Читать книгу Nick i Norah. Playlista dla dwojga - David Levithan - Страница 9
2. NORAH
ОглавлениеRandy z Are You Randy? uparcie twierdzi, że basista queercore’owej kapeli jest ciepły, ale nie ma racji. Nie wiem, czy to ten gostek odpowiada za gówniane teksty (Fuck the Man/Fuck the Man – co to za szajs?), ale jestem przekonana, że gejem nie jest. Serio. Pewne rzeczy są dla dziewczyn oczywiste: że czwarta minuta w punkowej piosence to bardzo, ale to bardzo zły pomysł i że basista z Jersey w podartych, poplamionych wybielaczem dżinsach i spranej, czarnej koszulce z pomarańczowym napisem „Ja mówię Jezus, wy krzyczcie Chrystus” nie ma chłopięco-chłopięcych inklinacji; za mocno podkreśla ironiczny, punkowy styl Johnny’ego Casha, żeby być homo. Niewykluczone natomiast, że jest trochę emo – tłumaczę Randy’emu. To, że ktoś nie wygląda jak wyrzutek z zespołu Whitesnake – czyli tak, jak chłopaki z jego kapeli – nie czyni go automatycznie gejem.
Heteroseksualność NieHomo, niespotykana w tym klubie, nie oznacza jednak, że mam zamiar stać się jego pięciominutową dziewczyną zastępczą, przystankiem na trasie pociągu Łatwa Niunia Express. Może i jestem jedyną frajerką w tej budzie, która nie poddała się anestezjologicznemu działaniu piwa, zioła i hormonów, ale dzięki temu zachowałam tyle rozsądku, żeby powstrzymać instynktowną odpowiedź na propozycję NieHomo: „NIE MA OPCJI!”.
Muszę pamiętać o Caroline. Nie wolno mi o niej zapomnieć.
Widziałam, jak NieHomo pakuje sprzęt po graniu, a jego kumple z zespołu porzucają go w poszukiwaniu innych wrażeń. Domyślam się, jak się czuł. Sama też często sprzątam brudy po innych.
Ciuchy NieHomo są beznadziejne – założę się, że jest z Jersey. A jeśli chłopak z Jersey robi za sprzętowego, to na pewno ma furgonetkę – koniecznie zardzewiałą, z cieknącym gaźnikiem. To więcej niż pewne, że w połowie tunelu Lincolna złapie gumę albo skończy się benzyna, ale jestem skłonna podjąć to ryzyko. Caroline musi jakoś wrócić do domu. Jest zbyt napruta, żeby ryzykować podróż autobusem. Jeśli nie zabiorę jej do siebie, żeby wytrzeźwiała, gotowa spędzić noc z Randym. Pieprzona groupie. Gdybym tak bardzo jej nie kochała, chybabym ją ukatrupiła.
Całe szczęście, że moi rodzice ją uwielbiają. Ojciec i macocha Caroline wyjechali na weekend i zupełnie nie obchodzi ich, co robi – byle nie zaszła w ciążę i nie zaczęła spotykać się z jakimś frajerem z rodziny o rocznym dochodzie niższym niż sześciocyfrowy. Dupki. Moi rodzice mają hopla na punkcie Caroline, pięknej Caroline o długich, karmelowych włosach, pełnych, wiśniowych ustach, z imponującą kartoteką wykroczeń. Nie powiedzą słowa, jeśli jutro wytoczy się z mojego pokoju i wpadnie do kuchni wybitnie wczorajsza. To ona spełnia ich wyobrażenia o tym, jaka powinna być córka szefa popularnej wytwórni płytowej: dzika.
