Читать книгу Planeta Singli - Ewa Markowska - Страница 3

Оглавление

1.

Anka stała przed lustrem w koronkowych majtkach i staniku, śledząc uważnie swoją figurę. Złapała dłońmi długie ciemne włosy i zwinęła je w kok, aby lepiej zobaczyć szyję. Nie była już nastolatką, choć nadal wyglądała jak dziewczyna czekająca na nie wiadomo co. Dwadzieścia siedem lat... po maturze kandydatka na najlepszą uczennicę klasy fortepianu paryskiego konserwatorium, zagrzebała się ostatecznie w szkole podstawowej, aby uczyć dzieci muzyki. Kochała swoich uczniów, ale od pewnego czasu miała świadomość, że życie przecieka jej przez palce.

Wszystko było nie tak. Mężczyźni mało uczuciowi, zero wrażliwości i zrozumienia potrzeb kobiet – jak ten sąsiad z parteru, który ciągle się drze na swoją żonę, że znów wydała kasę na ciuchy. Albo wiecznie niezadowolona matka, mówiąca jej, żeby nie spotykała się z byle kim, bo prawdziwy facet powinien szanować kobietę i kochać ją aż do śmierci, ale gdzie tu takiego znaleźć... i wreszcie przyjaciółki, w większości przypadków już mężatki, z którymi dawało się pogadać jedynie o tym, że kolor kupki niemowlaka zależy od tego, czy marchewka była eko, czy nie.

Anka wiedziała, że świat nie składa się z samych książąt czekających na wymarzone księżniczki, nie miała więc powodu, aby zakładać, że dziś będzie inaczej, i stroić się w piękną koronkową bieliznę, której i tak na pewno nie zobaczy nikt poza nią samą. Czy nikt? Gdzieś tam, w głębi ducha, miała nadzieję na miłosną rewolucję. Przecież nie była inna niż tysiące kobiet, które układają sobie życie? Nie straszyła wyglądem, pan z kiosku naprzeciwko domu ciągle chce się z nią umówić na kawę, choć... jest w wieku jej dziadka. Parsknęła śmiechem, myśląc o tym, i zaraz przypomniała sobie młodego, nieco pryszczatego kierowcę autobusu. Zatrzymał pojazd w centrum, na skrzyżowaniu. Tamując ruch, wyrwał ze swojego miejsca z wielkim bukietem kwiatów, uśmiechał się przy tym jak szczęśliwy idiota. Po sekundzie potknął się, padł na kolana, podcinając tłustego mężczyznę z teczką. Zrobiła się awantura, wszyscy krzyczeli, samochody trąbiły. Gdy kierowca zerwał się wreszcie na nogi, aby ruszyć między siedzeniami, Anka była przekonana, że te kwiaty są dla niej, bo zawsze jeździła tą trasą. Ale nie były dla niej, tylko dla dziewczyny siedzącej tuż obok.

I tak miłość przeszła jej koło nosa, a oświadczyny w autobusie stały się przedmiotem żartów Oli.

Ola, najlepsza przyjaciółka Anki, była niezmordowana w namawianiu jej do rewolucji w życiu. Sama fryzjerka artystka, miała wybuchowy temperament i choć wyszła za mąż z miłości, nie mogła się dogadać z mężem w sprawie tak prozaicznej jak wspólna odpowiedzialność za byt rodziny, bo ciągle wyrzucano ją z pracy za to, że obrzucała obelgami swoje klientki, które nie akceptowały jej artystycznych zamysłów. To ona wiedziała, co to jest styl, i nie pozwalała sobie niczego narzucać. Trzaskała drzwiami, nie oglądając się za siebie, i z uporem szukała zakładu fryzjerskiego, gdzie jej artystyczny talent mógłby się bez trudu rozwijać. Ale idealne miejsca mają to do siebie, że nie istnieją.

