Читать книгу 1633 - David Weber - Страница 11
Rozdział 2
ОглавлениеGdy drzwi się zamknęły, Richelieu odwrócił się i z powrotem usiadł. Po chwili przez wąskie wejście znajdujące się w głębi pomieszczenia wszedł Etienne Servien. Pozornie były to drzwi szafy; w rzeczywistości prowadziły do komnaty, z której Servien mógł śledzić audiencje u kardynała, kiedy tylko Richelieu sobie tego życzył. Servien należał do grona specjalnych agentów zwanych „intendentami”, pieczołowicie wyselekcjonowanych przez samego kardynała. To jemu Richelieu zawsze powierzał najdelikatniejsze zadania.
— Słyszałeś? — mruknął kardynał.
Servien skinął głową.
Richelieu wyrzucił ramiona w górę w geście łączącym rozbawienie i poirytowanie.
— Cóż za wyjątkowa kobieta!
W tej chwili poczuł lekkie szarpnięcie i spojrzał w dół na kotka bawiącego się rąbkiem jego szaty. Pogodny uśmiech wrócił na jego twarz. Schylił się, podniósł drobne stworzenie i posadził je na kolanach. Głaszcząc zwierzę, wrócił do poruszonej kwestii.
— Nigdy bym się tego nie spodziewał, Etienne. Sefardyjka, córka doktora Baltazara Abrabanela we własnej osobie! Oni potrafią rozmawiać bez końca, nie zważając nawet na głód. Tylko filozofowie i teolodzy. Myślałem, że będę się tylko uśmiechał, a informacje same napłyną do mych uszu. A tymczasem… — Zaśmiał się. — Nie zdarza mi się to zbyt często. Ufam, że nie zdradziłem się z niczym istotnym?
Servien wzruszył ramionami.
— Sefardyjczycy stanowią również większość bankierów w Europie i Imperium Osmańskim, Wasza Eminencjo, a to nie jest profesja znana z nadmiernej rozmowności. Może i Baltazar Abrabanel jest medykiem oraz filozofem, ale podobnie jak jego brat Uriel jest też doświadczonym szpiegiem. A ten fach również nie sprzyja gadulstwu. A na domiar złego córka Abrabanela w opinii wszystkich, również jej wrogów, jest nieprawdopodobnie inteligentna. Bez wątpienia wydedukowała, że Francja nie złożyła broni. Tak więc… sądzę, że wybrałeś, panie, najlepsze wyjście. Poza tym niczego się nie dowiedziała. Z całą pewnością, panie, nie było w twych słowach żadnej sugestii dotyczącej naszego wielkiego planu.
— „Wielki plan” — powtórzył Richelieu. — Który wielki plan masz na myśli, Etienne? Ten większy czy ten mniejszy?
— Każdy z osobna bądź obydwa naraz. Zapewniam cię, panie, że z twych słów nawet sam szatan niczego by nie wywnioskował. Ona jest inteligentna, nie przeczę, lecz jak sam mówiłeś, panie, nie jest czarownicą.
Kardynał zadumał się na chwilę. Jego pociągła twarz zdawała się jeszcze bardziej wydłużać.
— Wciąż uważam, że jest zbyt inteligentna — oznajmił w końcu. — Mam nadzieję, że przyjmie mą ofertę i pozwoli się odeskortować drogą lądową do Niderlandów Hiszpańskich. Wtedy moglibyśmy na dziesiątki różnych sposobów przedłużyć jej podróż. Jednak… — Potrząsnął głową. — Wątpię w to. Tyle z pewnością sama wydedukuje i zdecyduje się na podróż morską do Holandii. A przecież absolutnie nie możemy dopuścić do tego, żeby miała okazję przyjrzeć się naszym portom. Na pewno nie teraz!
Servien zacisnął usta.
— Z całą pewnością mogę trzymać ją z dala od Hawru, Wasza Eminencjo, ale nie od każdego portu na La Manche — to by było zbyt czytelne. Gdyby jednak była zmuszona wsiąść na statek w którymś z mniejszych portów, być może nie dostrzegłaby wystarczająco wiele…
Richelieu przerwał mu zniecierpliwionym gestem.
— Dość, Etienne! Zdaję sobie sprawę, że chcesz mi oszczędzić konieczności podjęcia decyzji. Decyzji, która — Bóg mi świadkiem — jest mi do cna wstrętna. Jednakże racja stanu nigdy nie kieruje się sentymentami. — Westchnął ciężko. — Oczywiście wiesz, że nie możesz dopuścić jej do Hawru. Któryś z niniejszych portów i tak lepiej się nada do… tego, co niezbędne.
Kardynał spojrzał na kotka, który wciąż się bawił jego wskazującym palcem.
— Kto wie? Może szczęście się do nas uśmiechnie, do niej zresztą też, i podejmie złą decyzję. — Łagodny uśmiech znów pojawił się na jego twarzy. — Na świecie istnieje tak niewiele cudownych stworzeń boskich. Miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli unicestwić kolejnego z nich. Gdy będziesz wychodził, Etienne, bądź tak dobry i wezwij służącego.
Uprzejmie, lecz stanowczo odprawiony Servien ukłonił się i opuścił komnatę.
Chwilę później do pomieszczenia wszedł Desbournais. Był on valet de chambre kardynała, który przyjął go do służby jako siedemnastoletniego chłopca. Richelieu cieszył się równie wielką popularnością wśród swych służących, jak i sojuszników i współpracowników. Gdy bronił interesów Francji, często nie znał litości, jednak wobec otaczających go osób zawsze był miły i uprzejmy, niezależnie od tego, jakiego byli pochodzenia. Był też dla nich bardzo szczodry. Odpłacał lojalnością za lojalność. Tyczyło się to zarówno pomocy kuchennej, jak i Ludwika XIII, króla Francji.
Kardynał uniósł kota i pokazał go Desbournais’owi.
— Czyż nie jest cudowny? Zapewnij mu opiekę, Desbournais, i to najlepszą, pamiętaj.
Kiedy służący wyszedł, Richelieu wstał z fotela i podszedł do okna. Budynek, w którym kardynał mieszkał zawsze, gdy przebywał w Paryżu — a który tylko z nazwy nie był pałacem — był kupionym przez niego starym hotelem przy rue St. Honoré nieopodal Luwru. Richelieu nabył także sąsiadujący hotel, żeby po zrównaniu go z ziemią zapewnić sobie lepszy widok na miasto.
Gdy tak stał i wyglądał przez okno, wszelka życzliwość i łagodność odpłynęły z jego twarzy. Wrogowie kardynała znali to zimne, surowe, wręcz wyniosłe oblicze, które spoglądało w dół na wspaniały Paryż. Mimo całego swego uroku i wdzięku Richelieu potrafił stać się niesamowicie przerażający. Był wysokim mężczyzną, którego szczupłość przysłaniały zawsze noszone przezeń ciężkie i bogate szaty. Podłużna twarz, wysokie czoło, łukowato wygięte brwi, duże brązowe oczy — to były cechy intelektualisty. Jednak lekko zakrzywiony nos i mocno zarysowany podbródek, który podkreślała spiczasta i starannie przystrzyżona bródka, charakteryzowały już zupełnie innego człowieka.
Hernán Cortés zrozumiałby tę twarz. Podobnie książę Alba. Każdy z wielkich zdobywców tego świata zrozumiałby twarz, którą ukształtowały lata żelaznych postanowień.
— Niech i tak będzie — powiedział cicho. — Bóg litościwy tworzy wystarczająco wiele cudownych stworzeń, żebyśmy mogli niszczyć te, które zniszczyć musimy. Taka jest konieczność.
***
— No i jak poszło? — zapytał radośnie Jeff Higgins. Gdy jednak ujrzał zaciętą minę Rebeki, jego uśmiech nieco osłabł. — Aż tak źle? Wydawało mi się, że ten facet ma reputację…
Rebeka pokręciła głową.
— Był uprzejmy i czarujący. Co absolutnie nie przeszkodziło mu w wypowiedzeniu nam ni mniej, ni więcej, tylko wojny totalnej.
Głęboko wzdychając, zdjęła szal, który nosiła dla ochrony przed typową paryską mżawką. Tylko trochę przesiąkł wilgocią, rozwiesiła go więc na oparciu jednego z krzeseł w salonie domu, który poselstwo Stanów Zjednoczonych wynajęło w Paryżu. Na widok wchodzącego do pokoju Heinricha Schmidta uśmiechnęła się smutno. Majora Heinricha Schmidta, jeśli chodzi o ścisłość. Oficera dowodzącego niewielkim oddziałem żołnierzy armii amerykańskiej, którzy wraz z Jeffem i Gretchen Higginsami oraz Jimmym Andersenem towarzyszyli Rebece w jej podróży.
— Obawiam się poważnie, że już wkrótce będziecie, panowie, zarabiać na chleb.
Heinrich wzruszył ramionami. Tak samo Jeff, który — choć w trakcie tej misji miał zadanie specjalne — również służył w armii Stanów Zjednoczonych, podobnie jak jego przyjaciel Jimmy.
Kolejną osobą, która wkroczyła do pokoju, była żona Jeffa.
— No i jak się sprawy mają? — zapytała. Niemiecki akcent wciąż się przebijał przez jej swobodną, potoczną angielszczyznę.
Rebeka uśmiechnęła się nieco szerzej. Kontrast między Jeffem a Gretchen zawsze wywoływał u niej serdeczne rozbawienie. Właśnie to Amerykanie nazywali „dziwną parą” w jednej z tych elektronicznych sztuk, które wciąż mocno ją fascynowały, mimo tak wielu godzin spędzonych przed ekranem telewizora, a nawet prowadzenia własnego talk-show.
Mimo że Jeff Higgins znacznie zmężniał przez ostatnie dwa lata, odkąd niewielkie amerykańskie miasteczko zostało przeniesione do roku 1631, do centrum rozdartej wojną środkowej Europy, wciąż roztaczał wokół siebie aurę kogoś, kogo Amerykanie nazywali „maniakiem komputerowym”. Był wysoki i nadal — mimo częstych ćwiczeń — miał sporą nadwagę. Chociaż niedawno świętował swoje dwudzieste urodziny, wciąż wyglądał jak nastoletni chłopiec. Perkaty nos widniał między oczyma intelektualisty, które spoglądały na świat przez grube szkła okularów dla krótkowidzów. Trudno sobie wyobrazić mniej romantyczną postać.
Tymczasem jego małżonka…
Gretchen z domu Richter była starsza od Jeffa o dwa lata. Nie można było jej określić mianem piękności — miała wydatny nos i mocną szczękę, okazałą posturę i ramiona szersze niż u większości kobiet — jednak była na tyle urodziwa, że gdziekolwiek poszła, mężczyźni się za nią oglądali. Zaś fakt, że Gretchen była, jak to Amerykanie mawiają, „dobrze zbudowana”, tylko wzmacniał ów efekt, podobnie jak długie blond włosy, które spływały kaskadą na jej masywne ramiona.
W przeciwieństwie do Jeffa, Gretchen urodziła się tutaj. Podobnie jak Rebeka, należała do grona siedemnastowiecznych Europejczyków, których losy Ognisty Krąg związał z losami nowo przybyłych Amerykanów, wśród których obydwie kobiety znalazły mężów.
Gretchen nie zważała na swe korzenie — przyswoiła sobie światopogląd i ideologię amerykańską z zapałem i gorliwością neofitki. Chociaż prawie wszyscy Amerykanie oddani byli ideom demokracji i równości społecznej, zaangażowanie Gretchen (co nie powinno dziwić z uwagi na koszmar, przez który musiała przejść) nawet w nich samych wywoływało przerażenie.
Rebeka przypomniała sobie o tym po raz kolejny, gdy ujrzała Gretchen bawiącą się skrajem swej kamizelki, która idealnie maskowała przedmiot wiszący w futerale na jej ramieniu. Rebeka doskonale wiedziała, że to jej ukochany pistolet kaliber 9 milimetrów. Czasem kusiło ją, by zapytać Jeffa, czy jego żona także śpi z tą bronią.
