Читать книгу Sułtanka Kösem. Księga 2. Czarna Królowa - Demet Altınyeleklioğlu - Страница 6
Оглавление2 Nowy Pałac
Mahpeyker Haseki Dairesi
Luty 1605
Wieść o nagłej przeprowadzce sułtanki Mahfiruz do Pawilonu Morskiego spadła na pałac jak grom z jasnego nieba.
Z apartamentów Mahpeyker dochodziły radosne śmiechy. Dwórki, służące, kto tylko tam był, radośnie klaskał. Niektóre z dziewcząt posunęły się nawet do tego, że zaczęły walić w spody tac, udając grę na tamburynie.
Wszyscy sądzili, że Mahpeyker Haseki, słysząc ten hałas, wyjdzie ze swej sypialni i przyłączy się do nich.
Tak się jednak nie stało. Mahpeyker otworzyła drzwi i stanęła naprzeciw rozradowanego tłumu.
– Co się tutaj dzieje? – spytała, mimo że już w nocy Ahmed o wszystkim jej opowiedział. – Co ma znaczyć ten hałas?
Sofia tańczyła do rytmu wybijanego przez Şarazad o tacę. Wszystkie ucichły, gdy tylko w drzwiach pokazała się Mahpeyker. Zmrużyły oczy, uważnie się jej przypatrując. Niech kto mówi, co chce, ale ostatnie schadzki z sułtanem najwyraźniej dobrze jej służyły. Już wcześniej była piękna, teraz jednak jej uroda rozkwitła po tysiąckroć.
– Gratulacje! – zaszczebiotała Semiha. – Rano się stąd wyniosła!
– Kto, Mahfiruz? Dokąd?
– A czy to ważne? – wtrąciła się Mürüvvet. – Sułtan ją przegonił. Niech sobie idzie, dokąd tylko zechce, byle jak najdalej stąd!
– Jeden parobek mówił coś o Pawilonie Morskim – dodała Şarazad. – Podobno powiedziała sułtanowi, że nie może tu już dłużej zostać.
– Jeszcze czego! – zdenerwowała się Mürüvvet. – „Nie może zostać”, też mi coś! Sułtan pogonił ją i tyle. Wygnał na cztery wiatry. Inaczej przecież żadna siła nie ruszyłaby jej stąd!
Dołączył do niej chór głosów, intonując wymyśloną na poczekaniu piosenkę: „Pogonił, pogonił, padyszach lodowatą żonę przegonił!”. Şarazad ponownie zaczęła uderzać o tacę. Ramiona Sofii wzbiły się w powietrze.
– Natychmiast przestańcie!
W jednej chwili zapanowała cisza.
– Nie wolno – zaczęła zdenerwowana Mahpeyker – cieszyć się z niczyjego nieszczęścia! Przynajmniej ja tak uważam... Nawet jeśli jest moim śmiertelnym wrogiem... Kto wie, ten wie, co to jest gorycz wygnania – spojrzała na dawną dwórkę sułtanki Safiye. – Prawda, Semiho?
Zawstydzona kobieta spuściła głowę.
– Prawda... – powiedziała cicho. – Jest straszna, powoli zżera człowieka od środka, jak kornik... Nie wytrzymała jej nawet moja potężna pani...
Mahpeyker przytaknęła jej słowom. Spojrzała przed siebie zamyślona. Nadeszła pora, aby powiedzieć ostatnie słowo w tej scenie, którą obmyśliła sobie dokładnie już wtedy, gdy sułtan powiedział jej o wyjeździe żony:
– Powinnyśmy raczej – zaczęła – spróbować teraz pomóc sułtance, a nie świętować za jej plecami takie nieszczęście. Gdy dowiedziałam się o tym wczoraj, błagałam sułtana, żeby zmienił zdanie, niestety bez skutku. Dziś ponownie padnę do jego nóg, prosząc, aby jej wybaczył.
