Читать книгу Planeta Singli - Ewa Markowska - Страница 4
Оглавление2.
Budzik dzwonił tak przeraźliwie, że obudziłby umarłego. Anka zerwała się z łóżka, uderzając boleśnie o krawędź drewnianej ramy dużym palcem prawej stopy. Jeszcze to. Zaraz się okaże, że spuchnie jej noga i nie będzie mogła włożyć kozaków, bo kupiła wąskie i eleganckie, zamiast szerokich i wygodnych, w których zmieściłyby się dwie pary skarpet. Z jej skłonnością do marznięcia druga wersja wydawała się bardziej sensowna. Trudno, najwyżej włoży inne. Pognała do łazienki, podskakując na jednej nodze, śmiesznie jak bocian, w piżamie w serduszka, którą dostała od Oli z okazji wczorajszych walentynek jako wyraz miłości po grób. Co za żenada! Zamiast bukietu kwiatów od chłopaka, szeptanych komplementów... To zwyczajnie śmieszne.
Przypomniała sobie minę Tomka, który podsumowywał jej życie na zimno, wmawiając, że nikogo nie znajdzie, że jest taka beznadziejna i nic nie warta. Bo na pewno, choć wyraził się trochę inaczej, to miał na myśli. Spojrzała w lustro i zobaczyła bladą twarz z podkrążonymi oczami, otoczoną ciemną ramą włosów. Wyglądała, jakby piła całą noc, co w pewnym sensie było zgodne z prawdą, bo skończyła białe wino, zostawione w lodówce po libacji z przyjaciółką. Prawie całe.
No dobrze, nie będzie drzeć szat. Randkownie zdecydowanie nie jest dla niej, czas zacząć dzień i już nie marudzić. Uśmiechnęła się niepewnie i złapała szczoteczkę, aby wyszorować zęby. Potem wskoczyła pod prysznic i spłukując oliwkowy płyn, obserwowała swoje piersi, które z perspektywy podbródka wyglądały naprawdę nieźle. W szybie kabiny prysznicowej też. To poprawiło jej humor.
Wyszła z łazienki owinięta wielkim kąpielowym ręcznikiem i poruszała się teraz ostrożnie po dywanie, aby na coś nie nadepnąć. W mieszkaniu Anki każda rzecz miała swoją historię. Konik na biegunach od taty, lampa z ciężkim szklanym kloszem malowanym przez matkę, której kiedyś wydawało się, że jest artystką, i jeszcze pokaźna kolekcja książek z dzieciństwa. To były jej kotwice w brutalnej rzeczywistości, gdzie cyniczni faceci nawalali, a bardziej cyniczni pojawiali się, choć nikt ich o to nie prosił.
Cieszyła się, że mieszka sama, i choć regularnie bywała u matki, gdyż codziennie robiła jej zakupy, upajała się wolnością kobiety niezależnej. Poprawiła poduszki na łóżku i zerknęła na zegarek.
– To niemożliwe! – krzyknęła i zaczęła się pospiesznie ubierać. – Spóźnię się jak nic!
Wybiegła bez śniadania, łapiąc w locie wczorajszy rogalik i jogurt w butelce. Musiało wystarczyć. Kawę wypije w szkole. Usłyszała dźwięk przychodzącego SMS-a i zatrzymała się raptownie. Trzy nieodebrane połączenia, w tym dwa od mamy i jeden z nieznajomego numeru. SMS od Oli: „Jak było, superwoman, fruwałaś?” – i kolejny – propozycja przedłużenia umowy na telefon na świetnych, po prostu świetnych warunkach. Ma się zgłosić. Oba pozostawiła bez odpowiedzi.
Ant_man milczał, bo nie miał nic do powiedzenia poza: „Pocałuj mnie w dupę”. Tak fruwała, prawdziwa superwoman, aż pod samo niebo przez całą noc, a teraz musiała dofrunąć szybko do szkoły, aby dzieciaki nie czekały, bo co one zawiniły, że ich pani nauczycielka miała nieudaną randkę i wypiła niemal butelkę wina na dobranoc. Do Oli wpadnie jutro i wszystko jej opowie, musi ochłonąć. Znów taksówka! Jak tak dalej pójdzie, to się przyzwyczai do takiej formy podróży i nie wystarczy jej na nową wymarzoną sukienkę.
Sukienka z lat sześćdziesiątych to był jej konik. Kupowała, a czasem nawet szyła suknie w stylu słynnej brytyjskiej gwiazdy Audrey Hepburn, bo Ola twierdziła, że Anka jest do niej podobna. Gdyby była podobna, nie mogłaby się opędzić od wielbicieli. Śniadanie u Tiffany`ego, swój ulubiony film, widziała chyba z tysiąc razy. Aktorka, modelka, filantropka, ikona popkultury była jej niedościgłym wzorem. Symbol seksu lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. A ona? Symbol nieudacznictwa w świecie uczuć w dwudziestym pierwszym wieku, pięknie, po prostu. Co z nią było nie tak?
W szkole panowała cisza, bo było już po dzwonku i w klasach trwały lekcje. Anka zmierzała szybkim krokiem do pokoju nauczycielskiego. Podjęła postanowienie, żeby nie przejmować się niczym, bo choć życie sprawiało jej przykre niespodzianki, zdarzały się też miłe i aczkolwiek narzekała, należała do pogodnych optymistek, które za każdym razem, gdy upadają, podnoszą się, resetują pamięć i ruszają od nowa.
– A koleżanka gdzie tak się spieszy? – rozległ się głos Bogdana, dyrektora szkoły, którego świetnie znała nie tylko dlatego, że dał jej tę pracę, ale również z tego powodu, że był mężem Oli, która wkopała ją w walentynkowy koszmar. Stał przed nią z wyrazem twarzy mówiącym: „Wiem, że miałaś wczoraj randkę i na pewno okazałaś się tajemnicza, ale to nie powód, aby spóźniać się na lekcje”.
– Na zajęcia, na zajęcia – wymamrotała i wyminęła go zgrabnie, wpadając do pokoju nauczycielskiego.
Wszedł za nią i zamknął drzwi.
– Jak tam nasi uczniowie? Robią postępy? – spytał pojednawczo, widząc, że nie chce rozmawiać o wczorajszym wieczorze.
– Jak mają robić, skoro sprzęt, na którym pracuję, jest do niczego – powiedziała, machając ręką w stronę świetlicy, i gest ten zdradził stopień jej wkurzenia. – Ma martwe klawisze, martwe, rozumiesz? – Podniosła głos, nieświadoma, że drzwi od pokoju nauczycielskiego uchyliły się lekko i ktoś zagląda do środka, nie mając pewności, czy może wejść.
– Anka, przecież wiesz, że nie mam kasy na nowe pianino, ty to byś chciała od razu fortepian koncertowy, co?! – Bogdan niemal wrzasnął. – Wszyscy czegoś ode mnie chcą! A sami nie dają nic w zamian! Doskonale wiesz, co zrobiła Ola kilka tygodni temu, prawda? Znów pożegnała się z pracą i rzuciła mi to prosto w twarz! Teraz ma nową, ale jak ją znam... A Zośka? Nie jest lepsza, bez przerwy się z nami kłóci i ma pretensje nie wiadomo o co, siedzi z nosem w komórce i ciągle klika, a ty wyjeżdżasz mi tu ze sprzętem muzycznym – rozkręcał się dyrektor.
– Przepraszam, miałem tu się zgłosić do nauczycielskiego...
W progu pojawił się młody facet w dresie i z gwizdkiem na szyi. Anka nie miała wątpliwości co do nazwy przedmiotu, jakim ma się zająć. Nie na darmo rozwiązywała krzyżówki. Była w tym dobra. Gwizdek, dresik, pozytywny. Wuefista, na pewno też robi w konia dziewczyny, jak oni wszyscy.
Dyrektor był wyraźnie wytrącony z równowagi, chrząknął i spojrzał w bok, jakby dostrzegł na ścianie coś interesującego. Zauważył przy okazji pajęczynę przyczepioną do kaloryfera i ryknął głośno:
– Pani Jadziu, proszę tu do mnie!
W drzwiach natychmiast pojawiła się woźna, która najwyraźniej podsłuchiwała całą awanturę. Mówiono o niej, że jak chcesz wiedzieć, co się dzieje w szkole, to dowiesz się tylko od niej, bo wie WSZYSTKO. Złapała bez słowa szczotkę, owinęła szarą ścierką i ruszyła w stronę kaloryfera, z którego nie spuszczał wzroku dyrektor, znieruchomiały niczym rzeźba, choć nie grecka, bo, jak pomyślała Anka, jego kształty, mimo że był wysoki i nieźle się prezentował, wskazywały na nieuleczalną słabość do piwa, przynajmniej gdy patrzyło się na newralgiczne okolice brzucha.
– Już się robi, panie dyrektorze – oznajmiła woźna i machnęła energicznie w stronę pajęczyny, strącając przy okazji ze stołu stos klasówek.
Ania jednocześnie z wuefistą padli na kolana, aby je podnieść, i stuknęli się głowami.
– Pan tu przyszedł, no przyszedł, bo go o to poprosiłem – wymamrotał niewyraźnie Bogdan. – Musicie się jakoś dogadać, gdyż będziecie prowadzić w tym samym czasie zajęcia w sali gimnastycznej.
Klęczeli przed sobą i Anka w panice pomyślała, że Boguś swata ją na siłę i że to koniec, kompromitacja, za moment cała szkoła będzie opowiadać o tym, co tu się dzieje, bo Jadzia stała wsparta na szczotce, pajęczyna była zdjęta, a wuefista wpatrywał się w nią równie intensywnie jak ona w niego, z prawdziwą paniką w oczach.
– Dacie radę, sala jest duża – oznajmił dyrektorskim tonem Bogdan. – Musicie opuścić świetlicę. Potrzebuję ją na zajęcia dodatkowe z matmy, jak nie będziemy mieć świetnych wyników z tego przedmiotu, szkoła nie dostanie pieniędzy. I z nowego pianina nici, rozumiesz, Anka? Tak więc pianino, które jest w świetlicy, trzeba wynieść do sali gimnastycznej, pan trenuje z chłopakami piłeczkę, Anka przygotowuje występ z chórem i instrumentalistami, i jest harmonia, prawda? Wszystko gra! – Spojrzał na nich pytająco.
– Jest! – potwierdziła z mocą pani Jadzia, czym dobiła Anię ostatecznie.
A zatem nie swatanie, na szczęście. Tylko prawdziwa klęska, bo nie przygotuje dzieci na występ.
– A... i jeszcze jedno. Poznajcie się, to jest Anka, a to Piotr Malinowski, mistrz sportu i dyplomacji. – Bogdan zaśmiał się ponownie z własnego dowcipu. – Dogadacie się na pewno.
Wyszedł z pokoju nauczycielskiego, nie czekając na ich odpowiedź. Zapadła krępująca cisza. Pani Jadzia spojrzała na nich spod oka, ale stali w milczeniu, więc widocznie wyczuła, że tematu to tu nie będzie. Chwyciła szczotkę, machnęła dla niepoznaki dwa razy i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
– To jak? Dogadamy się? – Piotr wyciągnął rękę.
Miał spojrzenie zranionej sarny, toteż Ance nie pozostało nic innego, jak odwzajemnić uścisk dłoni i kiwnąć głową na zgodę. Zauważyła na przegubie jego dłoni mały klucz basowy. Tatuaż pasował do niego, jakby się z nim urodził.
– Grasz na czymś? – spytała z głupią nadzieją.
– A tak, gram, wyobraź sobie! – Piotr cały się rozjaśnił. – To znaczy grałem kiedyś w zespole na saksofonie, ale to stare dzieje.
– Nie szkodzi, tego się nie zapomina – wyszeptała Ania i uśmiechnęła się nieśmiało. – A ten klucz to basowy, wiesz? – Dotknęła delikatnie jego dłoni w miejscu, gdzie rozpoczynał się zawijas. – Idę na lekcję, potem się zobaczymy i ustalimy szczegóły.
Szła korytarzem, rozmyślając o tym, że na świecie zdarzają się jeszcze nieśmiali faceci.
W świetlicy czekała na nią uczennica. Miały ćwiczyć do występu na koniec roku szkolnego, mała była zdolna, ale potrzebowała emocjonalnego wsparcia. Dziewczynka na widok nauczycielki podniosła głowę i klasnęła w ręce z radości.
– Myślałam, że pani nie przyjdzie – powiedziała.
– Nie ma co myśleć, lepiej grać. – Ania przytuliła ją szybko i rozłożyła nuty. – Patrz i próbuj, masz przed sobą wielką przyszłość.
Zapatrzyła się w okno i gdy dziewczynka grała, widziała samą siebie z czasów, gdy ojciec jeszcze żył. Wtedy, kiedy wszystko było możliwe, a ona miała wyjechać do konserwatorium w Paryżu i tam zakochać się w malarzu, zostać jak ojciec kompozytorką i wybitną pianistką. Miała... ale życie pisze inne scenariusze, nie zawsze mamy to, czego chcemy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki