Читать книгу Szukając diagnozy - dr med. Lisa Sanders - Страница 7

To tylko gorączka

Оглавление

Był sobotni wieczór. Kobieta w średnim wieku wróciła właśnie z teatru. Jej pięćdziesięciosiedmioletni mąż przywitał ją słowami:

– Chyba przegrywam tę walkę.

Sztukę planowali obejrzeć razem, dawno już zarezerwowali bilety. Od pewnego czasu mężczyzna nie czuł się jednak dobrze. Pod nieobecność żony musiał na czworaka wdrapać się po schodach, żeby położyć się do łóżka. Mimo grubej warstwy koców było mu potwornie zimno, a jego ciałem wstrząsały dreszcze. Wkrótce ustępowały one fali gorąca. Wtedy mężczyzna zalewał się potem i zrywał z siebie okrycie, aby po chwili znów po nie sięgnąć. I tak w kółko.

– Musisz wrócić na pogotowie – odrzekła zaniepokojona żona z troską w głosie.

Miał już za sobą trzy wizyty w szpitalnym oddziale ratunkowym. Za każdym razem dostawał kroplówkę i odsyłano go do domu z podejrzeniem infekcji wirusowej i zapewnieniem, że za kilka dni poczuje się lepiej. Jego stan nie ulegał jednak poprawie.

Wszystko zaczęło się dziewięć dni wcześniej. Zadzwonił rano do gabinetu fizjoterapii, w którym pracował, aby poinformować, że jest chory. Był rozpalony i podejrzewał, że to grypa. Postanowił zostać w domu. Miał nadzieję, że wystarczy, jak odpocznie i zadba o odpowiednią ilość przyjmowanych płynów; następnego dnia planował wrócić do pracy. Ale nazajutrz czuł się jeszcze gorzej – to wtedy gorączce zaczęły towarzyszyć dreszcze. Przyjmował na zmianę paracetamol i ibuprofen, ale temperatura nie spadała. Na noc mężczyzna przeniósł się do pokoju gościnnego, bo prześcieradło nasiąkało potem, a wstrząsające łóżkiem dreszcze sprawiały, że żona nie mogła spać.

Po czterech dniach po raz pierwszy wybrał się na pogotowie przy szpitalu Yale New Haven. W tym czasie mężczyzna przyjmował także leki z innego powodu. Trzy tygodnie wcześniej spuchł mu łokieć i w miejscowej przychodni przepisano mu antybiotyk. Zażywał go przez dziesięć dni, ale ból nadal bardzo mu doskwierał, dostał więc lek o szerszym działaniu. W opakowaniu pozostało zaledwie kilka tabletek, a łokieć już mu nie dokuczał. Bolała go za to niemal każda inna część ciała.

Wymaz w kierunku grypy okazał się negatywny. Rentgen klatki piersiowej również był w normie. Lekarze uznali, że to pewnie jakiś wirus lub infekcja bakteryjna, i powiedzieli, że jeśli przyczyną jego dolegliwości są bakterie, to zażywane przez niego antybiotyki powinny pomóc. Miał odpoczywać, aż poczuje się lepiej, ale wrócić, gdyby jego stan się nie poprawił.

Następnego dnia temperatura mężczyzny wzrosła do ponad czterdziestu stopni, dlatego ponownie zgłosił się na pogotowie. W poczekalni zastał tłum ludzi, którzy – tak jak on – uskarżali się na objawy przypominające grypę. Musiałby godzinami czekać, zanim jakiś lekarz mógłby się nim zająć, wrócił więc do domu i położył się do łóżka. Następnego dnia rano zadzwoniła do niego pielęgniarka, by poinformować, że sytuacja na oddziale ratunkowym nieco się unormowała. Zapytała, czy nie zechciałby przyjść jeszcze raz, więc wybrał się tam po raz kolejny.

Może nie miał grypy, ale na pewno coś było z nim nie tak. Badający go lekarz nie mógł jednak znaleźć przyczyny jego dolegliwości. Mężczyzna nie odczuwał bólu w klatce piersiowej, a jego oddech nie był płytki. Nie kaszlał, nie bolała go głowa, nie miał żadnej wysypki, bólów brzucha ani problemów z drogami moczowymi. Lekarz stwierdził tylko przyspieszoną akcję serca. Poza tym wszystko było w porządku. Wyniki morfologii wskazywały na niski poziom leukocytów, co było zastanawiające. Ich liczba zwykle rośnie podczas infekcji, choć niektóre wirusy mogą ją obniżać. Niski był również poziom odpowiedzialnych za krzepnięcie płytek krwi, co zdarza się czasem podczas infekcji wirusowej, ale niezbyt często.

Wyniki badań pacjenta były niepokojące, personel pogotowia przesłał je zatem do jego lekarza ogólnego. Mężczyzna od jakiegoś czasu próbował się z nim zobaczyć, ale ze względu na atak grypy grafik lekarza był wypełniony po brzegi. Okres oczekiwania na wizytę wynosił przynajmniej tydzień.

Przejrzano ponownie jego wyniki i zlecono mu wykonanie dodatkowych testów w kierunku boreliozy i innych chorób odkleszczowych. W gęsto zalesionym stanie Connecticut są one niezwykle powszechne. Pacjent z trudem zawlókł się do laboratorium. Wyniki miały spłynąć do przychodni w ciągu kilku dni, ale nikt do niego nie zadzwonił. Poirytowany uznał, że musi zmienić lekarza. Od tygodnia nie mógł się umówić na wizytę, a teraz nawet nie podjęto trudu, aby się z nim skontaktować.

Po powrocie z teatru żona nalegała, by udał się na pogotowie. Wybrał się tam w niedzielę rano. Pełniąca dyżur asystentka lekarza zaniepokoiła się wynikami jego badań, a ponieważ nie była to pierwsza wizyta mężczyzny w szpitalu, zaleciła całą serię testów – od HIV po mononukleozę. Na izbie przyjęć wykonano jeszcze powtórne prześwietlenie klatki piersiowej i podano antybiotyki o szerokim działaniu oraz doksycyklinę – lek na choroby odkleszczowe. Z powodu gorączki dostał dawkę paracetamolu i zanim przewieziono go na oddział, otrzymał informację, że wynik rozmazu w kierunku grypy okazał się pozytywny. Mężczyzna był przekonany, że to nie grypa – nigdy nie słyszał, aby trwała aż tak długo. Przebywał jednak w szpitalu, gdzie mógł liczyć na pomoc, gdyby stan jego zdrowia się pogorszył, więc nie miał nic przeciwko przyjmowaniu oseltamiwiru.

Jeszcze tego samego dnia z laboratorium przyszła wiadomość, że wyniki badań zostały błędnie odczytane i pacjent jednak nie miał grypy. Nieco później do szpitala zaczęły spływać wyniki innych testów. Rentgen łokcia wskazywał, że mężczyzna i badający go na izbie przyjęć ortopeda się nie mylili – choroba nie miała nic wspólnego z wcześniejszym stanem zapalnym. Mężczyzna nie miał też wirusa HIV, mononukleozy ani boreliozy. Wyniki badań wykluczyły szereg wirusów górnych dróg oddechowych, z którymi zmagała się większość przebywających na oddziale osób. Po kilku dniach pacjent niespodziewanie poczuł się lepiej – gorączka spadła, a dreszcze ustąpiły. Stężenie leuko- i trombocytów w jego krwi zaczęło wzrastać. Mężczyzna najwyraźniej dochodził do siebie, nie było jednak jasne dlaczego. Zlecono mu kolejne badania i konsultację ze specjalistą chorób zakaźnych.

Gabriel Vilchez, młody lekarz chorób zakaźnych, przejrzał dokumentację i zbadał pacjenta, po czym uznał, że jego dolegliwości były najprawdopodobniej spowodowane którąś z chorób odkleszczowych. W szpitalu pobrano od niego próbki krwi do badań w kierunku najczęstszych tego typu infekcji na północnym wschodzie USA: boreliozy, babeszjozy, erlichiozy i anaplazmozy. Dotychczas dysponowali tylko negatywnym wynikiem testu na boreliozę, na pozostałe musieli jeszcze poczekać. Vilchez zakładał, że skoro pacjent dobrze zareagował na podane w szpitalu leki, to zapewne miał którąś z nich.

Po kilku dniach okazało się, że wszystkie wyniki były negatywne. Kleszcze przenoszą jednak także inne choroby, rzadziej występujące w tym rejonie kraju, ale nie można ich było całkowicie wykluczyć. Według Vilcheza najbardziej prawdopodobną przyczyną dolegliwości pacjenta była gorączka plamista Gór Skalistych, najczęściej diagnozowana w okolicach pasma Smoky Mountains. Zwykle towarzyszy jej charakterystyczna wysypka skórna, ale nie zawsze. W Connecticut nie odnotowuje się wielu tego typu zakażeń, niemniej jednak od czasu do czasu się zdarzają. Doktor Vilchez zlecił powtórzenie testów na wszystkie infekcje odkleszczowe, w tym gorączkę plamistą. Następnego dnia mężczyzna poczuł się na tyle dobrze, że mógł wrócić do domu. Wkrótce odebrał telefon z informacją, że diagnoza młodego lekarza się potwierdziła.

W tym przypadku grypopodobna infekcja zbiegła się w czasie ze szczególnie wysoką zachorowalnością na grypę. W takich okolicznościach to, co naprawdę dolega pacjentowi, może zejść na drugi plan. Tak łatwo skupić się wtedy wyłącznie na grypie, że nawet jej wykluczenie uniemożliwia przyjęcie szerszej perspektywy i ponowne postawienie zasadniczego pytania.

Dla tego mężczyzny powrót do zdrowia okazał się wyjątkowo trudny. Choć doksycyklina zwalczyła najgorsze objawy choroby, przez dobrych kilka miesięcy nie mógł wrócić do pracy w pełnym wymiarze. Zwyczajnie brakowało mu sił i energii. Do dziś uważa, że cudem uszedł wtedy z życiem. Gorączka plamista należy do najniebezpieczniejszych chorób odkleszczowych i nawet przy dzisiejszym dostępie do antybiotyków niemal pięć procent zakażonych umiera na jej skutek.

Ta historia uświadomiła mu natomiast, że warto mieć dobrego lekarza pierwszego kontaktu, i szybko dokonał stosownych zmian.

Szukając diagnozy

Подняться наверх