Читать книгу Randka w ciemno - Diana Palmer - Страница 4
ROZDZIAŁ TRZECI
ОглавлениеLorraine czekała na Danę w hallu, nerwowo zaciskając dłonie. Na jej twarzy malował się lęk.
– Wiesz, moja droga – zaczęła – on wcale nie jest taki straszny, jak się wydaje, a ja nie mam nic przeciwko podniesieniu ci wynagrodzenia.
– Ależ to nie będzie potrzebne – zapewniła ją Dana. – Nie zrezygnowałabym, nawet gdyby mi pani za to zapłaciła. To byłaby rejterada, a dobra pielęgniarka nigdy nie wycofuje się z linii ognia.
Pani van der Vere powitała te słowa z widoczną ulgą.
– Och – tylko tyle zdołała wykrztusić.
– Rozumiem, dlaczego moje poprzedniczki tak szybko opuszczały ten dom – dodała Dana. – On ma niesamowity temperament, prawda?
Lorraine westchnęła.
– Tak, to prawda. Ślepota jest bardzo trudna do zniesienia dla mężczyzny do niedawna tak aktywnego na wielu polach jak mój pasierb. Intensywnie uprawiał sport; uwielbiał narty wodne, narciarstwo górskie i akrobacje lotnicze.
Pani van der Vere przedstawiła wizerunek mężczyzny, który lubił brawurę i ryzykowne życie, jak gdyby uważał, że nie jest ono na tyle cenne, by warto było je chronić.
– To niebezpieczne sporty – zauważyła Dana.
– Nawet bardzo. Prowadził taki styl życia, od kiedy jego żona zginęła w wypadku samochodowym. W dodatku on prowadził auto. Wydarzyło się to przed laty, ale od tego czasu nie jest tym samym Gannonem, którym był, kiedy wychodziłam za mąż za jego ojca.
– Ile miał lat, kiedy wzięliście ślub, jeśli można wiedzieć? – spytała Dana.
– Dziesięć. Matka Gannona zmarła przy narodzinach jego młodszego brata, a jego ojciec kochał ją do końca swojego życia. Byłam zaledwie substytutem. Troszczył się o mnie, to prawda, ale nie darzył mnie miłością, jak to było w przypadku pierwszej żony. – Odwróciła się, jakby w obawie, że bolesne wspomnienia uwidocznią się na jej twarzy. – Czy odpowiada ci pokój, moja droga?
– Jest śliczny. Bardzo mi się podoba – odparła szczerze Dana. – Z powodu roli, jaką mam odegrać, chciałabym się dowiedzieć, dlaczego lub w jaki sposób Gannon stracił wzrok. Pani Pibbs była bardzo dyskretna, nie zaznajomiła mnie ze szczegółami.
– W tym właśnie problem. – Lorraine poprowadziła Danę do saloniku. Usiadła w fotelu przy oknie, z którego rozciągał się widok na skaliste wybrzeże, a jej wskazała sąsiedni fotel. – Nie ma ściśle medycznej przyczyny jego ślepoty. Nazywa się ta przypadłość… Jakież to słowo? Aha, choroba idiopatyczna. Lekarz Gannona twierdzi, że może to być równie dobrze ślepota histeryczna, wywołana nagłym szokiem. Otóż znalazł się na łodzi motorowej, prowadzonej przez kobietę, która straciła nad nią panowanie – ciągnęła Lorraine. – Gannona wyrzuciło na nabrzeże pełne pociętych desek. To cud, że nie został trafiony w oczy, ale prawdopodobnie tego się spodziewał. Przekręcił się i tak silnie uderzył głową w nabrzeże, że powstała głęboka rana. Kiedy przywieziono go do szpitala, okazało się, że nie widzi.
– Domyślam się, że twojemu pasierbowi nie odpowiada pomysł, że to może być histeryczne porażenie nerwu wzrokowego – podsumowała Dana. – To całkiem prawdopodobne. Czy mniej więcej w tym okresie doznał urazu emocjonalnego?
