Читать книгу 1633 - David Weber - Страница 14
Rozdział 5
Оглавление— Mam! — wykrzyknął niespodziewanie Gustaw Adolf. — Złóżmy im wizytę!
Axel Oxenstierna, stojący tuż obok niego przy otwartym oknie nowego pałacu z widokiem na serce Magdeburga, otworzył szeroko oczy. Spoglądał na jeden z budynków, które ostatnio wzniesiono w mieście. Konkretnie: piorunował go wzrokiem, a szczególnie specyficzną ornamentykę.
Niemal każda budowla w Magdeburgu była nowa albo prawie nowa. Dwa lata wcześniej, w trakcie długiej, pełnej potworności wojny, bawarscy żołnierze Tilly’ego splądrowali miasto. Zamordowali większość mieszkańców — jakieś dwadzieścia-trzydzieści tysięcy ludzi, w zależności od tego, kto o tym opowiadał — a sam Magdeburg puścili z dymem. Mało co uchowało się przed grabieżą, gdy w końcu opuścili miasto.
Tymczasem już od miesięcy (począwszy od decyzji Gustawa Adolfa, który ubiegłej jesieni ustanowił Magdeburg stolicą swego nowego królestwa zwanego Konfederacją Księstw Europejskich) w mieście wrzało jak w ulu. Nikt nie znał całkowitej liczby ludności, ale Oxenstierna nie miał wątpliwości, że przekroczyła ona już trzydzieści tysięcy. Ludzie z całych środkowych Niemiec — a nawet spoza nich — dosłownie zalewali miasto, aby wykorzystać szanse, jakie im stwarzało. Wszędzie powstawały wszelkiego rodzaju konstrukcje: nowe posiadłości, rzecz jasna — w tym także nowy pałac cesarza, w którym Oxenstierna właśnie przebywał — lecz również przedziwnie wyglądające fabryki wzdłuż brzegów Łaby, które zaprojektowali amerykańscy poddani Gustawa. Z miejsca, w którym stał, Axel był w stanie dostrzec fabrykę okrętów, gdzie John Simpson i jego ludzie budowali nowe opancerzone łodzie.
„Poddani — pomyślał kwaśno Oxenstierna. — To tak, jakby nazywać wilka »pieskiem« tylko dlatego, że na chwilę pozwolił sobie założyć obrożę. Ze sznurkiem zamiast smyczy i bez kagańca”.
— Chyba żartujesz — warknął. — Gustawie, ty przecież nie mówisz poważnie.
Odwrócił głowę, żeby spojrzeć na swego władcę. Postura Gustawa II Adolfa — Gustavusa Adolphusa w wersji zlatynizowanej — dorównywała jego pozycji w świecie. Król Szwecji i cesarz Konfederacji Księstw Europejskich był olbrzymim mężczyzną. Mierzył dobrze ponad metr osiemdziesiąt, był szeroki w barach i mocno umięśniony. Warstwy tłuszczu, które pokrywały jego ciało zawsze wtedy, gdy król nie brał udziału w wyczerpujących kampaniach, tylko dodawały powagi jego postaci.
— Chyba żartujesz — powtórzył kanclerz, tym razem już niemal błagalnie.
Gustaw wzruszył ramionami.
— Czemu miałbym żartować?
Pochylił twarz okoloną krótkimi jasnymi włosami i zwieńczoną kozią bródką, która łączyła się z grubymi wąsami. Jego potężny haczykowaty nos zdawał się wycelowany wprost w obraźliwą konstrukcję poniżej.
— To są moi poddani, Axelu, nawet jeśli… — Zaśmiał się tubalnie. — Przyznaję, że te łajdaki zdają się kompletnie tą zależnością nie przejmować. Ale chciałbym ci przypomnieć, że ani razu — ani razu, Axelu — otwarcie się nie zbuntowali.
— Nie, otwarcie nie — przyznał kanclerz. Z kwaśną miną przyglądał się osobliwym bliźniaczym łukom, które zdobiły odległy gmach. Były jasnozłotego koloru, co sprawiało, że wyróżniały się spośród szarości otaczających budynków. Zwłaszcza że ta szarość należała głównie do okolicznych fabryk.