Daye przyglądała się temu wszystkiemu przez uchylone drzwi.
– Bo już w to uwierzę... – powiedziała pod nosem.
Tymczasem tej nocy Mahpeyker naprawdę chciała poprosić sułtana, by sprowadził Mahfiruz z powrotem do Nowego Pałacu.
Po haremie rozeszło się już, jak zbeształa swoją służbę i z jakim współczuciem ujęła się za Mahfiruz. A jutro rano miano sobie opowiadać jeszcze, jak znów padła w tej sprawie do nóg sułtana, ale ten po raz kolejny postawił na swoim.
Zrezygnowała jednak z odegrania tej sceny, gdy zobaczyła, że padyszach jest nie w humorze. Ahmed potrzebował teraz nie smutku, ale radości. Robiła co mogła, w żaden sposób nie udawało się jej jednak go rozweselić. Nagle przypomniała sobie taniec Sofii. Momentalnie poderwała się ze swego miejsca.
– Wasza niewolnica przygotowała dla was niespodziankę, panie.
Ahmed zmusił się, aby okazać radość i zainteresowanie.
– Naprawdę? Co to za niespodzianka?
– Zamknijcie oczy, panie.
– Mahpeyker...
Uparła się jak niesforna dziewczynka.
– Ależ prooooszę...
Sułtan tym razem naprawdę się roześmiał. Westchnął.
– No dobrze, już zamknąłem.
Maypeyker natychmiast zrzuciła z siebie ubranie. Zasłoniła swą nagość zwisającym z nakrycia głowy karminowym szyfonem. Wystarczyło go akurat na tyle, by owinąć nim talię i biodra. Jedna pierś pozostała na wierzchu. Wzięła do ręki srebrną tacę. Podeszła do sułtana, powoli stawiając bose stopy na dywanie. Stanęła na palcach, jedną nogę zginając w kolanie, a drugą wyciągając nieco w bok. Ręka, którą trzymała tacę, zawieszona była w powietrzu, drugą natomiast podpierała się w pasie.
– Już można – zachichotała. – Wasza Wysokość może już otworzyć oczy.
Gdy sułtan zobaczył Mahpeyker stojącą naprzeciwko niego – zupełnie nagą pod karminowym materiałem – całkowicie stracił głowę. Zaczerwienił się. Uśmiech na jego twarzy ustąpił przed malującą się na niej coraz wyraźniej żądzą.
Mahpeyker podniosła rękę, którą trzymała na biodrach i uderzyła nią o tacę wzniesioną nad głową.
Tap, tap, pata, tap!
Przy drugim uderzeniu wykonała ruch biodrami z prawej na lewo.
Tap, tap... Tap, pata, pata, pata, tap, tap!
Po tym wstępie zaintonowała skoczną piosenkę z Milos:
– Gdybym była wiatrem, wiałabym, oj, ach, och!
Gdybym była falą, biegłabym, oj, ach, och!
Lecz jestem syrenką, zakochaną w tobie
i nie podzielę się tobą, zatrzymam przy sobie!
Poruszała nogami w kostkach, z gracją stawiając krok to w przód, to w tył; talia wyginała się w jedną, biodra w drugą stronę. Jej piersi rozpoczęły osobny taniec w rytm piosenki.
Ahmedowi zaschło w gardle. Wyciągnął ku niej ramiona.
– Chodź tutaj, mój księżycu – jęknął. – Chodź do mnie, moja Mahpeyker. Moja egejska dziewczyno. Moja syrenko, trzymaj mnie przy sobie, nie puszczaj!
Nie czekał nawet, aż się do niego zbliży. Ujął ją w pasie i porwał w ramiona. Mahpeyker uderzała nogami w powietrzu, mocno zaciskając usta. Padyszach całkowicie zapomniał tego dnia o dywanie, a ona nie myślała więcej o przegnanej Mahfiruz.
Ciąg dalszy w wersji pełnej