Читать книгу Ukochany wróg - Diana Palmer - Страница 4
ROZDZIAŁ TRZECI
ОглавлениеPokój zajmowany przez Teddi podczas pobytu w Gray Stag był utrzymany w niebiesko-białej kolorystyce i stylu charakterystycznym dla całej rezydencji. Szerokie łóżko z kolumienkami miało baldachim, a zasłony były przemyślnie udrapowane. Z okna roztaczał się wspaniały widok na góry. To był jej przytulny azyl na czas gościny w posiadłości rodziny Devereaux.
Wiedziała, że jeden z przodków Kingstona i Jenny, budowniczy rezydencji, wzniósł ją na wzór osiemnastowiecznego château, należącego we francuskiej Burgundii do rodziny jego żony, aby złagodzić jej tęsknotę za ojczystym krajem. Ta kanadyjska replika miała zaledwie sto lat, ale była nie mniej urokliwa.
Teddi otworzyła okno, z rozkoszą wdychając zapach kwiatów, unoszący się w krystalicznym porannym powietrzu, i zachwycając się widokiem. Przyjemnie było tu się znaleźć, mimo że wiązało się to z przebywaniem w obecności nieprzychylnie do niej nastawionego brata przyjaciółki. Zresztą Mary i Jenna wynagradzały jej w dwójnasób niechętne, czasami wręcz wrogie uwagi Kingstona.
Mimowolnie spojrzała na łóżko i przypomniała sobie szczególną noc, którą spędziła tu w trakcie kolejnych letnich wakacji, zaproszona przez Jennę. Miała wówczas siedemnaście lat. Ilekroć Kingston pojawiał się w jej pobliżu, wygłaszał pod jej adresem kąśliwą, czasem wręcz okrutną w swej złośliwości uwagę, co pogłębiło niepewność i nerwowość Teddi. Nie miała pojęcia, skąd bierze się ta demonstrowana niechęć. Nie zrobiła nic, co mogłoby ją wywołać.
Tamtej nocy nagle rozpętała się gwałtowna burza, która latem nie była rzadkością w tej górskiej okolicy. Rodzice Teddi zginęli w katastrofie podczas burzliwej nocy, a ona wciąż miała to zakodowane w umyśle. Rozpłakała się, ale nie obawiała się, że ciche łkanie kogoś obudzi, ponieważ raz za razem rozlegał się huk piorunów.
Nagle drzwi jej pokoju się otworzyły i do pokoju wszedł Kingston. Najwyraźniej pomagał ochronić bydło przed niespodziewaną ulewą, bo ubranie, które miał na sobie, było przemoczone. Częściowo rozpięta wilgotna koszula odsłoniła opaloną muskularną pierś, pokrytą krótkimi włoskami, i ten widok przyciągnął wzrok Teddi.
Tymczasem Kingston usiadł na łóżku i delikatnie ją objął, przerażoną i łkającą. Łagodnym głosem wypowiadał uspokajające słowa, których sens i tak do niej nie docierał, ale pociechę przyniosła świadomość, że znalazła schronienie w jego silnych ramionach. Przytulona do jego piersi, czuła pod policzkiem przyspieszone bicie jego serca. Nie wypuścił jej z objęć, dopóki łzy nie przestały płynąć, po czym ułożył ją na poduszce z niezwykłym u niego, czułym uśmiechem i podniósł się z łóżka.
– Już dobrze? – spytał.
– Tak, dziękuję – odparła niepewnie, nie odrywając jednak wzroku od twarzy Kingstona.
Patrzył na nią pociemniałymi oczami, gdy tak stał nad nią, w koszuli rozchylonej niemal do pasa. Pierwszy raz w życiu o tak późnej porze była w sypialni z mężczyzną i strach musiał odbić się na jej twarzy, bo Kingston odwrócił się i wyszedł, pod nosem mamrocząc przekleństwo.