Caroline nie jest więc Wielkim Rozczarowaniem, w przeciwieństwie do ich własnej Zwykłej Zuzi, która nosi wygodne koszule z flaneli, ma fryzurę za trzysta dolarów, same szóstki na świadectwie i wybrała rok przerwy w nauce, by pracować we wzorowanym na kibucu[1] obozie w Afryce Południowej (co oznaczało rezygnację ze studiów na elitarnym Uniwersytecie Browna). „Ale DLACZEGO, Norah, DLACZEGO?” W eseju rekrutacyjnym opisałam, jak mój własny ojciec przejął kupę muzyki z wytwórni The Street, żeby dać zarobić wytwórni The Man, co doprowadziło do upadku tej pierwszej. „Nie jestem pieprzonym korporacjuszem” – stwierdził ze śmiechem po przeczytaniu tekstu. Tata nie udaje, że nie jest odpowiedzialny za przekazanie stacji radiowej Top 40 nieproporcjonalnie dużej liczby najtańszych hitów; jednocześnie z dumą podkreśla, że w dzieciństwie poddał mnie indoktrynacji możliwie szeroką gamą gatunków muzycznych. Dzięki temu teraz, w wieku osiemnastu lat, posiadam wiedzę godną zawodowego DJ-a i mentalność muzycznego snoba. Jakby tego było mało, moi rodzice od ćwierćwiecza tworzą zgodny związek małżeński, co niewątpliwie przekreśla moje szanse na prawdziwą miłość. Piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce.
Gdyby wiedzieli, gdzie jestem, pewnie by mnie wydziedziczyli. Gdybym jarała szybkiego jointa w Tompkins Square Park przed wizytą w klubie BDSM przy Avenue D, pewnie by mi kibicowali. Ale ten tu klub to jedna jedyna imprezownia na Manhattanie, do której mam zakaz wstępu. Zawdzięczam go długotrwałemu konfliktowi między moim ojcem a Szalonym Lou, właścicielem (który był kiedyś moim ojcem chrzestnym, Wujaszkiem Lou, ale zaczął świrować, czym zasłużył sobie na nowy przydomek). Lou to stary punk, który działał na scenie, kiedy The Ramones byli jeszcze głównie ćpunami, a dopiero w drugiej kolejności muzykami, kiedy punk oznaczał coś więcej niż masową koncepcję marketingową, stworzoną głównie dla dzieciaków spoza miasta.
Wracając do tematu – gdyby mama i tata dowiedzieli się, że nie zajęłam się ich ukochaną Caroline, darowaliby sobie wydziedziczenie i od razu przeszliby do mordu. Ta dziewczyna wzbudza w ludziach silne uczucia opiekuńcze. Czasem robi mi się od tego niedobrze, ale przecież dobrowolnie ulegam jej urokowi, jestem szefową jej świty – i to od przedszkola.
Rozglądam się po klubie, patrzę, jak strumień ludzi płynie od sceny do baru w przerwie między koncertami. Omijają mnie, przechodzą tuż obok, przenikają mnie, jakbym była duchem, ale nietypowym, bo posiadającym ciało, które stanowi przeszkodę na ich drodze do piwa. Cholera, znowu zgubiłam Caroline. Jest dziś wyjątkowo napalona na Randy’ego. Normalnie by mi to nie przeszkadzało – Are You Randy? nie są totalnie beznadziejni – ale sam Randy chyba wziął dziś jakąś chemię, więc wolę się upewnić, że nie zaciągnie jej w ciemny kąt. Mam może metr siedemdziesiąt (kiedy stanę na palcach), więc prawie dwumetrowy NieHomo skutecznie zasłania mi widok. Do tego patrzy wyczekująco. Przypomina zagubione zwierzątko z bajki dla dzieci, które chodzi po lesie i pyta każdą napotkaną istotę: „Czy to ty jesteś moją mamusią?”. Tyle że w tym wypadku pytanie brzmi: „Czy będziesz moją pięciominutową dziewczyną?”.
Zerkam poza niego. Nie widzę Caroline, ale dostrzegam tę głupią pindę Tris. To baba, która miażdży facetów jak buldożer. Przechadza się jak dumna lwica, rozpierając przestrzeń imponującymi cyckami i kręcąc tyłkiem w sposób, który zwraca uwagę każdego durnia w jej najbliższym otoczeniu. Oglądają się za nią nawet geje, których dziś tu przecież nie brakuje. Idzie prosto na mnie. Nie, nie, NIEEEEEEEEEEE. Skąd wiedziała, że będziemy tu dziś z Caroline? Czyżby miała swoich ludzi, którzy śledzą nasze sobotnie trasy i meldują jej o każdym naszym kroku?
Na kłopoty – udawany chłopak! Odpowiadam na pytanie NieHomo niewerbalnie: przyciągam go do siebie, dotykam jego twarzy dłonią, nachylam się do niego. W tej chwili zrobiłabym wszystko, żeby uniknąć spotkania z Tris.
