Читать книгу Lista życzeń - Devney Perry - Страница 5
Prolog
Оглавление– Poppy! – Jamie zajrzał do kuchni.
Uśmiech na jego twarzy jak zwykle sprawił, że moje serce zatrzepotało. Trwałam w tym stanie, odkąd go poznałam przed pięcioma laty.
Wpadliśmy na siebie pierwszego dnia na drugim roku studiów na MSU1. Dosłownie. Obładowana książkami, notatnikami oraz informatorami z programem nauczania wychodziłam z wykładu z ekonomii. Jamie, zbyt zajęty gapieniem się przez ramię na hożą blondynę, nie zauważył mnie w drzwiach sali. Kiedy oprzytomnieliśmy po zderzeniu, pomógł mi pozbierać się z podłogi. Gdy nasze dłonie się zetknęły, blondyna w jednej chwili odeszła w niepamięć.
Tego dnia poznałam mojego wymarzonego mężczyznę.
Mojego męża.
Jamesa Sawyera Maysena.
– Zgadnij co?
– Co? – Zachichotałam, kiedy mnie podniósł i posadził na blacie, stając między moimi nogami.
Był taki podekscytowany. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, gdy widziałam błyski w jego oczach.
– Właśnie dodałem kilka punktów do mojej urodzinowej listy. – Z triumfem wyrzucił zaciśniętą pięść w powietrze. – To najlepsze z moich pomysłów.
– Och. – Zmarkotniałam. – Błagam, powiedz mi, że te nie są niezgodne z prawem.
– Nie są. A poza tym powiedziałem ci, że ten z alarmem przeciwpożarowym wcale nie musi być nielegalny. Być może będę musiał w pełni zasadnie uruchomić alarm, zanim skończę czterdzieści pięć lat.
– Lepiej, żeby tak było. Nie mam zamiaru wyciągać cię z aresztu tylko dlatego, że chcesz odhaczyć coś na tej swojej zwariowanej liście.
Urodzinowa lista Jamiego stanowiła jego ostatnią obsesję. Zaczął ją spisywać kilka tygodni temu, zainspirowany jakimś sitcomem. Od tej pory co chwilę wpadał na jakiś – w jego mniemaniu – świetny pomysł. Mnie jednak niektóre z tych planów wydawały się raczej niedorzeczne niż świetne.
Dla Jamiego było to coś w rodzaju bucket list – listy rzeczy do zrobienia przed śmiercią. Tyle że zamiast zadań do wykonania na emeryturze Jamie zapisywał to, co zrobi przed każdymi urodzinami. Nie chciał stawiać czoła trudnym wyzwaniom, gdy będzie miał już za sobą całe życie. Wolał odhaczać kolejne punkty co roku. Do tej pory przygotował listę sięgającą niemal pięćdziesiątych urodzin.
Mieliśmy naszą małżeńską bucket list – zawierała miejsca, które chcieliśmy wspólnie zwiedzić, rzeczy, które pragnęliśmy razem zrobić. Urodzinowa lista była czym innym. Należała tylko do Jamiego. Wypełniał ją jedynie własnymi marzeniami.
I choć mogłam narzekać na jakieś ryzykowniejsze albo wariackie plany, samą ideę listy popierałam całym sercem.
– No to co dziś dodałeś?
Uśmiechnął się.
– Najlepszy jak dotąd pomysł. Słuchaj. – Podniósł ręce i rozłożył je szeroko, jakby chciał obramować niewidzialny afisz. – Zanim skończę trzydzieści cztery lata, chcę zaliczyć kąpiel w basenie pełnym zielonej galaretki.
– Okej. – Uśmiechnęłam się, w żaden sposób nieprzekonana, że to naprawdę najlepszy jak dotąd pomysł, ale taki był Jamie. – Dlaczego galaretki? I dlaczego zielonej?
– Nie sądzisz, że będzie zajebiście? – Poruszył się między moimi nogami, po czym opuścił ramiona i uśmiechnął się jeszcze szerzej. – To jedna z tych rzeczy, które każdy dzieciak chciałby zrobić, ale żaden rodzic by mu na to nie pozwolił. Pomyśl, ile byłoby z tym zabawy. Mógłbym się w niej kokosić, ugniatać ją palcami rąk i stóp. A galaretka jest zielona…
– Bo to twój ulubiony kolor – skończyłam, zaskoczona, że w ogóle zadałam to pytanie.
