Читать книгу A gdy komunizm zapanuje. Powieść przyszłości - Edmund Jezierski - Страница 4
XVI.
Оглавление— Ale jak, radźcie towarzyszu! — zawołali prawie jednogłośnie Trockij i Morgensztern.
— Mojem zdaniem, — ciągnął dalej spokojnie Sochacki: — należy uczynić tak: wycofać wszystkie nasze wojska z odległych miejscowości, prócz tych, które strzegą linji kolejowych, ściągnąć je wokoło Warszawy, obwarować się i czekać na natarcie białogwardzistów polskich.,. Wtedy przystąpić odrazu do ofenzywy, rozbić ich i gnać przed siebie...
Wysłuchali tego projektu z uwagą, namyślali się nad nim w milczeniu przez czas pewien, poczem Trockij spytał, zwracając się do gen. Iwanowa:
— Co wy, towarzyszu generale, powiecie na ten projekt?
— Znakomity, — odrzekł gen. Iwanow — tylko należałoby nasze pułki przeplatać z pułkami chińskimi, to powstrzyma żołnierzy od paniki, doda odwagi, a w razie czego nie pozwoli na przejście do nieprzyjaciela.
— Wy naszym pułkom nie ufacie? — spytał Morgensztern.
— Nie, — szczerze odrzekł gen. Iwanow — wiem, że są wśród nich takie, które mają już dosyć wojny i komunizmu, i czekają tylko sposobności, ażeby uciec do Polaków...
— Towarzyszu generale, — rzekł Trockij — dajcie wykazy tych pułków, a towarzysz Buracz pośle tam czekistów... Już oni zrobią tam porządek...
— A czy towarzysz Buracz pewny jest czekistów swoich? — spytał gen. Iwanow.
Buracz rozłożył ręce i odrzekł krótko:
— Nie ze wszystkiem...
Zapanowało kłopotliwe milczenie, wreszcie Trockij spytał:
— Lecz przecież są wyjątki?... są tacy, którym wy, towarzyszu komisarzu, ufać możecie?...
— Są, lecz tych jest niewielu, a ci za dobre pieniądze wszystkich nas sprzedadzą... Ściśle powiedziawszy, mogę ufać tylko sobie i paru prawdziwym fanatykom komunizmu, lecz ci są mi potrzebni tu, na miejscu...
— No, a inni?...
— Większość z nich myśli tylko o tem, ażeby uciec z zagrabionem dobrem z Polski, gdyż strasznie boją się zemsty tych Polaków... już teraz na rewizję chodzą niechętnie, a raportów składają coraz mniej... Mam nawet podejrzenie, że niektórzy z nich weszli już w porozumienie z tymi Polakami i za pieniądze wszystko im donoszą...
— A to by tych, towarzyszu komisarzu, — rzekł Trockij — wsadzić do lochu i rozstrzelać, zabierając im wszystko na skarb...
— Łatwo to powiedzieć, ale wykonać trudno... Przedewszystkiem nie wiem, którzy to są napewno, a powtóre — jednych zaaresztuję i rozstrzelam, to inni wnet uciekną i zostanę sam, prawie że bez ludzi...
— Wy, towarzyszu, — roześmiał się Sochacki, zwracając się do Trockiego — zanadto za swych młodych lat przesiąknęliście duchem i nauką Dzierżyńskiego... Wciąż tylko rozstrzelać i rozstrzelać... Tak teraz nie można... Trzeba postępować ostrożnie, chytrze... Ot, ja bym poradził... Towarzysze Buracz i Królikowski wybiorą kilkudziesięciu swoich ludzi, możebnie pewnych, i przydzieli się ich po jednemu do każdego oddziału... Będą tam oni oczami i uszami naszemi i o wszystkiem, co się tam dziać będzie, donosić nam będą... A gdy będzie potrzeba działać, to my tam chińczyków poślemy... Ci nie zawiodą...
— Póki złota starczy na ich opłacanie — zakończył gen. Iwanow: lecz myśl jest dobra i w zupełności ją popieram.
— Jabym zaś, — odezwał się naraz milczący przez cały czas Królikowski — wszystkich buntowników, ujętych z bronią w ręku, rozstrzeliwał publicznie... to innych przerazi i powstrzyma od działania...
— I to dobre. — rzekł Sochacki — lecz tylko w ostatecznym razie... Nie należy zawczasu ich przerażać...
Omówiono raz jeszcze wszystkie szczegóły, określono termin jaknajszybszy ich wykonania, i wszyscy zabierali się już do wyjścia, gdy naraz Sochacki spytał:
— A teraz, powiedzcie towarzysze, co zrobimy z tym Okoniczem?...
— Z ich wodzem?... Ba, kiedy dostać go nie możemy... Ze skóry bym go obdarł, — rzekł z nienawiścią w głosie Trockij...
— Nie ze starym... Tego nie dostaniemy... Z młodym... z synem?...
— No cóż.., niech tu siedzi... pilnujemy go dobrze...
— To nie dobrze... Ja mu nie wierzę... Zanadto on robi z siebie gorącego komunistę, żeby mu ufać można było. Mam podejrzenie, że zwąchał się on ze swoimi i donosi im... Tu trzymać go niebezpiecznie, gdyż w razie czego stanie na ich czele i samym urokiem nazwiska może dużo złego zrobić...
— A co z nim ceremonjować się... rozstrzelać go i basta, — rzekł Królikowski...
— Znów rozstrzelać... Wy, towarzyszu, wszystkich byście rozstrzeliwali... Toby tylko jeszcze więcej rozsierdziło starego, gdyż ukryć by się tego nie dało, i stałby się on jeszcze bardziej zawziętym... Jabym proponował co innego...
— Co takiego?...
— Jabym go wysłał na front, do jednego z najpewniejszych naszych pułków, i niech tam walczy ze swoimi... Tylko bym mu dodał ze dwóch pewnych aniołów stróżów, ażeby go dobrze pilnowali, a w razie czego ukatrupili... Łatwo będzie wtedy złożyć na bitwę, lub coś podobnego...
— Bardzo dobrze, — zaaprobowali wszyscy ten projekt.
Rozeszli się, a nocy tej praca zawrzała zarówno w sztabie, jak i w czerezwyczajce...
Rozkaz za rozkazem leciał do pułków, agenci czeki byli w ciągłym ruchu, a po całej Warszawie wnet rozeszła się wieść, że komuniści szykują coś nowego.
Podchorąży Okonicz zdumiał się wielce, gdy tejże nocy jeszcze otrzymał rozkaz udania się do pułku moskiewskich czerwonych strzelców, do dyspozycji dowódzcy.
Domyślił się zaraz powodu tego i wściekła rozpacz go ogarnęła... Tam, na froncie, będzie musiał walczyć przeciwko swoim, przeciwko ojcu, i nie będzie mógł wziąć udziału w walce, która miała się wkrótce rozegrać w Warszawie.
Zapanował jednak nad sobą, pomyślawszy, że jednak będzie musiał znaleść wyjście z tej sytuacji... Pochłonęła go jedna tylko myśl, — w jaki sposób porozumieć się z „Tym“ i sierżantem Wójcikiem i zawiadomić ich o tem, co go spotkało!...
Postanowił, pod pozorem pożegnania, udać się do kapitana Walijewa i jego prosić o pośrednictwo...
Było już późno, czasu miał niewiele, gdyż rozkaz wyznaczał mu godzinę wyjazdu na dziewiątą rano... Ubrał się spiesznie i wyszedł z pokoju swego, lecz przy bramie zamku zatrzymał go szyldwach, mówiąc:
— Nie wolno... Z rozkazu towarzysza gławnowiercha nikomu w nocy nie wolno z zamku wychodzić, chyba że ma przepustkę...
Cofnał się wściekły, i wróciwszy do swego pukoju, rozmyślał, co mu czynić należy... O osobistem widzeniu nie było już mowy, lecz pocieszało go to, że przebywający w zamku członkowie organizacji powiadomią o wszystkiem „Tego“ i Wójcika.
Uspokojony zabrał się do pakowania szczupłego bagażu, przyczem zawezwał do pomocy ordynansa. Ten zabrał się gorliwie do roboty, a w pewnej chwili, wiążąc rzemieniami paczkę, nachylił się do niego i szepnął po polsku:
— Paniczku... niech się paniczek nie martwi. „Ten“ będzie wiedzieć o wszystkiem, a Wójcik nawet pojedzie z paniczkiem... Tak ma przykazane od pana generała..
Spojrzał na niego zdumiony Okonicz, a ordynans szeptał dalej:
— Ja swój... należę do organizacji... to ja te listy... Ot dziś mi kazali powiedzieć, że komunisty przeklęte w powrotnej drodze od wodza schwytali tę Kasprzakównę...
Zachwiał się Okonicz. Cios spotykał go po ciosie... Teraz Marysia w rękach wrogów, którzy jej już nie puszczą, którzy wezmą na niej pomstę za śmierć Pantiuchowa...
A ordynans, nachylając się nad nim, szeptał kojące słowa, jak dobra niańka:
— Niech paniczek się nie martwi... „Ten“ wydobędzie ją z ich łap... Już nasi w czeka dostali rozkazy...