Читать книгу Miłość warta miliony - Diana Palmer - Страница 3

ROZDZIAŁ DRUGI

Оглавление

W biurze tuczarni panował spokój, a Fay York dziękowała opatrzności za chwilę wytchnienia. Właśnie minęły dwa gorączkowe tygodnie jej pierwszej w życiu pracy. Ciągle nie mogła się nadziwić własnej determinacji, wcześniej bowiem nawet nie przyszłoby jej do głowy, że odważy się na taki krok. Gdy oznajmiła wujowi, że zamierza pójść do pracy, by zdobyć niezależność, zanim uzyska prawo do spadku, ten nie krył ogromnego zaskoczenia. Nie mniej zdumiona swoją postawą była sama Fay.

Decyzję podjęła dzięki Donavanowi. Ich wspólny wieczór radykalnie odmienił jej życie. To właśnie on sprawił, że uwierzyła w siebie. To on obudził w niej wiarę we własne możliwości, o jaką dotychczas nawet siebie nie podejrzewała.

Początki wcale nie były łatwe. Gdy pewnego ranka szła na rozmowę kwalifikacyjną do olbrzymiej tuczarni Ballengerów, wręcz umierała ze strachu.

Barry Holman, miejscowy prawnik, który zajmował się jej spadkiem, poradził jej, by w sprawie pracy zwróciła się do Justina Ballengera. Sekretarka prowadząca biuro w jego tuczarni miała na dniach urodzić dziecko, więc z konieczności zastępowała ją Abby, żona Calhouna Ballengera.

Fay nadal nie mogła się otrząsnąć z szoku, jaki przeżyła, poprosiwszy Holmana o niewielkie stypendium, z którego mogłaby się utrzymywać do chwili przejęcia całego majątku. To właśnie wtedy spadł na nią cios.

– Przykro mi – powiedział Barry Holman – ale w testamencie nie ma mowy o żadnym stypendium ani innej formie materialnego wsparcia. Jest za to wyraźnie napisane, że otrzyma pani spadek w dniu swoich dwudziestych pierwszych urodzin. Do tego czasu główny egzekutor ostatniej woli pani rodziców ma całkowitą kontrolę nad powierzonym mu majątkiem.

– Chce pan powiedzieć, że bez zgody wuja Henry’ego nie dostanę ani centa? – jęknęła.

– Niestety, tak. Rozumiem, że wydaje się to pani niesprawiedliwe, lecz pani rodzice z pewnością uważali, że podejmują słuszną decyzję.

– Nie mogę w to uwierzyć. – Poczuła, że robi jej się niedobrze, więc instynktownie otuliła się ramionami. – I co ja mam teraz zrobić?

– To, co pani zamierzała. Niech pani idzie do pracy. Przecież to tylko dwa tygodnie.

Ta uwaga pomogła jej otrząsnąć się z przygnębienia. Mimowolnie uśmiechnęła się do prawnika, sympatycznego, zabójczo przystojnego blondyna po trzydziestce, który miał wygląd i sposób bycia człowieka sukcesu. Był żonaty, bo na jego biurku stało zdjęcie młodej kobiety trzymającej na rękach niemowlę.

– Bardzo panu dziękuję.

– Nie ma o czym mówić, cała przyjemność po mojej stronie. I proszę nie martwić się o pracę. Słyszałem o firmie, w której mają teraz wakat. Zna się pani na hodowli bydła?

Zawahała się.

– Obawiam się, że nie – przyznała szczerze.

– A czy ma pani coś przeciwko pracy przy zwierzętach?

– Nie, o ile nie będę musiała ich znaczyć rozpalonym żelazem – mruknęła.

– Och, nie! – odparł ze śmiechem. – Zapewniam, że to nie będzie konieczne. Ballengerowie szukają sekretarki, która na czas urlopu macierzyńskiego jednej z pracownic przejmie jej obowiązki. W tej chwili biuro prowadzi żona Calhouna Ballengera, Abby, wiem jednak, że nie może się doczekać, aby ktoś ją zastąpił. Potrafi pani obsługiwać komputer?

– Tak, w college’u zrobiłam kilka kursów komputerowych.

– Świetnie.

– Ale może oni już kogoś znaleźli…

– Nie sądzę. W naszym miasteczku nie ma zbyt wielu chętnych do pracy na pół etatu. Jeśli już, są to najczęściej uczniowie szkół średnich, którym nie bardzo odpowiada praca w takim miejscu jak tuczarnia.

– Mnie to nie przeszkadza, bylebym tylko mogła zarobić na mieszkanie.

– Zarobi pani. Proszę, tutaj jest adres firmy. – Podał jej kartkę. – Niech pani powie, że chce rozmawiać z Justinem lub Calhounem Ballengerem. I proszę się na mnie powołać. Zaręczam, że będzie pani zadowolona. To bardzo mili ludzie – dodał, wstając, by podać jej dłoń na pożegnanie. – Polubi ich pani.

– Mam nadzieję. Po tym, co mi pan powiedział, przestałam lubić mojego wuja.

– Rozumiem panią, choć muszę zaznaczyć, że Henry nie jest złym człowiekiem. Zresztą – dodał z ociąganiem – to wszystko jest nieco bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać.

Po tej uwadze przebiegł ją zimny dreszcz. Niewybredny sposób, w jaki wuj podsuwał ją swemu bogatemu przyjacielowi, był dla niej bardzo krępujący.

– Domyślam się, że sytuacja nie jest prosta – odparła z wahaniem. – Interesuje mnie, w jaki sposób wuj Henry prowadził moje interesy przez ostatnie dwa miesiące. Czy wie pan coś na ten temat?

– Niestety, nie – przyznał Holman. – Prosiłem go o dostarczenie wyciągów z pani konta, ale odmówił ujawnienia jakichkolwiek dokumentów, dopóki nie skończy pani dwudziestu jeden lat.

– Nie brzmi to obiecująco – zauważyła nerwowo. – O ile mi wiadomo, ojciec zdeponował w funduszu powierniczym dwa miliony dolarów. Chyba niemożliwe, żeby wuj wydał te pieniądze w ciągu kilku tygodni, prawda?

– To mało prawdopodobne. Proszę się nie niepokoić. Wszystko będzie dobrze. Niech pani koniecznie skontaktuje się z Ballengerami. Życzę szczęścia.

– Będzie mi bardzo potrzebne. Dziękuję za pomoc – powiedziała, wychodząc z kancelarii.


Tuczarnia Ballengerów była gigantycznym przedsiębiorstwem. Fay mieszkała w Jacobsville bardzo krótko, nie miała więc okazji dokładnie obejrzeć całego zakładu, który oglądany z bliska oszałamiał wielkością. Bardzo korzystne wrażenie robiła na niej czystość w oborach oraz dbałość o zachowanie dobrych warunków sanitarnych.

Rozmowę kwalifikacyjną przeprowadził z nią Justin Ballenger, wysoki i smukły mężczyzna, który mimo ewidentnego braku urody wydał jej się miły i uprzejmy.

– Ma pani świadomość, że będzie to praca tymczasowa? – upewnił się, pochyliwszy się lekko w jej stronę. – Nasza sekretarka, Nita, planuje wrócić do pracy za kilka tygodni.

– Wiem, pan Holman uprzedził mnie o tym. Odpowiada mi taki układ, gdyż nie szukam stałej pracy. Chcę powoli przyzwyczajać się do samodzielności. Do niedawna mieszkałam z bratem mojej matki, jednak ta sytuacja była dla mnie mało komfortowa – wyjaśniła i choć wcale nie zamierzała tego robić, po chwili opowiedziała w paru słowach swoją historię, znajdując w Justinie życzliwego słuchacza.

– Pani krewny sprawia wrażenie osoby bardzo wyrachowanej – stwierdził, mrużąc oczy. – Uważam, że dobrze pani postąpiła. Niech pani pilnuje, żeby mecenas Holman strzegł pani udziałów jak oka w głowie.

– Jestem pewna, że pan Holman dobrze dba o moje interesy. – Nerwowo zagryzła wargi. – Czy mogę liczyć na pańską dyskrecję? – zapytała po chwili.