– No i co o tym myślisz?
– Szczerze? Totalny bajzel. Poza tym galaretka farbuje. Przez tydzień będziesz wyglądał jak ufoludek.
Wzruszył ramionami.
– Nie przeszkadza mi to. Moi uczniowie uznają, że jestem spoko. A poza tym mam kogoś, kto pomoże mi doprowadzić się do porządku.
– Nie da się ukryć.
Z miłości do niego pomogłabym mu wyszorować skórę, aż wróciłby jej normalny odcień, i uprzątnąć basenik wypełniony zieloną galaretką. Niektóre pomysły z listy Jamiego wydawały mi się dziwne, ale skoro miało mu to sprawić radość, nie widziałam problemu, by wziąć udział w ich realizacji. Przez następne dwadzieścia pięć lat – albo jak długo by zechciał – trwałabym przy nim, podczas gdy on odhaczałby kolejne punkty.
– Co jeszcze dziś dodałeś?
Objął mnie w talii i nieco się przysunął.
– W zasadzie to dodałem jedną rzecz i od razu ją odhaczyłem. Na moje dwudzieste piąte urodziny. Napisałem list do siebie za dziesięć lat.
– Słodkie. – Gdybym miała urodzinową listę, ukradłabym ten pomysł dla siebie. – Mogę go przeczytać?
– Pewnie. – Uśmiechnął się. – Gdy tylko skończę trzydzieści pięć lat.
Ściągnęłam brwi, ale Jamie wygładził zmarszczki pocałunkiem.
– Muszę załatwić parę spraw. Potrzebujesz czegoś?
„Parę spraw”. Jaaasne. Następnego dnia przypadała pierwsza rocznica naszego ślubu. Mogłam się założyć, że „parę spraw” tak naprawdę oznaczało wyprawę po prezent dla mnie. Jamie zawsze robił zakupy na ostatnią chwilę – w dniu Wigilii albo dzień przed moimi urodzinami. Mój prezent dla niego od dwóch miesięcy czekał ukryty w pralni.
Ale zamiast wypominać mu wieczne zwlekanie ze wszystkim, tylko skinęłam głową.
– Tak, jeśli możesz. Mógłbyś zajrzeć do sklepu z alkoholami? – W ramach świętowania rocznicy zaprosiliśmy gości na wiosenne grillowanie, ale z mocniejszych trunków mieliśmy tylko ulubioną tequilę Jamiego.
– Kotku, mówiłem ci, nie potrzebujemy żadnych wymyślnych drinków. Kup jutro piwo w spożywczym, zrobimy u-booty.
– A ja, kochanie, mówiłam ci, że nie każdy lubi u-booty.
– Oczywiście, że każdy je lubi. To imprezowa klasyka.
Przewróciłam oczami i się roześmiałam.
– Nie urządzamy studenckiej balangi. Jesteśmy już dorośli i możemy sobie pozwolić na różnorodność. Przynajmniej kup likier do margarity.
– Dobra – mruknął. – Masz listę?
Przytaknęłam, ale kiedy chciałam zeskoczyć z blatu, nie pozwolił mi na to.
– Mogę cię o coś zapytać? – zagadnął poważnym tonem, marszcząc brwi.
– Oczywiście.
– Jesteśmy małżeństwem od niemal roku. Co najbardziej ci się podoba w byciu moją żoną?
Odgarnęłam jasne włosy, które zasłoniły jego niebieskie oczy.
– Najbardziej podoba mi się to, że mogę mówić, że jestem twoją żoną – odparłam bez wahania. – Za każdym razem czuję z tego powodu dumę. Tak jak wtedy, gdy jesteśmy w twojej szkole i podchodzą do mnie rodzice, żeby powiedzieć, jak bardzo ich dzieci lubią twoje zajęcia. Jestem taka dumna z tego, że jesteś mój.
Napięcie widoczne do tej pory na jego twarzy w jednej chwili zniknęło.
Nie byłam pewna, co sprowokowało to pytanie, ale miało ono sens. Zwłaszcza tego dnia, w wigilię naszej rocznicy.
Jamie cofnął się, ale złapałam go za kołnierzyk koszuli i z powrotem przyciągnęłam do siebie.
– Chwilunia. Teraz twoja kolej. Co ci się najbardziej podoba w naszym małżeństwie?
Uśmiechnął się krzywo.
– Że codziennie się ze mną kochasz. – Zarechotał, zadowolony z siebie.
– Jamie! – Uderzyłam go lekko w pierś. – Bądź poważny.
– Jestem poważny. O, i to, że dla mnie gotujesz. I że robisz za mnie pranie. Poważnie, kotku. Jestem ci za to niezmiernie wdzięczny.
– Żarty sobie stroisz?
Skinął głową i uśmiechnął się szeroko.
– Najbardziej podoba mi się, że to właśnie ja mogę obserwować, jak z dnia na dzień stajesz się piękniejsza.
Moje serce zatrzepotało.
– Kocham cię, Jamie Maysenie.
– Ja też cię kocham, Poppy Maysen.
Pochylił się i musnął moje wargi swoimi, drażniąc je przez króciutką chwilkę językiem, a potem się cofnął.
– Przyniosę ci listę zakupów. – Zeskoczyłam z blatu i sięgnęłam po przygotowaną wcześniej karteczkę.
– Okej. Zaraz wracam. – Wcisnął notatkę do kieszeni, pocałował mnie w czubek głowy i wyszedł.
Minęły trzy godziny, a on nie wrócił. Ilekroć dzwoniłam na jego komórkę, słyszałam sygnał, a potem włączała się poczta głosowa. Usiłowałam ignorować nerwowe ściskanie w żołądku. Po prostu robi zakupy. Jeszcze chwila i będzie w domu, i pójdziemy na obiad. Znając Jamiego, stracił poczucie czasu albo wpadł na kumpla i teraz siedzą przy piwie.
Wszystko jest w porządku.
Godzinę później wciąż go nie było.
– Jamie – zostawiłam wiadomość. – Gdzie jesteś? Robi się późno, a mieliśmy iść na obiad. Zgubiłeś telefon czy co? Wróć do domu albo oddzwoń. Zaczynam się martwić. – Rozłączyłam się.
Krążyłam po kuchni. Wszystko jest w porządku. Wszystko jest w porządku.
Minęła kolejna godzina. Zdążyłam zostawić mu jeszcze pięć wiadomości i obgryźć wszystkie paznokcie.
Minęła kolejna godzina. Zostawiłam piętnaście kolejnych wiadomości i zaczęłam obdzwaniać szpitale.
Szukałam numeru policji, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Rzuciłam telefon na sofę w salonie i pobiegłam do przedsionka, ale widząc przez przeszklenie mundur, na sekundę zastygłam w bezruchu. Żołądek podszedł mi do gardła. Boże, niech wszystko będzie w porządku.
Otworzyłam drzwi i wyszłam na ganek.
– Dzień dobry.
Policjant był poważny, idealnie wyprostowany, ale zielone oczy zdradzały prawdę. Nie chciał pukać do moich drzwi, tak jak ja nie chciałam go widzieć na moim ganku.
– Dzień dobry. Pani Poppy Maysen?
– Tak – wydusiłam z siebie, nim poczułam żółć w gardle.
Policjant lekko się rozluźnił.
– Pani Maysen, obawiam się, że przynoszę złą wiadomość. Czy zechciałaby pani wejść do środka i usiąść?
Pokręciłam głową.
– Chodzi o Jamiego?
Przytaknął. Czułam tak silny ucisk w klatce piersiowej, że nie mogłam oddychać, moje serce waliło jak oszalałe, aż rozbolały mnie żebra.
– Po prostu… Niech pan po prostu to powie – szepnęłam.
– Czy jest pani sama? Mogę po kogoś zadzwonić?
Znów pokręciłam głową.
– Niech pan powie. Proszę.
Odetchnął głęboko.
– Z przykrością muszę panią poinformować, pani Maysen, że pani mąż nie żyje.
Nic nie było w porządku.
Policjant jeszcze coś mówił, ale jego słowa zagłuszył huk mojego serca, które pękło z rozpaczy.
Niewiele pamiętam z tamtego wieczoru. Pamiętam, że przyszedł do mnie brat. Pamiętam, że zadzwonił do rodziców Jamiego, by powiedzieć im, że ich syna nie ma już wśród żywych – że został zabity podczas napadu na sklep monopolowy.
Pamiętam, że też chciałam umrzeć.
I pamiętam, że przez cały ten czas siedział przy mnie ten policjant.