Anka, pod wpływem namów zaangażowanej w jej uczuciowe życie Oli, postanowiła zarejestrować się na portalu randkowym i zmienić swoje monotonne życie w bajkę. Bo przecież gdzieś tam czekał na nią rycerz na białym koniu. Niekoniecznie kierowca autobusu, rycerze są znacznie bardziej romantyczni. Portal randkowy to miejsce, w którym można nabawić się kompleksów bądź odkryć w sobie tygrysicę. Ten był po prostu kosmiczny. Ten obiecywał złote góry. I skutecznie kojarzył pary. Anka, jak przykładna uczennica, odrobiła lekcje. Naoglądała się tylu zdjęć, że po jakimś czasie, zanim odważyła się odpowiedzieć na propozycję spotkania konkretnemu facetowi, w jej sny wkroczyli nieznajomi. Gonili dziewczynę w ciemnych uliczkach albo z nią flirtowali, albo ją śledzili.Ten sposób zawierania znajomości był o lata świetlne odległy od jej wyobrażeń na temat poszukiwania drugiej połówki. Ale Ola nie dawała jej spokoju, nazywając ją małym tchórzem, więc wreszcie Anka musiała pójść na prawdziwą randkę. Wóz albo przewóz. Nie ma przebacz. Bez względu na to, co się stanie, będzie miała czyste sumienie. W głębi ducha marzyła o tym, aby portal randkowy przyniósł jej prawdziwą miłość.

Westchnęła ciężko i sięgnęła po sweter. Gdy naciągnęła go przez głowę, zobaczyła w lustrze zaczerwienioną z emocji twarz i nadzieję w oczach, że może właśnie dziś coś się zmieni i to będzie TEN DZIEŃ. Jeszcze tylko makijaż i wyruszy na podbój świata. Zdjęła niewidzialny pyłek z wełny, a potem potknęła się o krzesło, nadepnęła na coś na dywanie i zanim zdążyła zobaczyć, co ją zaatakowało, usłyszała za plecami znajomy głos:

– Walentynki przynajmniej są spójne. Kwiatuszek, serduszko, komedia romantyczna w kinie...

Podskoczyła jak rażona prądem, odwróciła się raptownie i spojrzała prosto w oczy Tomkowi Wilczyńskiemu, który dokończył zdanie:

– ...i fajne byzkanko.

Otworzyła usta, jakby chciała mu odpowiedzieć, ale nic mądrego nie przyszło jej do głowy, a poza tym musiałaby na nią upaść, żeby gadać z telewizorem. Show Tomka Wilczyńskiego, w którym dużą rolę odgrywały jego lalki, zdarzało jej się oglądać tylko z czystej ciekawości, przecież nie dla przyjemności, raczej z masochizmu tak naprawdę. Nikt jej tak nie wkurzał jak ten zadufany w sobie bufon, szyderca i zarozumialec. Odruchowo zasłoniła brzuch, jakby mógł zobaczyć ją w samych majtkach. Dalej coś gadał, obrażając cały świat. To nie było to, co mogłoby ją zachęcić do randkowania dzisiejszego wieczoru. Jego komentarze skutecznie odpychały. Boleśnie przewidywalny typ. Ten facet potrafił skutecznie zabić romantyzm. Włożyła ciemne rajstopy, krótką spódnicę i raz jeszcze krytycznie spojrzała w lustro. Chwyciła torebkę i przytuliła ją do piersi obronnym ruchem. A potem zadzwoniła do przyjaciółki.

– Idę! – zakomunikowała z determinacją. – Niech się dzieje, co chce.

– Tylko pamiętaj, liczy się pierwsze wrażenie, nie mów za dużo o sobie, kobieta musi być tajemnicza... – Ola najwyraźniej przejmowała się pierwszą internetową próbą odkrycia przez Anię drugiej połowy.

Szczęśliwa mężatka chciała udzielić jej ostatnich rad przed randką z Ant_manem. Swoją drogą, co to za pseudonim? Anka miała nadzieję, że facet nie jest klasycznym supermanem, łowcą naiwnych panienek, uwodzicielem i kolekcjonerem zranionych serc. Dlaczego się na to zdecydowała? Co jej przyszło od głowy? Czyżby nie mogła jak normalni ludzie?... A więc ma być tajemnicza, niczym gwiazdy jej ulubionych filmów, które uwielbiała oglądać wieczorami, siedząc na kanapie z podwiniętymi stopami, bo ciągle marzła, i podgryzając surowe marchewki.

– Tajemnicza! Ola, zwariowałaś! Też coś! Każda z was chce być tajemnicza, a potem facet dowiaduje się, że jego kobieta ciągle rzuca robotę... – W tle rozmowy rozległ się głos Bogdana, a potem Zośki, jego córki z pierwszego małżeństwa. Dziewczyna zaczęła się kłócić z ojcem.

– Baw się dobrze, to pierwsza randka, a nie terapia małżeńska, pamiętaj, bądź wyluzowana. To pa! – Ola szybko skończyła rozmowę, aby włączyć się do rodzinnej awantury.

„Jeśli małżeństwo tak wygląda, może powinnam zostać w domu” – pomyślała Anka, ale zaraz uświadomiła sobie, że nie odważy się nie pójść na spotkanie, bo może się okazać, że to jej rycerz na białym koniu i wreszcie spotka ją w życiu coś dobrego. W imię tego dobra narzuciła płaszcz, poprawiła szminką usta i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi.

Walentynki, jak co roku, zaatakowały miasto tysiącami serduszek i kolorowych baloników pękających na mrozie, w kawiarniach pojawiły się pary świętujące publicznie miłość i ogólnie świat stał się dla singli przerażająco różowy – przecież oni nie mogli lub nie chcieli choć przez jeden dzień udawać szczęścia. Knajpa, gdzie umówiła się Anka, znajdowała się w samym centrum Warszawy i słynęła z kolorowych drinków, do których dodawano wszystkie te parasolki, pawie z papieru i baloniki, niezależnie od pory roku. Była odpowiednia na spotkanie miłości swojego życia. Anka przejrzała się w wystawie sklepowej i uśmiechnęła szeroko do własnego odbicia. Odpowiedziało jej tym samym. Odważnie przekroczyła próg restauracji i weszła do środka, prosto na kelnera, który w ostatniej chwili zszedł jej z drogi. Dyskretnie zdjęła zaparowane okulary, mrugnęła dwa razy i odezwała się pewnym głosem do stojącego przy kantorku szefa sali:

– Mam rezerwację dla dwojga.

– Nazwisko? – spytał z zawodową uprzejmością. Biel jego koszuli raziła oczy.

– Ant_man... – odparła z mniejszą pewnością siebie.

Mężczyzna uniósł brwi w grymasie lekkiego zaskoczenia. Zajrzał do księgi gości i pokręcił przecząco głową.

– Niestety, proszę pani...

Anka wyciągnęła szyję, ale i tak nic nie zobaczyła. Świat bez okularów wydawał się sympatyczniejszy, ale zdecydowanie rozmywał się w szczegółach.

– Jak powiedziałem, nie mam takiej rezerwacji – powtórzył z lekkim zniecierpliwieniem szef sali. – Pani wybaczy...

Nic nie stanie na drodze jej miłości! Anka poczuła moc i oparła się rękami o kantorek. Skoro od dostania się do środka zależy jej szczęście, musi być bardziej stanowcza. Jak wobec niegrzecznych uczniów. Weźmie go na sposób. Najpierw kij, potem marchewka. Zacznie jednak od marchewki. Nie było wyjścia.

– Nie wybaczę sobie, jeśli nie zapytam o to, czy na godzinę dwudziestą pierwszą trzydzieści ma pan więcej rezerwacji, czy tylko moją – powiedziała głosem ociekającym słodyczą. W jej oczach malowała się żądza mordu.

Facet w śnieżnobiałym kołnierzyku chyba ją wyczuł, bo wyraźnie spuścił z tonu.

– Owszem, jest tylko jedna, czyli to pani...

– Tak, to ja! – oznajmiła, nie czekając, aż dokończy zdanie. – Proszę mnie zaprowadzić do mojego stolika.

Szef sali bez słowa ruszył przed siebie, a Anka, nie odstępując go ani na krok, rozglądała się wokół, mrużąc groźnie oczy. Niech no ktoś tylko spróbuje coś skomentować, nie pozwolę sobie, aby mój miłosny walentynkowy wieczór zepsuł mi jakiś kretyn służbista!

Zmierzała pewnym krokiem prosto do stolika, przy którym nikogo nie było. Pewnie przyszła za wcześnie, ta nauczycielska punktualność kiedyś ją zniszczy. Powinna się była choć trochę spóźnić, że też o tym nie pomyślała! Ledwo usiadła, od razu zjawił kelner z miną, jakby wiedział, po co tu przyszła. Mieszanina współczucia i pobłażliwości ze szczyptą wkurzającej ironii.

– Może coś do picia? – Pochylił się i przysunął tak blisko, że poczuła zapach modnych w tym sezonie męskich piżmowych perfum.

– Jeszcze na kogoś czekam – odpowiedziała szybko.

– To poczekamy razem... – przeciągnął sylaby, modulując głos jak amant filmowy.

„Pajac, zwykły pajac – pomyślała Anka i nagle poprawił jej się humor. – Ant_man będzie inny, odsunie mi krzesło, nie będzie stał jak palant, nie usiądzie sam naprzeciw telewizora, aby ukradkiem oglądać ulubiony program, będzie pieścił moją dłoń, a nie ekran smartfona. Będzie miał to coś, co sprawi, że wzrośnie mi tętno”... – Ania odpłynęła rozmarzona.

W knajpie wszystkie stoliki były zajęte. Przyjemny szum rozmów, dziewczyny w walentynkowych sukienkach, faceci gotowi na wszystko, aby tylko zapamiętać ten wieczór na cały rok. Przy sąsiednim stoliku siedziało dwóch mężczyzn, którym przyglądała się połowa gości. Celebryci, co powszechnie wiadomo, budzili wielkie zainteresowanie czytelników brukowców. Tomka Wilczyńskiego nie sposób było nie zapamiętać. Od dłuższego czasu zerkał na dziewczynę w białym golfie, mającą minę, jakby przewidział w najdrobniejszych szczegółach każdą scenę nadchodzących zdarzeń.

– Wiesz, Marcel, jak ja lubię walentynki? Udana randka, tego dnia nie może być inaczej, dobry seks i do widzenia. Ale Dzień Kobiet po prostu mnie rozwala. Nie jestem w stanie go znieść. Dlatego fakt, że musimy o nim dzisiaj gadać, po prostu mnie dołuje – odezwał się do przyjaciela.

– Wiesz, Tomek, że nie możesz lekceważyć kobiet, to córki, matki i babcie i siedemdziesiąt procent naszej widowni. To szefowe produkcji, rozumiesz? Takie Oktawie. To fanki, których nie możesz stracić, dociera do ciebie? Wymyślimy z udziałem mojej ulubionej lalki Angeli coś specjalnego, ósmy marca już niedługo. Udobruchasz wkurzone, uwiedziesz zauroczone, przekonasz nieprzekonane – Marcel wyraźnie się rozkręcał.

Tomek odebrał SMS-a, odpisał, znów odebrał, odpisał i rzucił telefon na stół.

– Randka odwołana? – spytał z fałszywym współczuciem przyjaciel.

– Beata – odparł krótko showman. – Magda jej powiedziała. Lojalna koleżanka.

– Kurczę, mówiłem ci, że to się tak skończy, czy ty zawsze musisz ze wszystkimi laskami kombinować naraz?

Tomek znów zerknął na samotną dziewczynę, która zdążyła zjeść prawie wszystkie paluszki serowe na jej stoliku. Miała przy tym minę, jakby odkryła, że ziemia jest jednak okrągła.

– Nie przyjdzie, zobaczysz, że nie przyjdzie – wypalił, pokazując Marcelowi zamyśloną Anię. – Randka, pewnie pierwsza – dodał z miną znawcy tematu. – Wystawił ją.

Marcel spojrzał na niego i postukał się w czoło.

– Ty, stary, co cię to obchodzi, co cię obchodzi jakaś panienka, kiedy my musimy coś zrobić, aby kolejny program był kosmiczny, ale bez obrażania kobiet, rozumiesz?

Tomek, nie słuchając go, ruszył do stolika Anki. Gdy był tuż-tuż, drogę przeciął mu przystojniak z bukietem goździków.

Anka zerwała się z miejsca z uśmiechem i głupią nadzieją. A więc jednak się zjawił, był naprawdę przystojny. Serce dziewczyny biło jak szalone. Może właśnie dzisiaj wszystko w jej życiu się zmieni. Zrobiła krok... ale on przeszedł obok niej obojętnie, prosto do innej młodej kobiety. Anka opadła z impetem na siedzenie, zaczerwieniona po cebulki włosów. Pociągnęła nerwowym ruchem golf i złapała gwałtownie powietrze. Odwróciła się jeszcze, aby na nich popatrzeć.

– Cześć, przepraszam za spóźnienie, straszne korki... – rozległ się nagle głos.

Spojrzała w stronę wcześniej pustego krzesła, które zajmował teraz elegancki facet. Miał wyraz twarzy jakby wygrał los na loterii. Sam wyglądał prawie niczym milion dolarów. I dziwnie znajomo. Zresztą nieważne, gdy nie miała okularów na nosie, wszyscy wydawali się jednocześnie znajomi i obcy. Nareszcie, jednak przyszedł! Anka uśmiechnęła się, lecz zanim zdążyła jakoś sensownie zareagować, znów się odezwał:

– Dobrze, że zostawiłaś mi jednego paluszka, lubię takie. – Wyłuskał ze szklanki przekaskę i wbił w nią zęby.

Wyobraziła sobie, jak wbija je w jej szyję i znów poczerwieniała.

– Ant_man? – upewniła się jeszcze.

– ...Ant_man – powtórzył z zaciekawieniem w głosie. – Pierwsza randka z internetu?

Anka poczuła słabość w kolanach. A potem mrowienie w palcach.

„Tylko nie zemdlej, idiotko, to nic takiego – przekonywała samą siebie – jedynie ty masz takie przygody, to do ciebie zawsze przypałęta się największy kretyn w knajpie, upatrzy sobie na ofiarę – powtarzała w duchu, usiłując zapanować nad nadciągającą migreną. – Będzie migrena, jak nic!”

– Piąta – odpowiedziała dudniącym, nieswoim głosem.

– Daj spokój. Gdyby to była piąta, to byś powiedziała, że pierwsza. Po trzeciej każda już wie, że to obciach – odparł z wszechwiedzącym uśmieszkiem.

Była skompromitowana. Wiedziała, że to się tak skończy. Tamten facet wystawił ją do wiatru, a ten arogant nabija się z niej, i to w walentynki. Tylko się nie rozpłakać, tylko nie to, błagam.

– To nie jest obciach! – zdobyła się na odpowiedź i, o dziwo, ten protest dodał jej sił.

– Nie? Nie rusza cię, że zostałaś wystawiona do wiatru w walentynki? – dopytywał się.

– Słuchaj, Kasia – zaczął inaczej, patrząc na nią jak wilk na owcę.

– Ania – poprawiła go odruchowo.

– Co byś powiedziała na to, żebyśmy sobie stąd poszli? – zniżył głos i oparł się na łokciach, spoglądając jej prosto w oczy.

– Teraz? – Anka nie mogła uwierzyć w jego bezczelność.

– Chciałem, co prawda, coś zjeść, ale jeśli jesteś niecierpliwa...

Ktoś zasłonił światło, stając tuż przy lampie. Ponętna blondynka wypinała pierś, prężąc się jak modelka na wybiegu albo jak dziewczyna w lokalu tańcząca na rurze. Anka odsunęła się gwałtownie, niemal przewracając pusty kieliszek.

– Tomku, mogę ci mówić po imieniu? Tomek Wilczyński? – upewniła się jeszcze i, nie czekając na odpowiedź, wypaliła: – Rany! Jestem twoją fanką, wiesz? Oglądam każdy program, każdy, rozumiesz? Mogę fotkę?

Kiwnął przyzwalająco głową, wyraźnie zadowolony. Anka zamrugała gwałtownie i wyjęła z kieszeni okulary. Włożyła je i dopiero teraz zobaczyła go wyraźnie. W miękkim świetle lampy wiszącej nad stołem siedział pajac z telewizji. Jakaś jego fanka niecierpliwie wcisnęła jej komórkę do ręki i rzuciła, nawet na nią nie patrząc:

– Zrobisz nam fotkę, prawda? Cyknij!

Anka wstała bez słowa, ściskając kurczowo obrzydliwie różowego Iphona w cekinowym pokrowcu. Te przeklęte okulary! Oczywiście nie poznała go, bo niby jak miała poznać? Działał jej na nerwy, nawet gdy dzielił ich monitor telewizora.

Cyknęła, gdy Tomek wciągał fankę na kolana, a ta rozanielona przytulała się do niego tak, aby mógł zajrzeć jej w dekolt. Z mściwą satysfakcją powtórzyła zdjęcie, ujmując w kadrze dziewczynę tak, by pokazać jej niezbyt szczupłe udo, wyglądające spod podwiniętej wysoko sukienki. I oczko w pończosze.

– Dzięki! – Fanka wyszarpnęła telefon i pożeglowała do swojego stolika, gdzie czekały na nią rozchichotane przyjaciółki.

– Praca, praca, praca... – Tomek westchnął teatralnie. – Dobrze, że włożyłaś te okulary. Wyglądasz znacznie inteligentniej, choć mniej seksownie, ale jakie ma to znaczenie... i tak nie przyszedł. O czym to rozmawialiśmy?

Ania spojrzała na tego sadystę jak na rzadki okaz wstrętnego robala. Miała nadzieję, że jej się to udało. Trenowała to spojrzenie jeszcze w podstawówce na wrednej koleżance.

– Dobra, laski mdleją. Ja nie. A mój facet po prostu się spóźnia. Na pewno coś mu wypadło – wypaliła z bladym uśmiechem.

– A więc pogadamy sobie o życiu – oznajmił i nie czekając na jej reakcję, dodał: – Co robisz w życiu?

– Uczę – odparła, patrząc mu prosto w oczy.

– Serio? – Po raz pierwszy w jego głosie nie było ironii. – A uczysz czego...?

– Muzyki – oznajmiła zgodnie z prawdą.

– W akademii muzycznej? – zaskoczyła go własna ciekawość.

– Nie, w szkole... – zawahała się. – W szkole podstawowej.

– A... to wszystko jasne! – mówił teraz jak nakręcony. – Chciałaś być muzykiem. Może nawet kompozytorem albo dyrygentem. Marzyłaś o poprowadzeniu berlińskich filharmoników, w pierwszym rzędzie siedziałby kanclerz Niemiec, ale, niestety, nie udało się.

Anka zacisnęła pięści, czując wbijające się w dłonie paznokcie. Miała ochotę krzyczeć albo najlepiej dać mu w twarz. Co on sobie wyobrażał?! Dupek jeden! Że kim niby jest, aby oceniać innych ludzi, wyśmiewać się z nich, szydzić, tak jak w swoim beznadziejnym programie dla idiotów? Ten facet był potworem!

Tomek zerknął na nią spod oka i uśmiechnął się domyślnie. Coś w niego wstąpiło. Wiedział, że zaraz powie coś, co po raz kolejny dowiedzie, że nie zna granic, że nie obchodzą go wrażliwe panny, wyczekujące na nie wiadomo co, nawet jeśli mają wszystko na swoim miejscu, a nawet trochę więcej. Spojrzał w jej piękne oczy, od razu zwrócił na nie uwagę, gdy weszła, i wypalił:

– Wylądowałaś w szkole. Nie cierpisz tej pracy. Który muzyk chciałby uczyć jakieś beztalencia w podstawówce na zdezelowanych instrumentach, w zatęchłych salkach... Poza tym, ile masz lat? Trzydzieści?

– Dwadzieścia siedem – wycedziła przez zęby.

