Читать книгу Polska na kozetce - Eliza Michalik - Страница 6

Rozdział 1
Początki: z dyktatury w demokraturę

Оглавление

Do dyskusji zaprosiliśmy prof. ANDRZEJA LEDERA – filozofa i psychoterapeutę.

Jacek Santorski: Korzystając z tego, że jest pan, panie profesorze, także praktykującym psychoterapeutą, zacznę od zwierzenia. Otóż, sięgnąłem po książkę „Prześniona rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej” pana autorstwa, by pogłębić zrozumienie zjawiska folwarczności, które zacząłem studiować dzięki inspiracji profesora Janusza Hryniewicza. Z jego badań wynika, że prawie sto procent polskich organizacji z obszaru administracji, edukacji i kultury nosi znamiona folwarczności, przy czym nie chodzi tylko o folwarczność przywództwa, swoistą folwarczną „kulturę”, ale o naszą polską mentalność, o to, co wszyscy mamy w głowach.

Osiemdziesiąt albo więcej procent organizacji biznesowych, polskich i międzynarodowych działających w Polsce, funkcjonuje jak folwark. Wiem to, bo w Akademii Przywództwa liderzy firm ciężko pracują nad tym, żeby swoje przedsiębiorstwa przebudować z dyktatur w demokratury. Ale folwarczność odpowiada nie tylko dyrektorom, którzy mają władzę i inne pozorne lub rzeczywiste korzyści, odpowiada również siedemdziesięciu procentom pracowników i pięćdziesięciu procentom menedżerów. Zadałem więc sobie pytanie, jak to możliwe? Postanowiłem o tym doczytać, poszerzyć swoją perspektywę i zacząłem właśnie od pana książki „Prześniona rewolucja”. Chłonąłem ją najpierw, chcąc znaleźć odpowiedź na postawione sobie pytanie, odkryć źródła naszej narodowej mentalności, ale potem uświadomiłem sobie, że pan porusza także pewne struny mojego życia osobistego, mojej historii. Wywodzę się z rodziny, w której dużą uwagę przywiązywano do mitologicznej narracji, tworzono imaginaria. Nie pamiętam moich dziadków ani pradziadków, ale ich historie zostały mi dość dokładnie przekazane. Studiowałem je i ich wpływ na mnie w ramach własnego treningu terapeutycznego. No i dowiedziałem się, że jedna część mojej rodziny była protestancka, druga katolicka, że większość liderów tych rodzin, mężczyzn, to była grupa inteligencko-mieszczańska albo inteligencja techniczna, albo rzemieślnicza, albo artystyczna. W związku z tym wychowałem się w wizji, że pochodzę z rodziny z ziemiańskimi korzeniami, a przynajmniej aspiracjami, przedwojenno-inteligenckiej, o nieprzejednanej postawie wobec PRL. W tej rodzinie i w tej narracji Żydzi istnieli w bardzo szczególny sposób – stosunek do nich był pozornie życzliwy. Dowiadywałem się, że owszem, to byli inteligenci, których znaliśmy – albo lekarze, albo prawnicy, albo lichwiarze, czyli bankierzy, albo… Żydówką była koleżanka ze studiów, komunistka. Potem następowała jakaś luka w tej narracji, a następnie informacja, że ci, którzy przetrwali, poukładali się z reżimem. Później był sześćdziesiąty ósmy rok, exodus Żydów i wszyscy uważali, że to jest ich, Żydów i PRL, sprawa.

W latach osiemdziesiątych zacząłem jeździć do Szwecji, gdzie spotykałem polskich Żydów z emigracji z tamtego czasu, pracowałem z nimi też jako doradca, terapeuta i… zaczęła mi się odwijać zupełnie nowa historia. Spotykałem się też z różnymi postawami wobec antysemityzmu, reakcjami, również dogmatycznymi.

Pana książka sprawiła, że uświadomiłem sobie i doświadczyłem prawdziwych uczuć mojej rodziny wobec Żydów, prawdziwej historii, którą dzieliliśmy z wieloma Polakami. Od lat pracuję na to, by nie kierować się wstydem ani poczuciem winy, ale to, że się tym nie kieruję, nie oznacza, że nie mogę tego doświadczać.

Teraz chcę powiedzieć panu o kolejnym odkryciu podczas lektury tej książki. Ostatni rozdział czytałem wielokrotnie, ponieważ od lat nurtowało mnie to, co w jednym z ostatnich wywiadów stwierdził arcybiskup Józef Życiński: że on właściwie dotąd nie zrozumiał, dlaczego część Polaków stała się beneficjentami przemian ostatniego dwudziestopięciolecia, a część nie. I że w jego odczuciu to nie jest kwestia miejsca zamieszkania, dużego miasta, ośrodka akademickiego czy środowiska – to się jeszcze jakoś inaczej układa. Arcybiskup pozostał z tym pytaniem, odszedł z nim.

Tymczasem ono jest wciąż aktualne, widoczne za każdym razem, kiedy objawia się rozłam Polski i Polaków na tych, którzy, owszem, mówią: „jesteśmy w zmianach, jesteśmy ich beneficjentami”, i na tych, a jest ich bardzo wielu, którzy wyznają: „spróbowałem i co?” – są rozgoryczeni, w stanie biernej agresji, rozżalenia, gniewu, przy okazji bardzo gotowi do tego, by odnosić się nie tylko z gniewem, ale też z pogardą i brakiem szacunku do innych ludzi, są bardzo podatni na populistyczne albo skrajne narracje. Próbowałem zrozumieć, skąd to się wzięło. Zastanawiałem, czy to czterysta lat naszej historii spowodowało, że nie mieliśmy za wielu okazji, żeby poczuć się kimś? A jak człowiek czuje się mało kimś, to łatwiej pogardza innymi.

Lektura ostatnich dwudziestu pięciu stron pana książki pozwoliła mi uprzytomnić sobie coś, o czym dziś mówią już wszyscy, ale wtedy – mam takie poczucie – obudziłem się z tym jako jeden z pierwszych, mianowicie: że w roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym nastąpiło szczególnego rodzaju zaniedbanie aspektu społeczno-godnościowego przy transformacji ekonomicznej. Ona pewnie była słuszna, ale przeprowadzona w taki sposób, że, lekko licząc, dziesięć milionów Polaków, polskich rodzin zostało bardzo głęboko rozczarowanych, a nawet upokorzonych. Uprzytomniłem też sobie, że ludzie, który tworzyli rady pracownicze, angażowali się w demonstracje Solidarności, uczestniczyli we wspaniałych mszach za ojczyznę, w których też osobiście brałem udział, że ci ludzie w latach osiemdziesiątych najpierw zostali wyrżnięci w twarz przez Jaruzelskiego (symbolicznie antropomorfizuję te przemiany jego osobą), a potem dostali w twarz od niewidzialnej ręki rynku, wyidealizowanej przez polityków dokonujących transformacji.

Wyznaje to Marcin Król w książce „Byliśmy głupi”. Zdarzało mu się nawet premiera Mazowieckiego pytać gdzieś nad ranem, przy jakimś koniaku: „A czy na pewno ci wszyscy ludzie tam w tej Łodzi, gdzie zlikwidowaliśmy włókiennictwo, czy w tych postpegeerach, tych stoczniach rozmontowanych, czy oni sobie poradzą?”. Z całym szacunkiem dla jego dobrej intencji, premier odpowiadał: „Najważniejsza jest wolność, a resztę wyreguluje rynek”.

Jakie to w gruncie rzeczy przedmiotowe traktowanie ludzi jako środek do celu, poświęcenie milionów rodzin dla lepszego stanu gospodarki. Stawiam taką hipotezę: nasza narodowa nieufność, którą rejestruje Janusz Czapiński w kolejnych badaniach, to symptom jeszcze głębszego problemu, który jest związany właśnie z tym wciąż sączącym się narodowym upokorzeniem. Do tego dochodzi wstyd, który pan też we mnie wzbudził, i urazy historyczne przenoszone w narracjach rodzinnych – ta właśnie prześniona, nieprzepracowana rewolucja.

Dzisiaj ci dwudziestopięcio- czy trzydziestopięciolatkowie, którzy przez chwilę idą za populistą, pokazują takie czy inne gesty, mówią „nie” establishmentowi, jakkolwiek go pojmują. Albo – jeśli są podatni na demagogiczne narracje – nienawidzą układów i tworzą teorie spiskowe. To są dzieci wychowane w rodzinach ludzi, rodziców i dziadków, którzy doświadczyli tego upokorzenia i tej bezradności. I są bezsilni wobec tych uczuć, bo nikt ich do tej pory nie nazwał.

Pewnie nie ma sensu cofać się i teraz przepraszać za Balcerowicza ludzi w moim wieku albo jeszcze starszych. Ale trzeba z tym coś zrobić. Chociażby w sferze symbolicznej. Może powinien powstać jakiś film, jakaś sztuka, jakaś wielka dyskusja społeczna. Kto wie, czy w tak zdefiniowanej sprawie polsko-polskiej nie zrobiliśmy mniej niż nawet w sprawie polsko-niemieckiej.