– W każdym razie ja nic o tym nie wiem. Gannon jest bardzo zamknięty w sobie i niewiele mówi o życiu osobistym.
– Czy wychodzi z domu? – spytała Dana.
– Masz na myśli życie towarzyskie? Nie – odrzekła ze smutkiem Lorraine. – Zamyka się w gabinecie i dręczy przez telefon wiceprezesów.
– Wiceprezesów? – powtórzyła Dana.
– Firmy, której jest właścicielem. Wiem, że firma wprowadziła na rynek kilka nowych rewolucyjnych rozwiązań, a mój pasierb uchodzi za kogoś w rodzaju geniusza informatycznego. Jestem z niego bardzo dumna, ale muszę przyznać, że nie mam pojęcia, czym dokładnie się zajmuje.
– Dla mnie komputery to czarna magia – wyznała Dana. – Gdybym poprosiła Gannona, może zgodziłby się mnie trochę podkształcić. Kto wie, może w ten sposób przełamalibyśmy lody.
– Uważaj, żebyś się nie zawiodła – ostrzegła ją Lorraine. – Gannon akurat teraz nie przepada za kobietami. Był prawie zaręczony z kobietą, która prowadziła tę nieszczęsną motorówkę. Po wypadku ona go porzuciła. Może dlatego, że czuła się winna.
Do końca dnia Dana rozmyślała o tym, czego dowiedziała się od Lorraine. Życie Gannona nie było piknikiem, los dał się mu nieźle we znaki. Rzeczywiście, tak jak sugerowała pani Pibbs, czeka mnie wyzwanie, pomyślała. Pozwoliła podopiecznemu ochłonąć po ich pierwszym spotkaniu i dopiero wieczorem zaniosła mu tacę z posiłkiem. Zastała go w głębokim fotelu, ustawionym przy otwartym oknie wychodzącym na taras. W dali fale oceanu łagodnie uderzały o brzeg.
Odwrócił jasnowłosą głowę.
– Matka? – spytał.
– Raczej nie – odrzekła Dana.
Postawiła tacę na blacie dużego biurka, zauważając jednocześnie, że podopieczny zesztywniał na dźwięk jej głosu.
– Znowu? Myślałem, że już wyjechałaś do domu, siostro.
– I zostawiłam pana samego, panie van der Vere? Ależ to by było tchórzostwo.
Gannon znowu wojowniczo uniósł podbródek.
– Nie potrzebuję kolejnej pielęgniarki. Chcę, żeby mnie zostawiono samego.
– Proszę mi wierzyć, samotność nie jest dobra dla duszy. Dlaczego nie przespaceruje się pan po plaży i nie posłucha szumu fal i krzyku mew nad oceanem? Boi się pan mew, panie van der Vere? Ma pan piórofobię czy coś w tym rodzaju?
Gannon starał się zachować powagę, ale nie wytrzymał. Wybuchnął śmiechem, który jednak natychmiast stłumił.
– Nieustępliwa panna Steele o stalowej woli – powiedział. – Pasuje do pani to nazwisko.
– Nic podobnego. Jestem niczym pianka żelowa – skorygowała Dana, zdejmując pokrywki z pojemników z jedzeniem. – Proszę tylko powąchać te pyszne dania. Stek i tłuczone ziemniaki z sosem, domowe bułeczki, szparagi z masłem.
– Wszystko to, co lubię. Jak pani to załatwiła? Przekupując panią Wells? Ona nienawidzi zapachu szparagów.
– Tak też mi powiedziała, lecz ma wolny wieczór, więc ja je ugotowałam.
– Pani gotuje? – zdziwił się Gannon.
– Mieszkam sama, umarłabym z głodu, gdybym tego nie robiła. Jeśli pan nie da rady, to z przyjemnością pana nakarmię.
Gannon mruknął coś pod nosem, ale wstał i potykając się, podszedł do biurka.
Dana chwyciła go za rękę. Próbował się uwolnić, ale mocno go trzymała, zdecydowana nie pozwolić, żeby nad nią dominował.
– Ja tylko oferuję pomoc – powiedziała ze spokojem, patrząc na jego zagniewaną twarz – jak człowiek człowiekowi. Tak samo postąpiłabym w stosunku do innych potrzebujących wsparcia osób i myślę, że pan też by to uczynił, gdybyśmy się zamienili rolami.
Gannon zastanawiał się przez chwilę, ale przestał stawiać opór. Pozwolił podprowadzić się do fotela stojącego przy biurku. Zanim usiadł, położył duże dłonie na szczupłych ramionach Dany, a potem przesunął je w górę do jej szyi, twarzy i włosów. Kiwnął głową i usiadł w fotelu, w którym ledwo się mieścił.
– Myślałem, że jest pani niższa – zauważył po chwili, sięgając po kubek z kawą, który Dana postawiła w zasięgu jego dłoni.
– Faktycznie, jestem dość wysoka.
– W porównaniu ze mną jest pani niska, panno Steele. Jakiego koloru są pani włosy i oczy?
– Jestem blondynką, a oczy mam brązowe.
– Niecodzienne połączenie – stwierdził, biorąc w dłoń widelec i przewracając przy tym kubek z kawą. Natychmiast zaczął przeklinać.
– Proszę natychmiast przestać! – oburzyła się Dana. – Jeśli będzie pan nadal używał przy mnie takiego słownictwa, to za chwilę mnie tu nie będzie.
– Muszę pamiętać, żeby dobierać właściwe słowa, jeśli mam pani nie denerwować – powiedział ze złośliwą przyjemnością. – Taka pani pruderyjna, siostro?
– Nie jestem pruderyjna, lecz nauczono mnie, że wulgarny język świadczy o żałosnym ubóstwie słownictwa, i przyswoiłam sobie tę wiedzę.
Gannon wyglądał na zaskoczonego tą uwagą.
– Jestem mężczyzną z krwi i kości, panno Steele, nie mnichem – zauważył. – Czasem wymknie mi się jakieś nieparlamentarne słowo.
– Nigdy nie mogłam pojąć, dlaczego mężczyźni uważają, że używanie wulgaryzmów świadczy o ich męskości. Mam na ten temat odmienne zdanie. Ani niecenzuralne słowa, ani upijanie się czy brawura za kierownicą…
Gannon nie pozwolił Danie dokończyć zdania.
– Powinna pani wstąpić do klasztoru, siostro, bo najwyraźniej nie jest pani przygotowana do funkcjonowania w realnym świecie.
– Uważam, że realny świat jest bardzo brutalny, panie van der Vere. Ludzie mordują się nawzajem, znęcają się nad małymi dziećmi, wynajdują nowe metody zabijania, z przestępców robią bohaterów, w filmach dobry dramat zastępują tanią sensacją… Nudzę pana? Nie widzę niczego pociągającego w okrucieństwie. Jeśli to czyni mnie osobą oderwaną od rzeczywistości, to chyba faktycznie nią jestem.
– Zdumiewa mnie, że potrafi pani dotrzymywać towarzystwa biednym słabym śmiertelnikom, siostro, skoro jest pani najwyraźniej lepsza od całej reszty ludzkości – zauważył ironicznie Gannon, odchylając się w fotelu.
– Lepsza? – powtórzyła zdziwiona Dana.
– Nie czuje się pani lepsza? – zakpił. – Zastanawiam się, czy kiedykolwiek popełniła pani błąd. Nigdy nie kusiła pani miłość czy pożądanie, zachłanność lub ambicja?
Dana zaczerwieniła się i skończyła wycierać blat biurka.
– Raczej trudno byłoby uznać mnie za kandydatkę do konkursu piękności – odparła rzeczowo. – A nawet gdyby, to szczerze mówiąc, mężczyźni mnie nie interesują.
– Ileż jadu w małej siostrzyczce. Ktoś musiał panią boleśnie zranić.
– Nie jestem tu po to, żeby rozpracowywano moją psychikę – stwierdziła chłodno Dana. – Przyniosę panu drugi kubek kawy.
– A ja myślałem, że nie ucieka pani przed wrogiem – odparł.
Dana nie odpowiedziała, ponieważ już była za drzwiami.
Nowe otoczenie i obowiązki oraz utarczki słowne z niewidomym podopiecznym zaprzątały umysł Dany przez cały dzień, ale noc przywołała bolesne wspomnienia. Trudno było uwierzyć, że mama odeszła na zawsze.
Nie zapalając światła, Dana zasiadła przy oknie w swoim pokoju i zapatrzyła się przed siebie. Nawet nocą można było zobaczyć białe grzywy fal na spienionym oceanie. Dlaczego ludzie muszą umierać? Dlaczego tak nagle i niespodziewanie kończy się życie? Mama była przy niej przez lata wzrastania i dorastania, mogła z nią porozmawiać, zwierzyć się jej, poprosić ją o radę.
Rozwód rodziców nie był dla Dany zaskoczeniem, co nie znaczy, iż pragnęła ich rozstania, chociaż to małżeństwo okazało się pomyłką. Od najwcześniejszych lat była świadkiem wybuchających między rodzicami awantur przeplatanych cichymi dniami. Na szczęście miała wspaniałych dziadków, u których spędzała każde lato. Należąca do nich farma stała się jej azylem, kiedy jako nastolatka, w trudnym okresie dojrzewania, nie czuła się dzieckiem chcianym i kochanym.
Nawet teraz, po przedwczesnej śmierci mamy, nic się nie zmieniło w jej kontaktach z ojcem. Westchnęła z goryczą. Może sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby była chłopcem, synem, którego być może bardzo pragnął, ale równie dobrze mogłoby to niczego nie zmienić.
Wstała i przebrała się do snu. Jedno jest pewne, pomyślała ze łzami w oczach, została sierotą. Równie dobrze mogłaby nie mieć obojga rodziców, bo w życiu jej ojca najwyraźniej nie ma dla niej miejsca. Ponowne małżeństwo Jacka nie stało się dla niej szczególną traumą, gdyż nigdy nie nawiązali serdecznego kontaktu. Co innego nagła utrata matki. Nie dość, że w dramatycznych okolicznościach, to w dodatku po szokującym wyznaniu, że skończy ze sobą z powodu dojmującego poczucia osamotnienia po ślubie byłego męża. Ten ciężar był dla Dany nie do udźwignięcia.
Zgasiła lampkę i wsunęła się pod kołdrę. Och, mamo, łkała cicho. Dlaczego musiałaś odejść i zostawić mnie samą? Teraz nie mam nikogo!
Łzy wsiąkały w poduszkę. Płakała z żalu za matką, która nieodwołalnie odeszła, i za ojcem, z którym nigdy nie była blisko. Płakała nad przyszłością, która rysowała się samotna i ponura. Nie było nikogo, kto by ją utulił i pocieszył.
Następnego ranka Dana pospieszyła ze śniadaniem na piętro, do pokoju podopiecznego. Zastała go siedzącego na krześle na balkonie. Wiatr igrał z jego gęstymi, lekko falowanymi jasnymi włosami. Zastanawiała się, ile kobiet wsuwało w nie palce, mierzwiło je i gładziło.
– Śniadanie! – zawołała wesoło, stawiając tacę na wystawionym na balkon stoliku. Zarówno stolik, jak i krzesła były wykonane z kutego żelaza pomalowanego na biało.
Gannon wykonał półobrót i zwrócił na nią jasnoszare niewidzące oczy. Miał na sobie brązowe spodnie i koszulę w różnobarwny wzór z przewagą szarości harmonizujący z jego jasnymi włosami.
– Musi pani być od rana tak nieprzyzwoicie radosna? – spytał z jawnym niezadowoleniem. – Dopiero zaczął się dzień, jeszcze nie piłem kawy i jestem nieprzychylnie nastawiony do całego świata.
– Filiżanka kawy pomoże panu go pokochać? W takim razie łatwo pana zadowolić.
– Nie bądź taka cwana, Joanno d’Arc – odparował. Oparł długie nogi na przeciwległym krześle i westchnął ciężko. – Do kawy proszę nalać śmietanki i wsypać cukru. A co ze słodkimi bułeczkami?
– A czemu nie to, co przyniosłam? – spytała Dana. – Jajka na bekonie są pożywniejsze, zawierają białko.
– Wolę słodkie bułeczki.
– A ja dom na Riwierze i labradora o imieniu Zorro. Tyle że nie zawsze dostajemy to, czego pragniemy, prawda? – Dana energicznie postawiła na stoliku talerz i obok z trzaskiem rzuciła sztućce.
– Kto jest tu szefem, złotko, ty czy ja? – Twarz Gannona wykrzywił grymas.
– Oczywiście, że ja, i proszę nie nazywać mnie złotkiem. Chciałby pan, żebym opisała panu, co jest na talerzu?
– Nie obiecuję, że będę słuchał – odparł ponuro.
Pochylił się, sięgnął po filiżankę i podniósł ją, podczas gdy Dana mówiła, co znajduje się na talerzu.
– Dlaczego nie mogę nazywać pani złotkiem? – spytał, kiedy odwróciła się, żeby wejść do pokoju.
Zatrzymała się i spojrzała na niego.
– To nieprofesjonalne – wyjaśniła po krótkiej chwili.
Gannon zmusił się do uśmiechu.
– Racja – przyznał. – Jest pani blondynką, więc wyobraziłem sobie, że pani włosy są koloru złota. A może są platynowe?
– Zgadł pan – odparła odruchowo Dana.
– Długie?
– Tak, ale je upinam.
– Boi się pani, że jakiś mężczyzna mógłby utożsamiać luźno puszczone włosy ze swobodą moralną, siostro? – spytał drwiąco.
– Proszę nie kpić z moralności, z łaski swojej – rzekła oficjalnym tonem Dana. – Niektórzy z nas są na tyle staroświeccy, że mogą się poczuć urażeni.
Z tymi słowami oddaliła się, a za nią rozległ się stłumiony śmiech.
Po południu Gannon oznajmił Danie, że życzy sobie się przejść plażą, wypowiadając to takim tonem, że jego macocha aż wstrzymała oddech. Dana uśmiechnęła się z satysfakcją, wzięła go za łokieć i sprowadziła ze schodów. Zaczynała lubić nową pracę.
– Dlaczego zmienił pan zdanie? – spytała, prowadząc podopiecznego wzdłuż brzegu.
– Uznałem, że zanim mnie pani opuści, nie zaszkodzi skorzystać z pani kompetencji – odrzekł.
Dana rzuciła mu zaciekawione spojrzenie.
– Dlaczego miałabym pana opuścić?
– Może nie dam pani wyboru. – Włożył wolną rękę do kieszeni i mięśnie mu się napięły. – Nie jestem łatwym człowiekiem. Nie przyzwyczaiłem się do ślepoty, a mój charakter nie należy do najbardziej układnych.
– Od kiedy ma pan ten problem? – spytała, naśladując ton słynnego wiedeńskiego psychiatry, Zygmunta Freuda, którego sfilmowaną biografię miała okazję obejrzeć.
Gannon zaśmiał się, domyślając się, o kim mowa.
– To nie charakter jest problemem, tylko reakcja ludzi na jego przejawy – wyjaśnił.
– Och, ma pan na myśli te żenujące zachowania, takie jak nurkowanie pod ciężkie meble czy ucieczka, gdzie pieprz rośnie, gdy tylko pojawi się pan w drzwiach? – zauważyła kpiąco Dana.
