Читать книгу Dawid Janczyk. Moja spowiedź - Dawid Janczyk - Страница 7

Wróżyłem Dawidowi wielką karierę

Оглавление

Michał Globisz – trener reprezentacji Polski U-20 na mistrzostwach świata w Kanadzie w 2007 roku, podczas których Dawid Janczyk zdobył trzy bramki i był nominowany, obok m.in. Sergio Agüero i Ángela Di Maríi, do grona najlepszych zawodników mundialu.

Piotr Dobrowolski: Dawid Janczyk był największą gwiazdą prowadzonej przez pana reprezentacji 20-latków?

Michał Globisz: Zdecydowanie! W Kanadzie osiągnął chyba apogeum formy. Już rok wcześniej, podczas odbywających się w Wielkopolsce mistrzostw Europy, pokazał, że ma wielkie możliwości. W meczu przeciwko Belgii zdobył trzy bramki. Wtedy pomyślałem sobie, że to właśnie na nim oprę atak drużyny na mistrzostwach świata. Nie ma co ukrywać – na mundialu nie mieliśmy jakiegoś wielkiego zespołu. Dlatego skupialiśmy się na defensywie i nastawialiśmy na kontrataki. W tej taktyce Dawid ze swoją szybkością był kluczową postacią. Naszym snajperem wyborowym.

P.D.: Jakie były jego największe atuty?

M.G.: Niesamowita szybkość. Poza tym miał to, co cechuje wybitne talenty – nosa do piłki. Gdziekolwiek futbolówka spadła w polu karnym rywali, Dawid już tam czekał. Był nadzwyczaj skuteczny. I przede wszystkim nie bał się wziąć na siebie odpowiedzialności za wynik. Oddawał strzały w sytuacjach, w których inni zawodnicy szukaliby kolegów, żeby im podać.

P.D.: Do kogo z najbardziej znanych polskich piłkarzy porównałby pan Janczyka z 2007 roku?

M.G.: Dla mnie to była kopia Włodka Lubańskiego. Podobnie eleganckie ruchy, nie marnował energii. Mimo bardzo młodego wieku był już piłkarsko wyrachowany. Nie napalał się, tylko spokojnie wyczekiwał na błąd obrońcy. O szybkości i skuteczności już mówiłem.

P.D.: Dawid podczas mistrzostw świata był stawiany w jednym szeregu z takimi tuzami, jak Agüero, Di María, Luis Suárez czy Edinson Cavani. Były elementy, w których ich przewyższał?

M.G.: Przede wszystkim było mu trudniej. Mieliśmy słabszą drużynę niż inni nominowani do miana najlepszego piłkarza turnieju. Proszę spojrzeć na Argentynę – zdobyli wtedy mistrzostwo świata, a dziś przynajmniej połowa ówczesnego składu odgrywa czołowe role w czołowych klubach w Europie. Kto wie, czy gdyby Janczyk występował w ekipie Argentyny, to zamiast trzech zdobytych bramek nie miałby na przykład dziesięciu i tytułu króla strzelców mundialu. Naprawdę Dawid miał nieprawdopodobny talent! Poradziłby sobie w każdej drużynie grającej na mistrzostwach w Kanadzie.

P.D.: Dawid podczas MŚ zdobył trzy gole w meczach z USA, Koreą i Argentyną. Która z tych bramek zrobiła na panu największe wrażenie?

M.G.: Oczywiście trafienie na 1:0 z Koreą, które – jak się okazało – zapewniło nam wyjście z grupy. U Dawida bardzo podobało mi się to, że choć poza boiskiem był grzeczny i cichy, to podczas meczu nie miał żadnych kompleksów. Bez względu na to, przeciwko komu grał. Pewnie dlatego nie przestraszył się Argentyńczyków i im też strzelił. Dopóki mieliśmy siły, graliśmy z nimi jak równym z równym, do przerwy remisując 1:1. Potem jednak ich doświadczenie i, co tu dużo mówić, umiejętności indywidualne przesądziły o tym, że przegraliśmy 1:3 i odpadliśmy z turnieju. Ale promocja do 1/8 mistrzostw i napędzenie stracha późniejszym mistrzom świata to fajna sprawa. A Dawid może mieć dodatkowy powód do dumy, że o miano najlepszego strzelca mistrzostw na boisku rywalizował z taką wielką gwiazdą, jaką dziś jest Sergio Agüero.

