie. Często jedno danie zmówione w restauracji kosztuje tyle samo, ile trzy posiłki przygotowane samodzielnie w domu. Oczywiście nie każdy musi oszczędzać na jedzeniu, jednak czynnik ekonomiczny jest bardzo istotny. Minusem samodzielnego przygotowywania pięciu posiłków jest oczywiście fakt, że wymaga to czasu i uwagi. Ale po wdrożeniu się we własny, opracowany przez siebie system, po pewnym czasie stwierdzicie, że posiłki tak naprawdę robią się same.



Jest jeszcze jedna ważna rzecz. Przerażające jest to, że wskutek dostępności gotowych posiłków w restauracjach, barach, firmach cateringowych, cierpi sztuka kulinarna w Polsce. Po prostu przestajemy gotować. Zanika tradycja przekazywania wiedzy kulinarnej z pokolenia na pokolenie, powoli stajemy się, dosłownie, „kalekami” w kuchni. Na warsztatach spotykam osoby, które dostały voucher w prezencie urodzinowym lub imieninowym i w ostatnim wolnym terminie postanawiają go wykorzystać. To są ludzie, którzy nie przyszli dlatego, że chcieli, tylko ktoś ich do mnie przysłał z jakiegoś powodu. Spotkałam się z osobami, które nie rozpoznawały szczypiorku, nie potrafiły obrać czosnku, nie wiedziały, jak gotuje się ryż, nawet w torebkach. Właśnie dlatego w tym miejscu chciałabym zaapelować do Was: gotowanie to umiejętność, którą powinien posiadać każdy. Jak sprawność w harcerstwie. Ktoś, kto nie potrafi samodzielnie ugotować sobie posiłku jest, według mnie, trochę upośledzony społecznie. Oczywiście nie każdy musi gotować, ale każdy powinien umieć zrobić choć kilka prostych dań. Takie jest moje zdanie i choćbyście mnie krytykowali, nie zmienię go! Nie gotując, nie jedząc jak powinniśmy, zaburzymy jeden z podstawowych aspektów biologicznych naszego funkcjonowania. Nigdy nie oceniałam negatywnie osób, które nic nie wiedzą na temat świadomego odżywiania. Bo przecież na żadnym etapie naszej edukacji od przedszkola po studia nie ma przedmiotu, który uczyłby nas, jak jeść, co jeść i dlaczego. Nie dziwi mnie więc, że większość osób ślepo podąża za modą lub obiegową opinią. Po to właśnie piszemy takie książki – by edukować i budzić świadomość. Dlatego proszę Was: zacznijcie gotować! To pierwszy krok do życia w zdrowiu. Takie umiejętności przydadzą się również wtedy, gdy założycie rodzinę.

JAK TO ZROBIĆ?

Jeśli obudziliście już w sobie świadomość, jak istotne jest to, czym się żywicie, i chcecie spróbować samodzielnego gotowania, to czas na parę informacji praktycznych i trików, które ułatwią Wam życie. Zacznę od swego rodzaju niezbędnika, czyli przypraw, past i produktów, dzięki którym szybciej ugotujecie posiłek w domu. Wiem, Drodzy Czytelnicy, że znacie wiele rozmaitych produktów, bo jadacie na mieście, lubicie smaczne dania – ogólnie znacie sie na kuchni, tylko nie macie czasu zajmować się nią we własnych domach. Nie będę zatem opisywała każdego produktu z osobna, tylko wymienię najważniejsze składniki zebrane w grupy.

KASZE

Jęczmienna, jaglana, gryczana, pęczak, kukurydziana, manna, komosa ryżowa. Mogą stać sobie w szafce, gdyż ich termin przydatności do spożycia zazwyczaj jest dość długi. Po otwarciu należy je szczelnie zamknąć lub przesypać do plastikowych pojemników. Gdy urodziły się moje dzieci, wyrobiłam w sobie nawyk codziennego gotowania kaszy. Zawsze mam ugotowaną jedną z nich i nawet jeśli wracamy z basenu i nic wcześniej nie upichciłam, wystarczy, że połączę pęczak z orzechami, migdałami i miodem lub kukurydzianą z borówkami i syropem z agawy i danie jest gotowe. Ja wolę wersje wytrawne. Jaglankę uwielbiam z pesto i pomidorami, a komosę z awokado i zieloną pietruszką. Jeśli macie w domu ugotowany produkt zbożowy, to przygotowanie posiłku zabiera naprawdę tyle samo czasu, ile zrobienie kanapek. Z pewnością na dostawę pizzy czeka się o wiele dłużej.

RYŻ

Umieściłam go w osobnej kategorii, ponieważ mam w domu specjalny garnek do jego przygotowania, dzięki temu uzyskuję świeży ryż w ciągu 8-10 minut. Ugotowany ryż to baza do wielu dań. Na Sycylii łączy się go ze szpinakiem lub mięsem, obtacza w bułce tartej i powstaje arancini – lokalny przysmak. W Tajlandii do ryżu dodaje się warzywa lub mięso i podsmaża z sosem rybnym i ostrygowym z dodatkiem jajka, w Polsce można połączyć go z koktajlem i jest to ulubiona przekąska dzieci. Ugotowany ryż to dobrodziejstwo w domu. Można go zestawiać z rozmaitymi smakami, przyprawami, pastami czy po prostu sosem sojowym i zieleniną. Przysłowiowa miska ryżu z dodatkami to pełnowartościowy posiłek.

MAKARON

Nie jestem fanką makaronów, ale znam wielu jego wielbicieli. Włoska szkoła mówi, że można przygotować dobrą pastę w kilka minut. Składnikami sosu mogą być świeże pomidory, bazylia, anchois, czosnek, sardynki, sery, pancetta lub śmietana. Polecam również makarony razowe, użyłam ich do kilku przepisów w książce, by Was z nimi oswoić. Ponadto często w mojej kuchni wykorzystuję makaron ryżowy, który przed użyciem należy namoczyć w zimnej wodzie, oraz sojowy, który zrobiony jest z mączki fasoli mung.Ten ostatni przed użyciem moczymy w gorącej wodzie przez 10 minut.

PESTO, PRZECIER POMIDOROWY, PASSATA

Taki zestaw zawsze ratuje życie. Jeśli nie macie czasu latem przygotować własnych przetworów pomidorowych, możecie skorzystać z dobrej jakości produktów ze sklepów, z których błyskawicznie ugotujecie pyszne danie. Także pesto, które łatwo jest zrobić w domu, można wykorzystać gotowe. Zawsze mam w domu zielone z bazylii i czerwone z suszonych pomidorów. Do tego sos sojowy jasny i ciemny, sos ostrygowy i rybny. Takie składniki pozwalają mi szybko wyczarować dania orientalne.

DOMOWE BULIONY, PRZYPRAWY I ZIOŁA

Bez przypraw sztuka kulinarna nie istnieje. Dzięki nim zwyczajne ryż i kaszę można ugotować na wiele sposobów. Świeże zioła są już dostępne w większości sklepów: bazylia, mięta, kolendra, pietruszka, koperek, szczypiorek. Z suszonych wybierzcie ulubione smaki: oregano, rozmaryn, zioła prowansalskie, cynamon, papryka wędzona. Często w domu przygotowuję domowe buliony. Dzięki temu nie tracę czasu na gotowanie wywarów, i zupy powstają w 10 minut. Do garnka wrzucam zmielony parmezan, pomidory, cukinię, grzyby, cebulę, marchewkę, seler – wszystkie warzywa drobno pocięte, oraz bazylię, szałwię, rozmaryn, czosnek, sól, pieprz i zalewam odrobiną wina. Duszę pod przykryciem przez godzinę, a następnie miksuję na pastę. To moja domowa kostka warzywna. Szczególnie przydatna jest zimą, gdy na moim stole królują rozgrzewające i dodające energii zupy.


SUSZONE POMIDORY, OLIWKI, ANCHOIS

To rarytasy, które wzbogacają smak potraw i też mogą dłużej stać w kuchennych szafkach. Często dodaję je do zup, dań jednogarnkowych, krótko smażonych, pieczonych, a także do sosów. Są też cennymi składnikami past, które idealnie pasują do chleba na naturalnym zakwasie. Pasta z czarnych oliwek, zwana tapenadą, to dosłownie 30 sekund pracy blendera dobrej jakości. To produkty intensywne w smaku, nie potrzebują więc towarzystwa innych wyrazistych dodatków. Czasem dwie sztuki anchois potrafią całkowicie zmienić smak zwykłego sosu pomidorowego. Nie jest to być może grupa składników niezbędnych, ale dla smakoszy będą mocnym wsparciem podczas szybkiego przygotowywania wykwintnych dań lub przekąsek. Moim ostatnim hitem są grzanki z salsą pomidorową i anchois.

PARMEZAN, MOZZARELLA, GORGONZOLA

Jeśli ktoś kocha sery, to miłością bezwzględną. Warto mieć w lodówce, zawsze pod ręką, ulubiony ser, który połączony ze świeżą rukolą, paroma pomidorkami i ziarnami jest szybką, zdrową i pełnowartościową przekąską. Tarty parmezan często stanowi ostatnie ogniwo smaku w zupach, sosach i sałatach. Jest to ser typu podpuszczkowego, należy do serów twardych i też można go długo przechowywać z lodówce. Gorgonzola natomiast to miękki, niebieski, pleśniowy ser dojrzewający, który może być głównym składnikiem sosów lub dodatkiem do sałat. Bardzo często w pracy widzę osoby, które nie mając czasu na przygotowanie drugiego śniadania, po prostu zajadają ser z owocami. Nawet jeśli ktoś nie toleruje laktozy, może już dziś kupić sery, w których cukier ten został wyeliminowany. Oczywiście sery nie stanowią podstawy naszej diety i nie są w kuchni niezbędne, ale z własnego doświadczenia wiem, że czasem ratują sytuację.

ZIARNA, PESTKI, BAKALIE

To przyjaciele do zadań specjalnych. U mnie goszczą na stole podczas wielu posiłków. Pestki słonecznika, dyni, orzechy włoskie, laskowe, pekan, migdały, owoce suszone typu żurawina, morele, śliwki oraz sezam to cenne dodatki, które urozmaicą każdy posiłek. W sytuacji kryzysowej jogurt z płatkami migdałowymi i orzechami na śniadanie, orzechy włoskie z winogronami i wędzoną rybą na przekąskę, suszone śliwki z kaszą gryczaną i rukolą na obiad... Przykłady można by mnożyć, wystarczy tylko użyć wyobraźni. Zagospodarujcie w domu miejsce w szafce na słoiczki i zaopatrzcie się w kilka z wymienionych składników. To prawdziwe kuchenne SOS.

ZAPRZYJAŹNIJ SIĘ Z WARZYWNIAKIEM!

Jeśli po drodze z pracy do domu mijacie sklep ze świeżymi warzywami i owocami, wyróbcie w sobie nawyk zaglądania tam na przykład co drugi dzień. Być może pracuje tam miła osoba, która zawsze chętnie poleci Wam najświeższe warzywa i owoce – a one są podstawą naszej diety. Zwykły pomidor z drobno pokrojoną cebulką smakuje fantastycznie, świeże ogórki poszatkowane na szatkownicy to pyszna mizeria, a soczyste maliny w sezonie są idealnym składnikiem na letnią sałatkę. Ponadto wracając do domu z takimi zakupami, macie już bazę na kolację dla bliskich lub do posiłku na następny dzień do pracy. Mam taki zwyczaj, że wszędzie, gdzie mieszkam, nawet tymczasowo na wakacjach, zaprzyjaźniam się z otoczeniem. Warzywa i owoce do potraw do tej książki dostarczył mi sąsiad, właściciel wspaniałego warzywniaka, w którym codziennie spotykam się i plotkuję z miłymi pracującymi tam paniami. Gdy bankomat jest nieczynny, a pilnie potrzebuję kupić kwiaty, dzięki uprzejmości właścicielki kwiaciarni dostaję bukiet, za który potem płacę. A kiedy potrzebuję do zdjęć kulinarnych tylko jednego liścia kapusty włoskiej, Pani z pobliskiego sklepu woła: „Daria, rwij i się nie wygłupiaj z pieniążkami – tylko zdjęcie mi ładne zrób”. To, w jakie relacje wejdziecie z najbliższym otoczeniem, będzie procentowało również tym, jak będziecie żyć na co dzień. Oczywiście nie każdy chce i potrafi się zaprzyjaźniać z właścicielami okolicznych sklepików, ale zachęcam Was do tego, by przynajmniej spróbować. Wystarczy się rozejrzeć, uśmiechnąć i nagle okazuje się, że nasz uśmiech odbija się w twarzach innych niczym w lustrze.

ZAPRZYJAŹNIJ SIĘ Z PIEKARNIKIEM!

To mój faworyt w kuchni – zawsze powtarzam to wszem i wobec, że to on robi za mnie w kuchni połowę roboty. Ja tylko wrzucam zapiekanki, ryby, mięso, grzanki, warzywa i nastawiam czas. Jak każdy czasem nie mam natchnienia podczas gotowania. Zaglądam wówczas do lodówki, spiżarni i szafek. Wyjmuję kilka produktów, kroję i nastawiam piekarnik na temperaturę 180 stopni. Potem rzeczy same się dzieją, bez mojego udziału. Innym sprzętem, który często ratuje mnie z kulinarnej opresji, jest blender. Nie lubię żywności przetworzonej, gdyż jest pozbawiona energii, której bardzo potrzebuję do sprawnego działania. I nie jest prawdą, że czasem w sytuacji kryzysowej można sięgnąć po gotowy sos czy pastę, by szybko zaspokoić głód – taką żywnością de facto się nie najadamy. Dlatego jemy coraz więcej. Jemy papier lub tablicę Mendelejewa, a to nie dostarcza nam składników, których organizm potrzebuje, i dlatego domaga się kolejnej porcji. Jemy więcej, tyjemy, a w rzeczywistości nie odczuwamy sytości. I tu na ratunek może przyjść nam blender. Wystarczy zmiksować nim kilka suszonych pomidorów, świeże zioła i przyprawy, orzechy lub dobrej jakości biały serek i w 30 sekund powstaje pasta – doskonały dodatek do chleba na naturalnym zakwasie lub do pity. Próbuję Wam w ten sposób uzmysłowić, że czasem trudniej o pomysł niż jego wykonanie. Prezentowane tu przepisy są tylko kluczem do uruchomienia w Was wyobraźni kulinarnej, a samo gotowanie to już czynności mechaniczne, które, jeśli będziecie ćwiczyć. będą sprawiały Wam coraz mniej kłopotu. Kiedyś zapytana w programie u Agnieszki Szulim, jakich sprzętów potrzebuję, by coś ugotować, odpowiedziałam: „Noża, deski, garnka i ognia”. Reszta to gadżety, które ułatwiają życie. Ale na pewno w moim domu nie znajdziecie obieraczki do czosnku czy wyciskarki do cytryn. No więc jak to zrobić, by gotować na „zakładkę”?

MYŚL GLOBALNIE, DZIAŁAJ LOKALNIE

Jak już wspominałam, kluczem do rozwiązania problemów z czasem gdy gotujecie jest przewidywanie ruchów. Nie mam na myśli spisu dań na cały dzień, przyczepionego magnesem do lodówki, myślę raczej o uczeniu się pewnych zachowań, które pozwolą Wam przygotować danie w 15 minut. Jeśli jesteście w kuchni i kroicie pomidory na sałatkę, to wrzućcie do garnka porcję ryżu, by gotowała się na drugie śniadanie do pracy. Gdy rozpoczynacie gotowanie zupy na obiad, pokrójcie więcej warzyw na kolację i upieczcie z rybą. Wykorzystajcie czas spędzany w kuchni produktywnie i efektywnie, skoro już i tak tam jesteście. A najlepiej dodatkowo włączcie myślenie ergonomiczne. Jak macie zamiar przygotować carpaccio z pieczonych buraków i w przepisie napisane jest: upiecz 3 buraki, to od tej pory pieczcie zawsze 6! Albo nawet 9. Wówczas w jednym momencie w piekarniku piecze cie składniki na 3 dania, a nie tylko jedno. Oprócz carpaccio z buraka możecie przygotować przeróżne sałatki, zupę krem z pieczonych buraków lub dodać je po prostu do kaszy albo mięsa. To samo zróbcie z dynią, ziemniakami czy batatami. Przekonacie się, jaka to frajda wejść do domu po pracy, otworzyć lodówkę, wyjąć bataty, dodać awokado razem z kolendrą, pomidorki koktajlowe, polać oliwą dobrej jakości i mieć posiłek gotowy. Dynię możecie zmiksować z imbirem i pomarańczą, podgrzać i zjeść z grzankami, które błyskawicznie się upieką w piekarniku. A do buraków wystarczy dodać kozi ser, odrobinę ziaren słonecznika z szafki ze skarbami i świeżą rukolę lub roszponkę. Taki sposób myślenia o jedzeniu spowoduje, że już nigdy nie wyrzucicie mięsa z rosołu, tylko szybko zagnieciecie ciasto i zrobicie mięsne pierogi lub wyłożycie ciastem naczynie do tarty i upieczecie mięsną tartę z tymiankiem i rozmarynem. Gdy zostaną Wam warzywa z zupy, zmiksujecie je na pastę, dodacie trochę zmielonych migdałów i powstaną minikotleciki warzywne. Satysfakcja gwarantowana i, co najważniejsze, od samego początku procesu gotowania aż do końca to Wy decydujecie, co znajdzie się na Waszym talerzu.

NIE ZAWSZE SMAKUJE

Często uczestnicy warsztatów pytają mnie, jak to jest, że ich „zdrowe” dania są mdłe, bez wyrazu, po prostu niesmaczne. Taka jest obiegowa opinia, która powoduje też, że bardzo wielu mężczyzn nie jest w stanie zrezygnować z jedzenia tłustych potraw, gdyż te „zdrowe” im zwyczajnie nie smakują. Tak się może zdarzyć. Co mogę Wam doradzić? Zaprzyjaźnijcie się z przyprawami. Zawsze polecam wizytę w sklepie z żywnością etniczną i kupienie na próbę kilku mieszanek przypraw bez chemii z innych zakątków świata. Wyrzućcie z głowy całą wiedzę, jaką macie na temat różnych narodowych kuchni i po prostu zacznijcie próbować. Sprawdźcie, jakie smaki są Wam bliskie. Wąchajcie, smakujcie, doprawiajcie. Prawdziwy smak uzyskuje się poprzez połączenie wielkiej piątki: smaku gorzkiego, kwaśnego, słodkiego, słonego i umami. Jeśli danie jest mdłe w smaku, dodajcie sok z cytryny i wyrównajcie miodem lub cukrem trzcinowym. Wszystkie zielone warzywa i przyprawy to smak gorzki. Jeśli nie uda Wam się rozpoznać smaku samodzielnie, w Internecie znajdziecie specjalne tabele z rozpiską, jaki produkt do jakiej grupy należy. Jest wiele wspaniałych aromatycznych przypraw, jak cynamon, goździki, imbir, czarnuszka, które nieziemsko pobudzają nasze kubki smakowe i powodują, że zwyczajne, dobrze znane warzywa zaczynają smakować inaczej+. Wiem, że czasami ilość dodawanych przypraw może Was przerazić, skoro wychowani jesteśmy na soli i pieprzu oraz zielonej pietruszce w rosole. Ale wierzę, że uda się Wam przełamać i zaczniecie próbować. To Wasz czas w kuchni. Uwierzcie w siebie! Każdy kiedyś był na początku drogi. Zacznijcie od małych kroków. Każdy z nich to doświadczenie, z którego zrodzi się prawdziwa wirtuozeria w kuchni. Jestem pewna, że Wam się uda. Jeśli na tej drodze napotkacie problemy – wiecie, jak mnie znaleźć. Powodzenia!


Kuchnia dla zajętych kobiet i mężczyzn

Подняться наверх