Читать книгу Szaleństwo tłumów - Douglas Murray - Страница 7
Rozdział 1. Geje
ОглавлениеRozdział 1
Geje
Chłodny dzień w Londynie w lutym 2018 roku. Przed kinem w pobliżu Piccadilly Circus ma miejsce mała demonstracja. Ciepło opatuleni, milczący protestujący trzymają plakaty z wypisanym dużymi literami słowem „Uciszony”. Większość londyńczyków, spieszących na przystanki albo do barów w Soho, nie zwraca na to większej uwagi. Przechodząca para zauważa, że grupa składa się głównie z osób w średnim i starszym wieku. Jedno mówi do drugiego: „To chyba jakiś protest UKIP”.
Ale tak nie jest. Zgromadzeni chcieli obejrzeć film pod tytułem Voices of the Silenced (Głosy uciszonych). Ale zgodnie z treścią transparentów Voices of the Silenced sam został uciszony.
Organizatorzy zabukowali kino z trzymiesięcznym wyprzedzeniem i twierdzą, że spełnili wszystkie zasady dotyczące pokazów prywatnych, włącznie z wcześniejszym przesłaniem filmu. Ale dzień przed projekcją „Pink News” — internetowy szczątek brytyjskiej prasy gejowskiej — dowiedział się o pokazie i wezwał do natychmiastowego odwołania go. Skutecznie. Kino Vue zabezpieczyło się przed negatywną reklamą, ogłaszając, że ma prawo do niehonorowania prywatnego wynajmu sali, jeżeli ma być na niej pokazywany film „stojący w bezpośredniej niezgodzie” z jego „wartościami”. Grupę, która wynajęła salę kinową, przestrzeżono także przed ewentualnym zagrożeniem dla „publicznego porządku”, a nawet „bezpieczeństwa”, gdyby do pokazu miało jednak dojść.
Z samej Holandii obejrzeć film przyjeżdża dokładnie sto dwadzieścia sześć osób, więc organizatorzy czynią rozpaczliwe próby znalezienia innego miejsca, gdzie mógłby odbyć się pokaz. Głównym motorem napędowym działań jest doktor Michael Davidson z Core Issues Trust. Davidson nie doktoryzował się w naukach medycznych. Zrobił doktorat w dziedzinie edukacji, ale podobnie jak w przypadku innych osób publicznych, które stawiają ten skrót przed swoimi nazwiskami, odnosi się wrażenie, że nie miałby nic przeciwko mylnym pojęciom o istocie swych kwalifikacji.
Davidson zaistniał na krajowej arenie pół roku wcześniej, gdy pojawił się w programie stacji ITV Good Morning Britain, prowadzonym między innymi przez Piersa Morgana, i wziął udział w rozmowie o homoseksualności i tak zwanych „terapiach konwersyjnych”. Przyznał, że był kiedyś gejem — a przynajmniej miał „doświadczenia homoseksualne”. Ale w pewnym momencie uznał, że to nie dla niego. Jest żonaty od trzydziestu pięciu lat i ma dwoje dzieci. Uważa, że inni mogą pójść w jego ślady, dlatego za pośrednictwem swojej grupy proponuje dobrowolne konsultacje gejom, chcącym zostać heteroseksualistami jak on, który przyznaje się do tego, że zdarzają mu się pewne „zachcianki” — jakich jednak nie spełnia.
Pytany o to w telewizji, Davidson spokojnie i uprzejmie tłumaczył, że jego zdaniem homoseksualizm jest „aberracją”, a rzecz ujmując dokładnie, zachowaniem wyuczonym. Na pytanie, czy można się go oduczyć, odpowiedział, że jest „w niektórych przypadkach odwracalny, jeśli ktoś chce w ten sposób pokierować swym życiem”. Dr Davidson zdążył to z siebie wyrzucić, zanim Piers Morgan oskarżył go przed obecnymi w studiu: —„Wie pan, jak nazywamy takich ludzi, doktorze Davidson? — pytał Piers Morgan. — We współczesnym świecie nazywamy ich oszołomami. Fanatykami, którzy plotą zupełne bzdury i są moim zdaniem szkodliwymi i niebezpiecznymi elementami społeczeństwa. Skąd się pan wziął? Jakim cudem można wierzyć, że nikt nie rodzi się gejem, zostaje potem zepsuty i można go wyleczyć? Skąd bierze pan takie bzdety?”.
