Читать книгу Sekrety pani pułkownikowej - Dorota Ponińska - Страница 7
Rozdział 2
ОглавлениеFrania Ozorek po wyjściu swojej pani nasłuchiwała. Gdy tylko stukot dorożki oddalił się i wiadomo było, że pani nie wróci po żaden zapomniany drobiazg, poszła do sypialni państwa i oddała się swojej największej przyjemności – oglądaniu i dotykaniu sukien pani Natalii. Otworzyła przepastną szafę, zaczęła wdychać lekki konwaliowy zapach. I po raz kolejny odczuła ogromną wdzięczność dla wyroków Opatrzności za to, że mogła odmienić swój los, że zamiast zapachu gnojówki, wódki i potu może w pracy wąchać konwalie. Wyciągnęła czerwoną rękę i grubymi palcami pogładziła te cuda: śliskie, lśniące materie lejące się z wieszaków jak szklista woda w strumyku. Jedne białe jak śnieg, inne modre jak niebo, jeszcze inne liliowe jak bzy. Albo i czarne jak smoła, te na wieczór. Całe życie pani Natalii wydawało się Frani bajkowe, ale te śliskie, leciutkie sukienki to już uważała za istne cuda!
Kiedy Frania była dziewczynką i mieszkała na wsi koło Ciechanowa, miała tylko dwie sukienki – jedną na zimę, drugą na lato, obie brązowe, trochę szorstkie. A i te donaszała po starszej siostrze, Gieni. Więc teraz ta szafa pełna pachnących sukien, w cudnych kolorach i z takiej leciutkiej, delikatnej materii, była dla niej jak wejście do rajskiego świata, w którym się znalazła. Po prawdzie to raczej pani Natalia żyła w tym rajskim świecie. Ona, Franciszka Ozorek, była tu tylko służącą do wszystkiego. Ale co nieco i na nią spływało. Choćby ta piękna nowa willa, w której mogła mieszkać. Wprawdzie sypiała w kuchni na rozkładanym łóżku polowym, ale mogła spać sama, a nie z dwiema siostrami, jak w domu. I nie wolno jej się było kąpać w państwa łazience, mogła ją tylko sprzątać. Ale przecież miała w kuchni miskę do mycia i zlew, a nawet szare mydło. I ten cud techniki – bieżącą wodę w kranie, więc nie musiała targać wody ze studni ani z ulicznego hydrantu. Ach, życie w mieście było takie wygodne! I chociaż pracowała od świtu do nocy, to za nic na świecie nie chciałaby powrócić do swojego rodzinnego domu na wsi.
Zresztą, do czego tu wracać? Do pracy w polu ponad siły, do pleców wiecznie bolących od schylania się i dźwigania? Do głodu na przednówku? Do pijanego ojca, który się wiecznie awanturuje, a często i bije pasem na oślep, wrzeszcząc, że na co tyle dziewuch w chałupie, jak mu parobka silnego potrzeba. Ale parobka nie było, były tylko trzy siostry i zalękniona, schorowana matka. Cztery kobiety poniżane i tyranizowane przez jednego mężczyznę.
To starsza siostra, Gienia, zbuntowała się pierwsza. Po tym jak ojciec sprał ją do krwi. Matka kazała jej wtedy wydoić krowę i zanieść mleko na sprzedaż do żydowskiego sklepu. Gienia wydoiła, napełniła ciepłym mlekiem dwie kanki i poszła boso, bo jedyne buty oszczędzała na niedzielę do kościoła. W piaszczystej drodze była dziura, bosa noga w nią wpadła, Gienia się przewróciła, naczynia z mlekiem wypadły jej z rąk, mleko się rozlało i wsiąkło szybko w suchy piach. Dziewczyna się rozpłakała, trochę z powodu rozlanego mleka, a trochę z powodu bolącej i spuchniętej nogi. Ledwo dokuśtykała z powrotem do domu, wlokąc puste kanki.
– Pieniądze gdzie? – Ojciec łypnął na nią groźnie już od progu.
– Ni ma… – mruknęła Gienia i ciężko opadła na drewniany zydel.
– A mleko gdzie?! – wrzasnął.
– Też ni ma… – jęknęła żałośnie. – Rozlało się.