Przypuszczalnie właśnie ten kolor irytował Oxenstiernę bardziej niż cokolwiek innego. Częściowo dlatego, że jego jaskrawość, odznaczająca się na tle nowo wzniesionych burych fabryk i warsztatów, podkreślała ów niezwykły fakt, że te przeklęte komitety korespondencyjne praktycznie zawsze znajdowały chętnych słuchaczy wśród klasy robotniczej, gwałtownie wyrastającej w środkowych Niemczech. A już szczególnie gwałtownie w Magdeburgu.
Głównie jednak irytowało go to, że złota farba była naprawdę droga.
Konsekwencje całej tej sytuacji nie dawały Oxenstiernie spokoju. W królestwach zdarzało się, że wśród części populacji pojawiały się niepokoje i radykalne poglądy. Nie było w tym nic niezwykłego. Od dwóch wieków Europę trawiły okresowe wybuchy masowego niezadowolenia, a nawet rebelie. Ruch comuneros zatrząsł nawet posadami hiszpańskiego królestwa Karola V, Holendrzy całkowicie pozbyli się Habsburgów, zaś w poprzednim stuleciu Cesarstwem Niemieckim wstrząsnęły wojna chłopska i zajęcie Münster przez anabaptystów. Nawet u Szwedów zdarzały się niepokoje społeczne, takie jak powstanie chłopskie pod wodzą Nilsa Dacke, które miało miejsce sto lat wcześniej.
Większość tych rebelii była jednak łatwa do stłumienia. Powstańcy z zasady stanowili jedną wielką zbieraninę ubogich wieśniaków i mieszczan — niejednokrotnie zwyczajnych włóczęgów — dowodzonych (jeśli w ogóle można użyć takiego sformułowania) przez garstkę najniżej urodzonej szlachty. Niedouczonych, i to zarówno w kwestii realiów politycznych, jak i wszystkiego innego, pozbawionych na dobrą sprawę jakichkolwiek przewodnich zasad, poza fanatyczną religijnością i nienawiścią do uciskających ich możnych. Niezależnie od tego, jak wielkie były „armie” powstańców — chłopi ze środkowych i południowych Niemiec wysłali kiedyś do boju przeszło sto pięćdziesiąt tysięcy mężczyzn — prawdziwe wojsko, odpowiednio dowodzone i zorganizowane, miażdżyło ich najpóźniej po dwóch latach. Z wyjątkiem Holendrów, którzy cieszyli się specjalną przewagą, żadne z europejskich powstań nie trwało długo.
Tymczasem to było coś innego. Sam fakt, że komitety korespondencyjne zawsze potrafiły zebrać od swych zwolenników fundusze na kupno złotej farby, był niewielką, lecz wyraźną tego oznaką.
— Szlag by trafił tę przeklętą kobietę — mruknął Axel. — Czasem myślę…
— Nie waż się tego mówić — przerwał mu król. — Nie waż się, Axelu. Ani w mojej obecności, ani w obecności kogokolwiek innego. — Gustaw obrócił głowę, kierując swój drapieżnie zakrzywiony nos na kanclerza. — Nie jestem tym angielskim królem — Henrykiem II, prawda? — który ponoć rzekł: „Dalibóg! Czy ktoś oswobodzi mnie od tego klechy?1”.
Powrócił do lustrowania złotych łuków.
— Poza tym przesadnie się zamartwiasz. To, co ciebie najbardziej przeraża w Gretchen Richter i jej malkontentach, mnie akurat uspokaja. Niech ci się nie wydaje, Axelu, że masz do czynienia z ciemnymi wieśniakami. Czytałem ich broszury i gazety. Podobnie jak i ty. Są wielce przemyślane i uczone, pomimo ich ostrej wymowy. Czy kiedykolwiek wymieniali mnie jako swego wroga?
Oxenstierna zacisnął szczęki.
— Nie — przyznał niechętnie. — Przynajmniej jeszcze nie. Ale poznałem tę kobietę — podobnie jak i ty — i jeśli ciągle myślisz, że ona przy pierwszej nadarzającej…
— Możesz ją za to winić? — warknął Gustaw. — Powiedz mi, arystokrato, czy gdybyś przeszedł przez to, co ona, też byłbyś pełen szacunku i podziwu dla tych „znaczniejszych” od siebie?
Spojrzał na niego.
— Nie sądzę! To, że skarga pochodzi od człowieka niskiego urodzenia, nie oznacza, że owa skarga jest bezzasadna. Dobrze ci radzę, kanclerzu, byś o tym nie zapominał. Ani o tym…
Gniew powrócił na jego twarz.
— Ani o tym, że Bóg nie stosuje takich podziałów. Z pewnością nie w niebiosach, niezależnie od tego, co ustanowi na tym świecie.
Oxenstierna stłumił westchnienie. Jego władca był człowiekiem pobożnym, oddanym swej własnej, nieco specyficznej interpretacji luteranizmu. A może była to po prostu spuścizna jego rodowych tradycji. Dynastia Wazów doszła do władzy w Szwecji między innymi dlatego, że wielki założyciel rodu — Gustaw Waza, dziadek mężczyzny stojącego obok — zawsze skłonny był stanąć po stronie pospólstwa w sporze z arystokracją. Od czasu do czasu Gustaw Adolf uważał za stosowne przypominać o tym wszystkim swym szlachetnie urodzonym podwładnym.
— Dość! — wykrzyknął Gustaw. W słowie tym zadźwięczała nutka wesołości. — Chcę złożyć im wizytę, Axelu, i tak właśnie zrobimy. Dziś.
Odwrócił się od okna i ruszył ciężko w stronę drzwi.
— Tym bardziej że od twoich szpiegów wiemy, że ten cały Spartakus przebywa obecnie w mieście. Równie dobrze mogę teraz wyrobić sobie o nim zdanie. Według pozyskanych informacji to właśnie on, bardziej niż Gretchen Richter, jest przywódcą całej bandy.
— Oni nie mają prawdziwego przywódcy — zagrzmiał Axel, idąc w ślad za swym władcą. — Richter jest najbardziej znana, ale przynajmniej pół tuzina innych odgrywa równie ważną rolę jak ona. Nawet jeśli… — Gorycz powróciła do jego głosu, i to z pełną mocą. Kolejne słowa wypowiedział raczej z żalem niż potępieniem. — Gdzie, na litość boską, córka drukarza nauczyła się tak przemawiać publicznie?
Znajdowali się już na korytarzu. Człapanie Gustawa trudno było nazwać marszem z uwagi na to, że stawiał kroki z delikatnością wołu. Przemieszczał się jednak bardzo szybko.
— Powiedz mi coś więcej o tym Spartakusie — zażądał przez ramię.
— Po pierwsze, to nie jest jego imię. To zwyczajna głupia poza, którą przyjmuje w swoich broszurach. Naprawdę nazywa się Joachim Thierbach — a może von Thierbach — i wydaje się pochodzić z mniej znaczącego rodu saskiej szlachty.
— Jeśli to „von” Thierbach, to może wcale nie pomniejszej.
Axel potrząsnął głową z rozdrażnieniem.
— Sasi! A właściwie wszyscy Niemcy! Kto może pojąć tę ich skomplikowaną hierarchię? Przypuszczam, że nawet oni sami nie mogą.
Dotarli już do bramy pałacowej; król pokonał schody prowadzące w dół, aż w końcu znalazł się na ulicy. O ile ten błotnisty teren można było określić mianem ulicy. Nawet tutaj, w dzielnicy królewskiej, robotnicy kładący nowy bruk lub naprawiający stary nie nadążali za gwałtownie odradzającym się miastem.
Pilnujący bramy oddział szkockich najemników natychmiast zaczął formować szyk wokół monarchy. Gustaw Adolf gestem nakazał im wrócić na posterunek.
— Myślę, że to byłby błąd dyplomatyczny. — Wizja okazania prawdziwego męstwa jak zawsze uradowała króla Szwecji. — Chyba rozsądniej będzie wkroczyć jako kapitan generał Gars. — Przystanął i uśmiechnął się szeroko do Oxenstierny. — A czy tak nieustraszony żołnierz potrzebuje ochrony?
Axel w końcu uznał, że trzeba poddać się temu, co nieuchronne, i odwzajemnił uśmiech.
— Z całą pewnością nie. — Spojrzał na miecz u boku Gustawa i położył dłoń na rękojeści swojego. — W końcu można z tego zrobić dobry użytek, a my wiemy, jak tego dokonać. Zadrżycie przed nami, studenci, rzemieślnicy i ulicznicy!
Gustaw wybuchnął śmiechem.
— Raczej nie. Ale myślę, że będą uprzejmi.
***
Okazało się, że Spartakus był więcej niż uprzejmy. Był wprost dworski. A swymi niewymuszonymi manierami i swobodnym, aczkolwiek pełnym szacunku zachowaniem udowodnił, że podejrzenia Oxenstierny nie były bezpodstawne. Prawie na pewno „von” Thierbach.
Gustaw nie miał nic przeciwko temu, żeby się dowiedzieć. Gdy więc on i Axel spoczęli już przy stole w rogu magdeburskich „Łuków Wolności” (obydwaj mieli spore trudności z zachowaniem powagi na widok gromady ludzi wlepiających w nich oczy z każdego zakamarka przestronnej izby jadalnej), król od razu przeszedł do rzeczy.
— Jak to z tobą jest, młodzieńcze? Joachim Thierbach? A może von Thierbach?
Joachim się uśmiechnął. Mężczyzna siedzący na wprost króla i kanclerza nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Był szczupłej budowy i raczej wysoki. Okulary tkwiące na nosie w połączeniu z przedwcześnie łysiejącymi skrońmi nadawały mu wygląd uczonego.
— Von Thierbach, Wasza Wysokość. Mój ród pochodzi z miasteczka nieopodal Lipska.
— Niecodzienne pochodzenie, tak mi się wydaje, jak na kogoś o twoich, że się tak wyrażę, „skrajnych poglądach”.
Thierbach wzruszył ramionami.
— Czemuż to, Wasza Wysokość? Czemuż miałbym się ograniczać do horyzontów umysłowych małostkowego szlachetnie urodzonego Sasa? — Uśmiech niepostrzeżenie przeszedł w gorzki, ironiczny grymas. — „Małostkowy” jest tu właściwym słowem. Okupować niezbyt wielką posiadłość, władać niezbyt wielką gromadą brudnych i ledwo piśmiennych chłopów. Tacy właśnie są „szlachetnie urodzeni”.
Axel patrzył z wściekłością. Gustaw się uśmiechał.
— Owszem, najczęściej tak jest — zgodził się król.
Przestronny budynek, który zajęły komitety korespondencyjne, utrzymany był w dużej czystości. Wręcz w niezwykłej, jeśli porównać z większością ówczesnych budynków. Dla zwolenników ruchu politycznego Gretchen Richter dbałość o czystość i higiena osobista były niemalże obiektem kultu — choćby dlatego, że były „nowoczesne”. Nawet Axel po cichu przyznawał, że akurat ten konkretny aspekt działalności komitetów jest godzien pochwały.
Wnętrze budynku urządzono iście po spartańsku. Meble były tanie i prymitywne, podobnie jak mieszczące się w części kuchennej piece i piekarniki. Jedynym wyjątkiem był nowy żeliwny „piec Franklina” usytuowany w rogu głównego pomieszczenia. Gustaw powstrzymał się od wyszczerzenia zębów w uśmiechu. Jeden z jego szwedzkich dworzan niedawno oznajmił kwaśno, że komitety korespondencyjne przyjęły piece konwekcyjne tak samo, jak wczesny Kościół przyjął symbol krzyża.
Król zerknął na półmisek z jedzeniem, który przyniósł jeden z usługujących młodzieńców. Leżały na nim plastry przypominające mieszaninę kapusty kiszonej i roztopionego żółtego sera, położone na czymś, co wyglądało jak chleb. Pomimo że Gustaw zrezygnował ze swego tradycyjnego obfitego drugiego śniadania, nie kusiło go, by spróbować tego jedzenia. Bez wątpienia jakiś niezbyt wykwalifikowany piekarz zrobił je na miejscu z najtańszych dostępnych produktów.
1 Mowa o świętym Thomasie Beckecie, zamordowanym w 1170 roku w katedrze w Canterbury przez rycerzy króla Henryka II, będącego z nim w konflikcie. [wróć]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki