Читать книгу Kobieta nieperfekcyjna - Elżbieta Romanowska - Страница 7
ОглавлениеTak, to prawda. Jestem gadułą i bywam chaotyczna. Nie ma co ukrywać – tak, to ja, Ela Romanowska. To prawda też, że skaczę z tematu na temat, bo może jeszcze to, i jeszcze to, i… aha – nagle zapomniałam, o czym tak naprawdę chciałam powiedzieć… To prawda również, że jestem wulkanem energii i trudno mi czasem poskromić samą siebie. Tu jednak postaram się zdyscyplinować i napisać tę książkę, no może nie tak zupełnie konwencjonalnie, ale jednak: podjąć próbę ujarzmienia samej siebie, czyli krótko mówiąc, jakoś zmierzę się z tym zadaniem i szczerze opowiem wam o swoim życiu. Tym bardziej że u mnie nie zawsze jedzie się z górki, a wręcz przeciwnie – większość tego, co się dzieje, to są rzeczy po prostu trudne.
Myślę, że ważne jest, by czasem się sobie przyjrzeć, powyjmować z siebie to, co uwiera od środka, i stwierdzić, czy to nam naprawdę służy i nas rozwija. A jeśli nie rozwija? To wyrosnąć z tego, pożegnać się z tym, iść dalej już bez tego, ale za to z wnioskami, do których się w międzyczasie doszło.
Lubię próbować nowych rzeczy, ciągnie mnie do tego i nie ma we mnie strachu, ponieważ zawsze myślę sobie: „Boże, najwyżej nie wyjdzie i już. Trudno. Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz. A… może jednak wyjdzie?”.
Staram się myśleć o życiu do przodu, na plus, pozytywnie. Szukać w nim tego, co dobre, zamiast koncentrować się na tym, co nie najlepsze, bo takie negatywne myślenie sprawia, że człowiek staje się słabszy. A do życia trzeba przecież siły! I właśnie o tej sile, o tym, jak ją w sobie znaleźć, jak z siebie więcej wykrzesać i nie łamać się jak byle paznokieć, chciałabym opowiedzieć.
Uprzedzam, że czasem może też trochę pomarudzę. Dużo się ostatnio dzieje, więc bywam zmęczona (ale daję sobie do tego prawo), lecz najważniejsze jest i tak to, że jestem życiu megawdzięczna i strasznie się cieszę, że tyle się dzieje, że ten telefon nie przestaje dzwonić, że są kolejne projekty, które, mam nadzieję, wkrótce się zrealizują. Brzmi nieźle, prawda?
Cieszę się wszystkim, co mnie spotyka, i niestraszne mi hejty, które za tym pójdą, bo w dzisiejszym świecie one zawsze są. Niestety, hejt stał się elementem naszej rzeczywistości i najlepszą metodą jest nieprzejmowanie się nim, czyli życie w myśl zasady, że nie warto zasilać go swoimi myślami, ponieważ wtedy on ma się czym karmić, więc tylko rośnie w siłę. Dlatego trzeba pozostać niezwzruszonym, obojętnym. I pogodziłam się już z tym, że teraz tak urządzony jest świat, że jeśli na przykład pójdę na imprezę charytatywną, to nie napiszą o tej sprawie, w której tam naprawdę byłam, ale za to rozwodzić się będą nad tym, w co byłam ubrana. Nie pójdę? To z kolei powiedzą, że pewnie mi się nie opłacało i chodzę tylko na otwarcia sklepów. Najważniejsze jest więc robić swoje i mieć w nosie, co powiedzą ci, których w myślach nazywam AC, czyli anonimowi cenzorzy.
Chciałabym w tej książce opowiedzieć o tym, jak się podnoszę, gdy już nie mam siły i upadnę, ale też jak żyć, żeby upadać jak najrzadziej. Pojawi się więc zestaw ćwiczeń przygotowanych przez mojego trenera i osobę, którą po prostu bardzo lubię, Daniela „Staszka” Kulikowskiego. Tym bardziej że dostaję w tej sprawie mnóstwo e-maili: jak z energią zacząć dzień, jak ją utrzymać, co robić, jeśli z jakichś powodów nie mogę chodzić na siłownię i na co dzień mieć blisko siebie takiego właśnie „Staszka”. Będą więc proste zadania domowe:-)
Ale najważniejsze dla mnie jest to, żeby po przeczytaniu tej książki było wam po prostu lepiej. Daleka jestem od wkręcania was w złudne poczucie, że po lekturze moich wynurzeń w ciągu sekundy nadejdzie szczęście, które zostanie z wami już na zawsze. Oczywiście, że może się tak zdarzyć, ale dla mnie szczęście to proces. Nie działa, kiedy mówimy: „A teraz muszę być taka cholernie szczęśliwa”. Lepiej myśleć: „mogę być szczęśliwa”, „chcę być szczęśliwa”, „potrafię być szczęśliwa”. Najważniejsze jest więc po prostu brać w tym szczęściu udział. A jeśli przychodzi do nas samo, nie wiadomo skąd? Wtedy musimy się postarać, żeby go po prostu nie przegapić, i uważnie się mu przyjrzeć. A później o nim pamiętać, kiedy przyjdzie gorszy dzień, a przyjdzie, to pewne, bo w życiu nie ma samych najlepszych dni.
Zdecydowałam się napisać tę książkę, żeby udowodnić wam, że możecie dać sobie prawo do bycia nieidealnymi. Na przekór licznym mitom, które lansują media. Wcale nie musimy być perfekcyjnymi żonami, mężami, kochankami, rodzicami, pracownikami. Perfekcyjnych ludzi nie ma. Perfekcyjność to utopia, która powstała po to, żeby napędzać nie tylko nasze poczucie winy, ale przede wszystkim, by zasilać konta pomysłodawców kolejnych perfekcyjnych wynalazków, gadżetów, diet, książek, miejsc. Swoją drogą, chciałabym zobaczyć kiedyś, jak bardzo perfekcyjni byliby różni perfekcyjni mędrcy, gdyby zabrać im te wszystkie panie do sprzątania, nianie, tych wszystkich kierowców. Co by się stało, gdyby nagle musieli zakasać rękawy, skoczyć po dwa kilo kartofli, wyczarować trzydaniowy obiad z deserem, umyć podłogę, a potem wsiąść w tramwaj, zaliczyć wywiadówkę, odebrać dziecko, odrobić z nim lekcje. A, i jeszcze z psem trzeba wyjść i w międzyczasie pójść może do jakiejś pracy? A potem się perfekcyjnie wyspać, najlepiej z dziesięć perfekcyjnych godzin, bo tylko wtedy cera jest do bólu prefekcyjna. Coś jeszcze? W tych 24 godzinach na dobę warto by jeszcze skoczyć na fitness, jakiś fryzjer też codziennie by się przydał, masaż, randka z mężem. No super, przecież to nic nie kosztuje, to wszystko tylko kwestia dobrej organizacji...
No ludzie! Koń by się uśmiał. Nie wierzcie w te złudzenia! Bardzo się buntuję przeciwko tej tyranii perfekcjonizmu, wypływającej z gazet, książek, telewizji i portali. Przez nią ludzie czują się z sobą źle, bo próbują być tacy naj, ale... się nie da! Po miesiącu siedzą więc na krześle w kuchni i myślą tylko o jednym: „Co jest ze mną nie tak? Dlaczego ta pani z telewizji nadąża, a ja nie? Czemu ona tak pięknie wygląda, a ja nie miałam czasu nawet zrobić kitki? Dlaczego ona chwali się, że dziś już zdążyła skoczyć z dzieckiem na cztery wystawy i zajęcia z szermierki, a ja ciągnęłam tego dzieciaka, gdy chciał skręcić do parku, mamrocząc: »Nie, nie teraz, nie teraz, synuś, bo mamusia dziś obiecała zrobić crème brûlée na sojowej śmietance, jak ta pani z telewizji, widziałeś, pamiętasz?«”. A wieczorem w łóżku taka ledwie żywa kobieta – już prawie jej się oko zamyka, już, już – ale nie, nie zaśnie. Nie zaśnie, bo nie liczy baranów. Ona leży i liczy to, czego dziś nie zdążyła zrobić, żeby być perfekcyjna. I jest jej źle, czuje się gorsza, bo inni mogli, a ona nie. Jak to możliwe? Przecież tak się starała... Rano wstaje więc, nienawidząc siebie, i tak oto zaczyna nowy dzień.
Chcę opowiedzieć wam o tym, jak to jest być nieperfekcyjnym człowiekiem, ale też nie zapaść się we własne lenistwo. Jak się śmiać, lecz nie na siłę. I jak po prostu fajnie żyć, nie robiąc się przy okazji w konia.
Krótko mówiąc – jak być sobą i nie oszaleć.