Читать книгу Siostrzyczka musi umrzeć - Freda Wolff - Страница 8

Julia

Оглавление

Dwa dni wcześniej

Julia stała na dachu pod bezkresnym błękitem nieba. Wow, to jest to! – zachwycała się w duchu. Tu mogłabym spędzić resztę życia, doczekać spokojnej starości! Ale w następnej chwili zaśmiała się, rozbawiona własnymi myślami. Właśnie ukończyła dwadzieścia cztery lata i zazwyczaj nie zaprzątała sobie głowy rozważaniami na temat upływu czasu. Dziś jednak po prostu przepełniała ją radość, bo po długich poszukiwaniach znalazła wreszcie dla siebie mieszkanie, nie tylko położone w centrum miasta, ale również na jej kieszeń.

W ubiegłym roku uzyskała stopień licencjata nauk humanistycznych w dziedzinie sztuki, ale Oslo raczej nie było miejscem, z którym chciałaby wiązać się na stałe. Wróciła więc do Bergen i na razie wprowadziła się z powrotem do matki. A teraz nie tylko podejmuje studia magisterskie w Akademii Sztuk Pięknych na Str¸msgate, ale ma też w końcu własne cztery kąty!

Własne i to nie byle jakie! Prawdziwy strzał w dziesiątkę: duży i mały pokój na przebudowanym strychu przy Magnus Barfots Gate, z kuchnią na tyle obszerną, by mogła pomieścić stół co najmniej na sześć osób, do tego łazienka z wanną na mosiężnych lwich łapach. Ale wszystko to bije na głowę płaski, kryty papą dach tuż przed jej oknem: wystarczy wyjść przez nie... i w jednej chwili ma się cały świat u stóp. Obmyśliła już sobie nawet dokładnie, gdzie ustawi doniczki z kwiatami, pasiasty czerwono-biały leżak i stół kreślarski z koślawym krzesłem kupionym na pchlim targu. Super będzie tu pracować w piękną pogodę, mając przed sobą panoramę połowy miasta, aż po port. A prognoza pogody rysuje się bardzo zachęcająco: zapowiedziano właśnie długie, upalne lato.

Kopnęła leżący przed nią kamyk. Przetoczył się przez krawędź dachu i spadł, znikając jej z oczu, daremnie jednak czekała na jakiś odgłos uderzenia. Słyszała tylko przytłumiony, odległy gwar uliczny z Hĺkonsgate. Nie miała odwagi podejść bliżej i spojrzeć w dół. Takie emocje nie były jej mocną stroną, zazwyczaj nie czuła się zbyt pewnie nawet na schodach i była stokrotnie wdzięczna rodzicom za to, że nigdy nie przyszło im do głowy namawiać ją na górskie wspinaczki. Zresztą trudno by jej było wyobrazić sobie własną matkę, jak w rakach na nogach i w kasku wspina się z liną po stromej ścianie fiordu. Albo Jana-Ole jako samotnego wspinacza, pozbawionego asekuracji; to już w ogóle nie do pomyślenia! Na szczęście jej prywatny taras na dachu okazał się dostatecznie rozległy, aby poruszać się po nim swobodnie, nie zbliżając się zanadto do krawędzi. Miała też nadzieję, że nigdy nie będzie musiała skorzystać z żelaznych schodów pożarowych instalowanych w Bergen w niemal każdym domu mieszkalnym.

Weszła z powrotem do mieszkania przez okno i udała się do kuchni, aby przyrządzić sobie espresso. Każdy jej ruch, każdy krok rozbrzmiewał głośno i odbijał się echem od jeszcze gołych ścian. Wprowadziła się tu niedawno i do tej pory zdążyła wciągnąć po schodach jedynie rzeczy naprawdę niezbędne. Ale to nic. W ciągu najbliższych dni znajdzie trochę czasu i wtedy rozwiesi stare plakaty filmowe i poustawia regały, pomaluje kuchnię na ładny ciemnoniebieski kolor, a potem urządzi swój pokój. Albo po prostu posłucha muzyki; nastawi ją tak głośno, żeby sąsiedzi z dołu zorientowali się, co ich czeka w najbliższej przyszłości.

