Читать книгу Sekret Elizy. Auschwitz - płatna miłość - Dominik W. Rettinger - Страница 7

1

Оглавление

Przedziwny był zachwyt, który odczuwała Anna, patrząc na bezlitosne wydmy i roztopione w drgającym powietrzu domy z płaskimi dachami. Słońce, powietrze i brunatny piasek zlewały się w dręczącą, bolesną magmę, odbierały nadzieję płucom, oczom i udręczonej skórze. Wytrzymanie następnej minuty wydawało się próbą ponad siły, potem nadchodziła kolejna minuta i kolejna, równie niemożliwe, absurdalne.

Przez całe życie otwarta przestrzeń oznaczała rozległą, niekończącą się zieleń. Tutaj wdzierała się do mózgu promieniejąca żarem nagość, żądała uległości, za odmowę groziła szaleństwem. Czas przestawał istnieć, zazdrośnie strzegł pierwotnych form życia, tajemnic plemion, które tysiące lat temu rozpoczęły wędrówkę człowieka. Oślepiające światło niosło oczyszczenie, bez oszustwa, do ostatniej bielejącej na piasku kości. Położyć się, przestać myśleć, poddać się potężnej woli pustyni. Taką ujrzał ją Stwórca, kiedy powiedział: stań się!

– Kajfa haluk?

Ocknęła się z odrętwienia i spojrzała na palestyńskiego kierowcę, który odwrócił się do niej z uśmiechem na pomarszczonej, brązowej twarzy.

– Jak czujesz się ty? – przetłumaczył niezdarnie na angielski.

Nie przeszkodziło mu to ominąć łukiem poganiacza i trzy osły, jakby starym chevroletem kierowała wyższa siła. Kilka wychudzonych psów nagrodziło samochód szczekaniem, tuman kurzu zasłonił poganiacza i osły; wszystko mijało jak senna zjawa, prawdziwe było tylko cierpienie. Ma przeszło siedemdziesiąt lat, jest zmęczona i zrezygnowana, czego szuka w kraju proroków i mesjaszy? Czy można uratować tu czyjeś życie? Nadzieja rozmywała się w upale, stawała się złudzeniem umysłu.

Palestyńczyk nie przejął się jej milczeniem, z pogodnym uśmiechem pogłośnił radio i zaczął nucić monotonną, arabską piosenkę. Anna z wysiłkiem uniosła rękę, brudną chustką rozmazała na twarzy pot. Kierowca gestem dłoni przy ustach zademonstrował picie.

– Woda, dużo woda. Ty pijesz.

Sięgnął do schowka, wyciągnął butelkę z ciemnego szkła i podał ją nad oparciem fotela. Anna chwilę patrzyła na brudne szkło z mętną wodą w środku, potem pokręciła głową.

– Niedobrze – zmartwił się Palestyńczyk.

Przytknął butelkę do ust i wypił kilka łyków, jakby chciał się upewnić, że zrozumiała jego intencję. Anna odwróciła wzrok, spojrzała na rozpaloną pustynię. Kierowca westchnął z rezygnacją, schował butelkę do schowka i zaczął znowu nucić słowa piosenki z radia. Zapewne mówiła o miłości, bo jego oczy stały się marzycielskie, a głos rozbrzmiewał słodyczą.

Chevrolet kołysał się na wyboistej drodze, skrzypiał zużytymi resorami, zostawiał za sobą szeroką smugę kurzu, która długo unosiła się w nieruchomym powietrzu.

* * *

Jednopiętrowe budynki z blaszanymi dachami otaczały z trzech stron rozpalony słońcem dziedziniec. Mężczyźni i kobiety w zielonych, spłowiałych drelichach palili papierosy w cieniu ścian, kręcili się przy zakurzonych wozach bojowych, grali w piłkę, wylegiwali się na leżakach. Niektórzy świecili białymi bandażami. Wojna zakończyła się, ale w każdej chwili mogli zostać wysłani do udaremnienia następnych ataków nieprzyjaciela. W ich postawie i ruchach wyczuwalna była znużona gotowość do walki i zabijania; bez chwały i nadziei, które towarzyszą niedoświadczonym rekrutom.

Chevrolet zatrzymał się przed bramą, owiał kurzem trzech nieruchomych wartowników, lufy ich karabinów wymierzone były w głowy kierowcy i pasażerki. Palestyńczyk nie zdradzał niepokoju, ale jego ruchy stały się powolne i ostrożne; przekazywał żołnierzom, że jest świadomy zagrożenia i godny zaufania. Wysiadł, otworzył tylne drzwi, podał Annie rękę i pomógł wydostać się z taksówki.

– Ja zostać tutaj – powiedział głośno i pokazał ręką brunatną ziemię pod stopami. Wykonał gest podnoszenia butelki, nagląco i z niepokojem. – Ale ty pijesz.

Anna przytaknęła z wdzięcznością, potem weszła do małego budynku wartowni. Jeden z wartowników odprowadził ją pod lufą karabinu, drugi nie przestawał mierzyć w kierowcę.

Za niskim stołem siedział dwudziestoletni podoficer w rozpiętej na piersiach koszuli. Nie podniósł się ani nie odezwał. Dziewczyna w zielonym mundurze opierała się o parapet okna, przewieszony przez ramię pistolet maszynowy wycelowała w przybyszkę. Anna bez słowa położyła przed podoficerem złożoną kartkę papieru. Podniósł ją, rozwinął i w milczeniu przeczytał, potem skinął przyzwalająco głową. Dziewczyna oderwała się od okna, otworzyła drzwi na dziedziniec koszar.

Wyszły z wartowni. Słońce oślepiło Annę, unieruchomiło na kilka sekund; dziewczyna zatrzymała się i czekała z obojętnym zrozumieniem w oczach. Ruszyły w stronę środkowego budynku. Mijani żołnierze rzucali krótkie spojrzenia i odwracali wzrok. Anna odniosła wrażenie, że sprawdzają, czy jest matką lub babką wezwaną do dowództwa, aby dowiedzieć się szczegółów śmierci któregoś z nich; jej udręczona, smutna twarz pasowała do tej roli.

Weszły do budynku, minęły krótki korytarz. Dziewczyna zatrzymała się za progiem pustego pokoju, ruchem głowy pokazała dwa krzesła i stół. Anna położyła torebkę na blacie stołu, usiadła na jednym z krzeseł. Dziewczyna skinęła głową, cofnęła się na korytarz i zamknęła drzwi.

Anna zastygła w bezruchu. Szare ściany pochłaniały przefiltrowane przez żaluzje pręgi światła, nieruchome powietrze nie paliło jak na zewnątrz, pozwalało swobodniej oddychać. Z dziedzińca dobiegały stłumione okrzyki grających w piłkę, o szyby okien obijały się z cierpliwym brzęczeniem muchy.

Po kilku minutach otworzyły się drzwi, do pokoju wszedł trzydziestoletni oficer z dystynkcjami kapitana. Był średniego wzrostu, miał szczupłą twarz i krótkie czarne włosy, inteligentne oczy patrzyły obojętnie przez okrągłe, metalowe oprawki okularów. Postawił na stole oszronioną karafkę z wodą i szklankę.

– Danke – powiedziała Anna i poprawiła się: – Thank you.

Oficer skinął głową.

– Ma pani pół godziny – powiedział po niemiecku.

Odwrócił się i wyszedł z pokoju. Anna chwyciła karafkę, nalała pełną szklankę wody i wypiła dużymi łykami, prawie się dławiąc. Zimny strumień wypełnił ciało, dotarł do głowy; powoli znikał dławiący ciężar. Napełniła znowu pustą szklankę.

Kiedy przytknęła ją do ust, drzwi się otworzyły, do pokoju weszła dziewczyna w drelichowych spodniach i T-shircie piaskowego koloru. Miała dwadzieścia dwa lata, delikatne rysy sprawiały, że jej twarz wyglądała młodziej, w dziwnym kontraście z oczami, które robiły wrażenie postarzałych. Usiadła na krześle po drugiej stronie stołu i spojrzała pytająco, bez zainteresowania.

Anna przyglądała się jej z ustami bezwiednie otwartymi ze zdumienia. Znała te rysy od wielu lat, miała wrażenie, że patrzy w lustro, choć w innej epoce. Dziewczyna skrzywiła się w grymasie niechęci.

– Słucham, o co chodzi? – spytała spokojnym głosem, po angielsku.

Anna odstawiła pełną szklankę, przez kilka sekund szukała słów.

– Nazywam się Anna Steinhoff. Mogę ci mówić po imieniu? Znasz niemiecki?

W jej głosie czytelna była nadzieja na lepsze zrozumienie w rodzimym języku. Dziewczyna nie zareagowała, czekała z obojętnym wyrazem oczu.

Dzieliła je przepaść, pięćdziesiąt lat, obcość przeżyć, innych wojen; jaką więc Anna miała szansę dotrzeć do tej dalekiej dziewczyny? Nie pokazała po sobie rozczarowania, mówiła dalej po angielsku:

– Szukałam twojej matki. Adwokat mojego syna, on cię znalazł.

Zapadło milczenie. Dziewczyna zawahała się, spojrzała Annie w oczy i spytała po niemiecku:

– Po co?

Anna spróbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej tylko grymas niepokoju.

– Jesteś Edyta, prawda?

Dziewczyna zacisnęła usta, nie odpowiedziała.

– Wolfgang, mój syn… Zetknął się z twoją matką. W czasie wojny – mówiła dalej Anna, szukając słów, jakby niemiecki nagle stał się zbyt trudnym językiem.

Spojrzenie Edyty stało się wrogie, ostrzegało przed ciągnięciem tego tematu. Anna nabrała głęboko powietrza, powiedziała z całą odwagą i nadzieją, z jaką tu przyjechała:

– Trzy miesiące temu Wolfgang został aresztowany, ktoś go rozpoznał.

Zawahała się i zamilkła. Edyta chwilę siedziała bez ruchu, potem drgnęła, jakby chciała wstać. Zatrzymał ją głos Anny, cichszy i wypełniony bólem.

– Wolfgang walczył na froncie, z Rosjanami, jak jego ojciec. Adwokat mówi, że może go uratować… ochronić przed wyrokiem tylko twoja matka, Eliza.

Anna sięgnęła do torebki, wyjęła biało-czarną fotografię i położyła na blacie. Dziewczyna patrzyła z hamowanym wzburzeniem na zniszczoną, spuchniętą twarz mężczyzny po pięćdziesiątce.

– Mój syn – powiedziała cicho Anna. – Nie doszedł do siebie, uzależnił się od alkoholu. Nie wierzę, że był w stanie kogoś skrzywdzić.

Przerwała, rozejrzała się bezradnie, jakby szare ściany pokoju mogły podsunąć jej potrzebne słowa.

– Nie zostało mu wiele życia. Nie mam nikogo, mój mąż zginął… Więzienie zabije Wolfganga, brak alkoholu go zabije.

Zamilkła znowu; pragnęła, aby każde słowo zapadło w umysł słuchającej.

– Gdzie jest twoja matka? Znasz historię jej i Wolfganga? On mówi: znajdź Elizę! Tylko tyle.

W nagłym odruchu odwagi wychyliła się i chwyciła opartą o blat dłoń dziewczyny.

– Byłaś na wojnie, widziałaś ten koszmar… Co się dzieje z ludźmi. Jeśli jest jakaś nadzieja, matka ci opowiedziała, proszę cię… Przyjedź do Niemiec, złóż zeznanie. Błagam!

Edyta zdecydowanym ruchem cofnęła dłoń. Podniosła się, jej twarz pobladła, patrzyła na Annę, hamując złość i obrzydzenie. Wydawało się, że powie coś agresywnie albo zacznie krzyczeć. Opanowała się, odwróciła i wyszła z pokoju.

Anna skamieniała, potem opadła na oparcie krzesła, z oczami pełnymi łez. Siedziała bez ruchu, czuła, jak powoli znika nadzieja, mija napięcie. Niepotrzebnie tu przyjechała, bez sensu wierzyła, że potrafi wzbudzić współczucie.

Otworzyły się drzwi, wszedł ten sam oficer, stanął po przeciwnej stronie stołu. Rzucił wzrokiem na fotografię, potem spojrzał na Annę.

– Coś jeszcze możemy dla pani zrobić?

Pokręciła głową, starała się nadać głosowi brzmienie wdzięczności.

– Dziękuję – powiedziała. – Dobrze, że wygraliście waszą wojnę.

Oficer pokazał gestem ręki drzwi.

– Żołnierz odprowadzi panią do bramy. Do widzenia.

Anna sięgnęła do torebki, wyjęła wizytówkę hotelu w Jerozolimie, położyła na stole.

– Przekaże pan to Edycie? Tam się zatrzymałam. Bardzo proszę.

Zrobiła to bez zastanowienia. Wydało jej się, że ujrzała cień zrozumienia w oczach dziewczyny, kiedy mówiła o śmierci męża i chorobie syna. Ten naród, jak żaden inny poznał, co oznacza samotność po utracie bliskich.

Oficer nie dotknął wizytówki, odwrócił się, stanął w otwartych drzwiach. Anna wstała, skinęła mu głową i wyszła z pokoju.

* * *

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Sekret Elizy. Auschwitz - płatna miłość

Подняться наверх