Przyczyną uśmiechu Rebeki było jednak głównie to, że lubiła Jeffa i Gretchen Higginsów i bardzo mocno im sprzyjała. W przypadku Jeffa chodziło między innymi o to, że ów młodzieniec ocalił ją od pewnej śmierci z rąk chorwackiego kawalerzysty w służbie austriackich Habsburgów. Jeśli chodzi o Gretchen — pomijając fakt, że się przyjaźniły — Rebeka dobrze wiedziała, że ten bez mała fanatyzm Gretchen jest jednym z kluczy do przetrwania nowego społeczeństwa tworzonego przez nią samą i jej męża Mike’a.
***
Gretchen mogła przerażać innych, lecz nigdy nie przerażała Mike’a Stearnsa. Oczywiście nie zawsze podzielał jej zdanie — a nawet jeśli tak było, to często uważał jej metody działania za niedopuszczalne. Niezależnie od tego, jak wysoko wspiąłby się w tym nowym świecie, mąż Rebeki wciąż pozostawał tym samym człowiekiem, co zawsze: przewodniczącym związku zawodowego appalachijskich górników, którzy również mieli bolesne wspomnienia związane z uciskiem ze strony potężnych i bogatych.
— Kogo chcesz oszukać? — burknął kiedyś do Rebeki, gdy ta ze złością wyrażała się o żarliwości Gretchen, połączonej z kompletnym lekceważeniem zawiłości sytuacji politycznej. Właśnie skończyli śniadanie i Mike pomagał żonie zmywać naczynia. Choć już zdążyła się do tego przyzwyczaić, wciąż jednak urzekało ją to, że ktoś tak bardzo męski pomaga jej w kuchennych obowiązkach.
— Jak przyjdzie co do czego, jedynymi ludźmi, na których naprawdę będę mógł polegać — pomijając moich górników, nowe związki zawodowe i pewnie też nowe kółka rolnicze Williego Raya — będą Gretchen i jej popierdzielone dzieciaki.
Mike wytarł ostatni talerz i włożył go do szafki.
— Oczywiście wiadomo, że teraz jesteśmy w łaskach u Szwedów. Gustaw Adolf jest naszym przyjacielem, a kanclerz Oxenstierna pewnie też. Nie zapominaj jednak, że to jest król, a szlachcic Axel Oxenstierna jest w takim samym stopniu oddany arystokracji, w jakim Gretchen tych drani nienawidzi. Jeśli los się odwróci…
Wyjrzał przez okno kuchenne ich domu w Grantville i zdecydowanie pokręcił głową.
— Chociaż Gustaw II Adolf będzie się strasznie wzbraniał, to jednak w mgnieniu oka poderżnie nam gardła, jeśli tylko pojawią się niesprzyjające okoliczności. A kiedy nas zabraknie, Gretchen i jej skrajni demokraci z komitetów korespondencyjnych staną się tylko karmą dla psów — i bądź pewna, że ona doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Ilekroć wkurzam ją gadaniem o „kompromisie z zasadami”, ona wie, że potrzebuje mnie tak samo, jak ja potrzebuję jej.
Gdy odwrócił się od okna, w jego błękitnych oczach tańczyły radosne iskierki.
— Poza tym ona niesamowicie się przydaje. Czytałaś o amerykańskim ruchu na rzecz obrony praw obywatelskich, prawda?
Rebeka przytaknęła. Wprost pożerała książki o historii Stanów Zjednoczonych (tak naprawdę to o historii wszystkich krajów, ale Stanów Zjednoczonych w szczególności), odkąd Mike ocalił ją i jej ojca przed bandą maruderów. Wydarzyło się to tego samego dnia, kiedy pojawił się Ognisty Krąg. Dwa lata temu — a Rebeka bardzo szybko czytała. Przeczytała naprawdę dużo książek.
Mike się uśmiechnął.
— Opowiem ci pewną anegdotę. Malcolm X powiedział kiedyś, że biały establishment tylko dlatego chce rozmawiać z wielebnym Martinem Lutherem Kingiem, bo nie chce z nim rozmawiać. I mniej więcej tak to się właśnie przedstawia, jeśli chodzi o mnie i Gretchen.
Jakieś poruszenie za oknem musiało przykuć jego uwagę, ponieważ na chwilę się odwrócił. Cokolwiek ujrzał, wywołało to szeroki uśmiech na jego twarzy.
