Читать книгу Lassie wróć! - Eric Knight - Страница 7
Rozdział II
NIGDY NIE CHCĘ MIEĆ INNEGO PSA!
ОглавлениеPsa nie było! Tylko tyle wiedział Joe Carraclough.
Tego dnia opuścił szkołę razem z innymi i biegł przez dziedziniec uradowany, jak wielu chłopców w jego wieku, że właśnie skończyła się ostatnia lekcja. Z przyzwyczajenia, jak co dzień od wielu miesięcy, wybiegł przed bramę, gdzie zwykle czekała na niego Lassie. A jej tam nie było!
Joe Carraclough, krępy chłopiec o miłej twarzy, stał, próbując zrozumieć, co zaszło. Jego czoło nad brązowymi oczami zmarszczyło się nagle. W pierwszej chwili był tak zdziwiony, że nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Rozejrzał się dookoła. Może Lassie się spóźniła? Lecz nie – wiedział przecież, że zwierzęta nie są jak istoty ludzkie. Ludzie korzystają z zegarów, a i tak nierzadko się spóźniają. Zwierzęta nie potrzebują niczego, co podpowiada godzinę. W nich samych jest coś o wiele dokładniejszego od zegarka. To jakby „zmysł czasu”, który nigdy nie zawodzi. Zwierzęta wiedzą bez żadnych pomyłek, kiedy jest pora na czynność powtarzającą się każdego dnia.
Joe był tego świadom. Często rozmawiał z ojcem, pytał go, jak to jest, że Lassie wie, kiedy wyruszyć pod szkolną bramę. Było niemożliwe, żeby się spóźniła.
Joe tak stał i rozmyślał w ten słoneczny dzień wczesnego lata, gdy nagle coś mu zaświtało.
Może Lassie ktoś przejechał?!
Od razu jednak odrzucił tę okropną myśl. Lassie była zbyt mądra, by włóczyć się po okolicy. Zawsze poruszała się z godnością i pewnie po chodnikach. Do tego ruch kołowy w Greenall Bridge był naprawdę niewielki. Główna szosa omijała miasteczko, biegnąc półtora kilometra stąd, wzdłuż rzeki. Do Greenall Bridge prowadziła tylko jedna droga, zwężająca się z każdym krokiem, gdy dochodziło się do wrzosowisk.
A może ktoś ukradł Lassie?!
To też było mało prawdopodobne. Nikt obcy nie mógł jej nawet tknąć, dopóki ktoś z Carracloughów nie kazał jej stać spokojnie. Zresztą była zbyt znana w promieniu wielu kilometrów, by ktoś ośmielił się ją ukraść.
Gdzie w takim razie mogła się podziewać?
Joe rozwiązał swój problem tak, jak robią to setki tysięcy chłopców na całym świecie. Pobiegł do domu, aby opowiedzieć o wszystkim matce.
Jak szalony pędził główną ulicą. Nie zatrzymując się, mijał sklepy, wypadł z miasteczka na ścieżkę prowadzącą pod górę, minął furtkę ogródka, przebiegł steczką, i już otwierał drzwi domku, wołając głośno:
– Mamo! Mamo! Coś się stało z Lassie! Nie przyszła po mnie!
Ledwie Joe wyrzucił to z siebie, a już wiedział, że zaszło coś niedobrego. Nikt w całym domu nie poruszył się, aby zapytać, co się właściwie stało. Nikt nie był zdziwiony, że coś złego mogło spotkać ich wspaniałego psa.
Joe od razu to zauważył. Oparł się o drzwi i czekał. Matka spuściła wzrok na stół, gdzie nakrywała do podwieczorku. Potem spojrzała na męża.
Ten siedział na stołeczku przed kominkiem ze spojrzeniem utkwionym w syna. Wolno, bez słowa odwrócił głowę i zapatrzył się w ogień.
– Co to znaczy, mamo?! – zawołał gwałtownie Joe. – Co się stało?
Pani Carraclough powolnym ruchem postawiła tacę na stole i wtedy przemówiła:
– Ktoś musi mu to powiedzieć… – rzekła jakby sama do siebie.
Jej mąż się nie poruszył. Pani Carraclough sama więc odwróciła głowę w stronę syna.
– Powiem wprost, Joe – rzekła. – Lassie nie będzie już przychodzić po ciebie pod szkołę. I nie ma co z tego powodu płakać.
– Dlaczego? Co się z nią stało?
Pani Carraclough wróciła do kuchni i nastawiła czajnik z wodą. Mówiła dalej, odwrócona do nich plecami:
– Sprzedaliśmy ją. Dlatego.
– Sprzedaliście?! – chłopiec powtórzył jak echo. – Sprzedaliście! – Jego głos drżał. – Dlaczego ją sprzedaliście? Lassie…? Dlaczego ją sprzedaliście?
Matka odwróciła się ze złością.
– Sprzedaliśmy i koniec. Nie zadawaj więcej pytań. To i tak nic nie zmieni. Lassie nie ma, stało się… i nie mówmy już o tym.
– Ależ, mamo…
Głos chłopca załamał się.
Matka wtrąciła szybko:
– Dosyć! Siadaj i pij herbatę. No, dalej. Chodź tu.
Chłopiec posłusznie podszedł do stołu i usiadł na krześle. Kobieta odwróciła się do męża siedzącego przy kominku.
– Chodź, Sam, jedz. Jeden Bóg widzi, jak skromny jest ten nasz podwieczorek.