– Oczywiście, przecież to pani prywatne sprawy. Dla nas będzie pani zwykłą pracującą dziewczyną, która poróżniła się z rodziną. Może być?

– Tak, proszę pana! – odparła z uśmiechem. – Dopóki mój majątek jest zamrożony w funduszu, rzeczywiście jestem jedną z dziewczyn, które muszą zarabiać na życie. Co prawda tylko przez kilka tygodni, ale zawsze. Nie przywiązuję zbyt dużej wagi do pieniędzy – wyznała. – Jeśli kiedyś wyjdę za mąż, to na pewno za mężczyznę, który pokocha mnie, a nie moje pieniądze.

– Mądra z pani dziewczyna – rzekł z uznaniem Justin. – Moja żona Shelby i ja bardzo cenimy taką postawę. Jesteśmy ludźmi zamożnymi, nie przeraża nas jednak myśl, że pewnego dnia moglibyśmy wszystko stracić. Najważniejsze, że mamy siebie i naszych synów. Na tym polega istota naszego szczęścia.

Fay uśmiechnęła się lekko, słyszała już bowiem historię wielkiej miłości Shelby i Justina i wiedziała, jakie trudności musieli pokonać, zanim się pobrali.

– Może pewnego dnia do mnie również uśmiechnie się szczęście – powiedziała, myśląc o Donavanie.

– No cóż – odezwał się Justin po chwili – skoro odpowiadają pani nasze warunki, ma pani tę pracę. Witamy na pokładzie. A teraz chodźmy, przedstawię panią mojemu bratu.

To powiedziawszy, zaprowadził ją do gabinetu, gdzie Calhoun Ballenger zmagał się z fakturami rozłożonymi na całym blacie biurka.

– To jest pani Fay York – przedstawił ją Justin. – Mój brat, Calhoun.

– Bardzo mi miło – powiedziała, podając mu rękę. – Mam nadzieję, że uda mi się dobrze zastąpić Nitę.

– Abby padnie pani do stóp z wdzięczności – zapewnił ją Calhoun. – Nie dość, że musi odwozić najstarszego syna do szkoły, a dwóch młodszych do przedszkola, to jeszcze ma na głowie cały dom i na dokładkę prowadzenie naszego biura. Ostatnio zagroziła, że jeśli nie znajdziemy kogoś do pomocy, w akcie desperacji pootwiera zagrody i rozpędzi całe nasze bydło.

– Tym bardziej cieszę się, że będę mogła na coś się przydać.

– My też jesteśmy bardzo zadowoleni.

W tym momencie do pokoju weszła Abby ze stertą segregatorów. Zaciekawiona spojrzała na Fay poprzez pasemka ciemnych włosów opadających jej na twarz.

– Błagam, niech mnie pani uwolni od tej pracy – powiedziała z tak wielką żarliwością w głosie, że Fay nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Przyjmuje pani łapówki? Dam pani trufle czekoladowe i kawowe lody…

– Nie trzeba. Przed chwilą zostałam przyjęta do pracy na czas nieobecności Nity – uspokoiła ją Fay.

– Och, dzięki Bogu! – jęknęła Abby, rzucając segregatory na biurko męża. – Dziękuję ci, kochany – dodała, posyłając mu ciepły uśmiech. – W nagrodę dostaniesz na kolację gulasz wołowy i świeże bułeczki.

– Skoro tak, to nie stój tu, tylko leć do domu! – zawołał, a spojrzawszy na Fay, wyjaśnił: – Abby piecze najlepsze bułeczki na świecie. Ja umiem zrobić tylko hot dogi, więc przez ostatni tydzień zjadłem ich tyle, że aż się przestraszyłem, że sam zamienię się w parówkę. To była trudna próba dla mojego żołądka.

– I test mojej wytrzymałości – wtrąciła Abby. – Chłopcom bardzo mnie brakowało. Ale chodźmy, Fay, pokażę ci, co masz robić, i pędzę do domu zagniatać ciasto.

Fay poszła za nią do pomieszczenia, w którym siedziała sekretarka, i uważnie wysłuchała opisu swojej przyszłej pracy. Abby przedstawiła jej pokrótce typowy rozkład zajęć i pokazała, jak wypełniać formularze. Wyjaśniła również, na jakich zasadach funkcjonuje tuczarnia, by Fay miała jako takie pojęcie o firmie.

– Kiedy o tym mówisz, wydaje się, że nie ma nic prostszego na świecie, ale w rzeczywistości praca jest dość skomplikowana, prawda? – zagadnęła ją Fay.

– Owszem, czasem bywa ciężko – przyznała Abby. – Zwłaszcza kiedy trafi się trudny i wymagający klient. Ot, choćby J.D. Langley. Z nim nawet święty by nie wytrzymał.

– To jakiś ranczer?

– On jest… – odchrząknęła – jest ranczerem, ale hoduje bydło należące do innych ludzi. Jest dyrektorem generalnym wielkiej spółki, która nazywa się Mesa Blanco.

– Nie znam się na hodowli, ale słyszałam o tej firmie.

– Jak większość ludzi. Ale wracając do J.D., nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała. Jest naprawdę rewelacyjnym fachowcem, tyle że to absolutny perfekcjonista w kwestii żywienia i traktowania zwierząt. Nie toleruje, żeby ktoś źle się z nimi obchodził. Raz zobaczył, jak jeden z kowbojów popędza ościeniem zwierzęta z jego stada. Jednym susem przesadził ogrodzenie i rzucił się na tego człowieka z pięściami. J.D to ważny klient, nie możemy więc pozwolić sobie na utratę takiego kontraktu. Niestety, czasem bywa trudny. Tu, w Jacobsville, nikt nie wchodzi mu w drogę.

– Czy jest bogaty?

– Nie, ale stoi za nim potęga Mesa Blanco. Poza tym znany jest z porywczości, dlatego kiedy mówi, wszyscy stają na baczność. Jeśli chce, potrafi być bardzo arogancki i nieprzyjemny. Taki już z niego typ – westchnęła Abby.

Jej słowa nasunęły Fay skojarzenie z innym mężczyzną, z owym tajemniczym kowbojem, z którym spędziła najwspanialszy wieczór swojego życia. Uśmiechnęła się smutno na myśl, że pewnie już nigdy go nie spotka. Tamta wizyta w barze była z jej strony aktem desperacji i brawury. Nie sądziła, by miała odwagę pójść tam jeszcze raz. Zwłaszcza że mogłaby narazić się na posądzenie, iż ugania się za mężczyzną, który wyraźnie jej powiedział, że nie jest zainteresowany żadnym związkiem.

Od tamtego czasu wielokrotnie przejeżdżała obok baru, ale nie zdobyła się na to, by wejść do środka.

– Czy ten pan Langley jest żonaty? – zapytała.

– Nie znam kobiety, która odważyłaby się wyjść za niego za mąż – odparła Abby. – Powtórne małżeństwo ojca zraziło go do kobiet. Jeszcze parę lat temu miał opinię playboya, ale odkąd dostał posadę w Mesa Blanco, bardzo się zmienił i ustatkował. Podobno nowy prezes firmy jest strasznym konserwatystą, więc J.D. postanowił zmienić swój wizerunek. Chodzą plotki, że prezes chce oddać dyrektorski fotel człowiekowi, który ma uporządkowane życie osobiste, jest żonaty i ma dzieci. Tymczasem, o ile mi wiadomo, w życiu J.D. jest tylko jedno dziecko, siostrzeniec, który mieszka w Houston. Jego matka nie żyje. – Abby pokręciła głową. – Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie J.D. w roli ojca.

– Naprawdę jest taki straszny?

Abby przytaknęła.

– Zawsze miał trudny charakter. Na dodatek bardzo przeżył powtórne małżeństwo ojca, a potem jego śmierć. Dzisiejszy J.D. to człowiek niebezpieczny, przed którym nawet mężczyźni czują respekt. Kiedy na przykład przyjeżdża na przegląd swoich stad, mój mąż wychodzi z biura. Justin potrafi znaleźć z nim wspólny język, ale Calhoun nie umie się z nim dogadać. Niewiele brakowało, a raz skoczyliby sobie do oczu.

