Читать книгу Randka z jeleniem - Elżbieta Sęczykowska - Страница 7
Sylwester
w Lidzbarku Warmińskim
ОглавлениеJeszcze przed świętami Bożego Narodzenia nasz przyjaciel Tomek zaprosił nas na sylwestra. Bardzo ucieszyliśmy się z tej propozycji, ponieważ nie mieliśmy żadnych innych planów na zakończenie mijającego roku. Uznaliśmy też, że będzie to znakomita okazja, by pomału wejść w warmińsko-mazurskie klimaty.
Lubimy Tomka i jego rozmaite pomysły na rozwiązywanie ludzkich problemów nie tylko w sferze gospodarczej, ale przede wszystkim w strefie polityki społecznej. Jest bardzo zręcznym i cenionym w kraju mediatorem. Ma też szerokie kontakty w regionie. Dlatego wspólny wyjazd do Lidzbarka Warmińskiego potraktowaliśmy jak rekonesans przed planowanym przez nas zakupem ziemi w tej okolicy. Tomek zapewniał, że będzie duże towarzystwo i świetna zabawa. Po latach spędzonych za granicą będzie to dla Ryszarda nowe doświadczenie.
Sylwester to trochę czas zadumy nad mijającym rokiem. Czy był to rok szczęśliwy? Czy nowy będzie lepszy?
Nie wszyscy wiedzą, dlaczego świętujemy sylwestra. Otóż według legendy w IV wieku papież Sylwester I pojmał smoka Lewiatana i uwięził go w lochach Lateranu. Smok w apokaliptycznej wizji nadciągającego końca świata miał się jednak oswobodzić, by zapalić niebo i pożreć całą kulę ziemską, kiedy na papieski tron wstąpi kolejny Sylwester. Gdy w 999 roku papieżem został Gerbert z Aurillac i przyjął imię Sylwestra II wśród wiernych zapanował wielki strach. Spodziewano się, że gdy nadejdzie nowy wiek, świat przestanie istnieć. Wybiła północ, rok 999 skończył się, wszystkie dzwony Rzymu rozdzwoniły się głośnym i złowieszczym grzmotem. I… nic szczególnego się nie wydarzyło. Ani niebo nie rozgorzało, ani nie rozerwały go straszliwe błyskawice i gromy, ani też miasto nie stanęło w płomieniach. Wszyscy cudem ocaleni odetchnęli z ulgą. Papież Sylwester II ukazał się na balkonie pałacu Laterańskiego, aby pobłogosławić miastu i światu. Szczęśliwy lud radośnie podchwycił jego słowa, które wszyscy mieszkańcy Rzymu przyjęli niczym znak spływającej z góry boskiej opieki chroniącej ich i uwalniającej przed wizją zagłady. Zapanowała ogólna radość i zabawa. Na pamiątkę tamtego wydarzenia, kiedy to Lewiatan nie unicestwił miasta, dziś świętujemy tę szczególną i jedyną taką noc w roku.
Nadszedł wyczekiwany przez nas sylwestrowy dzień. Przez okno zobaczyłam prześliczną szadź osadzoną na drzewach i jasne słońce. Ten piękny poranek nie wróżył jeszcze tego, co nastąpiło, później...
O umówionej godzinie zjawiliśmy się na Muranowie przed drzwiami przyjaciół Tomka, z którymi mieliśmy zabrać się do Lidzbarka Warmińskiego – celu naszej podróży. Ku naszemu zdziwieniu nikt nie odpowiedział na nasze stukanie do drzwi. Gdy już zdezorientowani sytuacją prawie od nich odchodziliśmy, otworzyła je zaspana Ania w piżamie. Zza jej pleców wyjrzał starszy pan, również w piżamie.
Zdziwieni popatrzyli na nas. Ania po dłuższej chwili założyła na nos okulary ze szkłami grubości denka od słoika i coś sobie zaczęła przypominać... Faktycznie, dziś mieliśmy wspólnie wyjechać na zabawę sylwestrową!