Zamilkła, gdy mąż wstał pełen gniewu i smutku. Bez słowa podszedł do drzwi, zdjął czapkę z wieszaka i wyszedł. Drzwi trzasnęły za nim. Przez chwilę w całym domu panowała cisza. Potem matka rzekła z wyrzutem w głosie:
– Widzisz, co narobiłeś? Rozgniewałeś ojca. Zadowolony jesteś?
Zrezygnowana opadła na krzesło i utkwiła wzrok w blacie stołu. Przez dłuższy czas żadne z nich się nie odzywało. Joe wiedział, że matka niesłusznie karciła go za to, co się stało. Wiedział też, że w ten sposób skrywała swoje prawdziwe uczucia. Właśnie wyżywając się na innych. Tacy już byli tutejsi ludzie: twardzi, uparci, przywykli do ciężkiego życia. Kiedy coś ich dotknęło, potrafili ukryć to, co czuli. Kobiety złorzeczyły wtedy podniesionym głosem, by nie okazywać bólu. Nie umiały inaczej. Po chwili wszystko mijało…
– Jedz, Joe.
Głos matki był znowu łagodny i serdeczny. Chłopiec gapił się w talerz, siedząc w bezruchu.
– Jedz ten chleb z masłem. Zobacz, jaki świeży. Dzisiaj go upiekłam. Nie smakuje ci?
Chłopiec opuścił głowę.
– Nie jestem głodny – wyszeptał.
– Ach, te psy! – rzuciła matka. W jej głosie znowu słychać było gniew. – Tyle hałasu o jednego kundla. Jeśli o mnie chodzi, to jestem zadowolona, że sprzedaliśmy Lassie. Żebyś wiedział. Ile przy niej było zachodu – jak przy dziecku! Teraz pozbyłam się jej i bardzo się cieszę… tak, bardzo się cieszę!
Pani Carraclough mocno wzruszyła pulchnymi ramionami i pociągnęła nosem. Potem wyjęła z fartucha chusteczkę i głośno go wydmuchała. Wreszcie spojrzała na syna, który ciągle siedział nieruchomo i milczał. Pokiwała głową. Jej głos po chwili brzmiał serdecznie:
– Chodź do mnie, Joe.
Chłopiec wstał i podszedł do matki. Objęła go pulchnym ramieniem i odezwała się, odwracając głowę w stronę kominka:
– Posłuchaj, synku, jesteś już dużym chłopcem i powinieneś to zrozumieć. Widzisz… nie wszystko układa się dobrze w ostatnim czasie. Sam zresztą wiesz. Musimy coś jeść i płacić za dom. A Lassie była warta sporo pieniędzy i nie było nas na nią już stać. To wszystko. Nadeszły ciężkie czasy. Nie możesz… nie wolno ci drażnić ojca. I tak dość się już przejmuje, a Lassie na pewno nie wróci.
Joe stał tak u boku matki w ich małym domku. Rozumiał wszystko. Nawet dwunastoletni chłopiec w Greenall Bridge wiedział dobrze, co znaczą „ciężkie czasy”.
Tak daleko, jak dzieci sięgały pamięcią, wiedziały, że ich ojcowie pracowali w kopalni Wellington za miasteczkiem. Szli szychta za szychtą, zabierając ze sobą prowiant i lampki górnicze, i pracowali w pocie czoła, wydobywając węgiel. Potem przyszły „ciężkie czasy”. Kopalnie czynne były z przerwami i mężczyźni zarabiali mniej. Czasami tylko robota ruszała na dłużej i znajdowała się praca na całej zmianie.
Wtedy każdy był zadowolony. Nie oznaczało to jednak opływania w dostatek, bo życie górników w przykopalnianych miasteczkach zawsze było ciężkie. Lecz było to życie dzielnych ludzi i zgodnych rodzin, i nawet gdy posiłki na stole były dość skromne, to zawsze wystarczyło ich dla każdego.
Tylko że kilka miesięcy temu kopalnię zamknięto na dobre. Duże koło na wieży już się nie obracało. Mężczyźni nie zdążali już tłumnie na swoją zmianę. Stali za to ciągle przed biurem pośrednictwa pracy. Czekali na zatrudnienie. Niestety, pracy nie było. Wyglądało na to, że mieszkali teraz w jednym z tych regionów, które prasa określała jako „dotknięte recesją”, czyli takie, w których upadł wszelki przemysł. Miasteczka roiły się od bezrobotnych. Nie było żadnych możliwości zarobku. Państwo wypłacało tygodniowe zasiłki, aby mogli przetrwać te ciężkie czasy.
Joe był tego wszystkiego świadom. Słyszał, co mówili ludzie. Widział mężczyzn stojących przed biurem pracy. Wiedział, że ojciec nie chodzi już do kopalni. Wiedział też, że ani ojciec, ani matka nie wspominali przy nim o tych kłopotach – że na swój twardy sposób starali się nie obciążać nimi jego młodych barków.
Rozum potrafił to wszystko wytłumaczyć, ale serce rozpaczało za Lassie. Wolał to jednak przemilczeć. Stał spokojnie i zadał tylko jedno pytanie:
– Czy będziemy mogli ją kiedyś odkupić, mamo?
– Posłuchaj, Joe… Ona jest teraz bardzo drogim psem, za drogim dla nas. Ale kiedyś weźmiemy sobie innego psa. Poczekaj trochę. Czasy mogą się zmienić i wtedy weźmiemy jakiegoś szczeniaka. Nie chciałbyś?
Joe Carraclough opuścił głowę, jak mógł najniżej, i pokręcił nią powoli. Jego głos był już tylko szeptem:
– Nigdy nie chcę mieć innego psa. Nigdy! Chcę tylko Lassie!
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.