– Czy ten pan bywa tu często? – zapytała Fay, nie kryjąc niechęci.

– Raz na dwa tygodnie. Z dokładnością zegarka.

– Wobec tego cieszę się, że nie popracuję tu długo.

– Nie martw się – roześmiała się Abby. – Praktycznie nie będziesz z nim miała do czynienia. Justin i Calhoun biorą na siebie wszystkie ciosy.

– Czuję się nieco spokojniejsza.


Pierwszy dzień pracy był dosyć męczący. Zanim dobiegł końca, Fay dowiedziała się, że dla każdego stada w tuczarni trzeba sporządzić oddzielny dzienny raport. Poza tym przyswoiła sobie mnóstwo informacji na temat dziennego przyrostu masy bydła, specjalnych dodatków do paszy, zabiegów weterynaryjnych, planu dnia oraz wypełniania najprzeróżniejszych formularzy.

Wydawałoby się, że tuczenie bydła to sprawa prosta, w rzeczywistości jednak jest to skomplikowany proces. Aby przebiegał prawidłowo, trzeba dopilnować wielu spraw. I codziennie drukować szczegółowy raport dla hodowców.

W miarę upływu dni Fay powoli oswajała się z rytmem pracy tuczarni. Czasem zastanawiała się, czy Donavan tu zagląda. Mówił jej, że jest brygadzistą na ranczu. Jeśli hoduje się tam bydło przeznaczone do uboju, prędzej czy później musi ono trafić do tuczarni Ballengerów. Jednak z tego, co słyszała, sprawami związanymi z transportem bydła zajmują się pracownicy niższego szczebla, nie zaś ich przełożeni.

Marzyła, by go spotkać, powiedzieć mu, jak wiele zmieniło się w jej życiu od czasu ich pamiętnej rozmowy, która tak bardzo podniosła ją na duchu. Chciała, aby wiedział, że ma dziś dużo szersze horyzonty i po raz pierwszy w życiu jest niezależna.

To dzięki niemu w krótkim czasie z wystraszonej dziewczyny stała się pewną siebie kobietą, uważała więc, że powinna mu za to podziękować.

Korciło ją, by zapytać Abby, czy nie zna przypadkiem jakiegoś Donavana, tłumaczyła sobie jednak, że żona szefa obraca się w zupełnie innych kręgach. Wprawdzie Ballengerowie nie obnoszą się ze swym bogactwem, lecz bez wątpienia należą do miejscowej elity.

Na pewno nie przesiadują w barach z kompanami, którzy te bary demolują.

Na wieść, że Fay podjęła pracę zarobkową, wuj usilnie namawiał ją do powrotu do domu, ona jednak nie zamierzała ulegać jego perswazjom. Nie wracam, powiedziała mu twardo, dodając, że nie chce żyć na jego łaskawym chlebie.

Ponadto uprzedziła go, że w najbliższym czasie mecenas Holman będzie chciał przejrzeć wszystkie rachunki. Słysząc to, Henry wyraźnie się zmieszał. Dzień później Fay zapytała Holmana o zakres pełnomocnictwa Henry’ego Rollinsa.

Prawnik uspokoił ją, iż prawa jej krewnego są mocno ograniczone, w związku z czym jest mało prawdopodobne, aby w ciągu najbliższych paru tygodni mógł narobić dużych szkód. Fay nie była o tym przekonana; zbyt dobrze znała przebiegłość i spryt wuja. Kto wie, jakich machlojek dopuszcza się za jej plecami.

Nawał pracy sprawił, że do popołudnia była mocno zajęta. Dopiero wtedy znalazła czas, by pójść na lunch do pobliskiej restauracji. Gdy po posiłku wróciła do biura, usłyszała finał głośnej wymiany zdań, dobiegającej z pokoju Calhouna.

– Masz wygórowane oczekiwania, J.D., i dobrze o tym wiesz! – Podniesiony głos Calhouna Ballengera przetoczył się przez cały hol.

