Читать книгу Miłość warta miliony - Diana Palmer - Страница 4

ROZDZIAŁ TRZECI

Оглавление

Dotrwała do końca dnia, robiąc dobrą minę do złej gry, nie chciała bowiem pokazywać, jak bardzo cierpi. Jeśli do tej pory miała cień nadziei, że nie jest obojętna Donavanowi, ten dzisiejszym zachowaniem brutalnie pozbawił ją wszelkich złudzeń. W sposób niepozostawiający żadnych wątpliwości dał jej do zrozumienia, że nie potrzebuje ani jej uczuć, ani pieniędzy.

W dodatku nie uwierzył, że ona naprawdę musi pracować. To prawda, że poradziłaby sobie i bez tego, ale mógł przynajmniej udawać, że jej wierzy.

Nie była zaskoczona, dowiadując się, że Donavan i J.D. Langley to jedna i ta sama osoba. Okazało się, że wszyscy zwracają się do niego, używając jego drugiego imienia.

Wszyscy z wyjątkiem tych, z którymi prowadzi interesy. Opinia, jaką sobie wyrobił, była w pełni zasłużona. Fay doskonale rozumiała, dlaczego Ballengerowie nie znoszą jego wizyt w tuczarni.

Żałowała, że okazał się człowiekiem tak wrogo nastawionym do świata. Zwłaszcza że kiedy go poznała, pojawiła się między nimi czułość, jakiej nigdy dotąd nie zaznała. Widocznie jednak te pozytywne uczucia były jednostronne, pomyślała z goryczą.

Leżąc tej nocy w łóżku, tłumaczyła sobie, że musi skończyć z rozpamiętywaniem tej historii, gdyż czekają ją realne problemy, które powinna jakoś rozwiązać. Ma ich tak wiele, że naprawdę nie musi dopisywać do tej listy kontaktów z niesympatycznym panem Langleyem.

Najwyraźniej jednak los się na nią uwziął. Kiedy nazajutrz weszła w porze lunchu do nowo otwartej kafeterii, stanęła oko w oko z Donavanem. Usiadła przy wolnym stoliku, a on obrzucił ją piorunującym spojrzeniem. Skończył już posiłek i teraz popijał kawę.

Przesunęła krzesło, by nie patrzeć na niego, i drżącymi dłońmi zdjęła talerz z tacy.

– Powiedziałem ci wczoraj – odezwał się, stając za jej plecami – że nie życzę sobie, żebyś za mną łaziła. Nie słyszałaś, co do ciebie mówiłem?

Ostry ton jego głosu był jak smagnięcie batem. Na dodatek mężczyzna mówił głośno, więc natychmiast wzbudził niezdrową sensację wśród siedzących przy sąsiednich stolikach. Fay zaczerwieniła się ze wstydu, uniosła jednak głowę i z niejaką obawą spojrzała w jego lśniące od gniewu oczy.

Nie miałam pojęcia, że tu jesteś… – powiedziała niepewnie.

– Naprawdę? – spytał z przekąsem. – Nie widziałaś mojego samochodu na ulicy? Daj sobie spokój, nowicjuszko. Nie znoszę znudzonych bogatych panienek, więc przestań deptać mi po piętach. Zrozumiałaś?

Obrócił się i wyszedł z lokalu, ona zaś została sama ze swoim upokorzeniem. Czuła się tak podle, że przeszła jej ochota na jedzenie, więc czym prędzej wróciła do pracy.

Łażę za nim, dobre sobie, mruczała pod nosem, wpisując dane do komputera. Nawet nie wiedziała, jakim samochodem jeździ ten gbur. Zapomniał, że tamtego wieczoru wiózł ją rozklekotanym pikapem? Może myślał, że widziała jego samochód, kiedy był ostatnio w tuczarni.

I tu się pomylił. W każdym razie im częściej ma z nim do czynienia, tym mniej wydaje jej się sympatyczny. I wcale go nie śledzi! Zrobi wszystko, żeby go więcej nie spotkać. Ma to u niej jak w banku!

Następnego dnia koło południa do biura zajrzała Abby. Przyniosła zaproszenie na bal.

– Calhoun i ja wybieramy się dzisiaj na imprezę charytatywną. Zdaję sobie sprawę, że dowiadujesz się o tym w ostatniej chwili, ale może z nami pójdziesz?

– Myślisz, że wuj Henry też tam będzie?

– Nie sądzę. Daj się namówić. Od dwóch dni snujesz się z nieszczęśliwą miną, przyda ci się jakaś odmiana. Możesz jechać razem z nami. Poza tym chcę przedstawić ci bardzo miłego młodego człowieka. Jest wolny, przystojny i na tyle zamożny, że nie będzie miał kompleksów na punkcie twojego majątku.

– Hm, czy to pan Langley…?

– Słyszałam o incydencie w kafeterii. – Abby skrzywiła się z niesmakiem. – J.D. nie uczestniczy w balach dobroczynnych, więc nie bój się, że znowu się na niego natkniesz.

– Całe szczęście. Kiedy go poznałam, był dla mnie bardzo miły, ale teraz traktuje mnie okropnie. Chciałam mu tylko podziękować, a on myśli, że zastawiam na niego sidła. – Wzruszyła ramionami. – W życiu nie polowałam na żadnego faceta!

– Nie jesteś w jego typie – rzekła Abby łagodnie. – Twoje miliony skutecznie go odstraszają, nie mówiąc już o młodym wieku. J.D. jest po trzydziestce, a o ile mi wiadomo, nie lubi bardzo młodych kobiet.

– A on w ogóle lubi kobiety? Mnie na pewno nie. Ja naprawdę nie próbowałam go poderwać!

– Nie myśl już o tym, nie warto.

– Jesteś pewna, że nie będzie go na tym balu?

– Jestem pewna – odparła Abby z przekonaniem.

Prorocze słowa. Abby i Calhoun podjechali o umówionej porze pod jej dom i zabrali ją do eleganckiej rezydencji Whitmanów, gdzie odbywał się bal.

Fay włożyła na tę okazję długą jedwabną suknię z jednym odkrytym ramieniem i upięła włosy w stylowy kok. W tej białej kreacji wyglądała młodzieńczo, delikatnie i… bardzo zamożnie.

Przywitawszy się z gospodarzami, zostawiła Ballengerów, którzy zatrzymali się, by porozmawiać ze znajomymi, i poszła w stronę bufetu. Po drodze niechcący kogoś potrąciła, odwróciła się więc, by go przeprosić.

– To znowu ty? – syknął nieprzychylnie J.D. Langley. – Masz w głowie jakiś radar czy co?

Fay nie odezwała się do niego słowem. Z godnością ruszyła w stronę Abby i Calhouna. Serce biło jej jak oszalałe.

Abby również dostrzegła J.D. w tłumie zaproszonych.

– Wybacz, ale naprawdę nie sądziłam, że on tu będzie – szepnęła roztrzęsionej Fay. – Przysięgam. A teraz uspokój się i trzymaj blisko nas. On nie będzie cię niepokoił. Chodź, przedstawię ci Barta. Zaręczam, że to rozwiąże twoje problemy. Tak mi przykro, Fay.

– To nie twoja wina. Widocznie taki już jest mój los – odparła opanowanym głosem, mimo że na jej twarzy ciągle malował się smutek.

– Bezczelny typ! – mruknęła Abby, rzucając wymowne spojrzenie pod adresem wysokiego mężczyzny w smokingu. – Gdyby J.D. nie był taki potwornie zarozumiały, nie miałabyś tych problemów. O, jest Bart! – Rozpromieniła się, ciągnąc Fay za sobą. – Bart!

Słysząc swoje imię, szczupły, wyglądający na znudzonego blondyn o wesołych niebieskich oczach podszedł do Abby i ciepło się z nią przywitał. Widząc zaś stojącą obok Fay, przyjrzał się jej z ciekawością i nieskrywanym zachwytem.

– Proszę, proszę, greckie boginie znowu w modzie. Młoda damo, czy zaszczycisz mnie walcem, zanim wrócisz na Olimp?

– Fay York, nasza nowa pracownica – przedstawiła ją Abby. – A to jest Bartlett Markham, prezes stowarzyszenia hodowców.

– Miło mi. – Fay podała mu rękę. – Domyślam się, że wiesz absolutnie wszystko o hodowli bydła.

– Wychowałem się na ranczu. Wprawdzie pracuję w biurze rachunkowym, ale moja rodzina nadal prowadzi dużą hodowlę krów rasy Santa Gertrudis.

– Niewiele mi to mówi, ale każdego dnia dowiaduję się nowych rzeczy – roześmiała się Fay.

– Bart, zostawiam Fay pod twoją opieką – powiedziała Abby. – Tylko trzymaj ją z daleka od Langleya. Ubzdurał sobie, że Fay chce go usidlić.

