Читать книгу Pieśń o Warszawie - Dominika Tarczoń - Страница 5

Prolog

Оглавление

Dziewczynka przypominała raczej roztrzaskany posąg niż trupa. Betonowe płyty, na które spadła, oblał krwawy deszcz. Krew chlusnęła z pękniętej czaszki i popłynęła przez czoło, oczy i policzek na zakurzony beton. I oczy! Te oczy, nienaturalnie wytrzeszczone w strachu i zdziwieniu – ostatnich emocjach, jakie musiała czuć Sawa, nim spadła z krawędzi tunelu. Nim ktoś pomógł jej spaść.

Obserwował przez chwilę jej martwe ciało. Czy to nie dziwne, że umarła w pozycji embrionalnej? Czy nie powinna mieć rozrzuconych kończyn, rozbitych zębów? Ale nie, jej ręce, jej zęby – wszystko wydawało się być w porządku. Jakby spała. Z tą różnicą, że jej ciało okrył całun białego pyłu upstrzonego kropelkami krwi. I ta twarz, która zdawała się patrzeć przez niego, w dal…

Nagle martwe gałki oczne poruszyły się, zajrzały do wewnątrz czaszki, wróciły na miejsce i skierowały wzrok wprost na niego. Jasnoniebieskie tęczówki, które tak dobrze znał, a które teraz wyglądały jak dwie zimne kałuże.

– Bu! – szepnęły martwe usta i Oskar zaczął bardzo szybko spadać w dół, w długi, czarny tunel.

Obudził się zlany potem. Chciałby, żeby to był stary szczur z kolacji, zmęczenie albo efekt kolejnej bitki, ale w głębi duszy wiedział, że koszmary nawiedzają go, bo zabił człowieka.

Pieśń o Warszawie

Подняться наверх