– Wygórowane?! Chyba nie wiesz, co mówisz – odpowiedział mu równie zirytowany, głęboki głos. – Nie musimy być jednomyślni w kwestii metod produkcji, jeśli jednak chcesz karmić moje stada, musisz to robić według moich wytycznych.

– Na miłość boską! Jeszcze trochę i każesz mi karmić je widelcem!

– Bez przesady. Wymagam tylko, żeby były traktowane humanitarnie.

– One są traktowane humanitarnie!

– Nie uważam rażenia zwierząt prądem za metodę humanitarną. I przypominam ci, że taki stres może być przyczyną wielu chorób.

– Dlaczego nie przyłączysz się do obrońców praw naszych braci mniejszych? – zapytał Calhoun uszczypliwie.

– Już to zrobiłem. Należę do dwóch organizacji.

Gdy drzwi otworzyły się, Fay nie mogła się powstrzymać, by nie zajrzeć do środka. Ten zirytowany głos wydał jej się dziwnie znajomy…

Podobnie jak wysoki szczupły mężczyzna, który wyszedł z gabinetu Calhouna. Fay nie potrafiła ukryć promiennego uśmiechu i wyrazu uwielbienia, który pojawił się w jej oczach, gdy ujrzała znajomą twarz ocienioną szerokim rondem kapelusza.

Donavan. Z radości miała ochotę tańczyć.

On zaś odwrócił się i spostrzegłszy ją, ściągnął brwi. Zatrzymał się przy jej biurku i spojrzał na nią przenikliwie, mrużąc oczy. W palcach obracał zapalone cygaro.

– Co tu robisz? – zapytał bez ogródek.

– Zastępuję Nitę… – zaczęła, ale nie dał jej skończyć.

– Tylko mi nie mów, młoda damo, że musisz zarabiać na życie – ciągnął drwiącym tonem.

Zbił ją z tropu. Odzywa się do niej tak, jakby jej nie lubił, a przecież podczas fiesty bawił się tak samo dobrze jak ona. Zaskoczył ją i onieśmielił swoim zachowaniem.

– Owszem, muszę pracować – wyjąkała.

– Cóż za bolesny upadek – mruknął z niedowierzaniem. – Nadal jeździsz mercedesem?

– Znacie się? – zainteresował się Calhoun.

Donavan podniósł cygaro do ust.

– Trochę – odparł, wypuszczając gęsty obłok dymu.

Spojrzał Calhounowi w oczy i przytrzymał go wzrokiem, dopóki tamten nie westchnął z tłumioną złością i nie wycofał się do pokoju.

– Często przejeżdżasz obok baru – zauważył szorstko Donavan.

Zarumieniła się, bo nie mogła temu zaprzeczyć. Szukała Donavana, by podziękować mu za to, że odmienił jej życie. On zaś opacznie zrozumiał jej intencje, posądzając ją o zgoła inne zamiary.

– Czy to tam ci powiedzieli, że współpracuję z Ballengerami? – zapytał i, nie dając jej szansy na odpowiedź, ciągnął tym samym tonem: – Nic z tego, skarbie. Powiedziałem ci już, że żadna znudzona debiutantka nie będzie zabawiała się moim kosztem. Jeśli zatrudniłaś się u Ballengerów tylko po to, żeby mnie widywać, możesz już dziś złożyć wymówienie i wracać domu. Do swojego kawioru i szampana. Miło na ciebie popatrzeć, ale ja nie jestem do wzięcia. Jasne?

Przyglądała mu się w milczeniu, czując coraz większe zażenowanie.

– O pracy w tuczarni dowiedziałam się od mecenasa Holmana – odparła z godnością. – Do dnia dwudziestych pierwszych urodzin jestem bez grosza, a muszę z czegoś żyć, zapłacić za mieszkanie. To była jedyna propozycja pracy, jaką dostałam – tłumaczyła się, wbijając wzrok w klawiaturę komputera. – Przyznaję, że raz czy dwa przejechałam obok baru. Chciałam ci powiedzieć, że dzięki tobie zmieniło się moje życie, że uczę się samodzielności. Czułam, że muszę ci podziękować.

Zacisnął zęby, przez co wyglądał jeszcze groźniej niż zazwyczaj.

