Читать книгу Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Gallet Louis - Страница 6
VI
ОглавлениеPaketa otworzyła furtę od bocznej ulicy; troje grajków weszło do ogrodu i stanęło przed dostojnym zgromadzeniem.
Na widok Cyrana jeden z mężczyzn poruszył się niespokojnie i szybkim ruchem ręki nagarnął na twarz długie promienie swych bujnych, czarnych włosów.
Gdyby poeta zauważył był ten ruch i przyjrzał się baczniej ulicznemu grajkowi, poznałby w nim bez trudności rzekomego żebraka, spotkanego niegdyś na drodze do Fougerolles. Lecz pomijając już, że o przygodzie swej zdążył już zapomnieć, nazbyt zajmowała go w tej chwili osobistość drugiego grajka. Ten był młodszy; miał włosy jasne, figurę smukłą i kształtną; na jego twarzy, cokolwiek tylko ogorzałej, malowała się duma połączona z melancholią.
O czym myślał Cyrano, wpatrując się weń badawczo? Zapewne przyszłoby mu z trudnością odpowiedzieć na to pytanie, gdyż niebawem wstrząsnąwszy głową, jakby dla odpędzenia niepotrzebnych myśli, podszedł do tego, który zdawał się innym przewodzić, i rzekł:
– No, dalej, powtórzcie swą muzyczkę, jeśli nie potraficie niczym innym zabawić dostojnego towarzystwa.
Na to wezwanie ów podejrzany człowiek z gościńca postąpił krok naprzód i starając się jak najbardziej odmienić głos, gdyż miał w pamięci przestrogę daną mu przez Cyrana, oświadczył:
– Nie wszyscy, jasny panie, lubią muzykę. Mamy w zapasie co innego jeszcze.
– Cóż takiego na przykład?
– Ja wykonuję zadziwiające sztuki z kubkami. Moja siostra, Zilla, wróży po mistrzowsku. Towarzysz wreszcie nasz, Manuel, jest niepospolitym improwizatorem i wysoce utalentowanym lutnistą.
– Mamy więc jedynie kłopot z wyborem! – zaśmiał się Cyrano.
I zwracając oczy na tego, którego nazwano Manuelem, spytał:
– Jesteś, mój chłopcze, poetą?
– Bywam nim niekiedy, wielmożny panie.
– Jesteśmy w takim razie braćmi. Pozdrawiam cię w imię Apollina.
Młodzieniec skłonił się.
– Dzięki, panie Cyrano – rzekł uprzejmie.
– Znasz mnie zatem?
– Jak wszyscy w Paryżu.
„To dziwne – myślał w tej chwili Cyrano – rysy tego chłopca doskonale są mi znajome, nawet dźwięk jego głosu nie jest mi obcy”.
I w zamyśleniu jął na nowo wzrokiem przenikliwym badać od stóp do głowy młodego grajka.
– Co ci jest, przyjacielu? – zagadnął Roland, zauważywszy dziwny wyraz twarzy Sawiniusza.
Poeta ocknął się z zadumy.
– Nic – odrzekł. – Studiowałem swego kolegę po lutni. Poeta jest zawsze zwierzęciem niezwykłym i godnym uwagi.
Nastała chwila wyczekiwania, podczas której, wśród tej grupy z najsprzeczniejszych żywiołów złożonej krzyżowały się spojrzenia będące przeróżnych uczuć wyrazem.
Cyrano nie przestawał badać Manuela; Manuel znów wpatrywał się rozpłomienionym wzrokiem w Gilbertę, którą przyprawiało to o niepojęte wzruszenie.
Oczy Zilli, zwrócone na Manuela, ciskały błyskawice; Roland przenosił wzrok z jednej osoby na drugą, starając się odgadnąć znaczenie tajemniczej sceny.
Co się tyczy człowieka z czarnymi włosami, nie przyglądał się on nikomu, myśląc jedynie o tym, aby się jemu nie przyglądano. Obecność Cyrana dokuczała mu niezmiernie.
Poeta zwrócił się nagle do Gilberty z propozycją:
– Może Zilla postawi pięknej zasępionej horoskop? Czy zgoda?
– Zgoda.
I Gilberta podeszła do artystycznej trójki. Zaraz też wróżka chwyciła jej rękę.
– Czytaj z niej śmiało – rzekła margrabianka. – Nie obawiam się swego przeznaczenia. I cóż tam widzisz?
– Miłość w cieniu; niespodzianka i zawód; zacięta walka; po skończonej walce może szczęście, a może… śmierć.
Gilberta cofnęła rękę.
– Dziękuję – rzekła krótko.
– Jest to ciemne jak starożytna wyrocznia – zażartował Cyrano. – Teraz do mnie, piękna Sybillo.
– Życie krótkie, życie płodne, prześladowania i walki.
– To właśnie, co lubię. Dobrze mówisz, panienko! A koniec jaki?
– Trudno mi odpowiedzieć na to wyraźnie.
– Dobre pchnięcie szpady zapewne? Na taką śmierć sumiennie zasłużyłem.
– Nie, śmierć pańska będzie inna – oświadczyła stanowczo wróżka, przyjrzawszy się ponownie liniom krzyżującym się na dłoni szlachcica.
– Zgadzam się i na to. Na ciebie kolej, Rolandzie.
– To byłoby zbyteczne. Ja żadnej wiary do wróżb nie przykładam.
– Ja również. Ale trzeba dać coś zarobić tym biedakom.
– Prawda.
I Roland poddał się z kolei badaniom rzekomej czarodziejki.
– Nie bez powodu wzdragałeś się, panie hrabio – oświadczyła ona głosem poważnym i głębokim. – Dłoń pańska jest najdziwaczniej zapisana.
– Doprawdy?
– Wszystko w tych liniach jest mrokiem i tajemnicą. Pozwól mi zebrać myśli, jaśnie panie.
– Są więc tam rzeczy straszne?
– Być może!
Zilla z pochyloną głową, z okiem w jeden punkt utkwionym, pogrążona w milczącej zadumie, zdawała się o świecie całym zapominać.
Podczas gdy wszyscy zajęci byli tą sceną, młodzieniec jakiś, skromnie odziany, o śmiałych ruchach i złośliwym wyrazie twarzy, wmieszał się nieznacznie do towarzystwa. Był to Sulpicjusz Castillan, sekretarz Cyrana. Nie znalazłszy swego pana w Pałacu Burgundzkim, przybywał szukać go w pałacu Faventines.
Szlachcic dał mu znak, który mówił:
„Nie odzywaj się ani słówkiem i czekaj. Jesteś mi potrzebny”.
Rolanda de Lembrat zaczynały już niecierpliwić długie ceregiele wróżki.
– Powiedz nareszcie, co jest do powiedzenia – rzekł cierpko. – Widzisz, że wszyscy na to czekają.
Lecz Zilla potrząsnęła głową i odsuwając rękę hrabiego, szepnęła:
– Nie, ja tego powiedzieć nie mogę.
– Tajemnica? Tak najwygodniej.
Odgadywaczka przyszłości zatopiła ostre jak sztylet spojrzenie w szydzących oczach sceptyka; potem odparła dobitnie:
– Tak najroztropniej… dla spokojności15 pańskiego umysłu.
Hrabia wzruszył lekceważąco ramionami.
– Dość tych kuglarstw! Zaśpiewaj nam teraz jaką piosenkę miłosną. To wolę.
Do rozmowy wmieszał się starszy z mężczyzn.
– To już należy do Manuela.
A towarzyszowi rzucił rozkaz:
– Zbierz siły, kolego i wygłoś przed pięknymi damami jedną ze swych improwizacji.
Ale rozkaz, zamiast ożywić i zachęcić młodzieńca, przeraził go widocznie. Podniósł on na Gilbertę prawie błędne spojrzenie i zaraz potem zwiesił głowę na piersi, jakby uginając się pod ciężarem przechodzącym jego siły. Nagle jednak błyskawica energii zapłonęła w jego oczach; podniósł głowę zwycięsko, jakby natchnienie sił mu dodało i odrzucając w tył płowe włosy, zbliżył się do panny de Faventines.
Gilberta wsparła głowę na ramieniu Pakety.
– Spojrzenie tego człowieka miesza mnie i niepokoi… – szepnęła do ucha powiernicy.
– Jest dumne i pewne siebie – zauważyła ta ostatnia półgłosem.
Cyrano w obecności improwizatora przybrał minę zamyśloną. Zresztą młodzieniec ów zwrócił na siebie powszechną uwagę.
Manuel wykonał na lutni krótką przygrywkę, następnie głosem śpiewnym, lekko drżącym i wzruszonym z początku, lecz w miarę, gdy unosiło go natchnienie, rosnącym w siłę i dźwięczność, wypowiedział następujące wiersze:
Czyż dlatego, żem dziecię Cygana,
Które ludzie niewinnie przeklęli,
Że mnie przepaść niczym niezrównana
Od kobiety ukochanej dzieli;
Że jej uśmiech nigdy nie rozjaśni
Mej miłości, co wyrosła w cieniu —
Mam żyć w wiecznej z przeznaczeniem waśni?
Mam się męczyć i konać w milczeniu?
– O Boże! – szepnęła Gilberta, drżąca ze wzruszenia.
Przez me życie przejdzie ona dumnie
I jej oczy nie zejdą się z memi,
I jej myśli nie zniżą się ku mnie,
Jak nie zniża się niebo ku ziemi.
Lecz tak mało potrzeba wyklętym!
Gdyby kwiat ten, przez mych ust porywy
Całowany, ku swym wargom świętym
Przymknąć chciała… umarłbym szczęśliwy!
Trafem, czy też rozmyślnie, improwizator stanął przy wielkim wazonie kamiennym, który otaczał wiotkimi gałązkami krzew białej róży. Kończąc swą deklamację melodyjnym westchnieniem, wyciągnął rękę, zerwał różę, przesunął ją nieznacznie przy ustach i zginając kolano przed Gilbertą, oddał jej kwiat, przymykając oczy, jakby omdlewał ze wzruszenia.
Z płomieniem w oczach, z ustami wykrzywionymi spazmatycznie, rzucił się nań Roland.
– Zuchwalcze! – wykrzyknął.
I wyrwawszy różę z ręki grajka, cisnął ją na ziemię i nogami podeptał.
Manuel porwał się na nogi i wyprężył, jakby zabierając się do walki. Ale pod spojrzeniem hrabiego, wyniosłym i pełnym wzgardy, czoło jego, zapłonione od gniewu, pokryło się nagle chmurą, zachwiał się i zatoczył. Zrozumiał i ujawnił swą bezsilność.
Wszystko to było szybkie jak myśl.
– Co czynisz, Rolandzie! – wmieszał się Cyrano. – Jaka mucha cię ugryzła? Ten człowiek jest w porządku: wygłasza wiersze, potem ofiarowuje kwiat, jest to zupełnie naturalne i niewinne.
– Jak to? Nie zauważyłeś jego spojrzenia? Nie pojąłeś bezczelnej myśli ukrytej w jego słowach?
– Dzieciaku! – Sawiniusz ujął hrabiego za rękę. – Byłżebyś zazdrosny o Cygana?
– Puść mnie!
I Roland, pokazując Manuelowi otwartą furtę, zawołał:
– Wynoś się, błaźnie, jeśli nie chcesz, abym ci kij połamał na grzbiecie!
– Za pozwoleniem – odparł Manuel tonem spokojnym, nie cofając się na krok jeden – gdybyś pan chwycił za kij, ja ująłbym za szpadę.
Roland wybuchnął śmiechem szyderczym, zjadliwym…
– Żebraku! – krzyknął – precz stąd!
– Panie hrabio! – zawołała Gilberta, rzucając się pomiędzy zapaśników.
Roland ujął ją za rękę.
– Nie obawiaj się, pani. Jeśli bywam zazdrosny o najmniejszą rzecz, która osoby twej dotyka, umiem też płacić za dostarczone ci rozrywki! Masz, łotrze!
Cisnął Manuelowi kieskę pełną złota.
– Dziękuję – rzekł młodzieniec, odtrącając ją nogą – jestem już zapłacony.
Brat Zilli, mniej skrupulatny, podjął z pośpiechem zdobycz, skłonił się do samej ziemi ofiarodawcy i rzekł:
– Ja nie pracuję, jasny panie, z amatorstwa. Biorę z wdzięcznością wszystko, co dają.
Manuel oddalił się wolnym krokiem, nie jak natręt, którego odpędzono, lecz jak szermierz, odchodzący z dumą z pola walki. Towarzysz i towarzyszka pośpieszyli z nim.
Podczas gdy Roland śledził chmurnym spojrzeniem odchodzących, do ucha Pakety dobiegła smutna skarga margrabianki:
– Ach, moja droga, to był Cygan! Wszystko mi już teraz wzbrania kochać. Sen mój prześnił się.
W tejże chwili Cyrano wydawał Sulpicjuszowi polecenie:
– Idź za tymi ludźmi, których wypędzono. Muszę wiedzieć, gdzie w danej chwili znaleźć ich będzie można.
15
spokojność – dziś: spokój. [przypis edytorski]