– Jak taki słodki głosik może być tak sarkastyczny – zdziwił się Gannon i nagle chwycił Danę za rękę, przytrzymując, gdy odruchowo się cofnęła. – Nie, nie, siostro, przecież ma mnie pani prowadzić. Miękka dłoń, a taka silna jak na to, że drobna.
– Za to pańska jest duża.
Dotyk silnych ciepłych palców Gannona sprawił, że Dana zaczęła szybciej oddychać. Usiłowała się uwolnić z jego uścisku, ale nie zdołała.
– Spadek po moim holenderskim ojcu – rzekł. – Był wysokim mężczyzną.
– Pana też nie sposób uznać za karła – stwierdziła.
Gannon zachichotał.
– Liczę metr dziewięćdziesiąt w skarpetkach.
– Grał pan kiedyś w koszykówkę? – spytała Dana dla podtrzymania rozmowy.
– Nie. Nie lubię sportów zespołowych. Lubiłem narty i szybką jazdę samochodem. Brałem udział w wyścigach. Co roku wyprawiałem się do Europy na Grand Prix, ale to zamknięta karta. Nigdy już nie usiądę za kółkiem, o ściganiu się nie wspominając.
– Musi pan przestać myśleć o stanie swojego wzroku jako nieodwracalnym i permanentnym.
– Czyżby macocha także pani wcisnęła bajeczkę o mojej histerycznej ślepocie? – zapytał, zatrzymując się i stając twarzą w twarz z Daną. Położył dłonie na jej barkach. – Wydaję się pani człowiekiem skłonnym do histerii, siostro?
– To nie ma z tym nic wspólnego, panie van der Vere. Jestem pewna, że lekarz to panu wyjaśnił. Chodzi o porażenie nerwu wzrokowego – odparła Dana.
– Jestem ślepy – podkreślił Gannon, akcentując z rozmysłem każde słowo. – To nie histeria, tylko fakt – dodał, wzmacniając uścisk na barkach Dany.
– Tak, ale czasowo. – Stała bez ruchu, obserwując jego zagniewaną twarz, zdecydowana nie okazywać strachu. – Jest rzeczą znaną, że mózg płata nam figle. Zobaczył pan odłamki tuż przed oczami i został pan uderzony, po czym stracił pan przytomność. Możliwe, że pańskie…
– Niemożliwe – zaoponował i ścisnął jej bark tak, że krzyknęła. – Oślepłem, bo uderzyłem się w głowę. Lekarze nie potrafili określić dokładnej przyczyny, wymyślili więc histerię, żeby uratować własne ego.
Nie sposób przekonać kogoś, kto nie chce być przekonany, stwierdziła w duchu Dana i powiedziała ze spokojem:
– Panie van der Vere, sprawia mi pan ból.
Gannon natychmiast rozluźnił palce, po czym przesunął dłonie na ramiona Dany i pogładził je przez cienki rękaw białego uniformu.
– Przepraszam, nie zamierzałem tego zrobić. – Wyraźnie się speszył. – Panno Steele, czy wbrew nazwisku łatwo wywołać u pani ból?
– Owszem, łatwo – przytaknęła Dana.
Gannon stał tuż przy niej. Bijące od niego ciepło i zapach silnie na nią oddziaływały. Patrzyła wprost na niego. Podobała się jej ta twarz – wydatny nos, sterczące brwi i błyszczące jasne oczy. W dalszym ciągu powoli i zmysłowo gładził jej ramiona.
– Ile ma pani lat? – spytał ni stąd, ni zowąd.
– Dwadzieścia cztery – odrzekła, z trudem łapiąc oddech.
– A wie pani, w jakim wieku ja jestem?
Dana zaprzeczyła ruchem głowy, zanim sobie uświadomiła, że przecież on nie może tego widzieć.
– Nie – odparła.
– Trzydzieści siedem. Jestem prawie o trzynaście lat starszy od pani.
– Niech to pana nie niepokoi. Miałam zajęcia z geriatrii – powiedziała, siląc się na łobuzerski ton.
Gannon uśmiechnął się szeroko po raz pierwszy, od kiedy się poznali. Szczery uśmiech odmienił go, zniknął posępny wyraz twarzy. Dana pomyślała, że ten mężczyzna może się okazać uroczy.
– Naprawdę, święta Joanno? – Zachichotał. – Była pani kiedyś mężatką?
– Nie.
– Nie trafiła się okazja? – Gannon przechylił głowę i uniósł jedną brew.
Dana oblała się rumieńcem.
– Jeśli czyni mi pan z tego zarzut, panie van der Vere, to muszę wyjaśnić, że mam raczej staroświeckie poglądy. Nie czuję się lepsza od innych, tylko po prostu nie wierzę w powierzchowne związki. W dzisiejszych czasach to nie są popularne poglądy.
– Innymi słowy, powiedziała pani „nie” i na tym się skończyło, czy tak?
Był tak bliski prawdy, że Dana aż otworzyła usta ze zdziwienia.
– Cóż, tak – przyznała.
– Cnota sprzyja samotności, prawda? – Ujął twarz Dany w dłonie, zanim się zorientowała, co on zamierza. – Chcę tylko poznać kształt pani twarzy – uspokoił ją – proszę się niczego nie obawiać.
Dana nie chciała jednak, żeby wyczuł długą bliznę na jej policzku, i odwróciła się tak gwałtownie, jakby ją uderzył.
Twarz Gannona natychmiast przybrała poprzedni wyraz.
– Czy dotyk jest aż tak intymny? – spytał. – Jeśli panią uraziłem, to przepraszam.
– Nie jestem urażona – odrzekła, odsuwając się od niego, bo silnie odczuła bliskość Gannona. – Po prostu nie lubię, jak ktoś mnie dotyka, panie van der Vere.
– Naprawdę? – Gannon uniósł brwi. – Czy mogę zauważyć, że ma pani więcej zahamowań niż to normalne u kobiety w pani wieku?
– Czy mogę zauważyć, że wolę moje zahamowania niż pański charakter? – odparowała.
Gannon mruknął coś pod nosem, odstąpił dwa kroki, stanął bokiem i powiedział:
– W każdym razie pochlebia pani sobie, myśląc, że moje pytania są podyktowane czymś więcej niż ciekawością. Trudno, żebym stracił głowę dla kogoś, kogo nawet nie mogę zobaczyć.
To proste stwierdzenie okrutnie przypomniało im o jego ślepocie. Dana była na siebie zła, że tak gwałtownie zareagowała, nie pozwalając Gannonowi na poznanie kształtu swojej twarzy, ale zdecydowanie wolała, by nie wyczuł blizny. Była to skaza na jej urodzie, która czyniła ją znacznie bardziej wyczuloną niż zwykle na niedostatki własnego wyglądu.
Gannon ruszył dalej wzdłuż brzegu, wyraźnie słabnąc.
– Podejdzie pani, siostro, czy chce pani ujrzeć, jak padam na twarz w morską pianę? – spytał szorstkim tonem.
– Proszę nie wpędzać mnie w poczucie winy, panie van der Vere. – Dana wzięła go za łokieć. – Nie będę przepraszać za to, że jestem sobą.
– A czy ja o to prosiłem? – Westchnął ciężko. – Nienawidzę ślepoty.
– Tak, wiem.
– Czyżby? Przecież uważa pani, że cierpię jedynie na histerię. W takim razie skąd współczucie w pani głosie?
– Może zechciałby pan wreszcie spróbować zrozumieć, co znaczy ten termin! – zirytowała się Dana. – A może woli pan rozkoszować się swoim czasowym schorzeniem? Czy sprawia panu przyjemność dokuczanie innym tylko dlatego, że nie chce pan sam sobie pomóc ani przyjąć pomocy?