Читать книгу W służbie urody - Elżbieta Radzikowska - Страница 7
1 NIE WYGLĄDAM NA CHIRURGA, A JEDNAK…
ОглавлениеNa początku wytłumaczę się z tego, dlaczego zostałam chirurgiem. Nie pochodzę z rodziny lekarskiej, ale od dziecka marzyłam o zawodzie lekarza. Wydawał się pełny możliwości rozwoju i spełnienia w różnych dziedzinach. W tym dążeniu do celu wspierał mnie ukochany tata. Był dumny z tego, że córka zostanie lekarzem, ale już nie tak entuzjastyczny, kiedy dowiedział się, że chcę być chirurgiem.
Przyznaję, moje marzenia na początku były oderwane od rzeczywistości, nie zdawałam sobie sprawy, co znaczy zawód chirurga. Gdy zdałam na medycynę, już na pierwszym roku zapisałam się do kółka chirurgicznego. Doktor Andrzej Pożarowski, prowadzący te zajęcia na uczelni, stwierdził, że mnie nie przyjmie. Chirurgia kojarzy się ze światem dużych, silnych facetów, a ja byłam drobną, niewysoką dziewczyną. Nie pasowałam niejako do tego świata. Doktor mówił, że to dla kobiety za dużo wyrzeczeń: brak czasu na życie rodzinne, bo dyżury, przeciągające się długo operacje. Ale go nie posłuchałam i przychodziłam na zajęcia. W końcu doktor uległ. Tak układałam swój napięty grafik, żeby jeden dzień w tygodniu spędzać na chirurgii.
Na trzecim roku poznałam profesora Jacka Varmę z Newcastle, który zapraszał na staże do Anglii. Byłam tam cztery razy. Staż nie tylko pomógł mi w nauce, opanowaniu angielskiego, ale zobaczyłam też, jak wyglądają oddziały chirurgiczne na świecie. Trzeba pamiętać, że ponad dwadzieścia lat temu polskie szpitale przypominały te, jakie widzieliśmy w filmie „Bogowie” o profesorze Zbigniewie Relidze.
Kiedy kończyłam studia, specjalizacja z chirurgii była prawie nieosiągalna. Profesor Mieczysław Jesipowicz, kierownik Kliniki Chirurgii Ogólnej i Transplantacyjnej w PSK4 w Lublinie, nie był, delikatnie mówiąc, entuzjastą kobiet w kierowanym przez siebie zespole. Widywał mnie często na oddziale, darzył sympatią, ale próbował straszyć: „Będzie pani nosiła brudne rajstopy w torebce”. Wtedy nie zrozumiałam tego żartu, myślałam, że chodzi mu o brak czasu na wszystko. Do dziś rajstop nie noszę w ogóle.
Podczas specjalizacji trafiłam do pracy w szpitalu, na urazówce. Dyżury na izbie przyjęć to zderzenie z różnymi przypadkami, cierpieniem, śmiercią. Ta praca mnie jednak nie przerażała, nauczyła szybkiego podejmowania decyzji, organizacji, zyskałam doświadczenie, jak sobie radzić z różnymi urazami. Widoku krwi boję się tylko na ekranie telewizyjnym lub w kinie. W rzeczywistości mnie nie przeraża ani nie obrzydza.
Czas na specjalizacji w Szpitalu Klinicznym PSK4 w Lublinie wspominam wspaniale. Bardzo dużo nauczyłam się od doktora Pożarowskiego, to świetny fachowiec, cierpliwy, z ciekawą osobowością. Miałam też szczęście, bo poznałam profesora Ryszarda Maciejewskiego, obecnie dziekana I Wydziału Lekarskiego i kierownika Katedry i Zakładu Anatomii Prawidłowej Człowieka. W tej katedrze zaczęłam pracować jako adiunkt. Nadal współpracuję naukowo z panem profesorem.
Miewałam jednak także chwile zawahania, ale każdy je ma. Dziś po latach doświadczeń wiem, że aby radzić sobie w tym zawodzie, trzeba umieć zachować dystans. Nie należę do osób, które nadmiernie wyrażają emocje, przytulają się, płaczą razem z pacjentem, ale moi pacjenci wiedzą, że zawsze można na mnie liczyć. Zbytnie angażowanie się, życie tylko pracą, paradoksalnie nie pomaga. Tracimy dystans, obciążamy siebie, także pacjentów, bo pokazujemy słabość, brak zdecydowania. Oczywiście, przeżywam zabiegi i operacje. Zdarza mi się nie spać w nocy, myślę, czy nie wystąpią powikłania, czy wszystko dobrze zrobiłam. Jednak w kontakcie z ludźmi staram się wprowadzać spokój, nie stresować ich. Ważna jest też umiejętność rozmowy. Pacjenci są w stresie, cierpią, bywają przewrażliwieni, zdarza się, że agresywni. Kiedyś te emocje brałam do siebie, starałam się wszystko tłumaczyć, traciłam cierpliwość, dziś umiem sobie z tym radzić.
Doktor ANDRZEJ POŻAROWSKI, chirurg, pracował w Katedrze i Klinice Chirurgii Ogólnej, Transplantacyjnej i Leczenia Żywieniowego Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.
Ela i jej koleżanka Kasia Kosikowska (dziś gastroenterolog) były moimi najlepszymi studentkami. Obie organizowały ze mną naukowe kursy i wyjazdy kółka chirurgicznego, któremu przewodziłem. Ela to prymuska, zawsze wyróżniała się wiedzą, choć nie była kujonem. Kiedy ją zobaczyłem pierwszy raz, odmawiałem od chirurgii, bo była drobną, delikatną dziewczyną. Ale ona nie odpuściła, przychodziła na zajęcia. Zaskoczyła mnie. Już na specjalizacji wyróżniała się jako asystentka podczas operacji największą wydolnością. Wytrzymywała długie zabiegi, nigdy nie narzekała, była bardziej wytrwała niż koledzy – wielkie chłopy. W naszej klinice zajmowaliśmy się transplantacjami, pobraliśmy około 200 nerek. Ja przeszczepiłem 40, Ela w wielu zabiegach uczestniczyła. Mieliśmy dobre wyniki przeżywalności nerki po przeszczepie – wynosiła 96 procent. Ela przeszła do innej kliniki, żałowałem tego. Nie mogę jej oceniać jako samodzielnego chirurga, bo razem nie pracowaliśmy, ale wiem, że jej zdolności manualne i opanowanie techniki są bardzo dobre. Jej atut to olbrzymia wiedza z zakresu chirurgii i anatomii. Potem wyjechała do Warszawy i uczyła się u profesora Józefa Jethona. Myślę, że to dobre miejsce dla niej. Ona uprawia klasyczną chirurgię plastyczną, jest zafascynowana rekonstrukcjami. Czasem konsultuję z nią przypadki, wysyłam do niej pacjentów, bo, choć jestem na emeryturze, nadal pracuję.
Nasza praca wymaga profesjonalizmu, jednak nie wszystko można zaplanować i przewidzieć. Rekonstrukcjom w zakresie twarzy czy piersi towarzyszy niepewność, czy wykorzystany przez nas płat przeżyje, czy organizm nie odrzuci ekspandera. Do każdego człowieka trzeba podchodzić indywidualnie. Nawet doświadczenie nie pomoże, gdy skusi nas pójście na skróty.
W tym zawodzie ważne jest też, by mieć życie prywatne, choć chirurgia to zaborcza dziedzina. Ja w pewnym momencie zdecydowałam się na dziecko. Dziś moja córka Edyta ma trzynaście lat. Jest bardzo samodzielna, niezależna i ma dość trudny charakter. Nie ma się co dziwić, byłam taka sama.
Mówi się, że chirurgia to męski świat, ale ja nigdy nie miałam z kolegami problemów. Zdobyłam pozycję, niektórzy mogą to nazwać i karierą, bo osiągnęłam w swej dziedzinie całkiem dużo. Nigdy nie odczułam z ich strony gorszego traktowania. Może to wynika z mojego sposobu bycia? Nie jestem typowym kumplem. Lubię się ładnie ubrać, zawsze jestem umalowana, ale od strony zawodowej chcę dorównać najlepszym. Umiem walczyć i podejmować ryzyko. Nikt mi dziś nie powie, że nie potrafię operować.
