Читать книгу Nowe oblicze Greya - Э. Л. Джеймс - Страница 13
ОглавлениеROZDZIAŁ TRZECI
Patrzę z przerażeniem na czerwone ślady na piersiach. Malinki! Mam malinki! Jestem żoną jednego z najbardziej szanowanych biznesmenów w Stanach Zjednoczonych, a on mi, cholera, zrobił malinki. Jak mogłam tego nie poczuć? Oblewam się rumieńcem. Prawda jest taka, że doskonale wiem jak – pan Ekstaza użył w tym celu swych najdoskonalszych technik.
Moja podświadomość przygląda mi się znad okularów i cmoka z dezaprobatą, natomiast wewnętrzna bogini śpi jak zabita na szezlongu. Patrzę na swoje odbicie. Kajdanki pozostawiły na nadgarstkach czerwone ślady. Na pewno pojawią się sińce. Przyglądam się kostkom – to samo. Jasna cholera, wyglądam jak ofiara jakiegoś wypadku. Przesuwam wzrokiem po całym ciele. Ostatnimi czasy moje ciało wygląda inaczej. Zmieniło się, odkąd go poznałam... Stałam się szczuplejsza i bardziej wysportowana, a włosy mam błyszczące i doskonale obcięte. Do tego manicure, pedicure i wyregulowane brwi. Po raz pierwszy w życiu wyglądam nieskazitelnie – z wyjątkiem tych paskudnych malinek.
Nie chcę teraz myśleć o nieskazitelnym wyglądzie. Jestem za bardzo wkurzona. Jak śmiał mnie tak oznaczyć, jak jakąś nastolatkę! Nigdy dotąd nie zrobił mi malinki. Okropnie wyglądam. Wiem, czemu to zrobił. Cholerny kontroler. O nie! Moja podświadomość krzyżuje ręce na piersiach – tym razem posunął się za daleko. Wychodzę z przylegającej do sypialni łazienki i kieruję się do garderoby, w ogóle nie patrząc w stronę Christiana. Zsuwam z ramion podomkę i wkładam spodnie od dresu i bluzeczkę na ramiączkach. Rozplatam warkocz, biorę z niewielkiej toaletki szczotkę i rozczesuję włosy.
– Anastasio! – woła Christian i słyszę w jego głosie niepokój. – Wszystko w porządku?
Ignoruję go. Wszystko w porządku? Nie, nie w porządku. Po tym, co mi zrobił, najpewniej do końca podróży nie będę mogła włożyć nawet stroju jednoczęściowego, nie mówiąc o absurdalnie drogim bikini. Na tę myśl ogarnia mnie prawdziwa wściekłość. Jak on śmiał? Już ja mu dam. Ja także potrafię się zachowywać jak gówniara! Wychodzę z garderoby, rzucam w niego szczotką, odwracam się i opuszczam sypialnię – ale zdążam dostrzec jego zaszokowaną minę i szybką jak błyskawica reakcję, gdy unosi rękę, osłaniając głowę, a szczotka odbija się i spada na łóżko.
Wchodzę gniewnie po schodach na pokład, kierując się na dziób. Potrzebuję przestrzeni, aby się uspokoić. Jest ciemno i ciepło. Przyjemna bryza przynosi zapach Morza Śródziemnego, jaśminu i bugenwilli. Fair Lady sunie przez spokojną, kobaltową toń. Opieram łokcie o drewniany reling i wpatruję się w odległy brzeg, gdzie światełka mrugają i migoczą. Biorę głęboki oddech i powoli zaczynam się uspokajać. Prędzej wyczuwam, niż słyszę, że stoi za mną.
– Jesteś na mnie zła – szepcze.
– No coś ty, Sherlocku!
– Jak bardzo?
– W skali od jednego do dziesięciu? Pięćdziesiąt. Trafnie to ujęłam, co?
– Aż tak zła. – W jego głosie słychać jednocześnie zaskoczenie i podziw.
– Tak. Zła jak osa – syczę przez zaciśnięte zęby.
Christian milczy, gdy odwracam się i posyłam mu gniewne spojrzenie. Przygląda mi się niespokojnie. Jego mina i fakt, że nawet nie próbuje mnie dotknąć, mówią mi, że czuje się zagubiony.
– Christianie, musisz przestać próbować przywoływać mnie do nogi. Na plaży jasno przedstawiłeś swoje stanowisko. Bardzo jasno, o ile dobrze pamiętam.
Ledwie zauważalnie wzrusza ramionami.
– No, nie zdejmiesz więcej stanika – burczy z rozdrażnieniem.
I to usprawiedliwia to, co mi zrobił? Piorunuję go wzrokiem.
– Nie lubię, gdy zostawiasz na moim ciele ślady. A już na pewno nie aż tyle. To granica bezwzględna! – syczę.
– Nie lubię, gdy się rozbierasz w miejscach publicznych. To moja granica bezwzględna – warczy.
– Myślę, że już to ustaliliśmy. Spójrz tylko na mnie!
Obciągam bluzeczkę, odsłaniając górną część piersi. Christian nie spuszcza wzroku z mojej twarzy, czujny i niepewny. Nie jest przyzwyczajony do oglądania mnie w takim stanie. Czy on nie widzi, co nawyczyniał? Nie rozumie, jak bardzo niedorzecznie się zachowuje? Mam ochotę na niego krzyczeć, ale się powstrzymuję – nie chcę posunąć się za daleko. Bóg jeden wie, co by wtedy zrobił. W końcu wzdycha i unosi ręce w geście rezygnacji i pojednania.
– W porządku – mówi. – Rozumiem.
Alleluja!
– To dobrze!
Przeczesuje palcami włosy.
– Przepraszam. Proszę, nie złość się na mnie. – W końcu wygląda na skruszonego. I używa moich własnych słów.