P.D.: W Kanadzie pana drużynie towarzyszył ówczesny selekcjoner pierwszej reprezentacji Polski Leo Beenhakker. Mieliście okazję porozmawiać o Dawidzie?

M.G.: W trakcie mistrzostw świata nie, bo Leo po drugim meczu z Amerykanami musiał wracać do Holandii. Ale selekcjoner bardzo interesował się naszą kadrą. Był z nami na obozach przed mundialem, obserwował zajęcia. Na naszą prośbę poprowadził nawet kilka treningów. Beenhakker najbardziej chwalił naszych bramkarzy – Bartka Białkowskiego, Przemka Tytonia i Wojtka Szczęsnego. Twierdził, że już w tak młodym wieku prezentują bardzo duże umiejętności, i wróżył im zrobienie poważnych karier. Spośród zawodników z pola najwięcej ciepłych słów Leo poświęcał właśnie Dawidowi. Holender lubił takich zawodników jak Janczyk – szybkich i zdecydowanych. Takich, którzy na boisku nie kalkulowali.

P.D.: A pan komu z tamtej drużyny wróżył zrobienie międzynarodowej kariery?

M.G.: Również bramkarzom. Szczególnie imponował mi Szczęsny. Był trzy lata młodszy od pozostałych zawodników, ale już wtedy miał charakter, wiedział, czego chce. A w bramce to był taki pozytywny wariat. Wielką ambicję widziałem również u Grześka Krychowiaka. To rówieśnik Szczęsnego i tak jak Wojtek zawodnik zaprogramowany na piłkę. Pamięta pan, jakiego gola w naszym pierwszym meczu mistrzostw strzelił Brazylii? Skupienie, koncentracja, precyzja, jakiej mogliby mu pozazdrościć doświadczeni ligowcy. Myślałem też, że w silnym europejskim klubie zaistnieje Dawid. Miał wszystko, co potrzebne do zrobienia kariery. W tym gronie widziałbym jeszcze Jarka Fojuta, który za kartki nie mógł zagrać z Argentyną. Nie twierdzę, że z nim na środku obrony pokonalibyśmy najlepszy w tej kategorii zespół świata, ale jestem pewien, że Jarek zwiększyłby nasze szanse. Poza tym liczyłem, że w Ekstraklasie zaistnieją Patryk Małecki czy Tomek Cywka. To była grupa naprawdę fajnych chłopaków!

P.D.: Wspomniał pan o meczu z Brazylią. Podobno po tym spotkaniu chciał pan Dawida i Krzysztofa Króla odesłać do Polski za to, że wymknęli się na imprezę i do hotelu wrócili nad ranem…

M.G.: Ale nie zrobiłem tego?! No właśnie… Takie strachy na lachy. Czasami trzeba piłkarzami wstrząsnąć, porządnie ich ochrzanić. Cała ówczesna kadra to byli może młodzi ludzie, ale o mocnych charakterach. Nie można było ich zagłaskać. Zbyt dobrze nie pamiętam tej sytuacji z Krzyśkiem i Dawidem, co oznacza, że nic wielkiego się wtedy nie stało. Ale kiedy zachodzi potrzeba, to porządny opieprz jest dobrym orężem w rękach mądrego trenera. Miałem podobny problem na mistrzostwach Europy do lat 18 w 2001 roku w Finlandii. Wtedy Łukasz Mierzejewski i Rafał Grzelak sprowadzili do hotelu dziewczyny. Nie prostytutki, normalne nastolatki. Nakryłem ich. To było przed półfinałem z Czechami. Zapowiedziałem, że jeśli nie wygramy, to nie chcę ich więcej widzieć. Byli najlepsi na boisku. O ile pamiętam, Łukasz strzelił dwa gole, a Rafał jednego. Może tak samo solidna „obtańcówka” podziałała i na Dawida. W każdym razie od tamtego momentu nie było z nim najmniejszego problemu. Więcej – chłopak wręcz eksplodował, w dobrym tego słowa znaczeniu. Jestem przekonany, że bez niego nie awansowalibyśmy do 1/8 finału.

P.D.: Twierdzi pan, że nie pamięta szczegółów powrotu Dawida i Króla z nocnej eskapady. Czyli można założyć, że nie byli pijani?

M.G.: Nie sądzę. Gdyby przyszli do hotelu w stanie wskazującym na spożycie, na pewno bym tego nie zapomniał. To były mistrzostwa świata, najważniejsza sportowa impreza w ich 20-letnim życiu. Nie wyobrażam sobie, że mogliby się tak wygłupić.

P.D.: Trzeba przyznać, że szczególnie Krzysztof Król mógł wtedy mówić o szczęściu, że późna impreza nie skończyła się poważniejszymi konsekwencjami. Przecież już w meczu z Brazylią poważnie panu podpadł – w 27. minucie dostał czerwoną kartkę…

M.G.: Może w momencie, kiedy schodził z boiska, byłem na niego zdenerwowany, ale kiedy zobaczyłem, jaki jest załamany, jak płacze, to złość szybko mi przeszła. Żal mi go było…

P.D.: Kończąc wątek imprezy: myśli pan, że Dawid już wtedy mógł popijać?

M.G.: To byli młodzi chłopcy. Kochali życie, zabawę, ale przede wszystkim piłkę. Dla reprezentacji gotowi byli poświęcić wszystko – cała drużyna, z Dawidem na czele. Na pewno wtedy nie sięgał po alkohol. Myślę, że jego problemy zaczęły się w Moskwie. Oczywiście nie można generalizować, że jeśli ktoś wyjedzie do klubu na wschodzie, to zacznie pić, bo panuje stereotyp, że w tamtym regionie piją wszyscy. Bzdura! Marcin Komorowski, Maciek Rybus, Artur Jędrzejczyk i wielu, wielu innych piłkarzy grało w Rosji, i jakoś nie dotarły do mnie informacje, że nadużywali alkoholu. Widocznie Dawid miał takie skłonności. To plus samotność, tęsknota za domem, złożyło się na mieszankę wybuchową. I w końcu eksplodowało. Szkoda…

P.D.: Kiedy wpadł pan na pomysł, że Janczyk będzie liderem ataku pańskiej kadry na MŚ w Kanadzie?

M.G.: Graliśmy mecz towarzyski z Norwegią na wyjeździe. Dawid zdobył wtedy trzy bramki. Uznałem, że to może być nasza najgroźniejsza broń: zawodnik idealny do kontry, już nieźle wyszkolony technicznie i strzelający z każdego miejsca w polu karnym. Wystarczyła maleńka luka w obronie, lekkie cofnięcie czy podniesienie nogi przez rywala i Janczyk już uderzał na bramkę. Dla każdego trenera taki napastnik to skarb.

P.D.: Co pan sobie pomyślał, kiedy dowiedział się, że Dawid jako najdroższy wtedy piłkarz z Ekstraklasy przechodzi z Legii do CSKA aż za 4,2 miliona euro?

M.G.: Bałem się o niego. Uważałem, że Rosja i – szczególnie – CSKA to nie jest dobry kierunek dla młodego chłopaka. I nie chodzi tu o sposób bycia, tylko o kwestie piłkarskie. Po pierwsze, w lidze rosyjskiej gra się twardo, ostro, nie ma miejsca na finezję. Po wtóre, CSKA to wielki klub, ukierunkowany na wynik. Młodzi zawodnicy, dopiero dobijający się do składu, przeważnie mają tam trudno. Jeżeli nie są wybitnymi talentami, muszą mieć bardzo twardy charakter, by walczyć o miejsce w składzie. Tuż przed podpisaniem przez Dawida umowy z CSKA mówiono, że bardzo chce go też Atlético Madryt. To techniczny zawodnik i w Hiszpanii miałby zdecydowanie większe szanse na rozwój i pokazanie się. Poza tym wówczas dopiero odradzała się potęga Atlético, w klubie stawiano na młodzież. Jestem pewien, że Dawid zaadaptowałby się w Madrycie zdecydowanie szybciej i lepiej niż w Moskwie.