Po kilkunastu latach postanowiłam jednak coś w życiu zmienić. Mam duże poczucie niezależności, coś zawsze gna mnie dalej i dlatego szukałam nowych wyzwań. Zamarzyłam o chirurgii plastycznej. Zdecydowałam się spróbować. Moim kierownikiem specjalizacji w szpitalu CMKP im. Orłowskiego był profesor Józef Jethon. To on został moim mistrzem, nauczył mnie nie tylko chirurgii plastycznej, ale i zdrowego, zdystansowanego patrzenia na wszystko. To od niego dowiedziałam się, kiedy i komu powiedzieć „nie”, na co zwracać uwagę przy kwalifikacji pacjentów do zabiegów.
Drażni mnie, że dziś wiele osób, które zajmują się komercyjnymi zabiegami chirurgii estetycznej, powołuje się na „wielką” chirurgię. Według mnie, to chirurdzy ogólni, kardiochirurdzy, neurochirurdzy, onkolodzy, transplantolodzy…, lekarze, którzy mają większe wyzwania. To oni ratują ludzkie zdrowie i często zmieniają życie. Sama nie ośmieliłabym się tak nazwać, choć pociągają mnie trudne operacje rekonstrukcyjne, operacje wad wrodzonych, i takie również wykonuję. Ale wybrałam chirurgię plastyczną, również dlatego, że jestem estetą, lubię piękne przedmioty, lubię na nie patrzeć i się nimi otaczać. Lubię ładnych ludzi.
Gdy skończyłam specjalizację, dostałam propozycję pracy w Szpitalu Klinicznym MSWiA w Warszawie, w którym pracuję od trzech lat. Na początku podróżowałam z Lublina do Warszawy na zajęcia, dziś stolica jest moim miastem. Tu nadal się rozwijam.
Profesor JÓZEF JETHON, specjalista chirurgii plastycznej i rekonstrukcyjnej. Był prezesem Polskiego Towarzystwa Chirurgii Plastycznej, Rekonstrukcyjnej i Estetycznej, długoletni specjalista krajowy ds. chirurgii plastycznej i leczenia oparzeń. W latach 1997-2012 kierownik Kliniki Chirurgii Plastycznej CMKP w Warszawie.
Poznałem doktor Elę Radzikowską, gdy przyjeżdżała do Warszawy na oddział chirurgii plastycznej do Szpitala Klinicznego im. Prof. Orłowskiego CMPK. Jako chirurg ogólny chciała dowiedzieć się więcej o chirurgii plastycznej. Zobaczyłem w niej siebie sprzed lat. Kiedy studiowałem medycynę we Wrocławiu, o chirurgii plastycznej prawie się nie mówiło. Usłyszałem, że tą dziedziną zaczął zajmować się w Polanicy profesor Michał Krauss. Pojechałem tam, żeby to poznać i wciągnęło mnie. Jeździłem na staż, uczyłem się. Były to zagadnienia, z którymi na studiach prawie się nie zetknęliśmy. Profesor zajmował się głównie poważnymi przypadkami, medycyną rekonstrukcyjną, robił korekcje wad wrodzonych i rozwojowych: uszu, nosa, zniekształceń, oparzeń, ale i medycyną estetyczną, np. liftingami. Operacji z zakresu chirurgii estetycznej nie jest zbyt wiele, można policzyć je na palcach, ale przez ostatnie dwadzieścia lat rośnie na nie zapotrzebowanie i rozwijają się techniki. Eli też to bardzo się spodobało. Zdecydowała się na specjalizację w tej dziedzinie. Spotkałem ją na wstępnej rozmowie kwalifikacyjnej, bo byłem w komisji oceniającej kandydatów. Nie bardzo wierzyła, że się dostanie, ale dobrze przeszła testy. Doceniono też jej dorobek naukowy, który zdobyła jako adiunkt na wydziale anatomii, miała doktorat. Zostałem szefem jej specjalizacji. Obserwowałem ją, gdy była rozpisywana do zabiegów. Zawsze chętna do pracy, ma dużą wytrzymałość i siłę fizyczną. Dobrze znosi wielogodzinne operacje. Umie ocenić ryzyko, jest zdecydowana w swoich działaniach, sprawna manualnie, szybka, ale rozważna. Maksymalnie wykorzystuje czas operacji, co jest bardzo ważne dla zdrowia pacjenta. Ela dobrze sprawdza się przy dużych zabiegach rekonstrukcyjnych: twarzy, piersi. Świetnie radzi sobie z zabiegami korekcyjnymi nosa, uszu, powiek, i chyba to lubi.