Po tym niespodziewanym incydencie odnosił się do niej z jeszcze większą niechęcią, a ona szczególnie skrupulatnie go unikała. Tamtej nocy, gdy intensywnie się w siebie wpatrywali, coś ich połączyło. Teddi nie była pewna co, ale zapamiętała uczucie, które ją ogarnęło, kiedy Kingston z wolna przesunął wzrokiem po jej ciele rysującym się pod półprzezroczystym materiałem nocnej koszuli.
Rozmyślania przerwało jej pukanie do drzwi, które poprzedziło wejście do pokoju Jenny.
– Zejdźmy na śniadanie, mama właśnie kroi szynkę.
– Czy pani Peake już u was nie pracuje? – spytała Teddi, podążając za przyjaciółką po schodach, bo odnosiła się do niej serdecznie i życzliwie.
– Nie dopuścilibyśmy do tego. Nasza nieoceniona gospodyni wyjechała na kilka dni w odwiedziny do siostry – wyjaśniła Jenna i dodała żartobliwym tonem: – Zemdlałaby, widząc, jakie miniaturowe plasterki mama wykrawa z szynki. Wiesz, że ona je jak ptaszek. Współczuję Kingstonowi! – dorzuciła wesoło.
Teddi musiała się uśmiechnąć.
– Istotnie jest kogo karmić – zgodziła się z rozbawieniem.
– Radzi sobie – zapewniła ją Jenna. – Uzupełnia skromne porcje, buszując w kuchni pod nieobecność mamy. Z pewnością nie głoduje.
– Zazwyczaj pani Peake zanosi twojemu bratu tace pełne jedzenia, gdy pracuje on w gabinecie – powiedziała Teddi, przypominając sobie, jak nie mogła się powstrzymać, by nie rzucić na niego okiem przez otwarte drzwi.
– A on i tak narzeka – dodała Jenna. – Istotnie, apetyt mu dopisuje jak mało komu. Przynajmniej jeśli chodzi o jedzenie. Rzecz ma się gorzej z apetytem na miłość i małżeństwo. Mama bardzo by chciała, żeby wreszcie się ożenił, ale on na razie nie przejawia chęci założenia rodziny, a przy tym nie ugania się za kobietami.
Och, gdybyś tylko wiedziała, przemknęło Teddi przez głowę, ponieważ w tym momencie wróciła myślami do pamiętnego sam na sam w stajni. Wbrew jego sugestiom nie miała doświadczenia w sprawach damsko-męskich, a mimo to wyczuła, że Kingston dużo wie o kobietach. Postanowiła nie wspominać o tym przyjaciółce, aby nie prowokować jej do zadawania niewygodnych pytań.
Poczuła, że jej puls przyspiesza w miarę zbliżania się do drzwi jadalni, ale nie zastała w niej Kingstona. Mary siedziała samotnie za stołem nakrytym na trzy osoby, trzymając w dłoni filiżankę z kawą.
– Jesteście – ucieszyła się, uśmiechając się do dziewcząt. – Rozkosznie leniwy dzień, prawda? Mam nadzieję, że jesteście głodne. Przygotowałam dla nas chleb, szynkę i sałatkę.
Teddi z trudem powstrzymała się od śmiechu. Chleba wystarczyłoby na jedną kanapkę, szynki z trudem, a sałatki dla każdej było mniej więcej po dwie łyżeczki. Zdumiewały ją nawyki żywieniowe Mary. Krucha, niewysoka kobieta miała znikomy apetyt, ku utrapieniu reszty rodziny, uskarżającej się na to za jej plecami. Nie mówiło się o tym głośno, aby nie urazić Mary, co nie przeszkadzało jej dzieciom czasem dobrodusznie z niej żartować.
– Tylko nie mów, że Kingston znowu wyjechał – powiedziała Jenna, gdy zajęły swoje miejsca po obu stronach Mary.
