Читать книгу Krzyżacy, tom drugi - Генрик Сенкевич, Henryk Sienkiewicz - Страница 12
Rozdział jedenasty
ОглавлениеNazajutrz po nocy mglistej, miękkiej przyszedł dzień wietrzny, chwilami jasny, chwilami z powodu chmur, które gnane wiatrem cwałowały stadami po niebie – posępny. Maćko kazał poruszać tabor453 równo z brzaskiem. Smolarz, który podjął się przewodniczyć do Bud, twierdził, że konie wszędy454 przejdą, ale wozy miejscami trzeba będzie rozbierać i przenosić je częściowo, również jak i łuby455 z odzieżą i zapasami żywności. Nie mogło to przyjść bez wysiłku i mitręgi456, ale hartowni i przywykli do trudu ludzie woleli trud największy niż gnuśny wypoczynek w pustej karczmie, z ochotą więc ruszyli w drogę. Nawet i bojaźliwy Wit, ośmielony słowy i obecnością smolarza457, nie okazywał przestrachu.
Zaraz za karczmą weszli w wysokopienny, niepodszyty458 bór, w którym przy zręcznym prowadzeniu koni można się było, nawet nie rozbierając wozów, między chojarami459 wykręcić. Wicher chwilami ustawał, chwilami zrywał się z mocą niesłychaną, uderzał jakby olbrzymimi skrzydłami w konary gonnych sosen, przeginał je, wykręcał, wywijał nimi niby śmigami460 wiatraka, łamał; bór giął się pod tym rozpętanym tchnieniem i nawet w przerwach między jednym a drugim uderzeniem nie przestawał huczeć i grzmieć jakby z gniewu na ową napaść i przemoc. Kiedy niekiedy chmury przesłaniały całkiem blask dzienny; siekło dżdżem461 pomieszanym ze śnieżnymi krupami i czyniło się tak ciemno, jakby nastawała wieczorna pomroka. Wit tracił wówczas znowu ducha i wołał, iż to „złe zawzięło się i przeszkadza”, ale nikt go nie słuchał, nawet trwożliwa Anula nie brała do serca jego słów, zwłaszcza że Czech był tak blisko, iż mogła strzemieniem trącić o jego strzemię, patrzał zaś przed się tak zuchwale, jakby samego diabła chciał wyzwać na rękę.
Za borem wysokopiennym zaczynał się podszyty, a potem gąszcz, przez który nie można było przejechać. Tu musieli rozebrać wozy, ale uczynili to sprawnie i w mgnieniu oka. Koła, dyszle i przodki462 przenieśli krzepcy pachołkowie na barkach, a także toboły i zapasy żywności. Było takiej złej drogi trzy stajania463, jednakże zaledwie pod wieczór stanęli w Budach, gdzie smolarze przyjęli ich gościnnie i zapewnili, że Czarcim Wądołem, a ściślej biorąc wzdłuż niego, można było dostać się do miasta. Ludzie ci, zżyci z puszczą, rzadko widywali chleb i mąkę, ale nie przymierali głodem, gdyż wszelkich wędlin, a zwłaszcza wędzonych piskorzów464, od których roiły się wszystkie błota, mieli w bród. Częstowali też nimi hojnie, wyciągając w zamian łakome ręce po placki. Były między nimi niewiasty i dzieci, wszystko czarne od smolistego dymu, a był także i jeden stary chłop, przeszło stuletni, który pamiętał rzeź Łęczycy dokonaną w 1331 roku i zupełne zburzenie miasta przez Krzyżaków. Maćko, Czech i dwie dziewczyny, jakkolwiek słyszeli takie samo niemal opowiadanie przeora465 w Sieradzu, słuchali ciekawie i tego dziada, który siedząc przy ognisku i grzebiąc w nim, zdawał się odgrzebywać zarazem straszne wspomnienia swej młodości. Tak! w Łęczycy, równie466 jak w Sieradzu, nie oszczędzono nawet kościołów i księży, a krew starców, niewiast i dzieci spłynęła po nożach zdobywców. Krzyżacy, wiecznie Krzyżacy! Myśli Maćka i Jagienki ulatywały ustawicznie ku Zbyszkowi, który przebywał właśnie jakoby w paszczy wilczej, wśród wrażego467 plemienia nie znającego ni litości, ni praw gościnnych. Sieciechównie mdlało także serce, nie była bowiem pewna, czy w gonitwie za opatem nie przyjdzie im aż między tych okrutnych ludzi zajechać…
Lecz stary począł następnie opowiadać o bitwie pod Płowcami468, która zakończyła najazd krzyżacki, a w której on brał udział z cepem żelaznym w ręku jako pacholik w piechocie wystawionej przez gminę kmiecą469. W tej to bitwie wyginął przecie cały niemal ród Gradów, więc Maćko znał dobrze wszelkie jej szczegóły, a jednak słuchał i teraz jak nowiny opowiadania o strasznym pogromie Niemców, gdy jak łan pod wichrem położyli się pod mieczami rycerstwa polskiego i króla Łokietka470 potęgą…
– Ha! Jużci pamiętam – mówił dziad. – Naszli tę ziemię, popalili grody i zamki, ba! dzieci w kolebkach rzezali471, ale im przyszło na czarny koniec. Hej! godna ci była bitwa. Ano! co przymknę oczy, to ono472 pole widzę…
I przymknął oczy, i umilkł, z lekka tylko węgle we watrze poruszał, póki Jagienka, nie mogąc się dalszego opowiadania doczekać, nie spytała:
– Jakoż to było?
– Jakoż to było? – powtórzył dziad. – Pole pamiętam, jakobym tera473 patrzył: były chruśniaki i w prawo młaka474, i szmat rżyska475 jakoby poletko niewielgie476. Ale po bitwie nie było widać ni chruśniaków477, ni młaki, ni rżyska, jeno478 żelaziwo wszędy, miecze, topory, dzidy i zbroje piękne, jedna na drugiej, jakoby kto całą świętą ziemię nimi przykrył… Nigdy ja tyla pobitego narodu na kupie nie widział i tyla krwi ludzkiej płynącej…
Pokrzepiło się479 znowu tym wspomnieniem Maćkowe serce, więc rzekł:
– Prawda! Pan Jezus miłosierny! Ogarnęli oni wówczas to Królestwo jako pożoga480 alibo zaraza. Nie tylko Sieradz i Łęczycę, ale i wiele innych miast napsowali481. I co? Jest nasz naród okrutnie żywięcy482 i moc w sobie też ma niepożytą483. Choć ta i chycisz484 go, krzyżacki psubracie, za grzdykę485, zdławić go nie podolisz486, jeszcze ci zęby wybije… Bo jeno patrzcie: król Kazimierz i Sieradz, i Łęczycę tak zacnie odbudował, że lepsze są, niż były, i zjazdy487 się w nich po staremu odprawują488, a Krzyżaków, jak ci sprali pod Płowcami, tak tam leżą i gniją. Daj Bóg zawdy taki koniec!
Stary chłop, słysząc te słowa, począł z początku kiwać głową na znak przytakiwania, lecz w końcu rzekł:
– Ponoś nie leżą i nie gniją. Kazał król nam piechocie po bitwie rowy kopać, i chłopy też przyszli z okolicy pomagać w robocie, aże łopaty warczały. Poukładaliśmy potem Niemców w rowach i przysypali na porządek, by się z nich jakoweś choróbska nie wylęgły, ale oni tam nie ostali.
– Jak to nie ostali? Cóż im się przygodziło489?
– Ja tam tego nie widział, jeno rzekę, jako ludzie potem prawili490. Nastała po bitwie wieja sroga, która trwała bez dwanaście niedziel491, ale tylko nocami. W dzień słonko świeciło jako się patrzy, a w nocy wiater bez mała włosów ze łba nie zdzierał. To ci diabły całymi chmarami kotłowały się we wichurze, każden492 z widłami, i co który nadleciał, to siup widłami w ziemię i Krzyżaka se wydobył, a potem do piekła poniósł. Słyszeli we Płowcach ludziska harmider taki, jakby psi stadami wyli, ale tego nie mogli wyrozumieć, czy to Niemcy wyli ze strachu a zaś żałości, czyli też diabły z wesela. Było tego, póki księża rowów nie poświęcili i póki ziem493 na Nowy Rok nie zamarzła tak, że i widły nie brały.
Tu umilkł i po chwili dodał:
– Ale daj Bóg, panie rycerzu, taki koniec, jakoście mówili, bo chociaż ja tego nie dożyjem, ale tacy pachołeckowie, jako ci dwaj, dożyją i nie będą tego widzieli, na co oczy moje patrzyły.
To rzekłszy, począł przyglądać się Jagience, to Sieciechównie i dziwić się ich cudnym twarzom, i głową kręcić.
– Nikiej494 mak we zbożu – rzekł. – Takich ja jeszcze nie widział.
W podobny sposób przegwarzyli495 część nocy, potem pokładli się spać w budach na mchach miękkich jak puch, ciepłymi skórami pokrytych, a gdy sen mocny pokrzepił ich członki, ruszyli nazajutrz dobrze już za widna dalej. Droga wzdłuż wądołu496 nie była wprawdzie zbyt łatwa, ale też i nie trudna, tak że jeszcze przed zachodem słońca ujrzeli zamek łęczycki. Miasto było na nowo z popiołów wzniesione, w części z czerwonej cegły, a nawet i z kamienia. Mury miało wysokie, wieżami bronne497, kościoły jeszcze od sieradzkich wspanialsze. U dominikanów łatwo zasięgnęli wieści o opacie. Był, mówił, że mu lepiej, radował się nadzieją, że całkiem ozdrowieje, i przed kilku dniami wyruszył w dalszą drogę. Maćkowi nie chodziło już zbytnio o doścignięcie go w drodze, gdyż postanowił już wieźć obie dziewki aż do Płocka, gdzie i tak byłby je opat zawiózł, ale że mu pilno było do Zbyszka, więc zakłopotał się srodze inną nowiną: że już po opatowym wyjeździe rzeki tak wezbrały, iż całkiem nie można było jechać dalej. Dominikanie, widząc rycerza ze znacznym pocztem, któren498, jak mówił, do księcia Ziemowita jechał, przyjęli i podejmowali ich gościnnie, a nawet opatrzyli499 Maćka na drogę drewnianą, oliwną tabliczką, na której wypisana była po łacinie modlitwa do anioła Rafała, patrona podróżnych.