— O wilku mowa… Pozwól na chwilę, skarbie, a zobaczysz, o co mi chodzi.
Rebeka podeszła do okna i ujrzała Harry’ego Leffertsa przechadzającego się po ulicy. Było wcześnie rano, a wnosząc po jego wielce usatysfakcjonowanej minie, Harry spędził noc w towarzystwie jednej z dziewcząt, które lgnęły do niego niczym muchy do miodu. Harry był przystojnym młodzieńcem, obdarzonym zuchwałą pewnością siebie i beztroskim poczuciem humoru, co przyciągało rozliczne młode niewiasty.
Zdziwiła się nieco. Miłosne podboje Harry’ego wydawały się nie mieć żadnego związku z dyskusją, którą prowadziła z Michaelem. Patrząc jednak, jak zawadiacko Harry maszeruje — nic przesadnego, po prostu lekka zadziorność młodego, niesamowicie pewnego siebie człowieka — Rebeka zaczęła rozumieć.
Te cechy Harry’ego, które podobały się kobietom, nie musiały się podobać mężczyznom, zwłaszcza tym, którzy postanowili nie wchodzić mu w drogę. Ci, którzy to zrobili, bardzo szybko dowiadywali się, co Amerykanie rozumieją pod pojęciem „twardziel”. Harry był dobrze umięśniony, a jego umysł dorównywał zatwardziałością jego ciału. Kiedy chciał, potrafił być naprawdę przerażający.
— Czy mówiłem ci, jak zwykłem wykorzystywać Harry’ego w trakcie negocjacji? — wymruczał jej do ucha Mike. — Kiedy jeszcze byłem związkowcem?
Rebeka pokręciła głową, a następnie zachichotała, gdy pomruk Mike’a przerodził się w coś bardziej intymnego z językiem i uchem w rolach głównych.
— Przestań! — Odepchnęła go z rozbawieniem. — Mało ci po zeszłej nocy?
Mike wyszczerzył zęby i przysunął się bliżej.
— Widzisz, zawsze dbałem o to, żeby zabierać Harry’ego na negocjacje z przedstawicielami firmy. Cały czas siedział w kącie, a gdy tylko zaczynałem przebąkiwać o pójściu na kompromis, warczał i spoglądał na mnie z wściekłością. To było jak czary — skutkowało w dziewięciu na dziesięć przypadków.
Rebeka ponownie zachichotała i wymknęła się mężowi, choć nieszczególnie, bo znalazła się w kącie kuchni.
— Mniej więcej tak właśnie widzę rolę Gretchen — wymruczał Mike. Zbliżał się coraz bardziej. Pomruk stał się delikatnie chropawy. — Europejscy arystokraci szczerze mnie nienawidzą, ale jak zobaczą Gretchen siedzącą w kącie i warczącą…
Znalazła się w potrzasku. Mike był wytrawnym strategiem i natychmiast ją dopadł.
— Owszem — powiedział. — Tak się składa, że mało mi po zeszłej nocy.
***
Na wspomnienie tego, co nastąpiło później, Rebece zrobiło się nieco cieplej w sercu, równocześnie jednak stało się to źródłem pewnej frustracji. Zazdrościła Jeffowi i Gretchen, że mogli w tę podróż wyruszyć razem, szczególnie wtedy, gdy do jej uszu dobiegały odgłosy z sąsiedniej sypialni, a ona usychała z tęsknoty za własnym łóżkiem w Grantville. Za Mikiem i jego cudownym gorącym ciałem.
Lecz… nie było takiej możliwości, żeby Mike pojechał z nimi. Był prezydentem Stanów Zjednoczonych i obowiązki nie pozwalały mu na nieobecność dłuższą niż kilka dni.
Jej twarz musiała coś zdradzić, bo ujrzała, że Gretchen uśmiecha się z lekką radością, ale i z pełną satysfakcją. Gretchen i Jeff mogli dla innych stanowić „dziwną parę”, Rebeka wiedziała jednak, że obydwoje są sobie równie oddani, jak ona i Mike. A wnioskując po nocnych odgłosach („noc po nocy, niech to szlag!”), łączyła ich też równie wielka namiętność.