P.D.: Janczyk radził się pana, który klub wybrać?

M.G.: Nie chciałem ani jemu, ani sobie zaprzątać głowy rozmowami o transferach. To były mistrzostwa świata, nie czas i nie miejsce na rozważania, gdzie kto ma zagrać po mundialu. Koncentrowaliśmy się na jednym celu – na wyjściu z grupy. Temu było podporządkowane wszystko inne.

P.D.: Jakim człowiekiem był Dawid?

M.G.: Sympatycznym, miłym, kulturalnym. Każdy trener by go zaakceptował. Wie pan, czasami spojrzy się na kogoś i od razu człowiek wie, czy czuje do niego sympatię, czy niechęć. Dawid był takim serdecznym chłopakiem, że chciało się do niego podejść i przytulić. Biły od niego dobroć i ciepło.

P.D.: W zespole też był lubiany?

M.G.: Bardzo. Wszyscy znali jego wartość piłkarską, wiedzieli, ile dla nas robi na mistrzostwach. Dlatego koledzy nie tylko darzyli go sympatią, ale przede wszystkim doceniali. Chociaż w Kanadzie był naszym najlepszym zawodnikiem, muszę podkreślić, że nigdy się nie wywyższał. Klasa chłopak.

P.D.: Po mundialu utrzymywaliście kontakt?

M.G.: Spotkaliśmy się w Lokeren. Byłem tam na jakimś meczu z reprezentacją już innego rocznika. Dawid, który grał w Belgii po wypożyczeniu z CSKA, odwiedził nas w hotelu. Przyszedł się przywitać, pogadać. Pamiętam, że rozmawiałem o nim wtedy z Włodkiem Lubańskim, który prowadził z Janczykiem indywidualne treningi. Włodek był zbudowany jego pracowitością, zaangażowaniem i nosem do bramek. Dopiero po latach, kiedy znów się spotkałem z Lubańskim i rozmowa zeszła na Dawida, to „Wlodi” wyznał, jakiego dokonał odkrycia. Wspomniał, że kiedy w pokoju Dawida otworzył szafkę, to wypadły z niej puste butelki po wódce. Janczyk miał wielki talent. Ale żeby przekuć talent na sukces, potrzebne są praca, samozaparcie i umiejętność walki ze słabościami. I jeszcze jeden, być może najważniejszy czynnik – za sukcesem każdego piłkarza stoi mądra kobieta. Mam nadzieję, że Dawid ma taką u swojego boku, bo w jego walce z nałogiem wsparcie najbliższej osoby może mieć decydujące znaczenie.

P.D.: Interesował się pan jego losem po powrocie z wypożyczenia do Lokeren i Germinalu Beerschot?

M.G.: Dopóki grał w piłkę, byłem na bieżąco. Docierały do mnie wieści, że ma problem alkoholowy. Obecnie jestem doradcą prezesa Arki Gdynia, ale pełniłem w tym klubie różne funkcje, również dyrektora sportowego. Pomyślałem wtedy, żeby podać Dawidowi rękę, ściągnąć go i odbudować w Arce. Ale odradzono mi to. Skutecznie przekonano, że najpierw Dawid musi sobie sam poradzić z uzależnieniem. Tu najważniejsza jest głowa. Żaden trening, trener czy koledzy z drużyny nie sprawią, że stanie się abstynentem. On sam musi tego chcieć i o to walczyć. Codziennie.

P.D.: Myśli pan, że Janczyk ma jeszcze szanse na powrót do profesjonalnej piłki?

M.G.: Trudne pytanie… To jest możliwe, ale jak już powiedziałem – wszystko zależy od niego. Życzę Dawidowi, żeby w tej dogrywce o życie bez nałogów, z rodziną, szczęśliwe życie – strzelił zwycięskiego gola. To dobry chłopak. Zasłużył na to.

Dawid Janczyk. Moja spowiedź

Подняться наверх