JA CIĘ SUNĘ! Kto by pomyślał, że NieHomo będzie tak całował. Bezczelny dupek. Widzisz, Randy? NIE. HOMO. Sprawdzone. To nie żaden książę z bajki, tylko potencjalny kierowca, który odwiezie moją psiapsiółę do domu. Nie spodziewałam się wybuchu uczucia, ale nie spodziewałam się też pocałunku z języczkiem, a widzę, że NieHomo nie marnuje czasu i przechodzi do konkretnych działań. Umysł próbuje przemówić ustom do rozsądku: „Mmm, przyjemnie, co? Pilnuj się, dziewczyno, hamuj!”.
Jest bosko, ale pięciominutowa dziewczyna musi zaczerpnąć powietrza. Odrywam wargi od jego warg i biorę oddech, jednocześnie wypatrując Tris. Mam nadzieję, że nas nie zauważyła.
ŁAŁ, łał, łał. Czuję się tak, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch, ale w to przyjemne miejsce, gdzie zwykle trzepocą motyle. Komu potrzebny tlen. Moje usta chcą wrócić tam, gdzie były przed chwilą.
Niestety Tris się zbliża, wczepiona w najnowszą ofiarę. Stoją blisko i rozpoznaję w chłopaku jednego ze świeżo odtrąconych adoratorów Caroline; to kumpel Huntera z Hunter, którego zespół – Hunter Does Hunter – ma zagrać za chwilę (nie ma sprawy, Hunter, przedstawiłam cię Wujciowi Lou z prawdziwą przyjemnością). Tris ciasno obejmuje gościa w pasie – prawdopodobnie chce z niego wycisnąć resztkę życiowych soków, których nie zdążyła wyssać w ciągu tych trzech tygodni od momentu, kiedy Caroline spuściła go na drzewo.
– Nick? Norah? Ale jazda! Skąd wy się znacie? – pyta ta jędza.
Nie powinna się pokazywać w takim miejscu. Nie pasuje tu, o czym świadczy to, co i jak mówi, oraz – może nawet dobitniej – to, jak się ubiera: skórzana mini zapinana na klamry, koszulka z Ramones (niby-vintage, ale widać, że z sieciówki), żółte jak siki legginsy i buty w różową panterkę. Przypomina neonowy napis nad supermarketem albo wczesną Debbie Harry.
Będę musiała odbyć kolejną poważną rozmowę z Wujaszkiem Lou na temat standardów w klubach muzycznych. Wujek ma nosa do młodych talentów – potrafi ściągnąć na scenę surowych, głodnych grania muzyków, gotowych wypruć z siebie flaki albo dowolne inne organy wewnętrzne, żeby móc wystąpić u Szalonego Lou. Niestety, nie ma zielonego pojęcia na temat prowadzenia biznesu w tej branży. Wystarczy jedno spojrzenie: przecież tu są same niepełnoletnie małolaty z Jersey! Bardzo możliwe, że chłopakom z zespołów zapewnia darmowe piwo! LOU! Jak sądzisz, dlaczego tak wielu z nich zaczyna nałogowo pić i ćpać? Czują muzykę. Grają punka z przekonaniem – mocno, szybko, z furią – ale nie pojęli jeszcze, że obecnie prawdziwy punk jest czysty: zero alkoholu, zero narkotyków, zero papierosów. Dzisiejszy punk to pozostałość po minionym szaleństwie: esencja muzyki, samo przesłanie.
Milusińscy, pijcie, póki możecie, bo kiedy za rok wrócę z Afryki Południowej i przejmę zarządzanie klubem, jak obiecał mi to Wujaszek Lou – zamiast studiów na Uniwersytecie Browna, co z kolei ja obiecałam swoim rodzicom – w dzielnicy Lower East Side zapanuje nowy szeryf i nowe porządki. Bawcie się, póki możecie, obściskujcie, nawalajcie, zegar i tak tyka nieubłaganie.
Muszę się jeszcze zastanowić nad zakazem całowania. Całowanie bywa całkiem przyjemne, ma w sobie potencjał, zwłaszcza jeśli trafi się na odpowiednie wargi.