– Naprawdę? – Bart uniósł brwi. – Nie wolałabyś zapolować na mnie? Zapewniam, że jestem o wiele cenniejszą zdobyczą. No i przed randką ze mną nie musiałabyś się szczepić.

Insynuuje, że w przypadku J.D. należy to zrobić. Pewnie chodzi mu o szczepienie przeciwko wściekliźnie, na wypadek gdyby mnie ugryzł, pomyślała zjadliwie.

– Skoro tak, wpisuję cię na listę ginących gatunków – zażartowała.

– To dla mnie zaszczyt – odparł ze śmiechem. – Zatańczymy? – zapytał, spoglądając w stronę orkiestry.

– Chętnie. – Podała mu rękę, a on poprowadził ją na parkiet. W sali rozbrzmiewała wolna, tęskna melodia.

Fay doskonale wiedziała, gdzie w tej chwili znajduje się J.D. Langley. Pomyślała, że faktycznie musi mieć w głowie jakiś radar. Na wszelki wypadek starała się nie patrzeć w jego stronę.

On zaś natychmiast ją zauważył. Jakżeby nie, skoro tańczyła z jego śmiertelnym wrogiem. Ze swego miejsca pod ścianą obserwował każdy jej ruch, widział więc, z jaką gracją podąża za swoim partnerem. Nie spodobał mu się sposób, w jaki Markham ją obejmuje, ani jej reakcja.

Nie chodziło bynajmniej o to, że pragnie jej dla siebie. W końcu jest jeszcze jedną nieznośną babą, na dodatek debiutantką, i to dziesięć lat od niego młodszą. Taka kobieta nie jest mu do niczego potrzebna, co zresztą dał jej wyraźnie do zrozumienia.

Tamtego wieczoru, kiedy się poznali, bardzo niechętnie zostawił ją i poszedł w swoją stronę. Musiał przyznać, że podobała mu się jak żadna inna kobieta. Nie mógł jednak pozwolić sobie na związek z dziedziczką ogromnej fortuny. Dobrze wiedział, że jego przeznaczeniem jest samotność, dlatego musi odrzucić ten smakowity kąsek. Jeśli bywał brutalny, realizując swój plan, to tylko dlatego, że według niego tak było lepiej dla obu stron.

Uznał, że Fay jest zbyt delikatna i miękka dla mężczyzny takiego jak on. Na dodatek nie miał nic, co mógłby jej zaoferować, a to na pewno złamałoby jej serce i zraniło duszę. Pozostaje jeszcze kwestia złej sławy, jaką okrył się dawno temu jego ojciec. Popełnione przez rodzica błędy sprawiły, że Donavan nie mógł pokazać się publicznie w towarzystwie żadnej zamożnej kobiety. Choć sam zarzucił Fay, że na niego poluje, miejscowi plotkarze uznaliby, że jest odwrotnie. Zaraz ktoś powiedziałby: patrzcie, oto kolejny pazerny Langley złapał bogatą żonę. Na myśl o tym aż jęknął.

Złościło go, że Fay tańczy z Bartem Markhamem, ale przecież nie mógł jej tego zabronić. Żałował, że w ogóle skorzystał z zaproszenia na tę uroczystość.

Zniechęcony podszedł do bufetu i nalał sobie whisky.

– Naprawdę polujesz na Donavana? – dopytywał się tymczasem Bart.

– Pochlebia sobie, opowiadając takie rzeczy – odparła wyniośle.

– Tak też myślałem. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.

– Nie rozumiem.

Bart zrobił wdzięczny obrót, dopasowując krok do szybszego rytmu melodii.

– Po śmierci matki Donavana jego ojciec, Rand Langley, wpadł w finansowe kłopoty i groziła mu utrata rancza. Moja ciotka była wtedy młodą dziewczyną. Wprawdzie nie grzeszyła urodą i była bardzo nieśmiała, ale za to miała jeden poważny atutu: niewiarygodne bogactwo. Ponieważ była panną na wydaniu, Rand Langley zagiął na nią parol. Tak długo ją podchodził, aż mu uległa, więc żeby nie hańbić rodziny, ciotka zdecydowała się wyjść za niego za mąż. Była w nim szaleńczo zakochana. Niemal całowała ziemię, po której stąpał. W końcu jednak dowiedziała się, dlaczego Rand się z nią ożenił. Nie potrafiła się z tym pogodzić. Popełniła samobójstwo.

Miłość warta miliony

Подняться наверх