W miarę niezbity z tropu Davidson poprosił Morgana o dowody na to, że ludzie rodzą się gejami, zwracając uwagę, że ani Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne, ani The Royal College of Psychiatrists nie uważają, by homoseksualność była wrodzona i niezmienna. W tej chwili rozmówca kazał mu „przestać na chwilę” i „przestać wygadywać o szemranych naukowcach z Ameryki”. Morgan krzyczał dalej na zaproszonego gościa: „Zamknij się, stary oszołomie”. Po czym zakończył cały wywiad słowami: —„Mam go już dosyć. Doktorze Davidson, niech się pan zamknie”k16.
I tak się to skończyło. ITV wcześnie rano przywiozło do studia zaproszoną osobę, której następnie kazano się zamknąć.
Pół roku później Davidson nie sprawia wrażenia poruszonego całym tym głośnym zamieszaniem. Stoi przed kinem na Piccadilly i rozmawia przez komórkę, po czym z ulgą oznajmia widzom, że udało mu się znaleźć miejsce, w którym pozwolą na wyświetlenie filmu. Tak więc zebrani ruszają do Emmanuel Centre w Westminster, rzut beretem od siedziby parlamentu.
Drzwi instytucji są zamknięte na cztery spusty, ale przy bocznym wejściu wystarczy podać swoje nazwisko, które zostaje zaznaczone na liście, i wieczór się rozpoczyna. W środku panuje nawet dość radosna atmosfera. Dostajemy na projekcję po kieliszku prosecco i torbie popcornu. Jakaś starsza kobieta podchodzi do mnie i dziękuje za przyjście.
Wiem oczywiście, skąd pan jest — dodaje, a ja uświadamiam sobie, że nie mówi o miejscu mojego urodzenia. — Tyle pan o tym mówi — dodaje tajemniczo, ale wyjaśnia, że jeszcze bardziej cieszy się z mojej obecności. Rzeczywiście, jestem być może jedynym jawnym homoseksualistą na tym pokazie filmu o leczeniu gejów. Choć podejrzewam, że nie jestem jedynym gejem na sali.
Sam film Voices of the Silenced nie jest tak spójny, jak można by się spodziewać. Główna teza (przedstawiona przez Davidsona na początku filmu) brzmi: „Starożytne i nowoczesne ideologie są zgodne”. Trudno powiedzieć, na czym to polega, a całość robi wrażenie dwóch filmów niezbornie sklejonych na późnym etapie montażu. Pierwszy jest o świecie starożytnym i składa się z przerażających, apokaliptycznych obrazów. Drugi — z bardzo konkretnych świadectw lekarzy i pacjentów, którzy mówią o trwającym jakiś czas podawaniu się za geja. Poza doktorem Davidsonem mamy doktora Stephena Baskerville’a i eksperta z Teksasu o nazwisku (nie mogę powstrzymać głośnego śmiechu) David Pickup.
Tak więc po każdej wzmiance o zburzeniu świątyni w Jerozolimie w roku siedemdziesiątym naszej ery i o łuku Tytusa wracamy do gejów. Albo byłych gejów. Dowiadujemy się, że „nowa państwowa ortodoksja celebruje homoseksualność”. Potem widzimy ekspertów — głównie ze Stanów Zjednoczonych — i świadectwa. Nigdy do końca nie wiadomo, co to wszystko ma wspólnego z łukiem Tytusa. Może homoseksualność powoduje upadek naszej cywilizacji? Jeśli tak, zarzut nie pada dosłownie. Pewna „ekslesbijka”, dziś mężatka z pięciorgiem dzieci, opowiada, że jej „podatność” wróciła dziesięć lat temu, ale że pomogło jej duszpasterstwo. Kilku świadków mówi o myślach samobójczych, nadużywaniu alkoholu i „egocentryzmie”. Jeden (John) wspomina, że matka była „Żydówką”, co jest słowem rzadko dzisiaj wypowiadanym. Długie świadectwo daje przystojny, dwudziestodziewięcioletni Niemiec o imieniu Marcel. Opisuje koleje swego losu. W dzieciństwie matka biła go, nagiego, przy siostrze, co — pojawia się myśl — mogło się stać jednym z powodów jego późniejszego pociągu do mężczyzn. Niektórzy byli z rodzin, w których rodzice się rozwiedli. Inni nie. Kilku świadków miało bardzo bliskie relacje z matkami. Inni nie.
Doktor Joseph Nicolosi — jedna z głównych postaci filmu —wysuwa myśl, że wielu spośród jego „pacjentów” w głębi serca nienawidzi matek, nie umie postępować z mężczyznami i w efekcie tworzy sobie pewne fantazje. Jako jeden z leków dla osób nękanych przez pokusy homoerotyczne proponuje zdrowe zajęcia w rodzaju „pójścia na fitness”. Z czego można chyba wnosić, że doktor Nicolosi nigdy nie był na siłowni.
Oczywiście łatwo jest z tego kpić, a niektórych zapewne by to rozwścieczyło. Ale w tym wszystkim są prawdziwi ludzie. John i Lindsay opowiadają, że oboje cierpieli na SSA (Same-Sex Attraction — pociąg do tej samej płci), ale razem dali sobie z tym radę i teraz stanowią bardzo udaną heteroseksualną parę z pięciorgiem dzieci.
„Nie jesteśmy wyjątkiem” — zapewnia widza Lindsay. „Znamy kilkoro ludzi [którzy też odczuwali SSA], którzy są w szczęśliwych małżeństwach. To ciężka praca”, ciągnie, a John trochę niezgrabnie siedzi obok. „Nie dla bojaźliwych. Trzeba po prostu iść do przodu. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach: wszystkie te media i kulturowa presja na robienie czego innego”.
Smutniejszy jest widok byłych gejów, którzy na filmie pokazują się z zaczernionymi twarzami. Być może zbytkiem wyrozumiałości jest myśl, że nie tak dawno temu konieczność zasłaniania twarzy i robienia fotografii od tyłu działałaby w drugą stronę.
Pod koniec jakiś irlandzki pastor streszcza przesłanie filmu. Wyjaśnia, że nie ma nic przeciwko ludziom przekonanym, iż homoseksualność jest wrodzona i niezmienna. Chce mieć po prostu możliwość wyznawania swojego poglądu. Jak wielokrotnie powtarza doktor Baskerville, w kręgach naukowych i medialnych można zajmować tylko jedno stanowisko, które polega na „promowaniu” homoseksualności. „Seksualność staje się kwestią polityczną” — słyszymy pod koniec. Potem, po jeszcze jednej niezrozumiałej aluzji do starożytnych Żydów, film kończy się dramatycznym, acz starannie sformułowanym zdaniem: „Pora zaakceptować różnice”.
Nic dziwnego, że widzowie nagradzają film oklaskami. I wtedy dzieje się coś upokarzającego. Kilku bohaterów filmu, którzy są na widowni, zostaje zaproszonych na scenę. Należy do nich młody Brytyjczyk imieniem Michael. Wydaje się niespokojny i cierpiący. Czoło bardziej pomarszczone niż zwykle u osób w jego wieku. Z różnych powodów, które wyjaśnił już w filmie, nie chce być gejem i dlatego wkroczył na ewidentnie wyniszczającą go drogę ku życiu heteroseksualisty i (podobnie jak doktor Davidson) eksgeja — która z czasem przyniesie może te same rozkosze posiadania żony i dzieci. Wieczór kończy się modlitwą.
W drodze powrotnej i przez następne dni zastanawiałem się nad tym wieczorem spędzonym wśród terapeutów od dobrowolnej konwersji. A najbardziej zastanawiało mnie to, dlaczego nie odczuwam większego niepokoju.
Przede wszystkim muszę przyznać, że nie obawiam się tych ludzi — a już z pewnością nie zdobyłbym się na furię, z jaką rzuciła się na nich tracąca rację bytu prasa gejowska. Być może dlatego, że moim zdaniem sytuacja nie zmierza w stronę, której życzyliby sobie ludzie w Emmanuel Centre. Dzisiaj i w dającej się przewidzieć przyszłości stoją na straconej pozycji.
W telewizji traktuje się ich z pogardą, być może nadmierną. Trudno przychodzi im robienie znośnych filmów dokumentalnych, jeszcze trudniej je potem gdzieś pokazać. Muszą się ukrywać i raczej nie zanosi się, żeby wkrótce miejsca ich spotkań miały pękać w szwach.
Rzecz jasna, gdybym był młodym gejem na amerykańskiej czy brytyjskiej prowincji, nawet dzisiaj, być może miałbym inne zdanie. Z pewnością gdybym wychował się na konserwatywnym Południu USA albo przeżył przymusową terapię konwersyjną (czy zetknął się z jej groźbą), które tam stosowano i ciągle stosuje się w niektórych częściach świata, ujrzałbym może (doktora) Michaela Davidsona i jego akolitów w zupełnie innym świetle.
Ale teraz i tutaj to oni przegrywają. I zdając sobie sprawę z dreszczyku, jaki można poczuć, gdy jest się adresatem przemocy, nie mam ochoty traktować ich po zwycięstwie tak, jak ich ideologiczni pobratymcy mogliby potraktować mnie, gdybyśmy kiedyś spotkali się w innych okolicznościach. Zachowanie ludzi i ruchów w chwili zwycięstwa może bardzo wiele o nich powiedzieć. Czy inni mogą posługiwać się argumentami, z których skutecznie korzystałeś? Czy wzajemność i tolerancja są zasadami, czy tylko listkami figowymi? Czy osoby wcześniej cenzurowane biorą się za cenzurowanie innych, gdy tylko mają taką możliwość? Dziś kino Vue stoi po jednej stronie. Kilkadziesiąt lat temu mogłoby stać po drugiej. A „Pink News” i inni, tryumfalnie przeganiający Voices of the Silenced pod inny adres, z wielką chęcią wykorzystują władzę nad prywatną imprezą. W ten sposób zaprzeczają twierdzeniom, które aktywiści głosili od początku walki o prawa gejów, to znaczy, że nikt nie powinien wtrącać się do tego, co dorośli ludzie z własnej woli robią w swoim wolnym czasie. Jeśli dotyczy to praw grup gejowskich, z całą pewnością powinno się odnosić do praw chrześcijańskich fundamentalistów oraz innych grup.
I jeszcze dwie sprawy. Po pierwsze, żeby bać się tego, co działo się wtedy wieczorem, trzeba byłoby snuć własne spekulacje. Podejrzewać, że kiedy Davidson mówi, że chce zajmować się tylko ludźmi, którzy zgłaszają się do niego po pomoc, jest to tylko przykrywka. Trzeba byłoby wierzyć, że pod tym płaszczykiem planuje zmienić coś dobrowolnego w przymusowe i coś przymusowego dla niektórych w przymusowe dla wszystkich. A to równałoby się zburzeniu jednej z podstaw politycznej tolerancji: przyznaniu sobie prawa nie tylko do wyciągania własnych wniosków na temat innych ludzi, ale też do przypisywania im motywów, których istnienie jedynie podejrzewamy. To prowadzi do pytania, jakie musi zadać sobie członek każdego autentycznie różnorodnego i pluralistycznego społeczeństwa: „Czy wierzymy innym ludziom, czy też usiłujemy odczytać, co kryje się za ich słowami i czynami, uważamy, że potrafimy wejrzeć w ich serca i tam przeczuć ich prawdziwe motywy, których nie ujawniły jeszcze ich słowa i działania?”.
Jak wyglądałoby to w takich przypadkach, jak ten? Czy upieramy się, że druga strona kieruje się najmroczniejszymi motywami, dopóki nas nie przekona, że jest inaczej? Czy też musimy nauczyć się nieco pobłażliwości i zaufania? Nawet odpowiedzi na takie pytania nie są stałe. Zależą od czasu, miejsca, okoliczności i przypadku. Człowiek po siedemdziesiątce, którego poddano przymusowej terapii konwersyjnej (szczególnie „wyobrażeniowo-awersyjnej”), miałby więcej powodów do podejrzeń niż osoby z każdego kolejnego pokolenia, do których bardziej uśmiechnął się los. Syrena alarmowa uruchomi się prędzej, jeśli została założona wcześniej lub w cięższych czasach.
Możliwe, że te pokoleniowe i geograficzne różnice będą z czasem zanikać, a dzięki spłaszczającemu wpływowi mediów społecznościowych wszyscy staniemy się optymistami. A może te narzędzia mają przeciwne skutki, utwierdzając geja w Amsterdamie roku 2019 w przekonaniu, że grozi mu życie w Alabamie lat pięćdziesiątych XX wieku. Nikt nie wie. Żyjemy w świecie, w którym każdy możliwy do wyobrażenia lęk, zagrożenie i nadzieja są stale pod ręką.
A przecież dla uniknięcia nieustannej konfrontacji konieczna jest między innymi zdolność słuchania, co ludzie mówią, i obdarzania ich zaufaniem. To prawda, że w przypadkach granicznych, gdy może dziać się coś dziwnego, może zajść potrzeba przedarcia się przez słowa i sprawdzenia, czy nie dzieje się nic innego. Ale jeżeli mimo to niczego się nie znalazło, należy zaufać słowom. Żadna z gazet, które starały się uciszyć Voices of the Silenced, nie wykazała, że Davidson albo jego koledzy po fachu zmuszają opornych uczestników do poddania się kuracji na heteroseksualną konwersję. Żadna nie zainteresowała się nawet zawartością filmu ani sposobami prowadzenia „konsultacji”. Sformułowano zatem zestaw założeń na temat jego grupy, a słowom przypisano inne interpretacje ze względu na to, kto je wypowiadał. W efekcie „dobrowolne” zaczęło oznaczać „przymusowe”, „konsultacje” „prześladowania”, a każdy, kto poszedł do Davidsona, był nieodwołalnie i ostatecznie gejem.
Po drugie, z tego ostatniego założenia wynika jedyne poważne wyzwanie, jakie stanowią Davidson i jego koledzy. W O wolności, która wyszła drukiem w 1859 roku, John Stuart Mill wyłożył cztery sławne powody, dla których wolność słowa jest niezbędna w wolnym społeczeństwie: według pierwszego i drugiego zdanie przeciwne może być w całości lub części prawdziwe i jego wysłuchanie może okazać się konieczne do skorygowania własnych błędnych poglądów. Zgodnie z trzecim i czwartym nawet jeśli przeciwna opinia jest niesłuszna, jej głoszenie może przypomnieć ludziom o prawdzie i nie dopuścić do jej zwyrodnienia w ciemny dogmat, który przy braku sprzeciwu może się sam zatracićk17.
Wydaje się, że przestrzeganie zasad Milla jest dziś dla wielu ludzi trudne. A przynajmniej trudniejsze od wymiany dogmatów. Powszechnie przyjęty pogląd na prawa gejów w Ameryce, Wielkiej Brytanii i większości innych demokracji Zachodu zmienił się ostatnio ogromnie, i to na lepsze. Lecz stało się to tak szybko, że towarzyszyło temu zastąpienie jednego dogmatu innym, przejście od moralnego potępienia do wyrażania takiego potępienia wobec każdego, którego poglądy różnią się choćby minimalnie od nowo przyjętych opinii. Sęk w tym, że grozi nam nie tylko ryzyko niewysłuchania poglądów błędnych, ale niedopuszczania do głosu argumentów, które mogą być częściowo słuszne.
Tak się składa, że mimo niechlujnie nakręconego filmu i niezbyt sympatycznej natury ich światopoglądu Davidson i spółka mają do powiedzenia coś ważnego na temat natury pociągu erotycznego. Stąpamy tutaj po bardzo niepewnym gruncie. Ale nie ma sensu się nań zapuszczać, wchodzić i go eksplorować.
Wokół seksualności narosło sporo założeń, które okazują się tak samo niewzruszone jak pojęcia, które zastąpiły. W czerwcu 2015 roku ówczesna konserwatywna brytyjska minister edukacji stwierdziła, że poglądy homofobiczne są dowodem potencjalnego „ekstremizmu” angielskich uczniów. Według BBC Nicky Morgan powiedziała, iż „atakowanie rdzennie brytyjskich wartości czy skrajna nietolerancja wobec homoseksualności są przykładami niepokojących zachowań”. Mogą być dowodami „trenowania” ucznia przez „ekstremistów”, a na ucznia uważającego homoseksualność za „zło” trzeba być może donieść na policjęk18. Ciekawe może być przypomnienie, że w maju 2013 roku Morgan głosowała przeciwko ustawie wprowadzającej do UK małżeństwa gejowskie. Rok później, w 2014, mówiła, że jest za takim małżeństwem i głosowałaby za nim, gdyby nie stało się już legalne. Po kolejnych dwóch latach, w 2015, uznawała poglądy, które wyznawała jeszcze dwa lata temu nie tylko za dowód „ekstremizmu”, ale za coś z gruntu niebrytyjskiego.
W latach dziewięćdziesiątych XX wieku Hillary Clinton popierała mężowską „ustawę o obronie małżeństwa”, która miała uniemożliwić związki gejowskie w Stanach Zjednoczonych. Na jej oczach prezydent promował politykę „Nie pytaj, nie mów” w armii USA, zgodnie z którą każdy żołnierz, jaki opowie komukolwiek o swojej seksualności, może zostać natychmiast zdymisjonowany. Jak pisał Robert Samuels w „Washington Post”, „Hillary Clinton miała szansę zamknąć prawa gejów w lamusie historii. Ale nie chciała”k19. Za to w 2016 roku, gdy po raz drugi ubiegała się o fotel prezydencki, a poglądy społeczeństwa uległy znaczącej zmianie, społeczność LGBT (jak nazywano teraz gejów) stała się jednym z głównym adresatów kampanii Clinton. Politycy zmieniający poglądy nie są niczym niezwykłym. Lecz tempo, w jakim zmieniały się czasy, przełożyło się na niezwykle ostre zwroty stanowisk wśród członków klasy politycznej.
Zmiany postaw w innych krajach bywały jeszcze gwałtowniejsze i bardziej głośne. Niemal natychmiast po legalizacji małżeństw gejowskich w Niemczech ich akceptacja stała się warunkiem uzyskania obywatelstwa w landzie Badenii-Wirtembergii. Wczoraj panował jeden dogmat. Dzisiaj inny.
Szoku w ostatnich latach musieli doznać nie tylko niektórzy politycy. Gazety, jeszcze niedawno raczej niemiło nastawione wobec homoseksualistów, dziś prezentują ich śluby jak każde inne zdarzenie towarzyskie. Felietoniści, którzy zaledwie kilka lat temu potępiali równe granice wieku na zawarcie małżeństwa, teraz atakują ludzi mających wątpliwości co do małżeństwa gejowskiego. W 2018 prezenterka MSNBC Joy Reid została zmuszona do publicznych przeprosin za krytyczne uwagi na temat małżeństwa gejowskiego, które wypowiedziała kilkanaście lat wcześniej — kiedy brak poparcia dla związków gejowskich był niemal powszechny. Gdy zmiany następują tak szybko, trzeba nadrabiać stracony czas i nie ma litości dla maruderów.