Читать книгу Kwiaciareczka i inne opowiadania - Eugene Demolder - Страница 4
Kwiaciareczka
ОглавлениеPani Chalumeau, handlarka ryb, co piątek zatrzymuje swój zielony, dwukołowy wózek przed oknami jednej z pierwszorzędnych pracowni krawieckich.
Handlarka już dawno głos zerwała ciężką pracą i odtąd Lucia, czarna, mała, chuda dziewczynka zawsze towarzyszy matce, pomaga, wywołuje towar.
Więc i teraz śpiewa zachrypniętym, piskliwym głosikiem:
— Ryby! Ryby! Świeże, wyborne ryby!
Potem uroczyściej, wolniej:
— Ślimaki! Ślimaki! Ślimaki!
I znów donośniej woła:
— Makrele! Makrele!
Ukośnem spojrzeniem obejmuje złote litery, przymocowane w górze, na balkonie, które głoszą, że »Siostry Guizot« dostarczają sukien i okryć wszystkim szanującym się królewskim dworom.
A wzrok ten rzadko kiedy ją zawodzi, bo po niejakiej chwili rozchylają się ciężkie firanki, i w oknie, w obłoku muślinów i drogich koronek pojawia się pięknie uczesana głowa jasnej, czy ciemnowłosej panny Guizot. Twarzyczka Luci rozjaśnia się wtedy pogodnym uśmiechem.
Właścicielka bogatego magazynu sprawdza świeżość towaru krótkim rzutem oka i daje wymowny znak ręką. Lucia wie już doskonale, co wyraża. I rzeczywiście w kilka minut później w bramie ukazuje się kucharka z dużym koszem. Waży w powietrzu ryby wprawnym ruchem, ogląda, wącha, patrzy, czy czerwone skrzela. Rybaczka zgadza się na cenę odrazu, — stałym odbiorcom zawsze warto coś odstąpić! Potem zręcznie i szybko sprawia zakupione ryby, i Lucia niesie je na piętro za kucharką, która nie włoży ich przecież do kosza — o! nie — za nic w świecie — przeszedłby tylko »niemiłym« zapachem!
Lucia z radością wbiega po kuchennych schodach. Jak tu inaczej, jak ładnie! Czuje się dumną jeśli na korytarzu przypadkiem minie którą z pracujących; czasem się prześliźnie koło uchylonych drzwi salonów magazynu, zagłębi w nie trwożne, nieśmiałe spojrzenie i ucieka z bijącem sercem. Niekiedy, bardzo rzadko, zaczyna rozmowę z »podręczną«; — większość to przecież dziewczynki w jej wieku. Jak przyjemnie dotykać szeleszczących, jedwabnych materji! Czy tam bardzo pięknie? I pełno ślicznych rzeczy? Wraca potem do ryb z ociąganiem, zwolna. Matka robi jej gorzkie wymówki.
Nic to! Ale magazyn! Jak tam pięknie! Jak musi być przyjemnie pracować w takiem otoczeniu, wśród tylu ślicznych rzeczy! W przeszły piątek rozmawiała o tem pragnieniu z Helenką. Jak długo trzeba być »podręczną«? Co robić, żeby się tam dostać? Czy może marzyć o takiem niedościgłem szczęściu?
— Matka musiałaby przyjść i sama poprosić te panie — objaśniła z powagą Helenka. — Zresztą, tyś chyba za mała. Masz z 10 lat, nieprawdaż?
— Dwanaście.
— Nie wyglądasz na to — ciągnie »podręczna« z odcieniem wyższości. — Patrz, o pół roku jestem tylko starsza, a sięgasz mi zaledwie do ramienia.
Lucia wspina się na palce.
— A właśnie dostaję ci do ucha — odzywa się tonem tryumfu.
— Pleciesz! Ale to jeszcze niewszystko — mówi Helenka dalej i uśmiecha się napół ironicznie, pół smutno. — Tutaj przychodzić trzeba w kapeluszu, w całej, czystej sukience. Tutaj żadna nie nosi chusteczki na głowie. Z początku posyłanoby cię po igły, nici, śpilki, — lubiłam to nawet, bo jest się prawie ciągle na świeżem powietrzu. Potembyś dopiero przeszła do pracowni. Musiałabyś szyć kieszenie, marszczyć falbany, fastrygować. Wieczorem do podręcznych należy porządek. To już najnudniejsze. A rano na gwałt zbierać porozsypywane śpilki. Młyn prawdziwy! Jednak zarabia się prędko. Ja teraz dostaję dwadzieścia groszy dziennie.
I Lucia odchodzi rozgorączkowana, z zamyślonem czołem.
Raz, na wielkie prośby, Helenka uchyliła trochę drzwi pracowni »spódnic«, — sama uczy się tutaj — i z dumą patrzy na koleżanki z oddziału »staników«. Lucia nie zapomni nigdy tej uroczystej chwili! Dojrzała tylko jakieś materjały szyte złotem, aksamity, wełny, mieniące się girlandami przepysznych, kolorowych kwiatów, stosy jedwabnych falban, piękne futra. Stoły uginają się pod nieprzebranem mnóstwem owych cudów, barwne materje owijają jakieś posągi bez głowy.
— Manekiny — z dumą objaśnia Helenka.
W pracowni siedzi kilkanaście dziewcząt, tną, pasują, upinają wszystkie śliczności. Pięknie uczesane, postrojone, zgrabne, Lucia mimowoli dotyka ręką swoich potarganych włosów.
Potem ucieka prędko, — zawstydzona. Ale już teraz nie zazna spokoju! Coś ją tam woła, ciągnie, nęci. Ona wie co, — piękno.
Jeszcze tego wieczora oświadczyła matce, że koniecznie, koniecznie pragnie dostać się do magazynu. Choćby na podręczną.
Ale jak uzyskać zgodę surowego ojca?
— Za pół roku będę zarabiać już dużo pieniędzy, — oznajmia wreszcie z przekonaniem.
Zwyciężyła ostatnie przeszkody.
I nazajutrz, po skończonym targu, zaczęły się przygotowania do wyprawy. Pani Chalumeau włożyła najlepszą swoją czarną suknię, głowę owinęła białą, wełnianą chusteczką, szyję, ręce, ramiona, policzki obficie skrapia wodą kolońską, co pochłania całą zawartość malutkiej flaszeczki. Lucia wysącza ostatnie krople na swoją sukienkę, potem odrywa z korka wązką różową wstążeczkę i związuje nią misternie ciemny lok nad czołem.
Czuje się niezwykle dumna w czystem, świątecznem odzieniu, w nowych, sznurowanych bucikach, które tak przyjemnie skrzypią za każdem stąpnięciem! Obcasy i skrzydełka wspaniałego kapelusza dodają jej z pewnością więcej, niż pół łokcia wzrostu!
Już wchodzą w bramę i Luci wydaje się nagle, że zapach perfum ulotnił się zupełnie, że ich nie czuć nawet z blizka; zato na schodach rozchodzi się przykry odór ryby. I nie wie, czemu rumieńce jej biją na śniade policzki.
Stają wreszcie przed bogato rzeźbionemi drzwiami. — Proszę nacisnąć guzik — czyta Lucia złote litery z trudnością.
Po chwili drzwi uchylają się prawie bez szmeru, w jasnym przedpokoju stoi strojna panna, z kunsztowną fryzurą, obrzuca przybyłe badawczem spojrzeniem.
— Czego pani sobie życzy? — pyta krótko.
— Chciałabym się dowiedzieć... przyszłam... czy nie przyjętoby tutaj podręcznej? — szepcze nieśmiało rybaczka.
— Teraz nie. Mamy personel w komplecie.
I wymownym ruchem otwiera rzeźbione podwoje. Nagle w głębi korytarza ukazuje się otyła postać kucharki, niesie srebrną tacę, imbryk, filiżanki.
— Pani Chalumeau? — woła z przyjaznem zdumieniem. — A co was sprowadza?
Strojna panna wydyma pięknie wykrojone usta i śpiesznie znika w półotwartych drzwiach salonu.
A Lucia odzyskuje pewność siebie i wymowę. Tak pragnie dostać się do magazynu. Takby starała........................