Może jednak źle odczytała ten uśmiech. Żarliwe przekonania Gretchen same w sobie często sprawiały, że była radosna i pełna satysfakcji.
— A czego się spodziewałaś? — zapytała młoda Niemka. — Przecież to kardynał! Ten sam cuchnący wieprz, który rok temu chciał zarżnąć nasze dzieci w szkole. Nie zapominaj o tym.
Rebeka nie zapomniała. W trakcie rozmowy z Richelieu to wspomnienie było w gruncie rzeczy równie pomocne, jak rady jej męża. Kardynał może i był pełen wdzięku i uroku, jednak ani na moment nie zapomniała, że potrafi być bezlitosny niczym żmija — i z równie zimną krwią zabijać.
Pomimo tego…
Zawsze będzie pewna różnica między tym, jak postrzega świat Gretchen, a jak go widzi Rebeka Stearns z domu Abrabanel. Dla niej okrucieństwa popełnione przez władców Europy zawsze majaczyły gdzieś na horyzoncie. Z Gretchen było inaczej. Na własne oczy widziała, jak mordują jej ojca; zgwałciła ją banda najemników, a następnie zaciągnęła do swego obozu. Lata wcześniej inna banda najemników zabrała jej matkę i nie wiadomo było, jaki spotkał ją los. Połowa rodziny była martwa bądź też w inny sposób rozbita — a wszystkie te potworności wynikały z tego, że europejscy arystokraci postanowili się spierać o przywileje. To, że przy okazji zrujnują całe Niemcy i wyrżną ćwierć ludności, nie stanowiło dla nich najmniejszego problemu.
Rebeka sprzeciwiała się takim rządom arystokracji i dlatego postanowili wraz z mężem wprowadzić nowy, lepszy ustrój. Nie znała jednak takiej czystej nienawiści, jaką czuła Gretchen. Doskonale wiedziała, że Niemka nie dostrzegłaby czaru i wdzięku w Jego Eminencji, kardynale Richelieu. Cały czas starałaby się w myślach dopasować pętlę do jego długiej arystokratycznej szyi.
— Być może — mruknęła do samej siebie — to wcale nie byłby taki zły pomysł.
— Słucham? — zapytał Heinrich.
Twarz majora również była pogodna. Mimo młodego wieku — Heinrich skończył zaledwie dwadzieścia cztery lata — ów były najemnik widział już więcej przelanej krwi, niż większość żołnierzy w różnych okresach historycznych widziała przez całe swe życie. Rebeka lubiła go, jednak jego obojętność na cierpienie momentami ją przerażała. Może nie tyle sama obojętność, co przyczyna tej obojętności. Heinrich Schmidt był z natury człowiekiem raczej dobrodusznym, ale długi czas spędzony w armii Tilly’ego, po tym, jak w wieku piętnastu lat został przymusowo do niej wcielony, pozostawiły na nim żelazną skorupę. Gdy tylko dostał szansę, z chęcią zgłosił się na ochotnika do armii amerykańskiej. I Rebeka była pewna, że na swój sposób Heinrich jest równie oddany swej nowej ojczyźnie, jak ona sama. W dalszym ciągu jednak często wychodził z niego bezduszny najemnik.
— Nieważne — odparła. — Właśnie sobie przypomniałam — skinęła głową w stronę Gretchen — że Richelieu jest zdolny do wszystkiego. — Wysunęła krzesło, na którym wcześniej rozwiesiła szal, i usiadła. — I w związku z tym musimy podjąć pewną decyzję. Dłuższy pobyt w Paryżu nie ma najmniejszego sensu. Pytanie brzmi: jaką drogą wyruszymy do Holandii?
Jej uwagę zwrócił nagły ruch w drzwiach. Do kuchni wkroczył młodszy kolega Jeffa, Jimmy Andersen. Za jego plecami Rebeka dostrzegła pozostałych pięciu żołnierzy z oddziału Heinricha.
Poczekała, aż wszyscy weszli do środka i albo gdzieś przycupnęli, albo oparli się o ściany. Rebeka przypuszczała, że jej partnerskie zwyczaje wprawiłyby w osłupienie większość ambasadorów w historii ludzkości. Całą swą świtę traktowała jak kompanów, a nie jak podwładnych. Nie widziała w tym niczego złego. Była intelektualistką i jako taka cieszyła się każdą rozmową i polemiką.