Oboje z profesorem biegali w bezładzie i szykowali się do podróży, to właśnie ich małym fiatem bowiem mieliśmy udać się na Warmię. Już po półgodzinie siedzieliśmy upchnięci w autku. Miałam złe przeczucia, kiedy zorientowałam się, że to Ania będzie kierowcą. Wkrótce też okazało się, że nie jestem najgorszym prorokiem. Ostra jazda przy gołoledzi i słabym widzeniu Ani dostarczyła nam wyjątkowo dużo emocji. Większe zakręty brała nieomal w powietrzu, wpadając co rusz w poślizg, z którego wychodziliśmy jedynie cudem. Dobrze, że trasa była o tej porze dość pusta. Jednak tuż przed samym Lidzbarkiem uderzyliśmy w barierę jednego z mijanych mostków. Ania tego właściwie nie zauważyła. Profesor także. Zajęty rozmową o ekonomii nie zwrócił nawet uwagi, gdy przyłożyliśmy błotnikiem w słup. Nie można było tego powiedzieć o nas. Bladzi ze strachu dojechaliśmy niedługo przed północą, dziękując Bogu za opiekę.
– Gdzie, Aniu, zrobiłaś prawo jazdy? – spytał Ryszard, gdy już wysiadaliśmy szczęśliwie z auta.
– W Stanach Zjednoczonych oczywiście – odpowiedziała z dumą w głosie.
Na miejscu byli już prawie wszyscy znajomi. A było ich wielu – kilku kolegów Tomka z dawnych szkolnych i studenckich lat oraz nasze dwie koleżanki. Rozlokowani w popegeerowskim baraku, gdzie boazerie z płyty pilśniowej i linoleum na podłodze cofnęły nas w czasie o co najmniej kilkanaście lat. Powiało komuną. Atmosferę dopełniało ostre światło jarzeniówek dające wyjątkowo obrzydliwą zimną poświatę rozlewającą się po wszystkich korytarzach. Ale było przynajmniej ciepło. A nawet za ciepło!
Obejrzawszy salę balową, uznałam, że chyba mam niezbyt odpowiednią kreację, niesłusznie bowiem Lidzbark kojarzył mi się dotąd jedynie z klimatem zamku biskupów warmińskich. Rzeczywistość nas nieco przerosła. Trzymamy jednak fason. Nie będę się demonstracyjnie przebierać. Odszukam za to w pamięci wspaniałą postać Mikołaja Kopernika, tak żywo wszak związanego z tym miejscem. Wprawdzie wciąż trwają dyskusje na temat jego pochodzenia, czy był Polakiem, czy też Niemcem, ale przecież na przełomie XV i XVI wieku nawet się nad tym nie zastanawiano, ponieważ nie było jeszcze pojęcia narodu... Nicolaus Copernicus powróciwszy na Warmię po odbytych studiach w Krakowie i na kilku uniwersytetach w Italii, gdzie studiował prawo i medycynę, mimo iż urodził się w Toruniu, to zamieszkał właśnie w Lidzbarku Warmińskim, gdzie rezydował jego wuj – biskup warmiński. Przyjął na początek skromną funkcję kleryka chełmińskiego, a następnie, kiedy obronił doktoraty, został kanonikiem warmińskim. Dopiero po jakimś czasie przeniósł się do Fromborka i Olsztyna, gdzie podczas wojny polsko-krzyżackiej zaangażował się w prace na rzecz obrony miast. Jego przodkowie trudnili się handlem, ale on wybrał dla siebie całkiem inną drogę. Pragnął pozostać przy nauce i korzystać z wielkiego przywileju osoby duchownej po to, aby dalej prowadzić badania. Już wtedy interesował się astronomią, której poświęcał coraz więcej czasu. Jednakże wskutek rozmaitych niesnasek spowodowanych złą atmosferą pomiędzy nim a pruskimi stanami, zwłaszcza Gdańskiem i Elblągiem, postanowił po raz kolejny opuścić siedzibę biskupów warmińskich pod kościelną władzą biskupa Jana Dantyszka. Biskup ulegający podszeptom nadgorliwych kanoników domagał się bowiem usunięcia Anny Schelling, gospodyni Kopernika, sugerując, że jej obowiązki względem duchownego wykraczają znacznie poza dopuszczalne.
Jak widać, w tamtych czasach Kościół borykał się z takimi samymi problemami jak współczesny... Jednakże w każdej epoce znajdą się złośliwi podżegacze, a spory o święcenia kapłańskie Kopernika trwały aż do XIX wieku. Konflikty nie ułatwiały życia Kopernikowi, który mimo to dalej prowadził badania w wielu dziedzinach nauki. Interesował się ekonomią, architekturą, geografią i fizyką. Rysował mapy i tworzył ilustracje do swoich naukowych dzieł. Pisał też błyskotliwe rozprawy ekonomiczne i doradzał królowi polskiemu w sprawach związanych z obiegiem pieniężnym, był autorem Traktatu o monetach.
Dokonywał niezwykłych odkryć. Jednak spośród wszystkich najważniejszym i tym, które odbiło się największym echem w świecie naukowych dokonań, było opracowanie heliocentrycznego modelu Układu Słonecznego. Według Kopernika Słońce stanowiło jego centrum, a Ziemia była jedną z planet obiegającą je po kolistej orbicie. Jego wielce rewolucyjna teoria została opublikowana ostatecznie w 1543 roku w dziele pod tytułem O obrotach sfer niebieskich, po łacinie: De revolutionibus orbium coelestium. Co ciekawe, mimo że dzieło zadedykowane zostało papieżowi, nie zostało przychylnie przyjęte przez Kościół, a nawet umieszczono je w indeksie ksiąg zakazanych. Podobnie jak wiele innych wartościowych dzieł pilnie strzeżonych przez benedyktyńskich mnichów w klasztorach Europy, co pięknie ukazała książka, a następnie wspaniała adaptacja filmowa Imię róży według Umberta Eco.
Teoria Kopernika stała się ostatecznie fundamentem nauk ścisłych i wpłynęła zasadniczo na postrzeganie planet i człowieka we wszechświecie. Stworzył on system kosmologii, na którym opierali się późniejsi naukowcy. Gdyby nie wylew krwi do mózgu i choroba, która doprowadziła do jego śmierci 21 maja 1543 roku, pewnie zawdzięczalibyśmy mu kolejne odkrywcze idee. Mikołaj Kopernik spoczywa pod posadzką nieopodal ołtarza Świętego Krzyża fromborskiej katedry.
Tymczasem rozważania na temat naszego wielkiego astronoma przerwał nam widok suto zastawionych stołów i balonikowych dekoracji sali bankietowej, co zdecydowanie poprawiło nam humor. Stoły pełne były wszelkiego dobra, z kuchni dolatywały swojskie zapachy żurku i bigosu. A nie były to czasy łatwe. Otwierała się nowa epoka i początek radykalnych przemian w kraju. A towarzyszący nam profesor miał swą cenną wiedzą wspomagać gospodarczy plan dla Polski.
Głodni i nieco psychicznie wykończeni ostrą jazdą po bandzie rzuciliśmy się na smaczne przekąski, po drodze nie było bowiem szans nawet na wypicie herbaty. Nie mówiąc już o najmniejszej restauracji, choćby takiej przy stacji benzynowej.
Po niedługiej chwili przybyli lokalni bonzowie. Stara gwardia, która nadal rządziła w terenie. I młode wilki, jeszcze trochę nieśmiałe. Ubrani w obowiązujące tu czarne garnitury z satysfakcją lustrowali wzrokiem nowo przybyłych gości, a zwłaszcza profesora ze Stanów Zjednoczonych. Po kilku toastach wzniesionych czystą wyborową nieco poluzowali kołnierzyki nieskazitelnie białych koszul. A potem wszyscy ruszyli w tany. Zaczęła się zabawa na dobre. Tańce przerywane częstymi toastami wprowadziły dobry nastrój do nieskrępowanej dyskusji z miejscowymi, którzy bardzo dbali, abyśmy się dobrze bawili. Zależało im też, aby pozostawić po sobie dobre wrażenie, aczkolwiek w rozmowach pojawiała się niepewność co do przyszłości. Czy nie okaże się ona złudna i krótkotrwała?
Wybiła północ. Poleciały z góry serpentyny, a confetti zasypało całą salę. Orkiestra dała tusz. Szampan lał się do kieliszków. Wszyscy wyszliśmy na śnieg z zimnymi ogniami, aby wznieść noworoczny toast. Chyba myślimy o jednym: co nam przyniesie ten nowy rok?. Czy spełnią się nasze marzenia o farmie na Mazurach?
Wilgotne zimno nocy zagoniło nas wkrótce z powrotem do wnętrza. Czekały nas kolejne atrakcje – wybór królowej i króla balu. Rozbawieni wytypowaliśmy spośród naszego towarzystwa parę narzeczonych – Dorotę i Pawła. Dwa przeciwieństwa. Połączenie ognia i wody, jednak wyraźnie mających się ku sobie. Muszą wraz z innymi wybranymi parami wykonać szereg tańców, aby wyłonić spośród całej grupy tych szczęśliwców, na których czeka już główna nagroda – strojny w sztuczne pióra cukrowy ogromnych rozmiarów łabędź! Widać od razu, że dla Pawła to istna tortura. Publiczne wykonanie czegokolwiek przyprawia go o wstręt i całkowitą niemoc. Za to Dorota jest w swoim żywiole. Otwarta i lubiąca taniec ciągnie za sobą sflaczałego partnera, który ze wzrokiem wbitym w podłogę marzy zapewne, aby ten cyrk i farsa czym prędzej znalazły wreszcie swój finał. Naszym ulubieńcom zapewniamy rzecz jasna głośny doping, bo nagroda w końcu nie byle jaka! Wreszcie jury ogłasza wynik. Aplauz z naszej strony zagłuszył grającą orkiestrę, która usiłowała przebić się z jakimś romantycznym szlagierem lat siedemdziesiątych. Już wiemy, że gustowny „łabądek” ku rozpaczy konkurencji trafi w ręce naszych przyjaciół.
Zabawa powoli chyliła się ku końcowi. Na parkiecie pozostali już tylko najwytrwalsi.
O świcie wyrwało nas ze snu głośne stukanie do drzwi i rozpaczliwy płacz Ani.
– Panie Ryszardzie! Panie Ryszardzie! Mąż umiera... Niech go pan ratuje!
Ryszard jeszcze nie całkiem przytomny pobiegł za nią do ich pokoju, gdzie profesor leżał na podłodze i nie oddychał. Błyskawiczny masaż serca i sztuczne oddychanie przywróciły mu funkcje życiowe. Zwarty krąg sylwestrowych gości przyglądał się tej dramatycznej reanimacji. W tym momencie poczułam rzeczywistą moc tego wyjątkowego sylwestrowego czasu. Przypomniałam sobie groźnego Lewiatana, który już czyhał na sposobność użycia swej złowieszczej siły sprowadzającej nagłą śmierć. Ale kiedy przyszło mu zmierzyć się z siłą dobra, która przywróciła życie odchodzącemu profesorowi, po prostu gdzieś zniknął, a może zapadł się pod ziemię?
Teraz spostrzegłam, że Ryszard jest całkiem nagi. Do tej pory nikt nie śmiał zwrócić mu uwagi. Pozwoliłam sobie skomentować ten fakt po cichutku...
– Wszyscy to widzą – odpowiedział i powoli odszedł.
Król pozostał nagi. Jeszcze nie wiedział, że uratował właśnie niedoszłego noblistę przed złem Lewiatana...