– Czasami zachowujesz się jak nastolatek – besztam go, ale bojowy duch już mnie opuścił i on o tym wie. Stawia krok w moją stronę, z wahaniem unosi dłoń i zakłada mi za ucho pasmo włosów.
– Wiem – przyznaje cicho. – Dużo się muszę nauczyć.
Przypominają mi się słowa doktora Flynna... „Pod względem emocjonalnym Christian to nastolatek, Ano. Zupełnie ominął ten etap swego życia. Całą energię przelał na osiągnięcie sukcesu w świecie biznesu, sukcesu, który przerósł jego najśmielsze oczekiwania. Emocjonalnie ma wiele do nadrobienia”.
Serce mi nieco topnieje.
– Oboje musimy. – Wzdycham i ostrożnie unoszę rękę, po czym kładę mu ją na sercu. Nie wzdryga się, jak kiedyś, lecz sztywnieje. Zakrywa moją dłoń swoją i uśmiecha się nieśmiało.
– Właśnie się przekonałem, że dobrze pani celuje, pani Grey. Nigdy bym się tego nie domyślił, no ale z drugiej strony nieustannie cię nie doceniam. Ciągle mnie zaskakujesz.
Unoszę brew.
– Strzelanie do tarczy z Rayem. Potrafię doskonale rzucać i strzelać, panie Grey, i lepiej, żeby pan o tym pamiętał.
– Dołożę wszelkich starań, aby tak się stało, pani Grey. Albo usunę wszystkie potencjalne pociski z zasięgu pani wzroku, aby nie miała pani dostępu do broni. – Uśmiecha się żartobliwie.
Odpowiadam mu takim samym uśmiechem. Mrużę oczy.
– Jestem bardzo zaradna.
– W rzeczy samej – szepcze i puszcza moją dłoń, po czym bierze mnie w ramiona, chowając nos we włosach. Obejmuję go mocno i czuję, jak jego ciało opuszcza napięcie. – Wybaczyłaś mi?
– A ty mi?
Wyczuwam jego uśmiech.
– Tak – odpowiada.
– Ja też.
Stoimy przytuleni. Złość zupełnie mi już minęła. Choć zachowuje się czasem jak gówniarz, trzeba mu oddać, że pięknie pachnie. Jak mogę mu się oprzeć?
– Głodna? – pyta po chwili.
Mam zamknięte oczy i głowę opartą o jego klatkę piersiową.
– Tak. Umieram z głodu. Wszystkie nasze... eee... działania zaostrzyły mi apetyt. Ale mój strój nie jest odpowiedni na kolację. – Jestem pewna, że spodnie od dresu i bluzeczka na ramiączkach zasłużyłyby w jadalni na kilka surowych spojrzeń.
– Dla mnie wyglądasz dobrze, Anastasio. Poza tym przez tydzień jacht należy do nas. Możemy się ubierać, jak tylko mamy ochotę. Uznajmy, że to wtorek bez krawatu na Lazurowym Wybrzeżu. A zresztą pomyślałem, że moglibyśmy zjeść na pokładzie.
– Chętnie.
Całuje mnie – to szczery, proszący o wybaczenie pocałunek – po czym ruszamy niespiesznie w stronę dziobu, gdzie czeka na nas gazpacho.
Steward stawia przed nami crème brûlée i dyskretnie odchodzi.
– Czemu zawsze splatasz mi włosy w warkocz? – pytam z czystej ciekawości. Siedzimy przy stole naprzeciw siebie. Nasze łydki się splatają. Bierze do ręki łyżeczkę do deserów i marszczy lekko brwi.
– Nie chcę, by włosy ci się w coś wplątały – mówi cicho i przez chwilę milczy. – To pewnie przyzwyczajenie – dodaje. Nagle marszczy brwi, a jego oczy robią się ogromne.
Co mu się przypomniało? To coś bolesnego, zapewne jakieś wspomnienie z pierwszych lat życia. Nie chcę mu o tym przypominać. Nachylam się i kładę mu palec na ustach.
– Nie, to nieważne. Nie muszę wiedzieć. Byłam jedynie ciekawa. – Obdarzam go ciepłym, uspokajającym uśmiechem.
Wydaje się niespokojny, ale po chwili wyraźnie się odpręża. Nachylam się jeszcze bardziej, by ucałować kącik jego ust.
– Kocham cię – mruczę, a on posyła mi ten swój nieśmiały uśmiech. – Zawsze będę cię kochać, Christianie.
– A ja ciebie – mówi miękko.
– Pomimo mojego nieposłuszeństwa? – Unoszę brew.
– Z powodu twojego nieposłuszeństwa, Anastasio. – Uśmiecha się szeroko.
Rozbijam łyżeczką warstwę skarmelizowanego cukru i kręcę głową. Czy ja kiedykolwiek zrozumiem tego mężczyznę? Hmm – ten crème brûlée jest przepyszny.
Kiedy steward uprzątnął nasz stolik, Christian sięga po butelkę różowego wina i ponownie napełnia mój kieliszek. Sprawdzam, czy jesteśmy sami, i pytam:
– Co znaczyło to niechodzenie do ubikacji?
– Naprawdę chcesz wiedzieć? – Uśmiecha się lekko, a w jego oczach widać lubieżny błysk.
– Chcę? – Rzucam mu spojrzenie spod rzęs i biorę łyk wina.
– Im pełniejszy masz pęcherz, tym bardziej intensywny jest orgazm, Ano.
Czerwienię się.
– Och. Rozumiem. – A niech mnie, to sporo tłumaczy.
Uśmiecha się szeroko. Czy już zawsze będę w tyle za panem Sekspertem?
– Tak. Cóż... – Desperacko szukam w głowie jakiegoś innego tematu.
Christianowi robi się mnie w końcu żal.
– Jak masz ochotę spędzić resztę wieczoru? – Przechyla głowę i patrzy na mnie pytająco.
Robiąc to, na co ty masz ochotę, Christianie. Sprawdzając ponownie twoją teorię? Wzruszam ramionami.
– Wiem, na co ochotę mam ja – mruczy. Bierze ze stolika kieliszek z winem, wstaje i wyciąga rękę. – Chodź.
Podaję mu dłoń, on zaś prowadzi mnie do salonu.
W stacji dokującej na komodzie znajduje się jego iPod. Włącza go i wybiera utwór.
– Zatańcz ze mną. – Bierze mnie w ramiona.
– Skoro nalegasz.
– Nalegam, pani Grey.
Z głośników płyną pierwsze takty zmysłowej, lekko tandetnej melodii. To coś latynoskiego? Christian uśmiecha się do mnie szeroko i zaczyna się poruszać, zabierając mnie razem z sobą.
Śpiewa mężczyzna z głosem jak ciepły, płynny karmel. Znam tę piosenkę, ale nie mogę sobie przypomnieć, kto ją wykonuje. Christian mocno mnie przechyla, a ja piszczę zaskoczona, ku jego rozbawieniu. Podnosi mnie, po czym każe wykonać obrót.
– Tak dobrze tańczysz – mówię. – Nawet ja sobie przy tobie nieźle radzę.
Obdarza mnie enigmatycznym uśmiechem, ale nic nie mówi i zastanawiam się, czy to dlatego, że myśli o niej... o pani Robinson, kobiecie, która nauczyła go tańczyć – i pieprzyć się. Dość dawno już o niej nie myślałam. Christian od dnia urodzin nie wspomniał na jej temat ani słowem, a z tego co mi wiadomo, nie prowadzą już razem interesów. Muszę przyznać, aczkolwiek niechętnie, że dobra z niej była nauczycielka.
Ponownie mnie przechyla i składa na ustach przelotny pocałunek.
– Brakowałoby mi twej miłości – mruczę, powtarzając słowa piosenki.
– Mnie twojej by bardziej niż brakowało – mówi i wykonuje jeszcze jeden obrót. A potem śpiewa mi cicho do ucha, od czego ja cała się rozpływam.
Piosenka dobiega końca i Christian patrzy na mnie oczami pociemniałymi i błyszczącymi. A mnie nagle brak jest tchu.
– Chodź ze mną do łóżka, dobrze? – szepcze i ta płynąca prosto z serca prośba zupełnie mnie rozbraja.
Christianie, o zgodę pytałeś mnie dwa i pół tygodnia temu. Ale wiem, że to jego wersja przeprosin i upewnienia się, że wszystko jest już dobrze między nami.
Kiedy się budzę, przez iluminatory sączy się słońce, a na suficie chybotliwie odbija się woda. Christian gdzieś zniknął. Przeciągam się i uśmiecham. Hmm... Jeśli chodzi o mnie, to taki seks za karę i seks na zgodę mogę mieć codziennie. Zastanawiam się nad tym, jak to jest pójść do łóżka z dwoma różnymi mężczyznami – Christianem zagniewanym i Christianem, który stara się wszystko mi wynagrodzić. Sama nie wiem, w którym wydaniu podoba mi się bardziej.
Wstaję i idę do łazienki. I zastaję w niej golącego się Christiana. Jest nagi, jeśli nie liczyć owiniętego wokół bioder ręcznika. Odwraca się i uśmiecha do mnie promiennie, niespeszony tym, że mu przeszkodziłam. Odkryłam, że nigdy nie zamyka drzwi na klucz, jeśli znajduje się w jakimś pomieszczeniu sam – powód jest poważny i raczej nie mam teraz ochoty o nim myśleć.
– Dzień dobry, pani Grey – mówi. Na pierwszy rzut oka widać, że jest w doskonałym humorze.
– Dzień dobry panu.
Też się uśmiecham i obserwuję, jak się goli. Uwielbiam ten widok. Unosi brodę i pewnymi ruchami przesuwa maszynką po szyi. Przyłapuję się na tym, że nieświadomie naśladuję jego ruchy. Christian odwraca się i uśmiecha drwiąco. Połowę twarzy ma nadal pokrytą pianką.
– Dobrze się bawisz? – pyta.
Och, Christianie, godzinami mogłabym ci się przyglądać.
– Doskonale – mruczę, a on pochyla się i daje szybkiego buziaka, brudząc mi twarz pianką.
– Mam zająć się tobą? – szepcze łobuzersko i unosi maszynkę.
Zasznurowuję usta.
– Nie – burczę, udając nadąsaną. – Następnym razem użyję wosku. – Przypomina mi się wesołość Christiana, kiedy w Londynie odkrył, że w czasie, gdy on brał udział w jednym ze spotkań, ja z ciekawości zgoliłam włosy łonowe. Naturalnie moje dzieło nie spełniało rygorystycznych standardów Pana Doskonałego...
– Co ty, u licha, zrobiłaś? – wykrzykuje Christian.
Nie jest w stanie ukryć pełnej przerażenia wesołości. Siada na łóżku w naszym apartamencie w hotelu Brown’s niedaleko Piccadilly, włącza nocną lampkę i wpatruje się we mnie. Jego usta tworzą zaskoczoną literę O. Musi być już północ. Moje policzki nabierają barwy pościeli w pokoju zabaw i próbuję obciągnąć satynową koszulkę, żeby nie widział. Przytrzymuje mi rękę.
– Ana!
– Ja... eee... ogoliłam się.
– To widzę. Ale dlaczego? – Uśmiecha się od ucha do ucha.
Zakrywam dłońmi twarz. Czemu tak bardzo się wstydzę?
– Hej – mówi łagodnie i odciąga moje dłonie. – Nie chowaj się. – Przygryza wargę, żeby się nie roześmiać. – Powiedz mi. Dlaczego? – Oczy skrzą mu się wesołością. Co on w tym widzi takiego zabawnego?
– Przestań się ze mnie śmiać.
– Nie śmieję się, przepraszam. Jestem, jestem zachwycony – mówi.
– Och...
– No mów. Dlaczego?
Biorę głęboki oddech.
– Dziś rano, kiedy wyszedłeś na spotkanie, wzięłam prysznic i przypomniały mi się te wszystkie twoje zasady.
Mruga szybko. Już się nie śmieje, lecz obserwuje mnie czujnie.
– Analizowałam je po kolei i to, co o nich myślę, i przypomniał mi się salon piękności i pomyślałam... że to właśnie by ci się spodobało. Nie miałam dość odwagi, żeby iść na woskowanie. – Mój głos cichnie, zamieniając się w szept.
Patrzy na mnie, a oczy mu błyszczą – jednak tym razem nie rozbawieniem, lecz miłością.
– Och, Ano. – Pochyla się i całuje mnie czule. – Jesteś zniewalająca – szepcze i całuje raz jeszcze, ujmując twarz w dłonie. Po zapierającej dech w piersiach chwili odsuwa się i opiera na łokciu. Wrócił żartobliwy nastrój. – Chyba powinienem przeprowadzić dokładną inspekcję twego rękodzieła.
– Co? Nie. – On chyba żartuje! Zakrywam się, osłaniając świeżo wygolone miejsce.
– Och, nie rób tego, Anastasio.
Odsuwa moje dłonie i przesuwa się zwinnie tak, że teraz znajduje się między moimi nogami. Posyła mi spojrzenie tak gorące, że mógłby nim zapalić suche drwa, nim jednak zdążę eksplodować, nachyla się i prześlizguje ustami po nagim brzuchu w stronę mej kobiecości. Wiję się pod nim, niechętnie poddając się przeznaczeniu.
– No dobrze, co my tu mamy? – Christian składa pocałunek tam, gdzie jeszcze rano miałam włosy łonowe, następnie przesuwa po mnie kolącą brodą.
– Au! – wołam. Cóż za wrażliwe miejsce.
Spojrzenie Christiana wędruje ku mojej twarzy. Widać w nim zmysłowe pragnienie.
– Chyba coś przegapiłaś – mruczy i pociąga lekko za włoski.
– Och... Cholera – mamroczę, mając nadzieję, że to położy kres jego skrupulatnym i raczej wścibskim oględzinom.
– Mam pomysł. – Wyskakuje nago z łóżka i idzie do łazienki.
Co on, u licha, robi? Chwilę później wraca, niosąc kubek z wodą, moją maszynkę, swój pędzel do golenia, krem i ręcznik. Wszystko oprócz ręcznika kładzie na stoliku nocnym i patrzy z góry na mnie.
O nie! – moja podświadomość z trzaskiem zamyka Dzieła zebrane Karola Dickensa, zrywa się z fotela i kładzie ręce na biodrach.
– Nie. Nie. Nie – piszczę.
– Pani Grey, jak już coś robić, to porządnie. Unieś biodra. – Oczy ma szare niczym niebo podczas letniej burzy.
– Christian! Nie będziesz mnie golił.
Przechyla głowę.
– A to dlaczego?
Rumienię się. Czy to nie oczywiste?
– Dlatego, że... to po prostu zbyt...
– Intymne? – pyta szeptem. – Ana, łaknę intymności z tobą, wiesz o tym. Poza tym robiliśmy już razem takie rzeczy, że daj spokój ze wstydem. A tę część twego ciała znam lepiej niż ty.
Wpatruję się w niego. Ze wszystkich aroganckich... w sumie to prawda... no ale jednak.
– To nie przystoi! – biadolę.
– Wprost przeciwnie, jest bardzo podniecające.
Podniecające? Naprawdę?
– To cię podnieca? – W moim głosie słychać zdumienie.
Prycha.
– Nie widzisz? – Zerka w dół na wzwód. – Chcę cię ogolić – szepcze.
Och, a co mi tam. Kładę się na plecach i zakrywam ramieniem twarz, żebym nie musiała na to patrzeć.
– Skoro cię to uszczęśliwia, Christianie, proszę bardzo. Ależ ty jesteś perwersyjny – mamroczę, unosząc biodra, żeby mógł podłożyć mi pod pupę ręcznik. Całuje wewnętrzną część uda.
– Och, maleńka, masz stuprocentową rację.
Słyszę, jak zanurza pędzel w wodzie, po czym nakłada na niego krem. Chwyta mnie za lewą kostkę i rozsuwa nogi. Materac ugina się, gdy Christian siada między moimi udami.
– Bardzo chciałbym cię teraz związać – mruczy.
– Obiecuję, że nie będę się ruszać.
– Dobrze.
Robię głośny wdech, gdy przesuwa pędzlem po kości łonowej. Jest ciepły. Wiercę się. Czuję łaskotanie... ale takie przyjemne.
– Leż nieruchomo – beszta mnie Christian i ponownie używa pędzla. – Inaczej rzeczywiście cię zwiążę – dodaje groźnie, a wzdłuż mego kręgosłupa przebiega rozkoszny dreszcz.
– Robiłeś to już? – pytam z wahaniem, kiedy sięga po maszynkę.
– Nie.
– Och. To dobrze. – Uśmiecham się.
– Kolejny pierwszy raz, pani Grey.
– Hmm. Lubię pierwsze razy.
– Ja też. No to zaczynamy. – I z delikatnością, która mnie zaskakuje, przesuwa maszynką po mej wrażliwej skórze. – Nie ruszaj się – burczy i wyczuwam, że mocno się koncentruje.
Nie mija dużo czasu, a wyciąga spode mnie ręcznik i wyciera pozostały na ciele krem.
– Proszę bardzo. Teraz jest idealnie.
W końcu odsuwam rękę z twarzy i patrzę na niego. Siedzi i podziwia swoje dzieło.
– Zadowolony? – pytam. Głos mam schrypnięty.
–
Bardzo. – Uśmiecha się szelmowsko i powoli wsuwa we mnie palec.
– Ale to było fajne – mówi. W jego spojrzeniu dostrzegam cień drwiny.
– Może dla ciebie.
W sumie jednak ma rację... było... podniecająco.
– O ile mnie pamięć nie myli, to, co wydarzyło się później, dało ci sporo satysfakcji.
Christian wraca do golenia, a ja wbijam wzrok w dłonie. Owszem, sporo. Nie miałam pojęcia, że brak włosów łonowych może aż tak bardzo zmienić doznania.
– Hej, tylko się droczę. Czy nie tak zachowują się mężowie beznadziejnie zakochani w swoich żonach? – Christian unosi mi brodę i patrzy w oczy. Z niepokojem próbuje wybadać moją reakcję.
Hmm... pora na rewanż.
– Siadaj – mówię.
Patrzy na mnie nierozumiejącym wzrokiem. Popycham go lekko w stronę białego taboretu. Skonsternowany siada, a ja wyjmuję mu z dłoni maszynkę.
– Ana – rzuca ostrzegawczo, gdy dociera do niego mój zamiar.
Nachylam się i całuję go w usta.
– Odchyl głowę – szepczę.
Waha się.
– Wet za wet, panie Grey.
Przygląda mi się z czujnym, rozbawionym niedowierzaniem.
– Wiesz, co robisz? – pyta niskim głosem.
Kręcę powoli głową, robiąc minę na tyle poważną, na ile jestem w stanie. Christian zamyka oczy, po czym poddaje się i odchyla głowę.
A niech mnie, pozwala mi się ogolić. Niepewnie kładę dłoń na jego włosach nad czołem i chwytam je mocno, aby unieruchomić mu głowę. Zaciska mocno powieki i rozchyla usta, biorąc głęboki oddech. Bardzo delikatnie przesuwam maszynką w górę szyi aż do brody, odsłaniając kawałek gładkiej skóry. Christian wypuszcza powietrze.
– Sądziłeś, że zamierzam zrobić ci krzywdę?
– Z tobą nic nigdy nie wiadomo, Ano, ale nie, wiem, że rozmyślnie mnie nie skrzywdzisz.
Ponownie przesuwam maszynką po szyi, odsłaniając jeszcze więcej gładkości.
– Nigdy bym cię z rozmysłem nie skrzywdziła, Christianie.
Otwiera oczy i obejmuje mnie, gdy tymczasem ja delikatnie przesuwam maszynką po policzku.
– Wiem – mówi, przechylając głowę tak, że mam jeszcze lepszy dostęp. Jeszcze dwa ruchy i koniec.
– Zrobione, i nie polała się ani kropla krwi. – Uśmiecham się z dumą.
Przesuwa ręką w górę mej nogi, unosząc materiał koszuli nocnej, po czym pociąga mnie do siebie, manewrując tak, bym siadła na nim okrakiem. Opieram dłonie o jego przedramiona. Naprawdę jest nieźle umięśniony.
– Mogę cię dziś gdzieś zabrać?
– Nie będzie opalania? – pytam zjadliwie, unosząc brew.
Oblizuje nerwowo usta.
– Nie, dziś nie będzie. Pomyślałem, że wolałabyś zająć się czymś innym.
– Cóż, jako że naznaczyłeś mnie malinkami, skutecznie udaremniając leżakowe plany, jasne, czemu nie?
Postanawia zignorować mój ton.
– To kawałek drogi stąd, ale z tego co czytałem, warto tam jechać i mój tato też poleca to miasteczko. Nazywa się Saint-Paul-de-Vence. Mają tam kilka galerii. Pomyślałem, że moglibyśmy kupić kilka obrazów lub rzeźb do nowego domu, gdybyśmy natrafili na coś, co nam się spodoba.
Odsuwam się. Sztuka... chce kupować dzieła sztuki. Jak ja mam to robić?
– Co się stało? – pyta.
– Nie znam się na sztuce, Christianie.
Wzrusza ramionami i uśmiecha się do mnie.
– Kupimy tylko to, co nam się spodoba. Nie mam na myśli inwestycji.
Inwestycje? Jezu.
– No co?
Kręcę głową.
– Posłuchaj, wiem, że mamy dopiero szkice od architekta wnętrz, ale co nam szkodzi popatrzeć, poza tym to bardzo stare, zabytkowe miasteczko.
Och, architekt. Że też musiał mi o niej przypomnieć... Gia Matteo, przyjaciółka Elliota, która zaprojektowała wnętrze domu Christiana w Aspen. Podczas naszych spotkań czepiała się Christiana niczym jakaś pijawka.
– No a teraz o co ci chodzi?! – wykrzykuje. Kręcę głową. – Mów – nakazuje.
Jak mogę mu powiedzieć, że nie lubię Gii? Moja niechęć jest irracjonalna. Nie chcę wyjść na zazdrośnicę.
– Chyba nie złościsz się jeszcze o to, co zrobiłem wczoraj? – Wzdycha i chowa nos między moimi piersiami.
– Nie. Głodna jestem – burczę, wiedząc doskonale, że to akurat powstrzyma go od dalszego wypytywania.
– Czemu mi o tym nie powiedziałaś? – Zsuwa mnie z kolan i wstaje.
Saint-Paul-de-Vence to warowne średniowieczne miasteczko na szczycie wzgórza, jedno z najbardziej malowniczych miejsc, jakie w życiu widziałam. Przechadzam się z Christianem po brukowanych uliczkach, rękę trzymając w tylnej kieszeni jego szortów. Taylor i Gaston albo Philippe – nie jestem w stanie ich rozróżnić – chodzą za nami. Docieramy do wysadzanego drzewami placu, gdzie trzech starszych panów gra w bule. Jeden, pomimo upału, ma na głowie tradycyjny beret. Jest tu dość sporo turystów, ale przy boku Christiana czuję się bezpiecznie. Tyle tu do oglądania – wąskie uliczki i przejścia prowadzące do dziedzińców z kamiennymi fontannami, rzeźby sprzed wieków i te współczesne, fascynujące niewielkie butiki i sklepiki.
W pierwszej galerii Christian przygląda się z roztargnieniem wiszącym na ścianie fotografiom erotycznym, ssąc zausznik okularów przeciwsłonecznych. To prace Florence D’elle – nagie kobiety w różnych pozach.
– Niezupełnie to miałam na myśli – burczę z dezaprobatą. Przywołują wspomnienie kartonu ze zdjęciami, który znalazłam w jego garderobie, naszej garderobie. Ciekawe, czy rzeczywiście je zniszczył.
– Ja też nie – mówi Christian, uśmiechając się do mnie. Bierze mnie za rękę i przechodzimy do kolejnego artysty. Leniwie zastanawiam się, czy powinnam mu pozwolić, żeby zrobił zdjęcia mi.
Następna jest malarka specjalizująca się w martwej naturze – owoce i warzywa z bardzo bliska w nasyconych, pięknych barwach.
– Te mi się podobają. – Pokazuję na trzy obrazy przedstawiające papryczki. – Przypominają mi, jak kroiłeś u mnie warzywa. – Chichoczę.
Usta Christiana wykrzywiają się lekko, kiedy bez powodzenia próbuje ukryć rozbawienie.
– Sądziłem, że poszło mi całkiem nieźle – mruczy. – Może nie jakoś szczególnie szybko, ale prawda jest taka... – bierze mnie w ramiona – że mnie rozpraszałaś. Gdzie byś je powiesiła?
– Co?
Christian muska mi nosem ucho.
– Obrazy, gdzie byś je powiesiła? – Przygryza mi ucho, a ja czuję to w lędźwiach.
– W kuchni – mamroczę.
– Hmm. Dobry pomysł, pani Grey.
Zerkam na cenę. Pięć tysięcy euro za jeden. O kurwa!
– Są naprawdę drogie!
– No i? – Ponownie trąca mnie nosem. – Przyzwyczaj się do tego, Ano.
Puszcza mnie i podchodzi niespiesznie do biurka, za którym siedzi młoda, odziana w biel kobieta. Wyraźnie pożera go wzrokiem. Mam ochotę przewrócić oczami, ale kieruję uwagę z powrotem na obrazy. Pięć tysięcy euro... o mamusiu.
Zjedliśmy lunch i siedzimy właśnie na kawie w hotelu Le Saint Paul. Widoki są oszałamiające. Winnice i pola słoneczników tworzą radosny patchwork, wśród którego porozrzucane są małe, schludne domki. Dzień jest taki pogodny, że widok rozpościera się aż do morza migoczącego na linii horyzontu. Moje rozmyślania przerywa Christian.
– Pytałaś, dlaczego zaplatałem ci włosy – mówi cicho. Ton jego głosu napawa mnie niepokojem. On chyba czuje się winny.
– Tak. – Cholera.
– Wydaje mi się, że dziwka pozwalała mi bawić się swoimi włosami. Nie wiem, czy to wspomnienie, czy tylko sen.
Ma na myśli swoją biologiczną matkę.
Przygląda mi się, a z jego twarzy niczego się nie da wyczytać. Serce podchodzi mi do gardła. Co mam powiedzieć, kiedy słyszę coś takiego?
– Lubię, kiedy się bawisz moimi włosami. – W moim głosie słychać wahanie.
Patrzy na mnie niepewnie.
– Naprawdę?
– Tak. – To prawda. Chwytam jego dłoń. – Myślę, że kochałeś swoją matkę, Christianie.
Jego oczy stają się wielkie, ale nic nie mówi.
O cholera. Posunęłam się zbyt daleko? Powiedz coś, Szary, błagam. On jednak zachowuje milczenie, przyszpilając mnie niezgłębionym spojrzeniem szarych oczu. Wydaje się zagubiony.
Przenosi wzrok na moją dłoń i marszczy brwi.
– Powiedz coś – szepczę, ponieważ nie mogę znieść panującej między nami ciszy.
Kręci głową i bierze głęboki oddech.
– Chodźmy.
Puszcza moją dłoń i wstaje od stolika. Minę ma pełną rezerwy. Przekroczyłam granicę? Nie mam pojęcia. Serce mi zamiera i nie wiem, czy powiedzieć coś jeszcze, czy po prostu odpuścić. Decyduję się na to drugie i posłusznie wychodzę za nim z restauracji.
Na uroczej wąskiej ulicy bierze mnie za rękę.
– Gdzie chcesz iść?
On mówi! I nie jest na mnie zły – dzięki Bogu. Oddycham z ulgą i wzruszam ramionami.
– Cieszę się, że jednak się do mnie odzywasz.
– Wiesz, że nie lubię rozmawiać o tamtym gównianym okresie. Było, minęło.
Nie, Christianie, nie minęło. Ta myśl mnie zasmuca i po raz pierwszy się zastanawiam, czy kiedykolwiek minie. Zawsze będzie Szarym... moim Szarym. Chcę, żeby się zmienił? Nie, chyba nie – na tyle tylko, aby czuł się kochany. Podnoszę na niego wzrok i przez chwilę podziwiam jego zniewalającą urodę... i należy on do mnie. Nie chodzi o to, że urzeka mnie jedynie jego piękna twarz i oszałamiające ciało. Tak naprawdę przyciąga mnie to, co się kryje za tą perfekcją... jego delikatna, pokaleczona dusza.
Obejmuje mnie ramieniem i kierujemy się w stronę miejsca, gdzie Philippe/Gaston zaparkował przestronnego mercedesa. Wsuwam dłoń w tylną kieszeń szortów Christiana, ciesząc się, że nie jest na mnie zły. No ale prawda jest taka, że który czterolatek nie kocha swojej mamy, bez względu na to, jak kiepsko wywiązuje się ona ze swoich obowiązków? Wzdycham ciężko i przytulam go jeszcze mocniej. Wiem, że za nami drepcze nasza ochrona i przez chwilę się zastanawiam, czy coś jedli.
Christian zatrzymuje się przed niewielkim sklepem jubilerskim i patrzy najpierw na wystawę, potem na mnie. Ujmuje moją wolną dłoń i przesuwa kciukiem po jasnoczerwonej linii, którą zostawiły kajdanki.
– To nie boli – zapewniam go. Przekręca się tak, że druga dłoń wysuwa się z kieszeni jego spodni. Ją też ujmuje i obraca delikatnie, aby przyjrzeć się nadgarstkowi. Czerwoną linię zasłania platynowy zegarek Omega, który podarował mi przy śniadaniu podczas naszego pierwszego poranka w Londynie. Wygrawerowane na nim słowa nadal mnie zachwycają.
Anastasio
Jesteś moim Więcej
moją Miłością, moim Życiem
Christian
Wbrew wszystkiemu, pomimo tej całej swojej „szarości” mój mąż potrafi być taki romantyczny. Przenoszę wzrok na bladoczerwony ślad na nadgarstku. No ale potrafi być także brutalny. Puszcza mi lewą dłoń, unosi brodę i niespokojnie bada wyraz mojej twarzy.
– To nie boli – powtarzam.
Unosi dłoń do ust i na wewnętrznej stronie nadgarstka składa delikatny, przepraszający pocałunek.
– Chodźmy – mówi i pociąga mnie za sobą do sklepu.
– Proszę. – Christian rozpina platynową bransoletkę, którą właśnie kupił. Jest przepiękna, delikatna: filigrany w kształcie drobnych kwiatków z maleńkimi diamencikami w środku. Zapina mi ją na nadgarstku. Jest szeroka i zakrywa czerwony ślad. Do tego kosztowała trzydzieści tysięcy euro. Tyle zrozumiałam z prowadzonej po francusku rozmowy ze sprzedawczynią. Jeszcze nigdy nie miałam na sobie nic tak drogiego.
– Tak już lepiej – mruczy.
– Lepiej? – szepczę, wpatrując się w błyszczące, szare oczy, świadoma tego, że chuda jak tyczka sprzedawczyni przygląda się nam z zazdrością i dezaprobatą.
– Wiesz dlaczego – odpowiada Christian niepewnie.
– Nie potrzebuję tego. – Potrząsam nadgarstkiem. Bransoletka łapie wpadające przez okno promienie słońca i na ścianach zaczynają tańczyć małe połyskujące tęcze.
– A ja tak.
Dlaczego? Dlaczego on tego potrzebuje? Czuje się winny? Z powodu czego? Śladów na nadgarstkach? Biologicznej matki? Niezwierzenia mi się? Och, mój Szary.
– Nie, Christianie, nie potrzebujesz. Już tyle mi podarowałeś. Magiczną podróż poślubną, Londyn, Paryż, Lazurowe Wybrzeże... i siebie. Szczęściara ze mnie – szepczę, a jego spojrzenie łagodnieje.
– Nie, Anastasio, to ja mam ogromne szczęście.
– Dziękuję. – Staję na palcach, zarzucam mu ręce na szyję i całuję... nie w podziękowaniu za bransoletkę, ale za to, że jest mój.
W samochodzie nastrój ma refleksyjny. Wygląda przez szybę na pola jaskrawożółtych słoneczników pławiących się w popołudniowym słońcu. Za kierownicą siedzi jeden z bliźniaków – chyba Gaston – a Taylor zajmuje miejsce obok. Christian pogrążył się w rozmyślaniach. Ujmuję jego dłoń i ściskam pokrzepiająco. Zerka na mnie, po czym zabiera dłoń i kładzie ją na mym udzie. Mam na sobie krótką, rozkloszowaną biało-błękitną spódnicę oraz niebieską dopasowaną bluzeczkę na ramiączkach. Christian waha się i nie wiem, czy jego dłoń zamierza przesuwać się w górę, czy w dół. Wstrzymując oddech, czekam na delikatny dotyk jego palców. Co on ma zamiar zrobić? Decyduje się ruszyć w dół. Nagle chwyta mnie za kostkę i kładzie moją stopę na swoich kolanach. Przekręcam się tak, że siedzę teraz przodem do niego.
– Drugą nogę też chcę.
Rzucam nerwowe spojrzenie Taylorowi i Gastonowi, którzy patrzą przed siebie na drogę, i kładę drugą stopę na kolanach Christiana. Unosi rękę i wciska umieszczony na drzwiach z jego strony guzik. Przed nami opuszcza się przyciemniana szyba i dziesięć sekund później można powiedzieć, że jesteśmy sami. Wow... nic dziwnego, że z tyłu tego auta jest tyle miejsca na nogi.
– Chcę się przyjrzeć twoim kostkom – wyjaśnia cicho Christian. Spojrzenie ma niespokojne. Ślady po kajdankach? Jezu... myślałam, że już zamknęliśmy ten temat. Nawet jeśli zostały ślady, maskują je paseczki od sandałów. Nie przypominam sobie, bym rano je widziała. Delikatnie przesuwa kciukiem po prawym podbiciu. To łaskocze. Christian uśmiecha się lekko i wprawnie rozpina jeden pasek. I poważnieje, gdy dostrzega czerwone ślady.
– To nie boli – mamroczę.
Zerka na mnie i widzę, że jest smutny. Usta ma zaciśnięte. Kiwa głową, jakby mi wierzył, a ja strząsam sandał na podłogę. Wiem jednak, że już go straciłam. Znowu jest roztargniony i zamyślony, mechanicznie głaszcząc mi stopę, wyglądając jednocześnie przez szybę.
– Hej. Czego się spodziewałeś? – pytam miękko.
Odwraca się do mnie i wzrusza ramionami.
– Nie spodziewałem się, że widząc te ślady, poczuję się tak, jak w tej chwili – mówi.
Och! W jednej chwili powściągliwy, a w następnej rozmowny? Jakie to... w stylu Szarego! I jak ja mam za nim nadążyć?
– A jak się czujesz?
– Mocno niefajnie – mówi cicho.
O nie. Odpinam pasy i przysuwam się bliżej niego, pozostawiając nogi na jego kolanach. Mam ochotę wejść mu na kolana i mocno przytulić i tak bym zrobiła, gdyby z przodu znajdował się tylko Taylor. Powstrzymuje mnie świadomość, że jest tam także Gaston. Szkoda, że przepierzenie nie jest jeszcze ciemniejsze.
Ujmuję dłonie Christiana.
– To malinki mi się nie podobają – szepczę. – Wszystko inne... to, co mi zrobiłeś... – jeszcze bardziej ściszam głos – ...kajdankami, mnie się to podobało. Bardziej niż podobało. To było odlotowe. Kiedy tylko będziesz chciał, możemy zrobić powtórkę.
Poprawia się na siedzeniu.
– Odlotowe?
Moja wewnętrzna bogini unosi zaskoczona głowę znad powieści Jackie Collins.
– Tak. – Uśmiecham się szeroko. Napieram palcami na jego twardniejące krocze i bardziej widzę, niż słyszę, jak wciąga powietrze.
– Sądzę, że powinna pani zapiąć pasy, pani Grey. – Głos ma niski, a ja raz jeszcze obejmuję go palcami. Robi kolejny wdech, a jego spojrzenie ciemnieje. Ostrzegawczo chwyta moją kostkę. Chce, żebym przestała? Kontynuowała? Nieruchomieje, krzywi się, po czym wyjmuje z kieszeni nieodłącznego BlackBerry. Zerka na zegarek i odbiera telefon. Marszczy brwi.
– Barney – warczy.
Cholera. Znowu przeszkadza nam jego praca. Próbuję opuścić nogi, ale Christian nie puszcza kostki.
– W serwerowni? – pyta z niedowierzaniem. – Aktywował się system przeciwpożarowy?
Pożar! Zabieram nogi z jego kolan i tym razem mnie nie powstrzymuje. Wracam na swoje miejsce, zapinam pasy i bawię się nerwowo bransoletką za trzydzieści tysięcy euro. Christian ponownie wciska guzik przy drzwiach i przepierzenie się podnosi.
– Ktoś ranny? Jakieś szkody? Rozumiem... Kiedy? – Christian raz jeszcze zerka na zegarek, po czym przeczesuje palcami włosy. – Nie. Ani do straży pożarnej, ani na policję. Przynajmniej na razie.
Pożar? W biurze Christiana? W głowie mam gonitwę myśli. Taylor odwraca się, aby słyszeć rozmowę.
– Tak? Dobrze... w porządku. Chcę mieć szczegółowy raport z wyliczeniem zniszczeń. I pełną listę wszystkich osób, które miały tam dostęp w ciągu ostatnich pięciu dni, łącznie z personelem sprzątającym... Każ Andrei zadzwonić do mnie... Tak, wygląda na to, że argon jest rzeczywiście skuteczny.
Raport dotyczący zniszczeń? Argon? To chyba jakiś pierwiastek?
– Wiem, że jest wcześnie... Przyślij mejl za dwie godziny... Nie, muszę wiedzieć. Dziękuję, że zadzwoniłeś. – Christian rozłącza się, po czym od razu wybiera w telefonie jakiś numer. – Welch... Dobrze... Kiedy? – Po raz kolejny obrzuca spojrzeniem zegarek. – W takim razie godzina... tak... Całodobowa ochrona w drugim magazynie danych... okej. – Kończy rozmowę. – Philippe, za godzinę muszę się znaleźć na pokładzie.
– Monsieur.
Cholera, to Philippe, nie Gaston. Samochód przyspiesza.
Christian zerka na mnie. Wzrok ma nieprzenikniony.
– Ktoś ranny? – pytam cicho.
Kręci głową.
– Niewielkie szkody. – Ściska mi uspokajająco dłoń. – Nic się tym nie martw. Mój zespół się wszystkim zajął. – No i proszę bardzo, wrócił pan prezes, spokojny i zupełnie niewytrącony z równowagi.
– Gdzie wybuchł pożar?
– W serwerowni.
– W Grey House?
– Tak.
Jego odpowiedzi są zdawkowe, więc wiem, że nie chce rozmawiać na ten temat.
– Czemu tak mało szkód?
– Serwerownia jest wyposażona w supernowoczesny system przeciwpożarowy.
No, a jakżeby inaczej.
– Ana, proszę... nie martw się.
– Nie martwię się – kłamię.
– Nie mamy pewności, czy to było podpalenie – mówi, docierając tym do sedna mego niepokoju.
Moja dłoń mknie ze strachem ku szyi. Charlie Tango, a teraz to?
Co dalej?