— Oto, jaki mamy wybór — oznajmiła, gdy już wszyscy słuchali. — Możemy podróżować drogą lądową albo spróbować wynająć przybrzeżny statek. Jeśli wybierzemy to pierwsze, Richelieu zaoferował, że da nam eskortę do terytorium hiszpańskiego, i zapewnił mnie, że zdobędzie od Hiszpanów pozwolenie, żebyśmy bezpiecznie przedostali się do Zjednoczonych Prowincji.
Gretchen i Jeff już kręcili głowami.
— To pułapka — warknęła Gretchen. — Po drodze urządzi na nas zasadzkę.
Heinrich również kręcił głową, lecz jego gest skierowany był do Gretchen.
— Absolutnie nie — powiedział stanowczo. — Richelieu jest mężem stanu, Gretchen, a nie ulicznym oprychem. — Uśmiechnął się nieznacznie. — I to nie jest kwestia moralności, bo prędzej zaufałbym rozbójnikowi. Po prostu gdyby kazał nas zamordować wtedy, gdy oficjalnie jesteśmy pod jego opieką, cała jego reputacja ległaby w gruzach.
Gretchen patrzyła na niego wściekłym wzrokiem, lecz Heinrich był niewzruszony.
— Owszem, ległaby. I przestań tak na mnie patrzeć, głupia dziewucho! Nienawiść do wrogów jest czymś pięknym i wspaniałym, lecz nie wtedy, gdy ci robi wodę z mózgu.
— Zgadzam się z Heinrichem — wtrąciła się Rebeka. — Jednym z głównych powodów, dla których Richelieu odniósł sukces, jest to, że ludzie mu ufają. Za wszystko ręczy własnym słowem. Taka jest prawda, Gretchen, i myśl sobie, co chcesz.
Sięgnęła ręką za siebie i zdjęła z oparcia szal. Był wystarczająco suchy, więc zaczęła go składać.
— Nie mam najmniejszych wątpliwości, że jeśli przyjmiemy jego propozycję, Richelieu zapewni nam bezpieczeństwo. Z drugiej jednak strony nie mam żadnych wątpliwości, że…
Heinrich zaśmiał się cicho.
— …że będzie to najdłuższa podróż, jaką ktokolwiek odbył z Paryża do Holandii. Nie więcej niż kilkaset kilometrów, a założę się o co tylko chcecie, że dotarcie tam zajęłoby nam tygodnie, a może nawet miesiące.
W tym momencie wrogość Gretchen znalazła nowy cel i Niemka odzyskała swą zwykłą przytomność umysłu.
— I to bez żadnego problemu. Co pięć kilometrów złamana oś. Kulawe konie. Niespodziewane objazdy z powodu niespodziewanych powodzi. Wszystkie mosty zmiotły fale i — coś niebywałego — nikt nie wie, gdzie jest bród. Co najmniej dwa tygodnie na granicy, użeranie się z hiszpańskimi urzędnikami. Do wyboru, do koloru.
Jeff przez cały czas obserwował Rebekę.
— A jaki jest problem z tą drugą możliwością?
Rebeka się skrzywiła.
— W portach na północy Francji dzieje się coś, czego Richelieu nie chce nam pokazać. Nie wiem, co to może być, ale tu nie chodzi tylko o sojusz z Holendrami. Jestem tego niemal pewna. A to oznacza — uśmiechnęła się do Heinricha — i tutaj się założę, że nie zostaniemy wpuszczeni do Hawru. Richelieu już zadba o to, żeby znalazła się jakaś wymówka.
— Masz rację — przyznał Heinrich. — Trzeba będzie wsiąść na statek w którymś z mniejszych i bardziej odległych portów.
Major najwyraźniej już wybiegał myślami w przód. Jak każdy wytrawny żołnierz, miał niemal instynktowną orientację w terenie. A podczas gdy Rebeka spędziła ostatnie dwa lata na pochłanianiu książek, które przeniosły się wraz z Grantville, Heinrich z równie wielkim zapałem zgłębiał tajniki cudownych map i atlasów, które posiadali Amerykanie. W tym momencie jego wiedza o geografii Europy była niemal encyklopedyczna.