Woda w ekspresie zaczęła bulgotać. Julia otworzyła jeden z kartonów, w które spakowała się do przeprowadzki, i wyjęła z niego filiżankę. Swoją ulubioną, tę z napisem: I GOT NOTHING TO WEAR. Nalała sobie kawy i już miała wyjść z nią ponownie na słońce, gdy nagle zmieniła zdanie. Nieoczekiwanie zapragnęła posłuchać właśnie tam, na dachu, muzyki. Teraz, natychmiast. A konkretnie przypomnieć sobie Amy Macdonald w piosence Footballer’s Wife i zaśpiewać razem z nią, tańcząc przy tym solo na dachu. But the footballer’s wife tells her troubles and strife, I just don’t care in the end who is she to pretend, that she’s one of them, I don’t think so...

Trudno, kawa musi zaczekać na swoją kolej. To nic, tym bardziej, że espresso lubi i zimne. Jej przyjaciele już nie raz uznali to za powód do kpin. Ona jednak trwała przy swoim: w ten sposób przynajmniej nie musi się obawiać, że sparzy sobie język.

Odstawiła filiżankę na parapet i zaczęła szukać płyty Amy Macdonald. Po przejrzeniu trzeciego kartonu dała za wygraną. Brakowało akurat tego CD, pozostałe były w komplecie. Właściwie nie musiała się nad tym długo zastanawiać, sprawa była całkowicie jasna. Matka w ciągu tych paru tygodni, kiedy mieszkały razem, nabrała irytującego zwyczaju wypożyczania sobie jej płyt na chybił trafił, bez szczególnej koncepcji, a to, co przypadło jej do gustu, znikało zazwyczaj bezpowrotnie w jej zabałaganionym gabinecie, gdzie w przerwie między jednym pacjentem i drugim pozwalała sobie zapalić papierosa i nucić do muzyki z płyty. Zapewne płyta Amy Macdonald wpadła jej w ręce, zanim jeszcze Julia zaczęła ładować swoje rzeczy do kartonów.

W ogóle matka uwielbiała myszkować w pokoju Julii i nie zdołały wyleczyć jej z tego nawyku rozmaite próby nawracania podejmowane przez córkę w ciągu wszystkich dwudziestu czterech lat jej życia. Być dzieckiem pani psycholog to czasem naprawdę żaden powód do radości. Julia kochała matkę, ale cieszyła się, że od tej pory Merette nie będzie już mogła sprawować nad nią tej uciążliwej, fanatycznej wręcz kontroli, nakazywanej przez skrzywienie zawodowe. A swoich płyt wcale nie zamierzała pozostawiać matce na zawsze, o nie! Nie ma mowy! Odbierze je jak najszybciej!

Podniosła wzrok na filiżankę z kawą stojącą na oknie i kiwnęła głową. Masz grzecznie czekać na mnie, rozumiesz? Zaraz przyjdzie kolej na ciebie.

Nie zmarnowała wiele czasu na dokonanie wyboru: top zdobiony deseniem w truskawki czy inny, cały różowy? Strój uzupełniła najkrótszą spódniczką, jaką zdołała znaleźć, nałożyła na rzęsy odrobinę mascary i oto była już gotowa do jazdy na swojej kolarce kupionej jeszcze w Oslo. Dwudziestoczterostopniowa przerzutka na oba koła, hamulce Shimano i lśniąca błękitem rama!

W wózkarni natknęła się na pryszczatego piętnastolatka, który na jej widok spłonął w jednej chwili tak intensywnym rumieńcem, że mógłby posłużyć jako idealny element sygnalizacji świetlnej zakazującej wjazdu na skrzyżowanie. Jąkając się, zaproponował gorliwie, że wyniesie jej rower na ulicę.

– Za dziesięć lat, może! – rzuciła beztrosko i śmiejąc się potrząsnęła głową, odrzucając do tyłu blond włosy. Miała tylko nadzieję, że chłopiec, owładnięty swymi fantazjami, w porę weźmie zimny prysznic.

Pół godziny później znalazła swoją Amy Macdonald, tak jak przypuszczała, w gabinecie matki pomiędzy stertą fachowych czasopism i jakimiś notatkami do przygotowywanego artykułu. Merette nie było akurat w domu, a Julia wykorzystała okazję, aby odwrócić sytuację: tym razem to ona mogła poszperać w pokoju matki. Nie znalazła jednak nic godnego uwagi, a zwłaszcza tego, czego właściwie szukała: najdrobniejszego choćby dowodu świadczącego o istnieniu jakiegoś romansu. Kiedy obie rozmawiały ostatnio przez telefon, mowa była o jakimś koledze poznanym na konferencji. Merette miała się z nim spotkać na „służbowym obiedzie”. W swojej ulubionej włoskiej knajpce! To oczywiście wzbudziło w Julii natychmiast podejrzenie, gdyż matka z reguły stanowczo odrzucała wszelkie propozycje wybrania się z „kolegami” dokądkolwiek, gdzie pamiętano ją z czasów, kiedy była jeszcze z Janem-Ole i gdzie z tego powodu mogłyby w mgnieniu oka zrodzić się niepotrzebne plotki. Jak mawiała Merette: „Nie chcę, żeby Gennaro ubzdurał sobie coś, o czym w lot zacznie gadać pół miasta”. Co prawda, Julia była zdania, że matka mogłaby sobie pozwolić na niewielką przygodę, miała nawet nadzieję, że „to” się wreszcie wydarzy. Przecież tu coś jest nie tak... Po rozwodzie Merette Schulman, po mężu Andersen, wówczas kobieta trzydziestodziewięcioletnia i przy tym doświadczona psychoterapeutka, zdecydowała się na życie w celibacie. Co więcej, przy lada sposobności twierdziła, że abstynencja seksualna pozwoli jej zachować „niewyobrażalną wolność duchową”. Cokolwiek miało to oznaczać, od rozwodu upłynęło już niemal dziesięć lat i Julia ostatnio zaczęła nie na żarty lękać się o swoją matkę.

Sama potem nie wiedziała, dlaczego w ogóle zajrzała do tego pudełka po CD, zamiast po prostu włożyć je do swojej torby. Może podświadomie przyzwyczaiła się już do tego, że u Merette, znanej ze swojej niechęci do jakiejkolwiek formy ładu i porządku, pudełko po płycie wcale jeszcze nie oznacza, że jest w nim płyta. I rzeczywiście tak było również tym razem: pudełko było puste. Julia machinalnie sięgnęła po pilota leżącego na biurku. Odtwarzacz jak zwykle pozostawał w stanie czuwania, była więc przekonana, że za chwilę usłyszy, jak Amy Macdonald śpiewa o Victorii Beckham: ...but the footballer’s wife tells her troubles and strife...

Zamiast tego z głośnika rozległ się męski głos. Dopiero po chwili Julia zorientowała się, że głos nie pochodzi z płyty CD, lecz jest to fragment rozmowy odbywanej w trakcie sesji terapeutycznej. Potem dostrzegła też pamięć USB tkwiącą w gniazdku. Zaskoczona chciała wyłączyć odtwarzanie, ale słowa, jakie właśnie dotarły do jej świadomości, sprawiły, że zamarła z przerażenia: „Pierwsze morderstwo popełniłem, kiedy miałem czternaście lat. W tak młodym wieku nie powinno się nikogo zabijać, na to jest jeszcze za wcześnie. Może właśnie dlatego nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Wie pani, wydaje mi się, że tak naprawdę nie rozumiałem nawet, co robię. To chyba możliwe, prawda?”.

Jako odpowiedź Julia usłyszała jedynie kaszlnięcie.

Oszołomiona, opadła powoli na ciężki skórzany fotel, w którym matka prawdopodobnie siedziała podczas tej rozmowy – jak zwykle z głową wspartą na dłoni i ze wzrokiem skierowanym gdzieś w pustkę przed siebie, jakby w celu zasygnalizowania rozmówcy, że słucha go uważnie, ale nie chce dręczyć go natrętnymi pytaniami.

„A skąd przekonanie, że nie zrobiło to na panu żadnego wrażenia”, zapytała cicho Merette.

„Pomyślałem, że może właśnie dlatego... No, że w jakimś sensie odczułem wtedy przyjemność. Spodobało mi się”.

„Potrafi pan opisać to trochę dokładniej?”.

„Jeszcze dokładniej? Proszę bardzo! Odczuwałem przyjemność, patrząc, jak ta mała zdzira miota się i wymachuje rękami, kiedy nie dawałem jej wypłynąć na wierzch. Aż w końcu przestała się szamotać”.

„Znał pan tę dziewczynkę?”.

„Jasne. Przecież była moją siostrą”.

„A czym właściwie zawiniła, że pańskim zdaniem zasłużyła na karę?”.

„Bystra z pani kobieta, naprawdę. Skąd pani wie, że chciałem ją ukarać?”.

„Pomyślałam, że pewnie z tego powodu postanowił pan...”.

„Dokładnie tak było. Ona zawsze była taka... Wie pani przecież, jakie bywają niekiedy małe dziewczynki”.

„Nie, nie wiem, co pan ma na myśli. Proszę spróbować wyjaśnić mi to bliżej”.

„Z pewnością wie pani dobrze, o czym mówię. Jest pani bystra, już to powiedziałem. Taka też była moja mała siostrzyczka. Nie, to nie tak. Wcale nie była sprytna, tylko ja ją za taką uważałem. I dlatego musiałem ją ukarać. Nie znoszę, kiedy ktoś myśli, że jest mądrzejszy od innych”.

Milczenie.

Ciszę przerywał teraz miarowy odgłos, który Julia odbierała jako oddech mężczyzny. Słyszała jeszcze inny dźwięk: brzmiało to tak, jakby ktoś bezustannie stukał butem o podłogę. A takie nerwowe zachowanie nie mogło kojarzyć się jej z matką. Kiedy nieoczekiwanie pacjent odezwał się ponownie, jego głos nabrał jakiegoś nowego, trudnego do zdefiniowania tonu.

„Teraz zastanawia się pani, jak powinna postąpić, czy tak? Bo przecież nie można wykluczyć, że nadal to robię. Że nie mogę tego znieść, jeśli ktoś uważa się za mądralę. A przecież dopiero co powiedziałem, że jest pani bardzo bystra. Musi pani jednak słuchać dokładnie, co mówię. Powiedziałem, że jest pani bystra – nie, że uważa się pani za bystrą. A to już jest różnica”.

„Dajmy temu spokój, w ten sposób nie zajdziemy daleko. Nie mówmy o mnie, lecz o panu. Zamierzał mi pan wyjawić, dlaczego...”.

„To nieprawda, wcale nie miałem takiego zamiaru. Ale może faktycznie zmieńmy trochę temat, zróbmy coś dla urozmaicenia naszej rozmowy. Proszę opowiedzieć mi coś o sobie. Na przykład... co pani porabia w czasie, gdy nie zajmuje się akurat jakimś czubkiem? Ma pani w ogóle dzieci? Założę się, że tak. Ale jest pani bez męża, zgadłem? Ile ich jest? To znaczy, ile dzieci, nie facetów...”.

„Niech pan przestanie. Proszę sobie darować to przedstawienie, dobrze?”.

„Cóż to, już zdenerwowana? Ale dlaczego? Moim zdaniem taka niewinna pogawędka bywa przydatna, może nam tylko ułatwić sytuację, bo zbuduje wzajemne zaufanie. Ja opowiedziałem już pani to i owo o sobie, teraz kolej na panią. No więc, co pani ukrywa, jakie ma sekrety? Bez obawy, może mi się pani spokojnie zwierzyć, umiem dochować tajemnicy, słowo. Zastanawiałem się już nawet, czy nie zdecydować się na psychologię. Chodzi mi o studia na uniwersytecie i w ogóle... Moglibyśmy wtedy porozmawiać czasem jak koledzy po fachu. Ja bym opowiadał trochę o tym, co znowu przeskrobałem, a pani...”.

Julia nagle doszła do wniosku, że ma dość. Usłyszała już wystarczająco dużo! Cała ta rozmowa wydała jej się tak upiorna, że czym prędzej wyłączyła odtwarzacz. Zrobiło jej się żal matki. Cóż to, u diabła, za okropny zawód, jeśli trzeba słuchać, jak ktoś wyznaje ci, że mając czternaście lat, zabił swoją małą siostrę? Co gorsza, zapewne okaże się jeszcze, że nie była to jego jedyna ofiara. Przecież ten typek powiedział wyraźnie „pierwsze” morderstwo. Czyli były jeszcze następne! A teraz ten typ, jak widać, zamiast w pudle, siedzi sobie spokojnie, zadowolony z siebie, u psychoterapeutki, a ta ma wysłuchiwać całego tego gówna i nie może z tym nic zrobić, bo obowiązuje ją tajemnica lekarska.

– Nie, dosyć tego! – krzyknęła Julia, przerywając ciszę gabinetu. – To wszystko nie ma sensu!

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Siostrzyczka musi umrzeć

Подняться наверх