– Nie potrzebuję wdzięczności, szczenięcej fascynacji, dowodów uwielbienia i źle ulokowanego pożądania. Ale jeśli tak ci na tym zależy, to przyjmuję podziękowanie.

Był cyniczny i wyraźnie z niej drwił, zupełnie jakby chciał ją ukarać. Tak też się poczuła. Chciała okazać mu wdzięczność, a on potraktował ją jak ostatnią idiotkę. Może zresztą faktycznie jest głupia. Parę razy zdarzyło jej się o nim śnić. Poza kilkoma niewinnymi randkami z rówieśnikami nie miała żadnych doświadczeń z płcią przeciwną. Wtedy, w barze, Donavan ujął ją opiekuńczością i spokojną pewnością siebie, z jaką wybawił ją z nieprzewidzianych kłopotów. Poczuła się przy nim kobietą i zapragnęła widywać go częściej.

Tymczasem on mówi jej teraz, żeby nie robiła sobie złudnych nadziei, bo on nie potrzebuje uczuć, które ona chce mu ofiarować. Być może jego słowa wynikają z życzliwości, ale i tak sprawiają jej wielki ból.

Uśmiechnęła się z przymusem.

– Nie masz się czego obawiać. Nie zamierzam na ciebie polować z obrączką. Po prostu chciałam ci podziękować za to, co dla mnie zrobiłeś.

– Już podziękowałaś. Co teraz?

– Teraz.... biorę się do roboty, bo mam jej pełno. Nie popracuję tu długo – dodała szybko. – Nita wkrótce wraca z urlopu macierzyńskiego, więc jak tylko dostanę spadek, wsiądę do pierwszego samolotu do Georgii. Daję słowo.

Popatrzył na nią zdziwiony.

– Nie przypominam sobie, żebym prosił cię o jakiekolwiek wyjaśnienia.

– Wobec tego wracam do swoich zajęć – powiedziała, pochylając się nad klawiaturą.

Palce miała lodowate i drętwe, ale zmusiła je do pracy. Pisząc, ani razu nie podniosła głowy. Czuła się fatalnie.

Donavan też już się nie odezwał. Nie zwlekał również z odejściem. Po chwili w holu zadudniły jego miarowe kroki, gdy szedł do wyjścia, zostawiając za sobą smugę dymu z cygara.

Parę minut później Calhoun wychynął ze swojego pokoju.

– Wychodzę na godzinę – poinformował ją, zerkając na zegarek. – Powiedz o tym Justinowi, dobrze?

– Oczywiście – odparła z uśmiechem.

Calhoun chwilę wahał się, obserwując uważnie jej smutną twarz.

– Posłuchaj, Fay, nie bierz sobie do serca wszystkiego, co wygaduje ten facet – rzekł łagodnie. – Nie sądzę, żeby świadomie chciał kogoś zranić. Niestety, taki już jest, że wszystkim nadeptuje na odcisk. Tylko mój brat potrafi się z nim jakoś dogadać.

– Donavan wybawił mnie kiedyś z kłopotliwej sytuacji – wyznała. – Chciałam mu podziękować, ale on najwyraźniej przestraszył się, że chcę go poderwać. Mój Boże, posądził mnie nawet o to, że zatrudniłam się tutaj tylko dlatego, że on robi z wami interesy!

– Aha, rozumiem! – rzekł Calhoun ze śmiechem. – Nie byłabyś pierwszą kobietą, która zastawia na niego pułapkę. Mówię poważnie. Im Donavan głośniej warczy i energiczniej opędza się od wielbicielek, z tym większą zawziętością one go ścigają. Bo też niezła z niego partia. Nieźle zarabia w Mesa Blanco, a poza tym ma ranczo, które przynosi mu bardzo konkretne dochody.

– Mesa… Blanco? – wyjąkała.

Układanka zaczyna tworzyć całość.

– Tak. Nie przedstawił ci się? – Na ustach Calhouna pojawił się smutny uśmiech. – Pewnie nie. Cóż, właśnie miałaś przyjemność rozmawiać z J.D. Langleyem.

Miłość warta miliony

Подняться наверх