– Tak, wyjechał – potwierdziła z westchnieniem pani Devereaux. – Chodzi o audyt w korporacji w Montanie. Zarząd zaangażował w tym celu firmę z Nowego Jorku.
– Jak długo go nie będzie? – zapytała Jenna.
– Dzień lub dwa, tak przynajmniej mi powiedział. Zdaje się, że może tutaj przywieźć tego okropnego człowieka, żeby sprawdził resztę ksiąg. – Roześmiała się na widok niezadowolonej miny córki. – Owszem, jesteśmy w Kanadzie, ale Kingston zainwestował część zysków z Montany w bydło tutaj i… – Pokręciła głową. – To wszystko jest dla mnie zbyt skomplikowane. Spytaj brata, wyjaśni ci to lepiej niż ja. Nie mam głowy do prowadzenia interesów.
– Blakely ma – oświadczyła Jenna i spojrzała z przewrotnym uśmiechem na matkę. – Poproszę go o wyjaśnienia.
Mary uśmiechnęła się do niej ciepło.
– Lubię Blakely’ego. Jeśli potrzebujesz sojusznika, to wiedz, że masz go we mnie, kochanie.
– Dziękuję, mamo. – Jenna się rozpromieniła. – Przyda się wspólny front do urobienia Kingstona.
– Urobienia Kingstona? – powtórzyła Mary. – Nie, naprawdę, Jenno…
– Wszystko będzie dobrze, obiecuję – zapewniła ją córka. – Pospieszmy się z jedzeniem. Teddi, chciałabym ci przedstawić Blakely’ego. Przekonasz się, że trudno mu się oprzeć.
Teddi uznała, że mężczyzna wzbudzający żywe zainteresowanie przyjaciółki rzeczywiście jest przystojny i najwyraźniej zna się na tym, czym się zajmuje. Naturalnie, w oczach zakochanej w nim Jenny mógł uchodzić za ideał. Skryła uśmiech, widząc, jak jej twardo stąpająca po ziemi przyjaciółka wodzi zachwyconym wzrokiem za szczupłym, wysokim Blakelym.
Miał jasnorude włosy, które w blasku słońcu nabierały ceglastego odcienia. Teddi zadała sobie w duchu pytanie, jakie będą ich dzieci – rude jak ojciec czy jasnowłose jak matka. Jeśli tych dwoje traktowało się poważnie i brało pod uwagę wspólną przyszłość, to czekała ich niezła przeprawa, pomyślała. Czy Jenna zdoła przekonać brata, że Blakely pragnie jej samej, a nie wejścia do bogatej rodziny?
Władczy, arogancki, przemądrzały Kingston… Ona także miała z nim problem. Z reguły okazywał jej co najmniej niechęć, a tymczasem nie potrafiła się powstrzymać od wodzenia za nim oczami, kiedy znajdowała się w jego pobliżu. Pociągał ją i czuła się bezradna, bo nic nie mogła na to poradzić. Nakazała sobie nie myśleć o Kingstonie i spróbowała skoncentrować się na wywodach Blakely’ego na temat farm bydła hodowlanego.
– Kiedyś farmy w zachodniej Kanadzie miały po sześćdziesiąt pięć hektarów, przy czym większość była rozrzucona wzdłuż południowej granicy. Obecnie zaledwie pięć procent ogółu zatrudnionych pracuje w rolnictwie – poinformował je, wyraźnie przygnębiony tym stanem rzeczy. – Aktualna wydajność jest wysoka, ale zawdzięczamy to mechanizacji. Czy wiecie – ożywił się, poruszając ulubiony temat – że jeden pracownik farmy produkuje żywność dla ponad pięćdziesięciu ludzi?
– Dałabym takiemu podwyżkę – wtrąciła Teddi.
Blakely spojrzał na nią zaskoczony, a po chwili roześmiał się, pojmując, że ona żartuje.
– Wybacz – powiedział. – Rzeczywiście rozgaduję się ponad miarę. Na swoje usprawiedliwienie mogę wyznać, że kocham farmerstwo. Nie tylko ziemię i przede wszystkim pracę z bydłem, ale jego historię i całe dziedzictwo. Te okolice były kiedyś częścią Terytoriów Północno-Zachodnich.
Zatoczył ręką półkole, pokazując na dolinę w całym jej letnim splendorze, rozciągającą się u podnóża ostro poszarpanych szczytów Gór Skalistych.
– Alberta i Saskatchewan zostały wydzielone w tysiąc dziewięćset piątym roku, ale oczywiście dużo wcześniej pojawili się tu francuscy myśliwi i handlarze futrami. Historia zasiedlania terenów jest pasjonująca, mogę godzinami czytać o dziejach tych ziem oraz – dodał lekko zażenowany – o nich rozprawiać.
– Ja też lubię opowiadać o świecie, w którym się obracam – przyznała Teddi – i chętnie słucham o twoim, dowiadując się czegoś nowego. Potraktujmy to jako wymianę rozmaitych doświadczeń – dodała żartobliwym tonem.
– Dziękuję – odparł z uśmiechem Blakely.
– Skoro to już wyjaśniliśmy – wtrąciła Jenna, biorąc Blakely’ego pod rękę – obejrzyjmy resztę.
Teddi szła obok nich, jej wzrok prześlizgiwał się po dobrze utrzymanych oborach i stajniach, białych ogrodzeniach, olbrzymich polach zbóż, mających zapewnić paszę dla zwierząt. Stwierdziła w duchu, że to imponujący widok.
Następnego ranka wybrali się we trójkę na konną przejażdżkę, ale ze zrozumiałych względów Teddi trzymała się w pewnym oddaleniu od Jenny i Blakely’ego i w końcu postanowiła wrócić do domu. Nie było co wlec się za nimi jak cień, skoro najwyraźniej zakochani chcieli zostać sami.
Oddała wodze jednemu z pracowników stajni i z ociąganiem ruszyła w kierunku rezydencji, wiedziała bowiem, że nie zastanie Mary, która pojechała na zakupy do Calgary. Przyszło jej do głowy, że właściwie odrobina samotności jej nie zaszkodzi. W posiadłości Devereaux inaczej odczuwała spędzanie czasu jedynie we własnym towarzystwie niż w nowojorskim apartamencie, wyposażonym w antywłamaniowe drzwi, dla bezpieczeństwa zaryglowane i opatrzone łańcuchem.
Weszła do domu niespiesznym krokiem, zastanawiając się, jak długo nie będzie Kingstona. Już miała wspiąć się schodami na górę, do swojego pokoju, gdy nieoczekiwanie u ich szczytu pojawił się ten, o którym rozmyślała.
Był w ubraniu roboczym. Miał na sobie koszulę w niebieski wzór, rozpiętą pod szyją, znoszone dżinsy, zakurzone buty z wysoką cholewką i słomkowy kowbojski kapelusz, zawadiacko wciśnięty na jasnowłosą głowę.
– Gdzie one są? – spytał obcesowo, nie bawiąc się w grzeczności.
– Twoja mama pojechała na zakupy – odparła niepewnie Teddi, zaskoczona nieoczekiwanym widokiem Kingstona.
– A Jenna?
Teddi odwróciła wzrok.
– Ona… – odchrząknęła – jeździ konno.
– Z Blakelym?
– Co masz mu do zarzucenia? – odrzekła pytaniem, gotowa stanąć w obronie przyjaciółki.
– Czy ja coś takiego powiedziałem?
Przestąpiła z nogi na nogę i bezwiednie zaczęła przesuwać dłonią po błyszczącej, wypolerowanej poręczy schodów.
– No… nie – przyznała niechętnie.
– Niezmiennie spodziewasz się po mnie najgorszego, prawda?
Zszedł na dół i pociemniałymi oczami wpatrzył się w twarz Teddi. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wygląda. Tymczasem z lekko rozwichrzonymi czarnymi włosami, błyszczącymi brązowymi oczami i policzkami zaróżowionymi od ruchu prezentowała się niezwykle pociągająco.
– Masz usta czerwone jak pióra na piersi kardynała.
Zerknęła na niego, zaskoczona. Nie przypuszczała, że kiedykolwiek z ust Kingstona usłyszy tego typu uwagę, która, jak zrozumiała, była komplementem.
Zszedł jeszcze o jeden schodek niżej i stanął tuż przy Teddi. Ujął dłonią jej podbródek i kciukiem przeciągnął pieszczotliwie po dolnej wardze.
– Ile masz lat? – spytał pogrubiałym głosem.
– Dwadzieścia – odparła niepewnie. – Za cztery miesiące skończę dwadzieścia jeden.
– Za młoda – orzekł, jakby do siebie. – Wciąż za młoda. Wiesz, ile ja mam lat? – zwrócił się do Teddi.
– Trzydzieści trzy.
– Trzydzieści cztery – poprawił ją.
Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w jej wargi.
– Ależ są słodkie! – zachwycił się, po czym nagle, jakby poczuł się skrępowany własnymi słowami, energicznym krokiem skierował się w stronę frontowych drzwi.
Teddi patrzyła za nim, przesuwając wzrokiem po szerokich ramionach, głowie z lśniącymi blond włosami, wąskich biodrach i długich nogach. Wysoki, opalony i męski poruszał się w sposób, który jej się podobał.
Zatrzymał się w otwartych drzwiach, z ręką na klamce, i spojrzawszy przez ramię na Teddi, bez trudu rozszyfrował malujące się na jej twarzy emocje, których nie potrafiła ukryć. Na ten widok rysy mu stężały, obrócił się na pięcie, kopniakiem zatrzasnął drzwi i ruszył w kierunku Teddi.
Nie zaprotestowała, gdy przyciągnął ją do siebie, bo w głębi serca chciała znaleźć się w ramionach Kingstona. Przygarnął ją do szerokiej piersi i z wyczuciem odnalazł jej usta. Odczuła to jak coś cudownego i zamknęła oczy, żeby pełniej rozkoszować się zmysłowym dotykiem, jednak mimowolnie zesztywniała, gdy spróbował wsunąć koniuszek języka między jej wargi.
– Pozwól mi… – poprosił niewyraźnie i wsunął palce w jej włosy.
Szarpnął je leciutko, a Teddi żachnęła się i mimowolnie rozchyliła usta. W tym momencie język Kingstona wśliznął się w ciepłe, wilgotne wnętrze. Poznawał je, smakował, przełamywał bariery w intymnym kontakcie, którego, jeśli chodzi o innych mężczyzn, jak do tej pory starannie unikała. Pocałunek dał jej przyjemność, jakiej nie oczekiwała, pieszczota była tak zmysłowa, że Teddi objęła dłońmi jego głowę i przyciągnęła bliżej.
Pod wpływem doznań jęknęła cicho, podczas gdy Kingston wciąż delikatnie pogłębiał pocałunek. Przycisnął ją do siebie, a ona czuła jego ciepłe, muskularne ciało każdym nerwem swojego ciała.
– Kingston… – wyszeptała drżącym głosem.
W tym momencie oderwał się od Teddi i wziął głęboki oddech.
– Czarownica… Mała, ciemnooka czarownico, przestaniesz rzucać na mnie urok?
Odstąpił od Teddi i poszedł w kierunku wyjścia. Drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem.
Dotknęła palcem nabrzmiałych ust, wciąż drżąc z emocji. Od dawna pragnęła poczuć jego usta na swoich wargach, i wreszcie marzenie się spełniło. Kingston ją pocałował, a rzeczywistość przerosła wyobrażenia Teddi.