Przez dwa tygodnie trwał przymusowy pobyt w Łęczycy, przy czym jeden z giermków zamkowego starosty odkrył, że pachołkowie przejezdnego rycerza byli dziewczynami, i z miejsca zakochał się na umór w Jagience. Czech chciał go zaraz pozywać za to na udeptaną ziemię, ale że stało się to wigilią500 wyjazdu, więc Maćko odradzał mu ten postępek.
Gdy wyruszyli w dalszą ku Płockowi drogę, wiatr osuszył nieco gościńce, bo jakkolwiek przychodziły dżdże501 częste, ale jak zwykle wiosną trwały krótko. Były też ciepłe i duże, albowiem wiosna nastąpiła zupełna. Na polach świeciły w bruzdach jasne pasy wody, od zagonów dolatywał z powiewem mocny zapach mokrej ziemi. Bagna pokryły się kaczeńcem, w lasach zakwitły przylaszczki – i piegże502 podnosiły między gałęziami świergot radosny. W serca podróżnych wstąpiła też nowa ochota i nadzieja, zwłaszcza że jechało im się dobrze i że po szesnastu dniach podróży stanęli u bram Płocka.
Ale przyjechali w nocy, gdy bramy grodu były już zamknięte, więc musieli nocować u tkacza za murami. Dziewczyny, poszedłszy spać późno, pospały się po trudach i niewygodach długiej podróży kamiennym snem. Maćko, którego żaden trud nie mógł obalić, nie chciał ich budzić, ale sam równo z otwarciem bram poszedł do miasta, łatwo odnalazł katedrę i dom biskupi, w którym pierwszą nowiną, którą usłyszał, była wiadomość, że opat zmarł przed tygodniem.
Zmarł przed tygodniem, ale wedle503 ówczesnego zwyczaju odprawiano msze przy trumnie i stypy żałobne od dni sześciu, pogrzeb zaś miał nastąpić dziś dopiero, a po nim wspominki i stypa ostatnia dla uczczenia pamięci zmarłego.
Maćko od wielkiego frasunku504 nawet się nie rozglądał po mieście, które zresztą znał nieco z tych czasów, gdy jeździł z listem księżny Aleksandry505 do mistrza – tylko wracał co prędzej do domu tkacza za murami i po drodze mówił sobie:
– Ha, zmarło mu się i wieczny odpoczynek! Nie masz na to rady we świecie, ale co ja teraz z tymi dziewkami zrobię?
I począł się nad tym zastanawiać, czyby je lepiej u księżny Aleksandry zostawić, czy u księżny Anny Danuty506, czy może do Spychowa wieźć. Bo nieraz przychodziło mu do głowy w czasie tej drogi, że gdyby się pokazało, iż Danuśka nie żyje, to nie wadziłoby507, by Jagienka była blisko Zbyszka. Nie wątpił, że Zbyszko długo będzie tamtej, nad wszystkie inne umiłowanej, żałował i długo po niej płakał, ale nie wątpił też, że taka dziewczyna, tuż pod bokiem, zrobi swoje. Pamiętał, jak chłopaka, chociaż serce rwało mu się hen za bory i lasy na Mazowsze, ciągoty508 jednak brały przy Jagience. Z tych powodów i wierząc przy tym głęboko, że Danuśka przepadła, myślał nieraz, by na wypadek śmierci opata nie odsyłać nigdzie Jagienki. Ale że był nieco łapczywy na ziemskie dobro, więc chodziło mu i o majętność po opacie. Opat gniewał się wprawdzie na nich i zapowiadał, że nic im nie zostawi, ale nuż ogarnęła go skrucha przed śmiercią? Że zapisał coś Jagience, to było pewne, bo nieraz odzywał się z tym w Zgorzelicach, więc przez Jagienkę mogłoby to i tak nie minąć Zbyszka. Chwilami brała też Maćka ochota zostać w Płocku, dowiedzieć się jak i co, i zająć się tą sprawą, ale wnet pokonywał w sobie takie myśli. „Ja tu będę – myślał – o majętność zabiegał, a mój chłopaczysko może tam do mnie z jakowego krzyżackiego podziemia ręce wyciąga i ratunku ode mnie czeka”. Była wprawdzie jedna rada: zostawić Jagienkę pod opieką księżny i biskupa z prośbą, by jej nie dali skrzywdzić, jeśli jej opat co zostawił. Ale rada ta nie całkiem podobała się Maćkowi. „Dziewczyna ma i tak – mówił sobie – wiano509 zacne, jeśli zaś i po opacie odziedziczy, weźmie ją który Mazur, jak Bóg na niebie, a ona też długo nie wytrzyma, bo to jeszcze i nieboszczyk Zych powiadał, że już wtedy jako po węglach chodziła”. I zląkł się tej myśli stary rycerz, gdyż pomyślał, że w takim razie i Danusia, i Jagienka mogłyby Zbyszka ominąć, tego zaś nie chciał za nic na świecie.
– Którą mu Bóg przeznaczył, tę niech ma, ale jedną musi mieć.
Postanowił też w końcu przede wszystkim ratować Zbyszka, a Jagienkę, jeśli trzeba będzie się z nią rozstać, zostawić albo w Spychowie albo u księżny Danuty, nie zaś tu w Płocku, gdzie dwór był nierównie świetniejszy i pięknych rycerzy na nim niemało.
Obarczon tymi myślami, szedł wartkim510 krokiem ku domowi tkacza, aby Jagience opatową śmierć oznajmić, w duchu zaś obiecywał sobie, że jej tego od razu nie powie, gdyż niespodziana a zła wieść łatwo dech by w dziewce zaprzeć i niepłodną ją potem uczynić mogła. Przybywszy do domu, zastał już obie ubrane, nawet przystrojone i wesołe jak gajówki, więc siadłszy na zydlu511, zawołał na tkackich czeladników512, by mu misę grzanego piwa przynieśli, po czym, nachmurzywszy surowe i bez tego oblicze, rzekł:
– Słyszysz, jako w mieście dzwonią? Zgadnijże, dlaczego dzwonią, boć przecie nie niedziela, a jutrznię513 przespałaś. Chciałabyś widzieć opata?
– Pewnie, żebym chciała – rzekła Jagienka.
– No, to tak go zobaczysz jak króla Ćwieka.
– Zaśby pojechał gdzie dalej?
– Jużci, że pojechał. A to nie słyszysz, że dzwonią?
– Pomer514? – zawołała Jagienka.
– Zmów wieczny odpoczynek.
Więc natychmiast uklękły obie z Sieciechówną i poczęły mówić wieczny odpoczynek dźwięcznymi jak dzwonki głosami. Po czym łzy ciurkiem jęły515 płynąć po twarzy Jagienki, bo bardzo kochała opata, który choć zapalczywy z ludźmi, krzywdy nie wyrządził nikomu, a dobro obu rękoma czynił, ją zaś, która była jego chrześniaczką, miłował jak córkę rodzoną. Maćko wspomniawszy, że to był jego i Zbyszków krewny, wzruszył się także i nieco zapłakał, a dopiero gdy im część boleści łzami spłynęła, zabrał Czecha i obie dziewczyny na pogrzeb do kościoła.
Pogrzeb był wspaniały. Prowadził kondukt sam biskup Jakub z Kurdwanowa516, byli wszyscy księża i wszyscy mnisi w Płocku konwenty517 mający, bito we wszystkie dzwony, mówiono mowy, których nikt prócz duchownych nie rozumiał, bo je mówiono po łacinie, po czym wrócili duchowni i świeccy na ucztę obfitą do biskupa.
Poszedł na nią Maćko, wziąwszy ze sobą dwóch pacholików, gdyż jako krewny zmarłego i znajomek biskupa miał wszelkie prawo. Biskup też przyjął go jako krewnego nieboszczyka chętliwie518 i z odznaczeniem, lecz zaraz przy przywitaniu rzekł mu:
– Są tu jakoweś bory dla was Gradów z Bogdańca zapisane, ale co ostaje, a na klasztory i na opactwo nie idzie, to ma być krześniaczki jego, niejakiej Jagienki ze Zgorzelic.
Maćko, który się niewiele spodziewał, rad był i z borów, biskup zaś nie zauważył, że jeden z pacholików starego rycerza podniósł na wzmiankę o Jagience ze Zgorzelic zroszone i modre519 jak chabry oczy w górę i rzekł:
– Bóg mu zapłać, ale wolałabym, by żył.
Więc Maćko zwrócił się i rzekł gniewnie:
– Cichaj, bo wstydu sobie narobisz.
Lecz nagle urwał, w oczach błysnęło mu zdumienie, po czym twarz uczyniła mu się sroga i wilcza, gdyż opodal od siebie, obok drzwi, przez które wchodziła właśnie księżna Aleksandra520, ujrzał zgiętego w dworskiej, układnej postawie Kunona Lichtensteina, tego samego, przez którego omal nie zginął Zbyszko w Krakowie.
Jagienka w życiu nie widziała takiego Maćka: oblicze miał skurczone jak paszcza złego psa, spod wąsów błysnęły mu zęby, w jednej chwili okręcił na sobie pas i ruszył ku znienawidzonemu Krzyżakowi.
Lecz w pół drogi zatrzymał się i począł wodzić szeroką dłonią po włosach. Przypomniał sobie w porę, że Lichtenstein może być na dworze płockim tylko albo gościem, albo co prawdopodobniej, posłem i że gdyby chciał, nie pytając o nic, bić w niego, postąpiłby właśnie tak samo jak Zbyszko na drodze z Tyńca.
Więc, mając więcej rozumu i doświadczenia od Zbyszka, pohamował się, odkręcił na powrót pas, wypogodził oblicze, poczekał, a następnie gdy księżna po przywitaniu się z Lichtensteinem poczęła rozmawiać z księdzem Jakubem z Kurdwanowa, zbliżył się do niej i skłoniwszy się głęboko, przypomniał jej, co zacz jest i że za swą dobrodziejkę ją poczytuje z przyczyny owego listu, którym go swego czasu opatrzyła.
Księżna zaledwie pamiętała jego twarz, ale przypomniała sobie z łatwością i list, i całą sprawę. Było jej także wiadomym to, co stało się na sąsiednim dworze mazowieckim; słyszała o Jurandzie, o uwięzieniu jego córki, o małżeństwie Zbyszka i o śmiertelnym jego pojedynku z Rotgierem. Wszystko to zaciekawiało ją niezmiernie, tak jak jakaś opowieść rycerska lub jedna z takich pieśni, jakie wygłaszali u Niemców minstrele521, a na Mazowszu gądkowie522. Krzyżacy nie byli jej wprawdzie tak nienawistni jak żonie Janusza, Annie Danucie, zwłaszcza że chcąc ją sobie zjednać, przesadzali się dla niej w hołdach, pochlebstwach i obsypywali ją hojnie darami; lecz w tym razie523 serce jej było po stronie kochanków. Gotowa była im pomóc – i przy tym cieszyło ją, iż ma przed sobą człowieka, który mógł jej najdokładniej przebieg zdarzeń opowiedzieć.
Maćko zaś, który przedtem już postanowił uzyskać jakimkolwiek sposobem opiekę i protekcję wpływowej księżny, widząc, z jakim słucha zajęciem, chętnie prawił jej o nieszczęsnych losach Zbyszka i Danuśki i prawie do łez ją wzruszył, a to tym bardziej że sam niedolę bratanka lepiej niż ktokolwiek odczuwał i z całej duszy nad nią ubolewał.
– Nic rzewliwszego524 w życiu nie słyszałam – rzekła wreszcie księżna. – A największa żałość chwyta mnie wskróś tej przyczyny525, że on już tę dzieweczkę zaślubił, już ci była jego, a żadnej szczęśliwości nie zaznał. Wszelako – wiecie–li na pewno, że nie zaznał?
– Hej, mocny Boże! – odparł Maćko – żeby choć był zaznał, ale on ją zaślubił, obłożnie chorym będąc, wieczorem, a o świtaniu już ją wzięli!
– I myślicie, że Krzyżacy? Bo u nas powiadali o zbójach, którzy Krzyżaków zwiedli, inną dziewkę im oddając. Mówili też o Jurandowym pisaniu…
– To już nie ludzkie sądy rozstrzygnęły, jeno boski. Wielki to był, prawią, rycerz ten Rotgier, który najtęższych526 zwyciężał, a przecież z ręki dzieciucha poległ.
– No, taki to i dzieciuch – rzekła uśmiechając się księżna – co mu przezpieczniej527 w drogę nie włazić. Krzywda jest – prawda! I słusznie się krzywdujecie528, a jednako z tamtych czterech trzech już nie żywie529, a ten stary, który ostał, ledwie także, jako słyszałam, wydarł się śmierci.
– A Danuśka? a Jurand? – odrzekł Maćko – gdzież oni są? Bóg też wie, czy i ze Zbyszkiem co złego się nie stało, któren do Malborga pojechał.
– Wiem, ale Krzyżacy nie całkiem tacy psubraci, jako myślicie. W Malborgu przy boku mistrza i jego brata Ulryka, który jest człowiek rycerski, nic się złego bratankowi waszemu stać nie mogło, który przecie miał pewnikiem530 i listy od księcia Janusza. Chyba że tam jakiego rycerza pozwał i poległ, bo w Malborgu siła531 zawsze najsławniejszych rycerzy ze wszystkich stron świata przebywa.
– Ej, nie bardzo już się tam tego boję – rzekł stary rycerz. – Byle go do podziemia nie zamknęli, byle zdradą nie ubili i byle jakoweś żelaziwo miał w garści – to nie bardzo się boję. Raz tylko znalazł się od niego tęższy, któren532 go w szrankach533 rozciągnął, a to właśnie książę mazowiecki Henryk, ten, co był tu biskupem i co się w gładkiej Ryngalle rozmiłował.
Ale Zbyszko zgoła534 był wówczas pacholęciem535. Przy tym jednego byłby on tylko jako amen w pacierzu pozwał, tego, któremu i ja ślubowałem, a któren tu jest.
To rzekłszy, pokazał oczyma na Lichtensteina, który z wojewodą płockim rozmawiał.
Lecz księżna zmarszczyła brwi i rzekła surowym, oschłym głosem, którym zawsze mówiła, gdy gniew poczynał ją chwytać:
– Ślubowaliście mu czy nie ślubowali, a to pamiętajcie, że on u nas w gościnie; kto naszym gościem chce być, powinien obyczajności przestrzegać.
– Wiem, miłościwa pani – odrzekł Maćko. – Toćżem już okręcił pas i do niegom szedł, alem się pohamował pomyślawszy, że może posłuje.
– Bo i posłuje. A człek jest między swymi znaczny, na którego radach sam mistrz siła polega i nie byle czego mu odmówi. Bóg to może zdarzył, że go w Malborgu podczas bytności waszego bratanka nie było, ile że Lichtensteina, choć z zacnego rodu idzie, powiadają zawziętym i mściwym. Poznałże was?
– Nie bardzo mógł poznać, bo mię mało widział. Na drodze tynieckiej byliśmy w hełmach, a potem raz tylko byłem u niego w Zbyszkowej sprawie, ale wieczorem, gdyż było pilno, i raz widzieliśmy się w sądzie. Zmieniłem się na gębie od tego czasu i broda znacznie mi posędzielała536. Uważałem też teraz, że patrzył na mnie, ale widać jeno dlatego, że przydłużej z miłościwą panią rozmawiam, gdyż potem oczy całkiem spokojnie w inną stronę obrócił. Zbyszka to by był poznał – ale mnie zabaczył, a o moim ślubowaniu może i nie słyszał, mając o lepszych do myślenia.
– Jak to o lepszych?
– Bo jemu pono ślubowali i Zawisza z Garbowa537, i Powała z Taczewa538, i Marcin z Wrocimowic, i Paszko Złodziej539, i Lis z Targowiska. Każdy z nich, miłościwa pani, i dziesięciu takim by poradził, a cóż dopiero, że ich kupa! Lepiej jemu się było nie rodzić niżeli jeden takowy miecz mieć nad głową. A ja nie tylko mu o ślubowaniu nie wspomnę, ale jeszcze w pouchwałość540 się wejść z nim postaram.
– Czemu zaś tak?
A twarz Maćka stała się naraz chytra, do głowy starego lisa podobna.
– Żeby mi jakowe pismo dał, za którym mógłbym przezpiecznie541 po krajach krzyżackich jeździć i Zbyszkowi w razie potrzeby dać poratowanie.
– Zali542 to godne czci rycerskiej? – zapytała z uśmiechem księżna.
– Godne – odrzekł stanowczym głosem Maćko. – Gdybym na ten przykład w bitwie z tyłu na niego natarł, a nie zawołał, by się obrócił, jużci bym hańbę na się ściągnął, ale czasu pokoju rozumem na hak nieprzyjaciela przywieść543 – tego się żaden prawy rycerz nie zasroma544.
– To was poznajomię – odrzekła księżna.
I skinąwszy na Lichtensteina, poznajomiła z nim Maćka, pomyślawszy, że choćby go Lichtenstein poznał, to i tak nie stałoby się nic wielkiego.
Lecz Lichtenstein nie poznał go, albowiem istotnie na drodze tynieckiej widział go w hełmie, a potem raz tylko jeden z nim rozmawiał, i to wieczorem, gdy Maćko przychodził do niego prosić go o odpuszczenie Zbyszkowej winy.
Skłonił się jednak dość dumnie, dopiero ujrzawszy za rycerzem dwóch cudnych, bogato ubranych pachołków pomyślał, że nie byle kto takich mieć może, i twarz rozjaśniła mu się nieco, jakkolwiek nie przestał wydymać dumnie ust, co czynił zawsze, jeśli nie z panującym miał do czynienia.
A księżna rzekła, ukazując Maćka:
– Jedzie ten rycerz do Malborga i ja sama polecam go łasce wielkiego mistrza, ale on, posłyszawszy o zachowaniu545, jakie w Zakonie macie, pragnąłby i od was mieć pismo.
To rzekłszy, odeszła do biskupa, Lichtenstein zaś utkwił w Maćku swe zimne, stalowe oczy i zapytał:
– Jakiż powód skłania was, panie, do odwiedzenia naszej pobożnej i skromnej stolicy?
– Uczciwy powód i pobożny powód – odrzekł wznosząc źrenice Maćko. – Gdybyć było inaczej, nie uręczałaby za mną miłościwa księżna. Ale prócz ślubów pobożnych, chciałbym też i mistrza waszego poznać, któren pokój na ziemi czyni, a jest najsławniejszym na świecie rycerzem.
– Za kogo księżna miłościwa, pani nasza i dobrodziejka uręcza546, ten nie będzie narzekał na naszą ubogą gościnność; wszelako co do mistrza trudno będziecie go mogli obaczyć, bo przed miesiącem już do Gdańska wyjechał, a stamtąd miał do Królewca i dalej ku granicy ruszyć, gdyż choć miłośnik pokoju, musi przecie od zdradzieckich Witoldowych547 zapędów dziedziny zakonnej bronić.
Usłyszawszy to, Maćko zafrasował548 się tak widocznie, że Lichtenstein, przed którego oczyma nic nie mogło się ukryć, rzekł:
– Widzę, że równą mieliście chęć poznać wielkiego mistrza jak dopełnić ślubów zakonnych.
– Miałem ci ją, miałem! – odrzekł prędko Maćko. – Więc to już wojna z Witoldem o Żmujdź549 pewna?
– Sam ją rozpoczął, podając wbrew przysięgom pomoc buntownikom.
Nastała chwila milczenia.
– Ha! niech ta Bóg szczęści Zakonowi, jak na to zasługuje! – rzekł wreszcie Maćko. – Nie mogę mistrza poznać, to choć ślubów dopełnię.
Lecz wbrew tym słowom sam nie wiedział, co ma na razie począć, i z uczuciem ogromnego strapienia zadawał sobie w duszy pytanie:
„Gdzie ja mam teraz Zbyszka szukać i gdzie go odnajdę?” Łatwo było przewidzieć, że jeśli mistrz opuścił Malborg i udał się na wojnę, to nie ma co szukać w Malborgu i Zbyszka – a w każdym razie trzeba o nim dokładniejszych wiadomości zasięgnąć. Stary Maćko zatroskał się wielce, ale że był człek prędki do rady, postanowił czasu nie tracić i zaraz nazajutrz ruszyć w dalszą drogę. Uzyskanie listu od Lichtensteina przy poparciu księżny Aleksandry, w której komtur550 miał nieograniczone zaufanie, przyszło mu łatwo. Otrzymał tedy551 polecenie do starosty w Brodnicy i do wielkiego szpitalnika552 w Malborgu, za które darował jednak Lichtensteinowi spory srebrny pucharek, ozdobnie wykuty we Wrocławiu, taki, jaki rycerze mieli zwyczaj stawiać napełniony winem na noc przy łożu, aby w razie bezsenności mieć pod ręką i lekarstwo na sen, i uciechę. Hojność ta Maćkowa zdziwiła nieco Czecha, który wiedział, iż stary rycerz nie był zbyt pochopny553 do obsypywania darami nikogo, a zwłaszcza Niemców – lecz ów rzekł:
– Uczyniłem tak, bom mu ślubował i potykać się z nim muszę, a nijak by mi było nastawać na gardło człeka, który mi usługę oddał. Nie nasz to obyczaj bić w dobrodzieja…
– Ale zacnego pucharka szkoda! – odpowiedział trochę przekornie Czech.