Chciałbym, żeby pan, panie profesorze, odniósł się do tego, co nazywam nieprzepracowaną traumą sprzed dwudziestu pięciu lat, traumą transformacji i tkwiącym w niej elementem upokorzenia. To może być klucz do deficytu szacunku, powodującego podatność dzisiejszego pokolenia młodych na narrację goryczy i różnego rodzaju skrajności oraz populistyczne manipulacje.

prof. Andrzej Leder: Wprowadził pan bardzo wiele wątków.

JS: Chciałbym porozmawiać przede wszystkim o ostatnim.

AL: Wiem. Odniosę się jednak najpierw do tego wątku osobistego, ale nie do tego, który bezpośrednio pana dotyczy, tylko do mojego zaskoczenia faktem, że po opublikowaniu książki o prześnionej rewolucji dostałem tak wiele listów osobistych.

JS: Właśnie tego rodzaju?

AL: Tak, dokładnie tego rodzaju. Opowieści o odkrywaniu pewnej genealogii, pewnych zapomnień rodzinnych, dotyczących zresztą i sfery relacji z żydowską populacją Polski czy z Żydami po prostu, czy też sfery, powiedzmy, dworsko-szlacheckiej. To było niesamowite doświadczenie…

JS: Zgody sfery dworsko-szlacheckiej na to, co Niemcy i Rosjanie tu robili.

AL: To było doświadczenie tego, że pojawienie się czegoś w dyskursie publicznym uruchamia procesy zmiany w doświadczaniu świata na poziomie indywidualnym. Sądzę, że to ważne i pewnie do tego powrócimy, ze względu na problem, który jest stałym problemem Polski: głębokiego rozjazdu, rozziewu między dyskursem publicznym a dyskursem prywatnym. Właśnie na określenie tej przepaści, wręcz otchłani, która dzieli to, co się mówi o sprawach publicznych publicznie, od tego, co się mówi o sprawach publicznych prywatnie – używam terminu „nieświadomość zbiorowa”. Wydaje mi się, że w Polsce jest głębokie przyzwolenie na to, że to są dwie zupełnie różne sfery myślenia. I nie chodzi tylko o słowa, chodzi także o emocje, które tym słowom towarzyszą, oraz o postawy, które się wtedy przyjmuje.

JS: Jakieś rozszczepienie, mówiąc klinicznie.

AL: Gdybyśmy mówili klinicznie, to na opisanie wielu zjawisk, które dotyczą każdego indywidualnie, a jednocześnie są procesem społecznym, jak na przykład upokorzenie pierwszych lat transformacji, nie ma dobrego języka. Nie ma narracji, która by wychodziła poza język przyjęty w polskim dyskursie publicznym, to znaczy język narodowego oporu wobec złych sił rzekomo dokonujących zamachu na narodową tożsamość. No i w tym samym języku opowiadane są również wszystkie populistyczne i spiskowe teorie, w których te złe siły mają charakter Niemców, międzynarodowych bankierów, Żydów, Masonów, gender…

JS: …układu z Magdalenki.

AL: Ten język snuje opowieść o zdrajcach, którzy ze złymi siłami współpracowali lub współpracują, w przeszłości dokonali zamachu na naród polski, i na pewno po raz kolejny spróbują go zniszczyć. Ten opis w dużym stopniu nie pasuje do indywidualnego doświadczenia, ale oddaje zbiorowe poczucie rozczarowania, zawodu, rozgoryczenia. To jest pewne imaginarium odzwierciedlające narodowe wyobrażenie o różnego rodzaju sprawach, więc narracja o zdrajcach i wrogach pozwala wpisać w to imaginarium: odziedziczone, trwające, przekazywane z pokolenia na pokolenie doświadczenia, które na gruncie osobistym mogą mieć zupełnie inny charakter.

To dlatego pojawienie się innych języków czy dyskursów, innego rodzaju opowieści i narracji daje poczucie wyzwolenia. Wystarczy inaczej opowiedzieć te same historie, żeby kogoś olśniło: „Faktycznie, to było właściwie bardziej tak…”.

Eliza Michalik: Czyli kiedy na folwarku zaczyna się mówić otwarcie, to samo mówienie o czymś, sama wymiana opinii już może spowodować…

AL: …spadek pewnego bardzo groźnego w gruncie rzeczy napięcia. Przy czym wydaje mi się, że do tego nie wystarczy sama swoboda. Musi pojawić się jeszcze pewna, w miarę spójna opowieść, która będzie alternatywą wobec tej tradycyjnej, bardzo już utrwalonej.

EM: Jaka mogłaby to być opowieść?

AL: Jedną z opowieści, których w Polsce brakuje, jest opowieść emancypacyjna. Taka, która mówi o tym, że ogromna większość polskiego społeczeństwa, wywodząca się z chłopów jeszcze w połowie dziewiętnastego wieku, w każdym razie w południowej, centralnej i wschodniej Polsce – była w stanie niewolniczym. I jak długą drogę pokonała w ciągu mniej więcej stu pięćdziesięciu lat. Jak dokonywały się kolejne etapy emancypacji społecznej. Taką opowieścią we Francji jest do pewnego stopnia „Komedia ludzka” Balzaca – o emancypacji mieszczaństwa francuskiego.

W Polsce właściwie nie ma narracji, narracji o tym, jak ludzie uzyskiwali podmiotowość, własność, jak buntowali się przeciwko różnego rodzaju ograniczeniom, jaką w tym rolę odegrali chociażby zaborcy. I o tym, jak często emancypacja dokonuje się przez zło. To jest zwykle trudny temat, ale – moim zdaniem – musi być postawiony.

EM: W jaki sposób emancypacja dokonuje się przez zło?

AL: Podam przykład, przyznaję, że nieco odległy. Rabacja galicyjska to była mordercza historia. W Galicji polscy chłopi na komendę austriackiej administracji mordowali polską szlachtę, która chciała przeprowadzić reformy społeczne. Oświeceni panowie nie zdążyli i doszło do brutalnej wojny klasowej, chłopskiej rewolty – obcinanie ludziom głów, cięcie piłą i tak dalej. To ponure wydarzenie odegrało jednak ogromną emancypacyjną rolę i w pamięci Małopolski, i takiej chłopskiej przekazywanej rodzinnie. Stało się fundamentem, na którym tworzyły się partie chłopskie i w tym regionie były politycznie najsilniejsze. Pewien rodzaj późniejszej emancypacji politycznej po prostu oparł się na czymś, co było okrutną wojną.

EM: W książce „Prześniona rewolucja” pisze pan, że charakterystyczne dla polskiego dyskursu publicznego jest lukrowanie, że my nie mówimy o prawdziwej rzeczywistości, nie mierzymy się z prawdziwymi problemami, tylko z uporem wszystko lukrujemy – obraz elit, obraz życia codziennego, własną moralność, charakter narodowy, styl życia. Wystarczy spojrzeć na polskie seriale, które bardzo się różnią od tych, jakie powstają w innych krajach, np. w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych. Tam seriale są o życiu, o normalnych ludziach, a u nas o ludziach wyidealizowanych, którzy nie istnieją, którzy mówią językiem, jakim na co dzień nikt w Polsce nie mówi.

JS: Jeśli mamy zmierzyć się z bestią, to wolimy z tą, o której myślimy, że jest gdzieś na zewnątrz, a nie w nas i pomiędzy nami.

EM: W jaki sposób prawda, odkłamanie dyskursu publicznego mogłoby, i czy mogłoby, zmienić nasz narodowy charakter, a w konsekwencji nasze losy?

AL: Wydaje mi się, że uzmysłowienie sobie, kim się jest, także w sensie genealogii, pozwala rozpoznać swoje miejsce w rzeczywistości, w której się żyje. Powrócę do kwestii, którą pan poruszył, do tego, co wydarzyło się na początku lat dziewięćdziesiątych, do tego narodowego upokorzenia.

JS: Bardzo proszę.

AL: Moim zdaniem, kluczowym wydarzeniem było to, że zamknięta wcześniej gospodarka i zamknięte w dużym stopniu społeczeństwo weszło w obręb światowego procesu globalizacji, którego kluczowym momentem było wyprowadzanie produkcji, czyli stawiania fabryk i szukania robotników – poza własnym światem, światem zachodnim. Ten moment globalizacji, otwarcie rynków w latach osiemdziesiątych, rozpoczął politykę traktowania państw będących w procesie transformacji, jak niewyczerpalnego źródła taniej siły roboczej, czyli politykę, którą dziś nazywamy to neoliberalizmem.

JS: Zdaniem doktora Jana Sowy, autora słynnej książki „Inna Rzeczpospolita jest możliwa! Widma przeszłości, wizje przyszłości”, takie działania mają charakter neokolonialny, bo są związane z eksploatacją taniej pracy.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Polska na kozetce

Подняться наверх