— Wciąż nie widzę, w czym problem — powiedział Jeff. — Nawet jeśli podróż wydłuży się o dwa albo trzy dni, to co z tego? Nadal będziemy w stanie dotrzeć do Holandii w ciągu dwóch tygodni.
— Piraci — odpowiedzieli niemal równocześnie Heinrich i Rebeka. Rebeka uśmiechnęła się i dała mężczyźnie znak głową, żeby kontynuował.
— Kanał Angielski aż roi się od tych drani — warknął major. — Trwa to od stuleci, ale tak źle jak teraz to chyba jeszcze nigdy nie było. Francuzi i Hiszpanie zajmują się problemami na lądzie, a na tronie angielskim zasiada ten żałosny Karol.
Pięciu z sześciu zgromadzonych w kuchni żołnierzy kiwnęło potakująco głowami. Szósty, Jimmy Andersen, który poza Jeffem był jedynym rodowitym Amerykaninem w tej grupie, gapił się na niego z wybałuszonymi oczyma.
— Piraci? Na Kanale Angielskim?
Rebeka z trudem powstrzymała się od śmiechu. Chociaż przez te dwa lata Amerykanie zdążyli już nieźle przystosować się do realiów siedemnastowiecznej Europy, wciąż jednak zdarzało im się podświadomie myśleć starymi kategoriami. Dla nich wszystko, co związane z „Anglią”, niosło w sobie takie skojarzenia, jak bezpieczeństwo, pewność, a czasem wręcz nuda. Tymczasem piraci na Kanale Angielskim?
— Skąd oni się wzięli? — zapytał Jimmy.
— Większość ich baz wypadowych mieści się w północnej Afryce — odparł Heinrich, po czym wzruszył ramionami. — Oczywiście nie wszyscy to Maurowie. Kaprowie na usługach hiszpańskich, którzy robią wypady z Dunkierki i Ostendy, napadając na holenderskie statki, oraz dunkierczycy nie są zbyt wybredni, jeśli chodzi o ofiary. Nawet u Maurów pewnie połowa załóg wywodzi się z Europy. Hieny całego świata.
Jimmy wciąż kręcił głową z niedowierzaniem. Jeff, który zawsze przystosowywał się do rzeczywistości szybciej niż jego kolega, posłał Rebece znaczące spojrzenie.
— Czyli, krótko mówiąc, uważacie, że jeśli wybierzemy drogę morską… Jak trudno byłoby Richelieu zorganizować napaść piratów?
Rebeka nie była pewna. Heinrich również, sądząc po wyrazie jego twarzy.
Gretchen za to była pewna.
— Bez wątpienia tak zrobi! — ucięła. — On jest jak pająk. Wszędzie ma swą sieć.
Jak zawsze w przypadku Gretchen, odpowiedź była równie pewna jak analiza problemu. Tak jak myślała Rebeka, dziewięciomilimetrowiec był na swoim miejscu. Chwilę później Gretchen trzymała go w dłoni. Zdecydowanym ruchem położyła go na stole.
— Piraci, tak? — Omiotła całą kuchnię wrogim spojrzeniem. — Dajmy im posmakować szybkostrzelności, chłopcy. Co wy na to?
Ochrypły i pełen aprobaty śmiech dobył się z gardeł żołnierzy. Rebeka spojrzała na Heinricha. Ten wzruszył ramionami.
— Jak dla mnie, to jest równie dobre rozwiązanie, jak każde inne.
Wzrok Rebeki padł teraz na Jeffa i Jimmy’ego. Twarz Jeffa, co wcale jej nie zdziwiło, wyrażała zacięty upór, z jakim popierał żonę. Jimmy zaś…
Teraz już nie mogła się nie roześmiać. Może i czasem realia tego nowego świata otumaniały Jimmy’ego Andersena, lecz wciąż był to nastolatek zapatrzony w gry, który cieszy się każdą nadarzającą się okazją.
— Ale ekstra! Wypróbujemy granatniki!