Na to zaś Maćko:
– Nie czynię ja nic przez554 rozmysłu, nie bój się! Bo jeśli mi Pan Jezus miłosierny pozwoli Niemca powalić, to jużci i pucharek odzyszczę, i siła innych godnych rzeczy wraz z nim zdobędę.
Po czym jęli555 naradzać się obaj, a z nimi Jagienka, co czynić dalej. Maćkowi przechodziło przez rozum, aby i ją, i Sieciechównę zostawić w Płocku pod opieką księżny Aleksandry, a to z powodu opatowego testamentu, który był złożony u biskupa. Lecz dziewczyna sprzeciwiła się temu całą siłą swej niezłomnej woli. Prawda, że sporzej556 by było jechać bez nich, bo nie trzeba by na noclegach osobnych izb wyszukiwać ani też oglądać się na obyczajność, na bezpieczeństwo i różne inne tego rodzaju przyczyny. Ale przecie nie po to wyjechały ze Zgorzelic, by siedzieć w Płocku. Testament, skoro jest u biskupa, to nie przepadnie, a co do nich, gdyby się pokazało, że muszą gdzie po drodze ostać557, to lepiej by im było ostać się na opiece u księżny Anny, nie u Aleksandry, bo na tamtym dworze mniej nawidzą558 Krzyżaków, a więcej miłują Zbyszka. Rzekł wprawdzie na to Maćko, że rozum nie niewieścia rzecz i że nie przystoi dziewce „dowodzić”, tak jakby naprawdę ten rozum miała – nie sprzeciwił się jednak stanowczo, a wkrótce ustąpił całkiem, gdy Jagienka, odciągnąwszy go na bok, poczęła mówić ze łzami w oczach:
– Wiecie!… Bóg patrzy na moje serce, że co rania559 i co wieczora proszę go za oną Danuśkę, ba i o Zbyszkową szczęśliwość! Bóg to w niebiesiech wie najlepiej! Ale i Hlawa, i wy powiadacie, że już ona zginęła i że żywa z krzyżackich rąk nie wyjdzie – co jeśli tak ma być, to ja…
Tu zawahała się nieco, wezbrane łzy stoczyły się jej z wolna po jagodach560 i skończyła po cichu:
– To ja chcę być Zbyszka blisko…
Maćka wzruszyły te łzy i słowa, jednak odrzekł:
– Jeśli tamta zginie, Zbyszko z żałości ani na cię spojrzy.
– Ja też nie chcę, by na mnie spoglądał, jeno chcę być przy nim.
– Wiesz przecie, że ja tego samego bym chciał, co i ty; ale on w pierwszym żalu gotów cię jeszcze zwymyślać…
– Niech tam i zwymyśla – odpowiedziała ze smutnym uśmiechem. – Ale tego nie uczyni, bo nie będzie wiedział, że to ja.
– Pozna cię.
– Nie pozna. Wyście także nie poznali. Powiecie mu, że to nie ja, jeno Jaśko, a Jaśko przecie całkiem z gęby do mnie podobny. Powiecie mu, że urósł i tyla561, a jemu nawet przez głowę nie przejdzie, by zaś to nie był Jaśko…
Na to stary rycerz wspomniał coś jeszcze o kolanach k'sobie562, ale że kolana k'sobie miewali czasem i chłopaki, więc nie mogło to być przeszkodą, zwłaszcza że Jaśko miał istotnie twarz prawie taką samą, a włosy po ostatnich postrzyżynach wyrosły mu znów długie – i nosił je w pątliku563, tak jak inne szlachetne pacholęta i sami rycerze. Z tych przyczyn ustąpił Maćko i poczęli mówić już o drodze. Mieli wyruszyć nazajutrz. Postanowił Maćko puścić się w krzyżackie kraje, dotrzeć do Brodnicy, tam zasięgnąć języka i gdyby mistrz był wbrew przewidywaniom Lichtensteina jeszcze w Malborgu, to jechać do Malborga, w razie zaś przeciwnym pociągnąć krzyżacką granicą w stronę Spychowa, przepytując po drodze o młodego polskiego rycerza i jego poczet. Stary rycerz spodziewał się nawet, że łacniej564 się czegoś dowie o Zbyszku w Spychowie lub na dworze księcia Janusza warszawskiego niż gdzie indziej.