Czerwona twarz ojca pokryta siwą szczeciną wykrzywiła się w grymasie wściekłości. Powoli rozpiął swój pas i podszedł do niej. Frania pamiętała, że wyglądał, jakby miał ją zamordować. „To tylko mleko”, chciała mu powiedzieć, ale bała się odezwać. Bała się tej dzikości w jego oczach.
– Ty darmozjadzie! Ty tłuku! Ty głupia, leniwa dziewucho! Ty pokrako jedna! – Z każdą obelgą ojciec walił ją na oślep skórzanym pasem i wrzeszczał coraz głośniej. Czekał przecież na pieniądze na swoją wieczorną porcję wódki w karczmie. Może Gienia by uciekła z chałupy przed jego ciosami, gdyby nie ta noga – spuchła jak balon i bolała przy każdym poruszeniu, więc tylko kuliła się w sobie i zasłaniała głowę rękami.
Matka patrzyła na to z wyrazem niemej udręki i zarazem bezsilności w oczach, nauczona doświadczeniem, że opór tylko pogorszy sprawę i podsyci furię męża. Dwie zaś młodsze siostry chciały wtopić się w ścianę, zniknąć jak cień, przestać istnieć, nie widzieć krwi i nie słyszeć krzyków.
Tamtego dnia coś się w Gieni przełamało. Nie odezwała się więcej do ojca. A po paru dniach, kiedy wieczorem poszedł do karczmy, powiedziała do matki i sióstr:
– Nie zniosę tego dłużej. Nie będę tak żyć!
Matka popatrzyła na nią z lękiem i zdumieniem, jakby nie wierzyła, że inne życie jest w ogóle możliwe.
– Co ty, córuś?
– Nie będę tak żyć – powtórzyła twardo. – Jadę do miasta.
– Do Ciechanowa? – zapytała z lękiem matka.
– A co mi robić w Ciechanowie? Do Warszawy!
Teraz wszystkie trzy popatrzyły na nią z podziwem. Żadna z nich nie widziała nigdy stolicy, nawet ojciec tam nie był.
– A jak tam pojedziesz? – Matka aż usiadła z wrażenia. Patrzyła na córkę szeroko otwartymi oczami, zdumiona bezbrzeżnie samą możliwością takiej odmiany losu.
– Byłam u księdza. On mi pomógł. Jego znajomy ksiądz w Warszawie szuka gospodyni. To pojadę.
Gienia wyprostowała się, a nawet uniosła głowę, jakby ją rozpierała duma z tego, że znalazła sposób na taką radykalną odmianę życia. I odwagę w sobie.
– A pieniądze na bilet?
– Ksiądz pożyczył.
I ku zdumieniu rodziców i sióstr Gienia pojechała. To znaczy najpierw poszła pieszo dwadzieścia kilometrów do Ciechanowa, a stamtąd pojechała koleją do Warszawy. I przepadła. Na rok.
Frania bardzo za nią tęskniła, chociaż miały teraz z Antosią więcej miejsca w łóżku, ale też więcej roboty w chałupie, w obejściu i na polu. „Żeby chociaż list przysłała…”, myślała. Ale jak, skoro ani matka, ani żadna z córek nie umiały czytać i pisać? We wsi była wprawdzie czteroklasowa szkoła, ale tylko niektórzy gospodarze posyłali tam swoje dzieci, zwłaszcza synów. Najbardziej chciała do niej chodzić najmłodsza Antosia, prosiła o to rodziców, lecz ojciec tylko się śmiał i mówił:
– Po co takim głupim dziewuchom umieć czytać i pisać, niech lepiej łapią za miotłę i klepisko zamiotą albo ogród wypielą, a nie będą czas marnotrawić w szkole.
W tym nawet matka go poparła:
– Kto się zna na piśmie, ten się do piekła ciśnie! – wygłosiła ludowe porzekadło.
Więc żadna z sióstr Ozorek nie poszła do szkoły i Gienia listu z Warszawy nie mogła im przysłać. Ale kiedy po mszy ksiądz podszedł do nich i powiedział, że Gienia dotarła na miejsce, że z dworca odebrała ją siostra zakonna i jest bezpieczna na plebanii, matka ucałowała rękę księdza w podzięce za te nowiny. Ale poza tym nikt nie miał pojęcia, jak też Gienia radzi sobie w tym wielkim mieście. I czy ją jeszcze kiedyś zobaczą.
Frania westchnęła: „Co mi się tak zebrało na te wspomnienia? Dawne dzieje. Inna epoka”. Ale właśnie dzięki pomocy Gieni wszystkie trzy siostry miały teraz posady w Warszawie. Zamiast gnieździć się w pięć osób w ciasnej, dusznej izbie, a za potrzebą chodzić za chałupę, zamiast schylać plecy nad zagonem ziemniaków i kapusty albo rozrzucać gnojówkę na polu, zamiast odbierać razy i wyzwiska od ojca, a do tego wiecznie nie dojadać, żyły sobie w czystych, jasnych mieszkaniach i jako panny służące mogły chodzić po ulicach Warszawy, robić zakupy dla państwa w ładnych sklepach i oglądać wystawy. To jest życie!
Frania wyjęła z szafy ulubioną sukienkę, tę jak niebo. I razem z wieszakiem przyłożyła ją do siebie, patrząc w duże, wolno stojące lustro w drewnianej ramie. Twarz jej się rozjaśniła. „Jakby to było cudnie nosić takie piękne suknie jak pani Natalia!”, z uśmiechem patrzyła na swoje odbicie. Widziała oczywiście, że daleko jej do urody pani, ślicznej jak aniołek, ale coraz bardziej czuła się miastową panną i na ile mogła, próbowała swoją panią naśladować. Na przykład włosy. Gienia wciąż nosiła długi, gruby warkocz i na głowie wiązała chustkę, natomiast Frania kupiła sobie kapelusz, a włosy obcięła krótko, jak miastowe panie. Wprawdzie włosy pani Natalii układały się w ładne złote fale, a jej przypominały bardziej zmokłe siano po deszczu, ale i tak czuła się w nich miastowo i nowocześnie. Wiedziała, że za nic w świecie nie wróci już na wieś, do dawnego życia. I nie będzie nosić na głowie wiejskiej chusty.
„No, dosyć tego!”, upomniała samą siebie. Powiesiła niebieską suknię w szafie, po raz ostatni wciągnęła w płuca konwaliowy zapach, wygładziła kapę na łóżku państwa i poszła do kuchni, by przygotować obiad. Bo jeśli chce nadal pracować w tym pięknym domu, to obiad musi być na czas! Od tego przecież ma się służącą do wszystkiego.
Frania wstawiła wodę na ziemniaki. Następny cud techniki – kuchenka gazowa! Nie trzeba rozpalać pod kuchnią, rąbać drewna, szorować sadzy. Z początku bała się tego gazu, żeby jej nie wybuchł, ale pani Natalia posłała ją na specjalny kurs dla panien służących organizowany przez gazownię i tam nauczyła się nie tylko obchodzić z gazem, ale i lepiej gotować. Więc teraz, kiedy tak siedziała w swojej kuchni i obierała ziemniaki, czuła się już naprawdę dobrą gospodynią. No i modną miastową panną. Myślała o tym, jak bardzo się zmieniła od czasu opuszczenia chałupy rodziców. W pewnej chwili jej myśl popłynęła ku ulubionemu wypieszczonemu marzeniu: może którejś niedzieli, kiedy będzie miała wychodne i pójdzie sobie pospacerować po mieście, spotka jakiego kawalera, któremu wpadnie w oko. I może to będzie człowiek miły i grzeczny, nie taki prostak i brutal jak ojciec. I nie będzie pił za wiele, no, w każdym razie nie codziennie. I – co ważniejsze – będzie miał uczciwy fach w ręku, taki, który pozwoli mu zarobić na utrzymanie własne i rodziny. Może to będzie majster? Albo i fryzjer? Albo piekarz czy może kupiec? „Wszystko jedno, byle był uczciwy i pracowity. Byleby nie pił i nie bił za każde głupstwo”, marzyła sobie Frania. I gdyby tak się stało, że by mu się spodobała i dobrze byłoby im razem, i on by się z nią ożenił, to może wreszcie wtedy miałaby swój własny dom? Z łazienką, ciepłą wodą i kuchenką gazową… Już samo marzenie wprawiało Franię w doskonały humor. Wyobrażała sobie taką właśnie przyszłość i cierpliwie czekała, aż się spełni. Tylu kawalerów chodziło ulicami Warszawy! Więc może wśród nich jest ten jeden, jej przeznaczony?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki