Читать книгу Pod słońcem Italii - Frances Mayes - Страница 8

Wstęp

Оглавление

Podróż, którą odbyłam, by napisać tę książkę, była radosnym przeżyciem.W końcu mogłam zatrzymać się przy greckich ruinach w Kalabrii, skosztować wiejskich makaronów na Sardynii, podziwiać wodospady Trydentu-Górnej Adygi, przyglądać się w Apulii wyrabianiu mozzarelli z mleka bawolic i wędrować wyjątkowymi szlakami w Dolinie Aosty. Przetrząsnęłam wszystkie dwadzieścia regionów Italii. W końcu zaczęłam poznawać ten kraj. Nadal mam wiele do zobaczenia.

Cóż za wspaniała wyprawa! Znacznie pogłębiła poczucie, czym jest przygoda. Zapomniane przez czas borghi (wioski) Abruzji i Molise; rozkosze podniebienia w Emilii-Romanii; radosne sycylijskie kościoły barokowe jakby wzniesione z bitej śmietany; turkusowe wody Marche i tamtejsze plaże, które w oczach Amerykanki z Południa wyglądały jak wysypane białym grysem. Peryferie Lombardii dające wieczną szczęśliwość. I te posadowione niczym orle gniazda ustronia w górach wokół Bolzano i Merano, z leczniczymi wodami i pożywną górską kuchnią. Polubiłam zwłaszcza małe piemonckie warowne miasteczka otoczone winoroślami w falujących rządkach starannie dzierganych oczek. Poznawanie Północy było wielką niespodzianką. Myślałam, że wraz z przybliżaniem się do Austrii i Szwajcarii i słyszeniem języka niemieckiego ubędzie nieco włoskości. Nic podobnego. Kulturalna mieszanka pograniczy porywała. Przyswoiłam nowe słowo: ekoton – strefa przejściowa między dwoma środowiskami. Krzyżowanie dziejów wzmogło moje uwielbienie dla Włoch.

Jakież cudowne jest odkrywanie tradycji kulinarnych każdego regionu: niesłychanie zróżnicowanych i namiętnie kultywowanych. Nie wątpię, że we Włoszech trafia się marne jedzenie. Ale nie wiadomo gdzie, gdy kieruje się nosem i intuicją. Nawet przyautostradowe autogrille serwują kuszące panini. Czasem kafeteria oferuje makarony, mięso z rusztu i świeże warzywa. Wszystko na stacji benzynowej! Jak to możliwe? Otóż Włosi nie tolerują kiepskiego jedzenia. Moja wizja raju: niedzielne wyjście do miasta, około południa, i znalezienie lokalu – dzięki aromatom snującym się od drzwi – w którym w buona domenica miejscowi zasiądą do pranzo (obiadu).

Urządziłam kilkanaście kulinarnych – zwłaszcza serowych – i winiarskich eskapad, chcąc skosztować wszystkiego. Przyjemnością było tropienie rozmaitości tak ważnego „chleba włoskiego powszedniego”. Każdy – od niesolonych toskańskich bochenków z twardą skórką po apulijskie trzy i więcej kilogramowe tortopodobne bochny, miękkie liguryjskie focaccie i płaskie sardyńskie chleby – ma smak miejsca pochodzenia.

Tak starożytna Italia jest w istocie dość młoda. Ongiś rozczłonkowana została zjednoczona w 1861 r. W schedzie otrzymała języki i zwyczaje upowszechnione przez osadników, najeźdźców i despotów. Utrudniające przemieszczanie surowe góry skutkowały powstaniem odizolowanych osad w Apeninach i Dolomitach. Feudalna mezzadria (dzierżawa za część zbiorów) była w istocie poddaństwem, czyli przywiązaniem do ziemi. Mieszkańcom Państwa Kościelnego nie wolno było przekraczać granic bez pozwolenia. Wszystko razem doprowadziło do powstania mocno zindywidualizowanych światów. Italią władali papieże, dynastia sabaudzka i Burbonowie (Królestwo Obojga Sycylii). Od północy po południe półwyspu rządy zawiadywały własnymi terytoriami, brakowało natomiast władzy centralnej.

Włochy obszarem odpowiadają mniej więcej Arizonie. Wyobraź sobie, że w tym stanie są Rzym, Wenecja, Mediolan, Florencja i kilka innych fascynujących miast.

Komenderowana przez Giuseppe Garibaldiego, zagorzałego narodowca, zbieranina najpierw podbiła Sycylię, a na półwyspie ruszyła na północ. Nierzadko jedynym orężem czerwonych koszul były narzędzia rolnicze. Zjednoczenie! Dziś niemal w każdym włoskim mieście jest piazza Garibaldi.

I co? Do pełnego zjednoczenia nigdy nie doszło. Kraj nie zechciał się złączyć w harmonijną całość. Trwał nienaruszony osobliwy zlepek dialektów, potraw, sztuki i architektury. Italia pozostała najbardziej urozmaiconym państwem na świecie.

W wielkim skrócie. Włochy obszarem odpowiadają mniej więcej Arizonie. Wyobraź sobie, że w tym stanie Południowego Zachodu są Rzym, Wenecja, Mediolan, Florencja, Turyn, Siena, Palermo i kilka tuzinów innych fascynujących miast. Pięć tysięcy sześćset muzeów i stanowisk archeologicznych. Ale na tym nie koniec. Italia ma na liście światowego dziedzictwa UNESCO więcej miejsc niż którykolwiek kraj świata.

Obcując z takim pięknem i humanizmem, nabiera się pewności. Lśniąca, wręcz nie z tego świata katedra w Orvieto. Majestatyczny Marek Aureliusz konno na rzymskiej piazzy del Campidoglio. Ozdobione freskami trydenckie pałace wyglądające jak średniowieczne gry planszowe. Niewyalienowana sztuka jest tak oczywista jak powietrze.

W Wenecji w drodze po chleb przejdź obok bielusieńkiego Il Rendentore – kościoła Palladia. Chłoń widok. Powiększa poczucie tego, co możliwe. Gdy w Troi w Apulii spoglądam znad filiżanki cappuccino na kamienną rozetę XII-wiecznego duomo, lekką jak papierowa serwetka, dociera do mnie, że miejscowi od stuleci codziennie patrzą na ten cud. Każdego ranka, przechodząc przez park w Cortonie, pozdrawiam baraszkujące w fontannie delfiny i nimfy. Wszystko to podnosi na duchu.

Przy całej rozmaitości Włochy mają jednak cechy wspólne: humor i animusz. Posunę się do uogólnienia: podczas wszystkich podróży związanych z tą książką spotkałam jedną nieuprzejmą osobę – hotelową recepcjonistkę. Była okropna, po prostu sztywna i opryskliwa. Odporna na przyjazne gesty.

Ale dominuje norma. Kucharze wychodzą, by porozmawiać, muzealni strażnicy pragną podzielić się opinią o Giotcie, ksiądz towarzyszy zwiedzaniu kościoła, serowar proponuje degustację, właściciel gospody ofiarowuje słoik dżemu, a kierowca zbacza z trasy, żeby pokazać ulubioną miejscowość na wzgórzu. Wręcz czuje się tę wielkoduszność. Po skosztowaniu dwóch smaków lodziarz stawia pistacjowe. Musisz spróbować! Poobiednia ziołowa mikstura – spécialité de la maison – pojawia się w ślad za rachunkiem: dar. Ci dawni mnisi, klęczący na zimnych kamiennych posadzkach, wymyślili rozgrzewające likiery; korzystali z roślin, jakie mieli pod ręką: sosnowych igieł, nasion kopru, liści oliwek, korzeni dzięgielu i kory. Te digestivi działają. Wieczory kończą się na wydłużonym, łagodnym rauszu.

Inna cecha, która wydaje się przekraczać granice regionów – battuto, czyli nieustanne przekomarzanie – jest kluczem do rozumienia Italii. Jakże cudownie uchwycił to Ernest Hemingway w Pożegnaniu z bronią. Wszędzie, dokąd trafiałam, ludzie kochali dokazywać, być górą, mieli przyjemność z nabierania. Wystarczy się celnie odgryźć, zażartować i już jesteś swój. To składnik wylewności w codziennych kontaktach. Zawsze zauważam, że na moje buon giorno napotkany Włoch odpowiada BUON GIORNO, donośniej, rozkładając ramiona i akcentując „gior-”. Jakby spotkał najwłaściwszą osobę w ten niebywały poranek.

Wystarczy nawiązać kontakt, by sprowadzić nimb serdeczności, choćby przelotnie. Dlatego pamięta się tamtego baristę w tamtej maleńkiej miejscowości, signorę, która ostrzygła w Bolonii, dentystę w Wenecji Euganejskiej żartującego podczas ratowania pękniętej koronki. Ja ich dobrze pamiętam!

Podróż to zawsze skok w nieznane, do nowych światów: 20 susów we Włoszech. Czyż to nie ekscytujące? Każdy region jest wyjątkowy. To, co niepoznane, połyskuje przed oczyma.


Wzdłuż eliptycznego kanału na padewskim Prato della Valle ustawiono posągi wybitnych intelektualistów i renesansowych przywódców.

Piero M. Bianchi/Getty Images

Pod słońcem Italii

Подняться наверх