Читать книгу Nick i Norah. Playlista dla dwojga - David Levithan - Страница 8
1. NICK
ОглавлениеDzień zaczyna się w środku nocy. Interesuje mnie wyłącznie gitara basowa, którą trzymam w dłoni, i hałas, który słyszę. Dev się wydziera, Thom wymachuje rękami, a ja, niczym dobrze naoliwiony mechanizm, łączę to, co nazywamy melodią, z tym, co nazywamy rytmem. Tykam jak zegar, pulsuję. Tworzę podstawę tej chwili, od początku do końca. Nie mamy perkusisty. Dev zrzucił koszulkę, a Thom śpiewa coś w tle. To ja wyznaczam kierunek, ja jestem generatorem. Słucham i nie słucham jednocześnie, nie zastanawiam się nad tym, co gram – czuję to całym sobą. Wszyscy na nas patrzą. A przynajmniej tak to sobie wyobrażam, bo niewiele widzę oślepiony reflektorami na scenie. Sala jest niewielka, a my robimy spory hałas. Jestem heteroseksualnym basistą kapeli queercore’owej; wypełniam pomieszczenie niskim brzmieniem, podczas gdy Dev śpiewa-krzyczy:
Fuck the Man, Fuck the Man
I really want to
Fuck the Man.
Nadaję rytm, przebijam rozedrgane powietrze, przyciskam palce do strun. Wylewają się ze mnie pot, zajadłość i głód. Co za ulga. Dev zawodzi, Thom uderza w gryf, a ja lecę, choć stopami stoję twardo na ziemi. Wyglądam poza reflektor i widzę ludzi – przepychają się i skaczą jak dzicy. Z zachwytem patrzą, jak Dev wsadza sobie mikrofon do ust, nie przerywając krzyku. Zalewam tłum akordami, nasączam go falami dźwięku, sprawiam, że czas jest tak głośny, że są zmuszeni go usłyszeć. Jestem mocniejszy niż słowa, większy niż ta sala – i wtedy dostrzegam ją. Widzę ją i rozpadam się na kawałki.
Przecież mówiłem jej, do cholery, żeby nie przychodziła. Gdy na jej oczach rozpadałem się na kawałeczki, błagałem o tę jedną jedyną rzecz: „Proszę, nie przychodź na koncerty. Nie chcę cię oglądać, kiedy gramy”. Obiecała mi to i chyba nie ściemniała. Widocznie jednak zmieniła zdanie, bo oto stoi przede mną, a moje palce zaczynają się gubić, granie traci pazur, a zamiast wrzasku pojawia się rozdarcie – wszystko to w sekundzie, w której rozpoznałem kształt jej ust. Zaraz potem dostrzegam, że – ja pieprzę – nie przyszła sama. Jest z nią jakiś facet i choć będzie zapewniać, że przyszła tylko posłuchać, to dobrze wiem, że chciała mi się pokazać. „To koniec” – mówiła przecież i to było największe kłamstwo ze wszystkich. Rozdygotany zerkam w nuty, Dev ciągnie już kolejną zwrotkę, a Thom gra trochę szybciej, niż powinien, więc muszę go gonić. Ona przytula się do tego gościa i kiwa głową, jakbym grał tylko dla niej. Gdybym mógł, rzuciłbym gitarę i poczęstował ją ciszą tak dojmującą jak krzywda, którą mi wyrządziła.
Staram się dotrzymać kroku Devowi i Thomowi. Nazywamy się Odpały, przynajmniej dziś wieczorem – to nowa nazwa. Pewnie starczy na jakieś trzy koncerty, a potem Dev wymyśli coś innego. Wczoraj graliśmy jako Porno, a wcześniej Czarne Chusteczki do Nosa, Mściwi Fryzjerzy i Nie Twój Interes. Rzadko korzystam ze swojego prawa do sprzeciwu w dyskusjach z Devem, chyba że wymyśli coś naprawdę durnego. („Stary – powiedziałem kiedyś – naprawdę nikt nie chce słuchać Kanapki z Gównem”). Dev wzruszył tylko ramionami. Wie, jak działa na zblazowanych punkowych typków, którzy przychodzą na występ, nie wiedząc, że za chwilę będą pragnąć chłopaka, który rzuca im ze sceny wyzywające pytanie: „Jak duży jest twój łobuziak?”. Dev pochodzi z Lodi, miasta w Jersey. Lepiej nie mógł trafić, bo Lodi czytane od tyłu to idol. Pasuje jak ulał. Thom jest z South Orange – dodatkowe „h” w jego imieniu pojawiło się dwa miesiące temu. Ja mieszkam w Hoboken, blisko Nowego Jorku, a jednak nie do końca w mieście. W noc taką jak ta, kiedy mamy okazję zagrać przed kimś innym niż grupa znajomych, pokonałbym rzekę Hudson wpław, żeby tylko dotrzeć do nory, w której gramy. Przynajmniej gdybym nie wiedział, że pojawi się tu Tris i zacznę niewidzialnie krwawić ze sceny.
Take the Power
Fuck the Man
Take the Power
Fuck the Man.
Dev prowadzi nasz kawałek w przestrzeń, której do tej pory nie znałem: w czwartą minutę trwania. Brnę niezgrabnie, czekam na finał. Thom chyba ma ochotę na solówkę, a to w jego przypadku nigdy nie jest dobry pomysł. Przesuwam się i odwracam, udaję, że wcale jej tu nie ma. To przekomiczne, chociaż wcale nie jest mi do śmiechu. Staram się złapać spojrzenie Deva, ale jest zbyt zajęty ocieraniem potu z klaty. Na szczęście chwilę potem doznaje kosmicznego zastrzyku energii i kończymy przedstawienie. Wyrzuca ręce nad głowę i drze się jak opętany, a ja sprowadzam nas na ziemię. Atakuje nas wycie zachwyconej widowni. Próbuję rozpoznać jej głos, wyróżnić jego brzmienie wśród wrzawy i oklasków. Nie udaje mi się, nie ma jej, tak jak nie było jej tej nocy, gdy płakałem. Nie została, żeby zapytać, czy wszystko ze mną w porządku. Minęły trzy tygodnie, dwa dni i dwadzieścia trzy godziny, a ona już jest z kimś innym.
Do wejścia na scenę szykuje się kolejna ekipa. Właściciel klubu pogania nas gestem. Nasz czas minął. Nie odleciałem tak daleko, żeby nie poczuć się mile połechtany, kiedy ludzie zaczynają domagać się bisu. Tuż po tym, jak zapalają się światła – ma to ułatwić trafienie do baru – rozlega się wyraźny pomruk niezadowolenia. Pełnię rolę technicznego, więc kiedy Dev miesza się z tłumem w poszukiwaniu najbardziej napalonego fana, a zawstydzony Thom wraca do swojego wyrozumiałego-ale-emo chłopaka, ja muszę szybko się otrząsnąć i spakować sprzęt. Zwijam kable, pakuję przestery, a sympatyczny gość z zespołu, który ma grać po nas, pomaga mi wytaszczyć futerały schowane w głębi sceny. Ale instrumentów dotykam tylko ja – z troską kładę je spać do ich wyściełanych aksamitem łóżek. Proponuję chłopakom pomoc w rozstawianiu gratów. Cieszę się, gdy się zgadzają, bo dzięki temu mogę skupić się na podłączaniu kabli, a nie myśleć o wiadomo-kim.
Bezwiednie szukam jej wzrokiem. Wzdycham, kiedy ją widzę w tłumie – światło pada na nią pod najlepszym z możliwych kątów. Moje ciało nie odwykło jeszcze od bycia tuż obok niej. Dystans między nami – wszystko, co nie jest bezpośrednim kontaktem – jest dla mnie jak stan permanentnego odrzucenia. Byliśmy ze sobą przez pół roku, a moje pożądanie rozpalało się wciąż na nowo. Słowa: „To koniec” nie były w stanie go zdusić. W głowie miałem tyle piosenek, a wszystkie dla niej. Teraz wróciły, jedna po drugiej, nie mogłem ich powstrzymać. Ścieżka dźwiękowa filmu o niczym. „Jestem zmęczona” – powiedziała, a ja odparłem, że też to czuję i że możemy zrobić sobie małą przerwę. „Ty mnie męczysz, nie my” – odparła i wpadłem w surrealistyczny-a-jednak-prawdziwy świat równoległy, w którym nie byliśmy już razem, a ja nie potrafiłem się z tym pogodzić. Świat, w którym ona była wszędzie, tylko nie tutaj, nie ze mną.
Dopóki pakowałem sprzęt i instrumenty, stałem odwrócony plecami do widowni. Przychodzi jednak moment, w którym muszę się obrócić, bo jak długo można wpatrywać się w ścianę i nie wyglądać na idiotę? Ratuje mnie następny zespół – wchodzą na scenę, podkręcają głośność i po chwili wszyscy płyniemy razem w pięknym chaosie. Nazywają się Are You Randy?, a wokalista naprawdę śpiewa, zamiast jęczeć i wrzeszczeć. Pozwalam sobie na rzut oka na ludzi, ale jej nie dostrzegam. Pod sceną w ogóle nie ma zbyt wielu dziewczyn; teraz również kłębi się tam morze samców, którzy wpadają i napierają na siebie, wsłuchani w prorocze słowa płynące z ust wokalisty. Gość wykonuje autorską wersję tańca siedmiu welonów, przemieszaną z fragmentami hitów takich jak I Want You to Want Me, Blue Moon czy All Apologies.
Tris na pewno kapela się podoba i ta myśl przeszywa mnie jak ostrze, bo jest przecież kompletnie bezużyteczna. Zastanawiam się, kim jest ten koleś. Znają się najwyżej od trzech tygodni i trzech dni. Cieszę się, że nie widziałem go zbyt dokładnie, bo wówczas na pewno wyobrażałbym ich sobie nago. A teraz wyobrażam sobie w ten sposób tylko ją. Wspomnienie jej dotyku jest tak żywe, że bezwiednie poruszam palcami. Przekrzywiam głowę, jakby faktycznie stała przede mną, i kątem oka dostrzegam Thoma z jego chłopakiem Scotem – całują się wsłuchani w muzykę, zamknięci we własnym, prywatnym skrawku wszechświata. Podejrzewam, że Dev kontynuuje swój występ przy barze. Jesteśmy niepełnoletni, ale w tym miejscu nikt się tym nie przejmuje. Większość gości klubu jest od nas starsza – to studenci i niedoszli studenci – i zdaję sobie sprawę, że nie do końca tu pasujemy. Niektórzy starsi goście taksują mnie wzrokiem bez śladu skrępowania, z uznaniem kiwając głową. Nie obnoszę się tu ze swoją heteroseksualnością. Czasem, kiedy wydaje mi się, że patrzą na mnie tylko dlatego, że dobrze zagrałem, i nie chcą ode mnie nic więcej, odwzajemniam ich spojrzenia skinieniem głowy. Staram się też za długo nie stać w jednym miejscu.
Przy barze faktycznie spotykam Deva. Gada z jakimś gościem, który chyba jest bardzo w jego typie. Podchodzę do nich i zostajemy sobie przedstawieni: on jako „Hunter z miejscowości Hunter”, a ja jako „Nick, bóg gry na basie”. Dev dziękuje, że zająłem się sprzętem, ale rozmowa się nie klei – czuję, że im przeszkadzam. Thom pewnie zauważyłby, że jestem rozbity, ale Dev jest raczej gruboskórny. Zresztą nie mam ochoty o tym gadać. Mówię mu więc tylko, gdzie zostawiłem sprzęt, i odchodzę, udając, że chcę dostać się bliżej baru i coś zamówić. Czy na pewno udaję, czy to po prostu prawda? Tris wciąż nie widać, a ja zaczynam się zastanawiać, czy to na pewno ją widziałem na widowni. Może to była inna, podobna do niej dziewczyna? To wyjaśniałoby obecność chłopaka – niepodobnego do nikogo, kogo znam.
Instrumenty chłopaków z Are You Randy? milkną jeden po drugim, nadchodzi finał. Wreszcie w powietrzu pozostaje tylko głos wokalisty, wibrujący pojedynczą nutą. Chciałbym móc powiedzieć, że w klubie panuje całkowita cisza, lecz niestety – część ludzi pogrążona jest w rozmowach. Jest ich jednak i tak stosunkowo niewielu – ekipa dostaje gromkie brawa. Ja też zaczynam klaskać. Obok mnie stoi dziewczyna: wsadza do ust dwa palce i gwiżdże przeciągle jak dzieciaki na podwórku. Gwizd jest czysty i pełen animuszu; przywodzi mi na myśl treningi w szkolnej drużynie piłki nożnej. Dziewczyna ma na sobie flanelową koszulę w kratę – nie wiem, czy włożyła ją dlatego, że to jedyny ze strojów popularnych w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat, który jeszcze nie stał się znowu modny, czy dlatego, że koszula jest po prostu tak wygodna, na jaką wygląda. Nieznajoma ma bardzo jasną cerę i fryzurę, która wyraźnie sugeruje, że jej posiadaczka uczęszcza do szkoły prywatnej – choć roztrzepała włosy, próbując to ukryć. Następna kapela supportowała Le Tigre podczas ich ostatniej trasy. Podejrzewam, że dziewczyna przyszła tu dla nich. Gdybym był kimś innym, pewnie spróbowałbym do niej zagadać. Bez podtekstów, przyjaźnie. Moglibyśmy się zakumplować. Czuję jednak, że jeśli w tej chwili otworzę usta, wypłynie z nich tylko bezładny potok słów.
Thom i Scot pewnie są gotowi wracać do domu, ale jestem przekonany, że Dev jeszcze nie ustalił, czy wraca z nami, czy nie – nie jestem dupkiem, nie będę pytał go o to w tej chwili. Utknąłem tu, wiem. Z tą myślą zerkam w prawo i widzę Tris z jej nowym facetem: podchodzą do zalanego piwskiem baru, żeby zamówić coś, czego ja na pewno nie piję. Mam pewność, że to ona, i już wiem, że jestem udupiony. Dlaczego? Napływ ludzi spod sceny po skończonym koncercie pcha mnie w stronę baru. Jeśli chcę się wymknąć, to muszę przepchnąć się przez nich siłą. Jeśli spróbuję, Tris na pewno zauważy, że uciekam, że sytuacja mnie przerosła. Nawet jeśli to prawda, nie zamierzam dać jej tej satysfakcji. Ona wygląda bosko, ja czuję się jak pokraka, a facet, z którym przyszła, to na pewno nie jakiś znajomy gej – opiera rękę na jej ramieniu w sposób niepozostawiający wątpliwości co do natury ich relacji. Wymieniła stary model na nowy; mógłbym spędzić rok, grając na basie, i to nie zmieniłoby absolutnie nic.
Krzyżujemy spojrzenia. Nie może udawać zaskoczonej, bo przecież, do cholery, dobrze wiedziała, że tu będę. Uśmiecha się lekko, szepce coś na ucho nowemu modelowi i po ich minach widzę, że kiedy tylko odbiorą drinki, które właśnie nalewa dla nich barman, podejdą do mnie, żeby powiedzieć: „Cześć” i „Świetny koncert” albo – to głupota czy po prostu okrucieństwo? – zapytać: „Jak się masz?”. Na samą myśl aż mnie skręca. W wyobraźni widzę już całą scenę. Muszę zrobić coś, cokolwiek, żeby do tego nie dopuścić.
Niewiele myśląc, ja – przypadkowy basista przeciętnej kapeli queercore’owej – odwracam się do zupełnie obcej dziewczyny we flanelowej koszuli.
– Wiem, że to dziwne pytanie, ale czy miałabyś coś przeciwko udawaniu mojej dziewczyny przez następnych pięć minut?