Читать книгу Szaleństwo tłumów - Douglas Murray - Страница 9
Nieodwracalnym?
ОглавлениеTa myśl pokazuje, w jakim dziwacznym miejscu znalazła się nasza kultura. Gejowskie coming outy wita się jako dotarcie do naturalnego celu drogi. W ten sposób społeczeństwo uczciwie daje znać, że w ich byciu tym, kim są, nie ma żadnego problemu: znaleźli się we właściwym punkcie. Za to jeżeli gej uzna, że jest hetero, spotka go za to nie tylko ostracyzm i podejrzenia, ale też wątpliwości, czy jego spojrzenie na swoje autentyczne „ja” jest uczciwe. Heteroseksualista, który staje się gejem, ma spokój. Gej, który zostaje heteroseksualny, naraża się na nieustające podejrzenia. Od silnej sympatii dla hetero kultura przeszła na pozycje lekkiego faworyzowania gejów. Po przełomowym serialu o gejach Queer as Folk z końca lat dziewięćdziesiątych Russell T. Davies napisał scenariusz do kolejnego, Bob and Rose (2001), o geju, który zakochuje się w kobiecie. Davies tłumaczył wtedy dziennikarzom, że pomysł wziął się ze świadomości, że geje, którzy zmieniają orientację na hetero, częściej spotykają się z negatywnym odbiorem znajomych niż mężczyźni heteroseksualni po coming oucie gejowskimk23.
Być może właśnie dlatego tak mało mówi się o kierunku tych zmian. Dla wielu osób homoseksualnych myśl, że seksualność jest pojęciem płynnym, które może przemieszczać się w różnych kierunkach (prąd rzeki może ulegać odwróceniu), stanowi osobisty atak. Ten lęk ma swoje podstawy. Dla wielu tego rodzaju sugestie kojarzą się z tą przerażającą uwagą: „To tylko taka faza”. Dla gejów taka myśl jest niezmiernie obraźliwa, co gorsza, destabilizuje ich stosunki z rodzinami i innymi ludźmi. Skoro niektórzy obrażają się na dźwięk tego komentarza, pomysł, że bywa on słuszny, jest po prostu niemożliwy do wypowiedzenia.
Z kolei milenialsi i generacja Z próbują znaleźć inne sposoby poradzenia sobie z tym problemem, podkreślając seksualną płynność. Badania opinii wskazują, iż osoby te, zbliżające się dziś do dwudziestki, są coraz dalsze od poglądu o istnieniu stałej seksualności. W pewnym badaniu z 2018 roku okazało się, że dwie trzecie generacji Z uważa się za ludzi „wyłącznie heteroseksualnych”k24. Co prawda stanowią ciągle większość, lecz rysuje się wyraźne odejście od postaw pokolenia poprzedniego.
Dla ludzi starszych od milenialsów kwestia „płynności” pozostaje skomplikowana i bolesna. Dla wielu z nich osoby, które zapisują się do klubu, by potem z niego odejść, są znacznie bardziej prawdopodobnym celem ataków, niż te, które nigdy się doń nie zapisywały. Być może nie uwzględnią ich ankiety i z pewnością nie mają rzeczników ani „liderów społeczności”, ale wielu gejów zna takie przypadki. Znajomych nie do końca pasujących do gejowskiego świata, nielubiących takich klimatów i nieumiejących znaleźć innych. Ludzi, którzy zanurzyli w tej wodzie stopę, ale wzdrygnęli się przed wejściem głębiej. Albo takich, co mieli w życiu inne cele. Na przykład chcieli mieć dzieci i potrzebowali bezpieczeństwa związku małżeńskiego, więc przestali być gejami albo zignorowali swe skłonności, by zająć się czym innym. Lub osoby (a nikt nie wie, ile ich może być), które po trwającym wiele lat związku z osobami tej samej płci raptownie — jak tytułowy bohater Bob i Rose — poznały kogoś płci przeciwnej i się zakochały.
Czy skala tego rodzaju zachowań zmniejszy się, skoro mamy już związki partnerskie i małżeństwa gejowskie, a nawet ewentualność pełnienia przez osoby homoseksualne roli rodziców? Czy bardziej nieokreślona tożsamość płciowa spod znaku generacji Z stanie się powszechniejsza? Być może. Ale niekoniecznie. Bo wszyscy znają ludzi, którzy się do tego nie nadają. Po kilku gejowskich pocałunkach zostali na powrót hetero. Mimo że jeszcze niedawno kultura uznawałaby gejowski pocałunek za zboczenie — odejście od normy — teraz sugeruje, że jest chwilą olśnienia.
Dziś kogoś, kto zachował się kiedyś po gejowsku, uważa się za osobę żyjącą w kłamstwie. Jakimś sposobem utrwaliło się mniemanie, że bycie gejem jest życiem zgodnym z własną naturą, a stanie się potem heteroseksualistą już nie. To coś innego niż biseksualność. To przekonanie, że huśtawka seksualności nie jest wyważona, tylko przechyla się ku homoseksualizmowi. W czasach dawniejszych wychylała się w stronę hetero, teraz jednak przewaga jest po drugiej stronie. Chodzi być może o naprawienie jakiejś krzywdy (w nadziei, że kiedyś huśtawka się ustabilizuje). Ale jak ludzie mają się zorientować, kiedy huśtawka znajdzie się we właściwym położeniu? Bo jak zwykle wymyślamy to wszystko na bieżąco.
Na razie pokolenia przed milenialsami w większości żywią przekonanie o istnieniu pewnych ustalonych punktów tożsamości płciowej. Choćby dlatego, że wiedza na temat orientacji innych ludzi daje przynajmniej jakąś jasność w sprawach faktycznych bądź potencjalnych związków. Ale możliwość przejścia od jednej ustalonej tożsamości do innej, a stamtąd do płynności, wskazuje na coś więcej niż przeskakiwanie z dogmatu na dogmat. Sugeruje głęboką niepewność co do jednego podstawowego, a rzadko wspominanego faktu — otóż tego, że mamy wciąż bardzo słabe pojęcie o przyczynach, dla których niektórzy ludzie są homoseksualni. Po latach badań pozostaje to ciągle ogromnym — i mogącym burzyć całą budowlę — znakiem zapytania nad kwestią tożsamości, która znalazła się w pierwszym szeregu naszych domniemanych wartości.
Pewne wyczulenie na całą tę sprawę jest naturalnie zrozumiałe. Przecież dopiero w 1973 roku Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne (American Psychiatric Association) uznało, że nie ma żadnych naukowych podstaw do traktowania homoseksualizmu jako zaburzenia. Został wówczas skreślony z ich spisu zaburzeń umysłowych (co jest rzadkością w przypadku tego stale rozrastającego się tomiszcza). Światowa Organizacja Zdrowia zrobiła to samo w 1992 roku. Czyli działo się to niedawno, dlatego nie powinna dziwić podejrzliwość wobec języka czy metod medycyny albo psychiatrii, jakie pojawiają się w rozmowach o homoseksualności.
Jednak z przyznania, że bycie gejem nie jest chorobą umysłową, nie wynika, że jest to stan całkowicie wrodzony i niezmienny. W 2014 roku Royal College of Psychiatrists (RCP) w Londynie wydał fascynujące „oświadczenie w sprawie orientacji seksualnej”. Na pochwałę zasługuje stanowcze potępienie wszelkich prób stygmatyzacji gejów. Stwierdzono, iż zdaniem RCP terapie mające na celu zmianę orientacji seksualnej są nieskuteczne. RCP nie byłoby w stanie zmienić homoseksualisty w heteroseksualistę tak samo, jak i na odwrót. Mimo to stwierdzono coś ważnego, a mianowicie: „Royal College of Psychiatrists uważa, iż orientacja seksualna zależy od połączenia czynników biologicznych i otoczenia”. Na poparcie tego twierdzenia cytowany jest szereg źródełk25 i znowu pojawia się podkreślenie, że „Nie ma podstaw do wysuwania dalej idących twierdzeń o roli wyboru w początkach orientacji seksualnej”k26.
Mimo zaniepokojenia rzekomymi „terapiami konwersyjnymi”, które tworzą otoczenie „sprzyjające uprzedzeniom i dyskryminacji”, „całkowicie nieetycznymi” i skierowanymi na coś, co „nie jest zaburzeniem”, w oświadczeniu padają następujące słowa:
Nie jest prawdą, iż orientacja seksualna jest niezmienna i nie może ulegać pewnym modyfikacjom. Mimo to w większości przypadków ustala się w okolicach punktu w zasadzie hetero lub homoseksualnego. Możliwe, że osoby biseksualne mają pewną swobodę doboru ekspresji seksualnej, w której ramach mogą skupić się na stronie heteroseksualnej lub homoseksualnej.
Ludzie niezadowoleni ze swojej orientacji — hetero, homo bądź biseksualnej — mogą podejmować zabiegi terapeutyczne w celu pogodzenia się z własną orientacją w większym stopniu, ograniczenia bólu i zwiększenia akceptacji swej orientacjik27.
Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne zajmuje podobne stanowisko. W ostatniej informacji na ten temat pisze:
Naukowcy nie są zgodni co do dokładnych powodów, dla których dana osoba jest orientacji heteroseksualnej, biseksualnej, gejowskiej czy lesbijskiej. Pomimo wielu badań na temat ewentualnych wpływów genetycznych, hormonalnych, rozwojowych, społecznych i kulturowych, nic nie upoważnia naukowców do twierdzenia, że orientację seksualną determinują jakieś konkretne czynniki. Przeważa pogląd o złożonej roli elementów zarówno wrodzonych, jak i nabytych. Większość ludzi nie ma żadnej lub niemal żadnej kontroli nad własną orientacjąk28.
Wszystko to bardzo pięknie z punktu widzenia starań na rzecz ograniczenia dyskryminacji czy zawiłych i niezbyt skutecznych sposobów na „doprowadzenie kogoś do normy”. Ale wyraźnie widać, że nie ma odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób ktoś zostaje gejem. Co z tego, że prawo się zmieniło, skoro ciągle nie wiemy, dlaczego i czy ktoś po prostu jest homoseksualny, czy staje się taki z wyboru.
Pojawiły się jednak pewne użyteczne odkrycia. W latach czterdziestych XX wieku seksuolog Alfred Kinsey podjął jak na swój czas najbardziej zaawansowane i najszerzej zakrojone badania terenowe na temat preferencji seksualnych. Mimo licznych zastrzeżeń metodologicznych jego wnioski przez wiele lat przyjmowano za mniej więcej poprawne. W pracach na podstawie tych badań (Sexual Behaviour in the Human Male z roku 1948 i Sexual Behaviour in the Human Female z 1953) Kinsey ogłosił ze współpracownikami, że trzynaście procent mężczyzn jest „w przeważającej mierze homoseksualistami” co najmniej przez trzy lata w okresie między szesnastym a pięćdziesiątym piątym rokiem życia, a około dwadzieścia procent kobiet miało jakieś doświadczenia z osobami tej samej płci. Sławna „skala” doświadczeń seksualnych Kinseya stała się postawą do chwytliwego stwierdzenia, iż około dziesięć procent populacji w ogóle jest homoseksualna. Od czasów Kinseya liczby te — jak wszystko w tym obszarze — stały się przedmiotem walki. Ugrupowania religijne przyklaskują każdemu badaniu, z którego wynika, że liczba homoseksualistów jest niższa. Z radością powitały na przykład wyniki Narodowej Ankiety Amerykanów w 1991 roku, z której wynikało, iż jedynie 1,1% mężczyzn jest „wyłącznie homoseksualna”, i badań brytyjskiego Office for National Statistics (ONS), który dwadzieścia lat później ustalił podobne wielkości. Oparta na osobistych wywiadach ankieta Alan Guttmacher Institute w USA z 1993 roku przyniosła ciekawy wniosek, że gejami jest tylko jeden procent ludności. Liczbę tę — jak dotąd najniższą w tej kwestii — powtarzają rzeczone ugrupowania religijne. Tak oto tryumfował przewodniczący Traditional Values Coalition: „Prawda nareszcie wyszła na jaw”. Dziennikarz prowadzący program w jednej z prawicowych radiostacji obwieścił: „Okazało się, że mamy rację”k29.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki