Читать книгу Mama, Kaśka, ja i gangsterzy - Ewa Ostrowska - Страница 4

Rozdział drugi, który opowiada o naszej mamie oraz o A.S.

Оглавление

Ani ja, ani Kaśka nie wyobrażamy sobie życia bez mamy.

Bez taty potrafimy obejść się doskonale. Zresztą tata odszedł dawno, dawno. Przesyła nam raz do roku ozdobne kartki świąteczne następującej treści:

Najlepsze życzenia zdrowia, pomyślności od A.S.

A.S. znaczy: Andrzej Sosnowski. Czyli on, nasz tata. Życzenia są bez nagłówka, wspólne dla mnie i dla Kaśki. Jesteśmy w pamięci A.S. istotami bez imion. To przykre. To więcej niż przykre — bo boli.

Za każdym razem, gdy w skrzynce na listy znajduję taką kartkę ze znanym mi doskonale, równym i stanowczym pismem — serce zaczyna bić szybko, tracę humor na wiele godzin. Wtedy właśnie myślę o nim. O A.S., swoim tacie. Myślę nie najlepiej i wątpię, czy teraz jego widok sprawiłby mi przyjemność. Ale kiedyś tęskniłam i pragnęłam ze wszystkich sił, aby do nas wrócił. Zastanawiałam się, dlaczego sobie poszedł i dokąd. Czasami wydawało mi się, że powinien wrócić — zaraz, właśnie dziś, za godzinę, za dwie. Właziłam za wielką szafę stojącą w przedpokoju i tam czekałam, nasłuchując kroków na schodach. Kiedy poszłam do pierwszej klasy, okazało się, że wszystkie dzieci mają ojców. Opowiadały o nich. Jacy są i gdzie pracują. Ja nie umiałam o swoim niczego opowiedzieć. Nawet nie wiedziałam, jak wygląda. Wróciłam do domu, wlazłam za szafę i płakałam, dopóki nie wyciągnęła mnie stamtąd po powrocie z pracy mama.

Więc wyszlochałam:

— Dlaczego wszystkie dzieci mają tatusiów, a ja nie?

Jestem już prawie dorosła, zdałam do ósmej klasy, a wciąż pamiętam tamtą chwilę. Jak wciskam się w mamę. Jak mama mnie mocno, zbyt mocno obejmuje. I milczy. Nie pociesza ani jednym słowem, a przecież pocieszała zawsze dotąd przy każdym najmniejszym strapieniu i robiła to tak wspaniale, że moje łzy zamieniała w śmiech. Uścisk ramion mamy bolał. Zagubiłam się, niczego nie rozumiejąc, wciąż oczekując wyjaśnień, lecz nagle dosłyszałam dziwny dźwięk. Był gwałtowny, walił, przyspieszał, słabł, cichł i znowu wybuchał ze zdwojoną siłą. To biło serce mamy. I równie nagle zrozumiałam, że „tatuś”, „tatusiek”, jak go nazywałam w myślach, ten wyczekiwany i opłakiwany, w porównaniu z szamoczącym się sercem mamy jest kimś mało ważnym, po prostu zmyślonym. Rozryczałam się jeszcze głośniej.

Teraz już wiem, że nie wszystkie moje koleżanki mają ojców. Hania Dobrowolska jest półsierotą. Krysia Jesionowska znajduje się w podobnej sytuacji jak ja — jej mama rozwiodła się dwa lata temu.

Gdy skończyłyśmy po dziesięć lat, mama opowiedziała nam, jak to się stało, że tata odszedł. Pisał pracę doktorską, kiedy właśnie urodziłyśmy się my — bliźniaczki. Nic więc dziwnego, tłumaczyła mama, że bliźniaczki o doskonale rozwiniętych organach głosowych zaczęły mu przeszkadzać, mieszkanko było malutkie, a ojciec potrzebował ciszy i spokoju. Postanowił na okres pisania pracy zamieszkać gdzie indziej. I już nie wrócił. Tak mama powiedziała: po prostu nie wrócił. I dodała: „Cóż, ułożył sobie życie na nowo”. I dodała jeszcze: „Cóż, widocznie tak musiało być”. Czy musiało? Obie z Kaśką jesteśmy innego zdania. Myślimy (zgodnie), że nasz ojciec, A.S. był po prostu zwykłym egoistą, i w ogóle nikim dobrym. Wstrętnym sobkiem, który przedkładał karierę osobistą nad dobro rodziny. Człowiekiem bez odpowiedzialności. Oszustem wreszcie, bo przecież musiał mówić mamie, że ją kocha, a nie kochał. Bo gdyby kochał, to czy postąpiłby tak, jak postąpił?

Nasza biedna mama! Podpatrzyłyśmy ją — przechowuje stare listy od A.S., jego zdjęcia, jakiś zasuszony kwiatek, pożółkły bilet z kina Polonia. Kiedy był z A.S. wywiad w telewizji, widziałyśmy obie — ja i Kaśka — jak kurczowo zacisnęły się ręce mamy na poręczy fotela, jak pobladła jej twarz. Potem, nim wywiad się skończył, wyszła z pokoju i długo siedziała zamknięta w swojej gabineto-sypialni.

Zastanawiające: czy mama wciąż kocha A.S.? Przez tyle lat? To można tak kogoś kochać i kochać? Dziwne. Mama jest przecież jeszcze młoda, ma dopiero trzydzieści cztery lata, i jest ładna, zgrabna, a my z Kaśką naprawdę bardzo chciałybyśmy wydać mamę za mąż. Chciałybyśmy, żeby mama kogoś pokochała, chciałybyśmy tego kogoś przyjąć do naszego domu — może byłby dla nas prawdziwym tatą? Bo przecież trudno uznać A.S. za prawdziwego ojca. Zostawił nas, gdy liczyłyśmy dwa miesiące życia, a mama niewiele ponad dwadzieścia lat.

Usiłuję to sobie wyobrazić. Usiłuję wyobrazić sobie, co czuła mama wtedy, w tamtym dniu, w tamtej godzinie, gdy dowiedziała się, że zostaje bezapelacyjnie sama.

Usiłuję też sobie wyobrazić mamę potem. Jak taszczy nas do żłobka, biegnie do pracy, z pracy na wykłady, na ćwiczenia, bo gdy A.S. odszedł, nie była przygotowana do życia (tak sama mówi), miała tylko maturę i poszła zaraz na studia zaoczne. Jak szamocze się między żłobkiem, domem, pracą i uniwersytetem: tu bliźniaczki, pranie, sprzątanie, szycie, tu egzaminy, tu nie wolno spóźnić się do pracy. Usiłuję to sobie wszystko wyobrazić i… wyobraźnia mnie zawodzi. Kaśka mówi, że ją też.

Tak więc mama jest z nami sama od czternastu lat. Studia skończyła, jest panią magister i kierownikiem działu, umie również robić swetry na drutach, prać dywany, szyć sukienki i płaszcze, i bluzki, i spodnie, potrafi też bardzo fachowo malować ściany farbą klejową. Kładziemy się z Kaśką spać, mama mówi nam dobranoc, całuje, otula kołdrą, idzie do gabineto-sypialni dorabiać do pensji pracami zleconymi. Często, budząc się w nocy, widzę nikłe pasemko światła, bijące spod drzwi jej pokoju — mama jeszcze pracuje. Dlatego bardzo jasne oczy mamy, oczy koloru morskiej wody (śliczne, Kaśka ma takie same) mają ciemne obwódki zmęczenia, zaś dłonie mamy wyglądają jak dłonie starej, steranej życiem kobiety. Najbardziej z całej mamy kocham jej ręce właśnie. Kaśka, która mnie małpuje, powiada, że też.

Kiedy spytałam: „Czy musisz tak ciężko pracować? Nie możesz, jak inne, odpocząć?”, mama spojrzała na mnie surowo: „Inne? Jakie inne? Przypatrz się uważnie, czy dużo spotkasz tych innych!”.

Zaczęłam się przyglądać. Kobietom mijanym na ulicy, spotykanym w sklepach, matkom moich koleżanek. Zwracałam uwagę na oczy, usta, na ręce. Wiele się nauczyłam z tego przyglądania. Przede wszystkim tego, że mama miała rację. Mało jest tych „innych”. Wypoczętych, świeżych. Widzę, jak uginają się pod ciężarem torby z zakupami (czy tylko torby?). Widocznie codziennym udziałem większości matek — tak jak mojej — jest ciężka praca, troska i zmęczenie. Widocznie to normalne, chociaż niesprawiedliwe.

Ale nie myślcie, że nasza mama jest smutasem. Nic podobnego. Wspaniałość naszej mamy polega na tym, że często się śmieje. Raz zgubiła pracę zleconą. Śmiała się: „Ojej, posiedzę następne dwa tygodnie i stratę odrobię!”. A kiedy „odrobiła”, tamta praca się znalazła. Leżała sobie najspokojniej w szufladzie, przykryta „Polityką”. Dopiero wtedy mama pękała z siebie ze śmiechu, że jest taką pomyloną wariatką, kąpaną w gorącej wodzie — zamiast dobrze poszukać, ona bach! I „odrabia”.

Bo nasza mama jest życiową optymistką. Mówi, że rozstrzygającą sprawą jest mieć zawsze nadzieję na lepsze.

Może więc mogę mieć nadzieję, że schudnę i urosnę?

Czasami jednak i mamę dopadają smuteczki. Uśmiecha się wymuszenie, oczy stają się zmęczone i bezradne. Mówi: „Boli mnie głowa, położę się” — i zamyka się w swojej gabineto-sypialni. A my z Kaśką krążymy, pełne niepokoju. Ubijamy mamie jej ulubiony krem śmietanowy. Urządzamy małe pranko. Czyścimy chodnik w przedpokoju. Wynosimy śmieci. A jeżeli mama „śpi” zbyt długo, to już nie wiemy, co mamy robić, aby ją pocieszyć.

Tak bardzo pragniemy, żeby mama nigdy nie musiała się zamykać u siebie pod pozorem bólu głowy.

Wreszcie wychodzi: powieki ma grubo posypane pudrem, uśmiecha się i powiada: „Ech, co tam! Głupstwo! Życie jest takie piękne!”.

A my rzucamy się i dusimy mamę w uściskach.

Ojej, chociaż jestem taka gruba i taka mała, to jednak mama ma rację: życie jest piękne!

Mama, Kaśka, ja i gangsterzy

Подняться наверх