– No właśnie! Trzydzieści siedem – oznajmił z triumfem. – Wkoło biegają jakieś dzieci, ale to nie są twoje dzieci. Bo ty ich nie masz. Dlaczego? Bo z kim masz je mieć? W pracy spotykasz tylko inne zdesperowane beztalencia. Tyka ci zegar biologiczny. Udajesz dumną, ale w gruncie rzeczy jesteś przerażona, że nikt cię nie pokocha i sobie umrzesz kiedyś tam, samotnie. Potem kombinujesz: „Tak nie może być, muszę coś zmienić”. No więc umawiasz się na wirtualną randkę, gdyż spędzić samotnie wieczór w walentynki – masakra. I wiesz co? Ten facet tu był. Wszedł przez te drzwi, zobaczył cię, wyczuł twoją desperację na dziesięć metrów i pomyślał, że będzie mu dużo lepiej w domu z czteropakiem i szybkim internetem – Tomek rozkręcił się na całego.

Miał minę faceta, który rozkoszuje się swoim geniuszem, faceta, który bez końca mógłby obrażać kobiety. Bo taki był. Wiedziała, że to typ, który nigdy się nie zmieni. Tacy bywają ci wredni faceci, ale niech spada, niech spada, a ona wyrzuci po prostu przez okno ten cholerny telewizor, gdy tylko wróci do domu. Co ją obchodził jakiś Tomek Wilczyński!

Anka wstała, odsuwając po raz drugi krzesło tak, że omal się nie przewróciło. Miała serdecznie dosyć tych tyrad, randka przez aplikację stworzoną do kojarzenia par to był zły pomysł, zdecydowanie zły. Ale zanim wyjdzie powie mu jeszcze, co o nim myśli:

– Nic nie rozumiesz. Jesteś taki. Taki malutki. – Pokazała mały palec i podsunęła mu go pod nos. – Bo duże to masz tylko ego. Kiedyś mężczyźni mieli honor, zasady, zabiegali o kobiety. Potrafili zawojować cały świat. A ty? Ty nie masz o tym zielonego pojęcia, bo ty masz tylko żenujące teksty w stylu: „Hej, to ja, celebryta! Hej, malutka, zróbmy sobie fotkę! I chodźmy do mnie, będzie super, ponieważ ja jestem super”.

W knajpie panowała kompletna cisza. Wszyscy się gapili, rzadko się zdarza oglądać na żywo scenę ze słynnym showmanem i jego wybranką serca. Bo to przecież dla przypadkowej widowni była klasyczna walentynkowa awantura. Ktoś zaczął bić brawo. Laski z kąta krzyknęły, żeby się nie przejmował, bo może do nich dołączyć i zacznie się fajna zabawa. Nie reagował. Patrzył na Ankę z tym swoim wrednym uśmieszkiem, nie odzywając się już ani słowem, więc dodała na pożegnanie:

– Wolę umrzeć w samotności, niż spotykać się z takimi typami jak ty.

Złapała torebkę, ledwo powstrzymała się, aby nie walnąć go nią w głowę, i wybiegła z sali, prosto do szatni, gdzie usłużny szatniarz wręczył jej kożuszek. Musiał podsłuchiwać. Nawet nie oddała mu numerka. Rzuciła bezużyteczną blaszkę pod koła nadjeżdżającego autobusu. I machnęła wolną ręką na taksówkę.

Gdy ruszyli pod wskazany przez nią adres, wcisnęła się w najciemniejszy kąt. Zadzwonił telefon. Wyciągnęła go z kieszeni i zerknęła z obawą. Nie chciała żadnych przeprosin od Ant_mana. Ten facet już dla niej nie istniał. Na wyświetlaczu pojawił się kontakt – Mama – co zdołowało ją to do reszty. Na pewno nie odbierze, bo gdy ją dzisiaj odwiedziła, dowiedziała się, że nie powinna się w ten sposób umawiać i że ojciec nigdy by tego nie pochwalił.

Znów przypomniała jej się twarz showmana, który kpił z niej w żywe oczy. Ant_man i ten Tomek..., jak mu tam, zostali skreśleni. Na zawsze! I nagle uświadomiła sobie, że nie mogła skreślić tego drugiego, skoro nawet nie umówiła się z nim na randkę. Bo to przecież nie była randka. Gdyby każda tak wyglądała, po świecie chodziliby sami single.

Planeta Singli

Подняться наверх