Nie wiem czemu, ale zachowuję się wobec NieHomo jak Caroline wobec swoich męskich ofiar: zamiast złapać go za rękę, kładę mu dłoń na karku i zaczynam głaskać po głowie – delikatnie, ale zaborczo, jednocześnie obserwując reakcję Tris. Palcami muskam krótko przystrzyżone włosy na końcu szyi, chłopak dostaje gęsiej skórki. Podobamusię. Z satysfakcją patrzę, jak Tris opada szczęka. Jest zaskoczona i nie potrafi tego ukryć. Nigdy nie należała do subtelnych.
Cokolwiek zrobiłam – zadziałało. Panna odchodzi bez słowa, wyraźnie wzburzona. Phi, poszło łatwiej, niż myślałam.
Zerkam na zegarek. Szacuję, że do rozstania z moim nowym chłopakiem pozostały dwie minuty i czterdzieści pięć sekund. Zamykam oczy i przechylam głowę, spodziewając się kolejnego spotkania z jego ustami.
Caroline twierdzi, że jestem oziębła. Cieleśnie. Czasem łudzę się, że to tylko prowokacja z jej strony. Przecież mogę użyć tekstu, którego nauczył mnie mój Bardzozły Eks: „Chyba chciałaś powiedzieć, że nie jestem łatwa?”. Na to moja kochana psiapsióła też ma jednak odpowiedź: „Nie, szmatko. Faceci się ciebie boją, odstraszasz ich spojrzeniem i uszczypliwymi komentarzami, zanim zdążą podjąć decyzję, czy w ogóle warto czegokolwiek z tobą próbować. Jesteś bardzo krytyczna. No i zimna jak Królowa Śniegu”.
Widocznie NieHomo uważa podobnie, bo wcale niespieszno mu wracać do przerwanego pocałunku.
– Skąd, u diabła, znasz Tris? – pyta.
Zapala mi się żarówka. Eureka. To jest NICK. Nieeeeeee. To on! Ten Nick! Chłopak z Hoboken! Koleś, który napisał dla tej jędzy tyle wierszy i piosenek, najlepszy chłopak na świecie, taki, jakiego żadna z dziewczyn z Sacred Heart nigdy nie miała, prawdziwy ogier z kapeli, którego Tris poznała w POCIĄGU i z którym zaczęła chodzić na początku roku szkolnego (okłamując go i zdradzając przez cały czas trwania związku). Nie wydało mu się podejrzane, że przez cały czas, kiedy byli razem, nie poznał ani jednej koleżanki ze szkoły swojej dziewczyny? IDIOTA!
Oczywiście Tris nie miała zamiaru nam go przedstawiać. Bała się, że wyjdą na jaw jej kłamstwa – obawiała się też konkurencji w postaci Caroline. O ile Tris nie ma problemu z przejmowaniem kolesiów odrzuconych przez Caroline, o tyle w drugą stronę absolutnie to nie działa. Niepodzielnie Nam Panująca – tak ją nazywamy za plecami. Uwielbiamy ją i nienawidzimy jej jednocześnie. Czasem żartujemy, że powinna dostać sądowy zakaz zbliżania się do Caroline. Ostatnio nie przejmujemy się nią specjalnie, bo za miesiąc kończy się szkoła. Pożegnamy się, złożymy mniej lub bardziej szczere życzenia „fantastycznego lata i powodzenia na studiach”, odbierzemy świadectwa. Wątpię, żeby nasze drogi skrzyżowały się w przyszłości. O dobrą karmę się nie martwię – wyrównałam długi swojej złośliwości wobec Tris aż z nawiązką. Jeśli zaliczyła chemię i matematykę, to tylko dzięki mnie. Szczerze mówiąc, jeśli w ogóle zda w tym roku, to będzie moja zasługa.
Nie odpowiadam Nickowi. Muszę znaleźć Caroline.
Wspinam się na stołek barowy – tylko w ten sposób może uda mi się ją wypatrzeć w klubie; tłum jest gęsty, muzyka głośna, powietrze śmierdzi potem i wibruje napędzaną piwem energią; to był dla mnie bardzo, bardzo długi dzień – no dobrze, środek nocy – choć mam wrażenie, jakby przed chwilą zaczął się na nowo. Dla równowagi opieram się ręką o głowę Nicka i się rozglądam. Siłą rzeczy dotykam jego włosów. Może odrobinę za długo się nimi bawię.
Widzę ją! Tuli się do Randy’ego, siedzą pod ceglaną ścianą przy narożnym stoliku, wciśniętym tuż obok sceny, na prawo od Huntera z Hunter Does Hunter, który właśnie łapie za mikrofon. Nie wiem, jak z muzyką, ale tekst jest improwizowany, nie da się tego ukryć. Kompletnie nie pasuje do szybkiej, wkurzonej gitary: „Dev, chodź ze mną do domu, DevDevDev”.
Zeskakuję ze stołka i ruszam w stronę przyjaciółki, ale Nick łapie mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie.
– Pytałem poważnie – mówi. – Skąd znasz Tris?
Jego chwyt wciska mi zegarek w rękę. Ból sprawia, że odrywam wzrok od Caroline i patrzę prosto na Nicka. Wydaje się taki zagubiony, wyraźnie chce, żebym z nim została. Spojrzenie ma jednocześnie łagodne i rozgniewane. Przypomina mi się fragment piosenki, którą napisał dla Tris – puściła kiedyś tekst po klasie na lekcji łaciny, bo wydał jej się strasznie głupi.
To, jak poruszasz się we śnie
Spojrzenie, kiedy skok rozważasz
Wszystkie twe przedziwne sny
Ty nie wiesz – lecz ja zauważam
Pieprzyć Tris. Oddałabym narządy na przeszczepy, żeby jakiś koleś podarował mi coś podobnego. Chcesz nerkę? A może dwie? Bierz, Nick, są twoje – tylko napisz coś dla mnie. Pomogę ci z początkiem: chłopak spotyka dziwną dziewczynę w klubie punkowym i prosi, żeby została z nim przez pięć minut, dziewczyna całuje chłopaka, chłopak odwzajemnia pocałunek, poznają się bliżej – i czego się dowiadują?… Nick, może opowiesz to piosenką? Zgoda? Gotowy. Do startu. Start.
Mam ochotę tupać ze złości – w jego i we własnym imieniu. Nie wiem, co Tris mu zrobiła, ale jestem pewna, że to przez nią wygląda teraz żałośnie jak porzucone szczenię. To przez nią stanie się cynicznym ruchaczem jeszcze przed osiągnięciem wieku, w którym w Stanach można legalnie pić alkohol. Nieufnym wobec kobiet, piszącym o nich niepochlebne kawałki, do śmierci przekonanym, że wszystkie kobiety to kłamliwe szmaty, bo kiedyś jedna z nich złamała mu serce. To typ faceta, w obecności którego dziewczyny takie jak ja momentalnie sztywnieją. Instynktownie wyczuwam, że jest w nim mnóstwo poezji. Mogłabym podarować mu staroświecką, ale piękną melodię pod tytułem Poświęcenie i Prawdziwa Miłość (Mimo Przeciwności Losu), gdyby tylko zechciał na mnie spojrzeć. Jestem mniej-niż-pięciominutową dziewczyną, która przez jeden – zbyt krótki – pocałunek zdążyła sobie wyobrazić, jak mogłaby potoczyć się ta noc. Może o piątej rano zabrałabym go na barszcz do Veselki, może spacerowalibyśmy przez Battery Park o świcie, trzymając się za ręce. Wiem, że byłabym tą, która w niego uwierzy. Powiedziałabym mu: „Słyszałam, jak grasz, czytałam twoje teksty – nie to gówno z waszych piosenek, ale listy miłosne i piosenki, które napisałeś dla Tris. Wiem, że stać cię na więcej niż gra na basie w przeciętnej kapeli queercore’owej; poza tym, stary, perkusista w zespole to kluczowa sprawa, potrzebujecie bębnów, i to bardzo”. Byłabym jego sprzętową niewolnicą co wieczór, żaden problem. Ale nie, on musiał polecieć na laskę w moim ulubionym typie: duże balony, głupawy chichot.
Chciałeś iść na łatwiznę – masz to, na co zasłużyłeś, mój miły.
Wyswabadzam rękę z uścisku. Zamiast po prostu odejść, zatrzymuję się na moment i dotykam jego twarzy: gładzę po policzku, rysuję niewielkie kółka na jego szczęce.
– Biedne biedaczysko – mówię.
1 Kibuc - spółdzielcze gospodarstwo rolne w Izraelu. Członkowie kibucu nie mają żadnej własności i solidarnie dzielą się pracą (przyp. tłum.).