Jakoż nazajutrz wyruszyli. Wiosna już uczyniła się zupełna, więc rozlewy wód, a mianowicie Skrwy i Drwęcy, tamowały drogę, tak że dopiero dziesiątego dnia po opuszczeniu Płocka przejechali granicę i znaleźli się w Brodnicy. Miasteczko czyste było i porządne, ale zaraz na wstępie można było poznać twarde rządy niemieckie, albowiem ogromna murowana szubienica, wzniesiona za miastem przy drodze do Gorczenicy, ubrana była ciałami wisielców, z których jedno było kobiece. Na strażniczej wieży i na zamku powiewała chorągiew z czerwoną ręką w białym polu. Samego komtura nie zastali jednak podróżni na miejscu, albowiem pociągnął był z częścią załogi i na czele okolicznej szlachty do Malborga. Objaśnienia te dał Maćkowi stary Krzyżak, ślepy na oba oczy, który był niegdyś komturem Brodnicy, później zaś, przywiązawszy się do miejsca i zamku, przeżywał w nim ostatki żywota. Ów, gdy kapelan miejscowy przeczytał mu list Lichtensteina, przyjął Maćka gościnnie, że zaś, mieszkając wśród polskiej ludności, umiał wybornie po polsku, przeto łatwo było się z nim rozmówić. Zdarzyło się też, iż przed sześciu tygodniami jeździł do Malborga, dokąd wzywano go jako doświadczonego rycerza na radę wojenną, wiedział więc, co się w stolicy działo. Zapytywany o młodego polskiego rycerza, mówił, że nazwiska nie pomni, ale że słyszał o jakowymś, który naprzód budził podziw tym, że pomimo młodych lat przybył jako rycerz już pasowany, a po wtóre potykał się szczęśliwie na turnieju, który wielki mistrz urządził wedle565 zwyczaju dla cudzoziemskich gości przed wyruszeniem na wojenną wyprawę. Powoli przypomniał sobie nawet, iż owego rycerza polubił i wziął w szczególną opiekę mężny i szlachetny brat mistrzów, Ulryk von Jungingen, i że dał mu żelazne listy566, z którymi młodzian później odjechał podobno w stronę wschodnią. Maćko ucieszył się z tych wiadomości ogromnie, nie miał bowiem najmniejszej wątpliwości, że tym młodym rycerzem był Zbyszko. Wobec tego nie było chwilowo po co jechać do Malborga, bo jakkolwiek wielki szpitalnik567 lub inni pozostali tam urzędnicy zakonni i rycerze mogliby może jeszcze dokładniejszych udzielić wskazówek, jednakowoż żadną miarą nie mogli powiedzieć, gdzie na razie bawi Zbyszko. Zresztą sam Maćko wiedział najlepiej, gdzie go znaleźć, nietrudno bowiem było domyślić się, że krąży koło Szczytna albo jeżeli tam Danusi nie znalazł, czyni poszukiwania po dalszych wschodnich zamkach i komturiach568.
Nie tracąc więc czasu, ruszyli i oni krzyżackim krajem ku wschodowi i Szczytnu. Droga szła im sporo, gdyż gęste miasta i miasteczka połączone były gościńcami, które Krzyżacy, a raczej kupcy w miastach osiedli, w dobrym utrzymywali stanie, prawie nie gorszym niż polskie, które powstały pod opieką gospodarnej i sprężystej króla Kazimierzowej569 ręki. Przy tym pogoda nastała cudna. Noce były gwiaździste, dni jasne, a w porze południowego udoju powiewał ciepły, suchy wiaterek, który napełniał czerstwością570 i zdrowiem piersi ludzkie. Zazieleniły się zboża na polach, łaki pokryły się hojnie kwieciem, a lasy sosnowe poczęły ronić woń żywiczną. Przez całą drogę do Lidzbarku, a stamtąd do Działdowa i dalej do Niedzborza podróżni nie widzieli ani chmurki na niebie. W Niedzborzu dopiero w nocy przyszła ulewa z grzmotami, które pierwszy raz tej wiosny słyszano, ale trwała krótko i nazajutrz rozbłysnął znów poranek przejasny, różowy, złoty i tak świetlisty, że jak okiem sięgnąć wszystko lśniło jednym bisiorem571 brylantów i pereł, cała zaś kraina zdawała się uśmiechać niebu i radować się z bujnego życia.
W taki to ranek wykręcili z Niedzborza ku Szczytnu. Granica mazowiecka nie była daleko i łatwo by im przyszło nawrócić do Spychowa. Była chwila nawet, że Maćko chciał to uczynić, ale rozważywszy wszystko, wolał dotrzeć wprzód do strasznego krzyżackiego gniazda, w którym tak ponuro rozstrzygnęła się część Zbyszkowych losów. Wziąwszy więc chłopa przewodnika, kazał mu prowadzić poczet ku Szczytnu, choć i przewodnik nie był konieczny, albowiem z Niedzborza szedł prosty gościniec, na którym niemieckie mile były białymi kamieniami znaczone.
Przewodnik jechał kilkadziesiąt kroków naprzód, za nim konno Maćko z Jagienką, następnie dość daleko za nimi Czech ze śliczną Sieciechówną, a dalej szły wozy otoczone przez zbrojnych pachołków. Ranek był wczesny. Różana barwa nie zeszła jeszcze ze wschodniej strony nieba, choć słońce świeciło już, zmieniając na opale krople rosy na drzewach i trawach.
– Nie boisz się jechać do Szczytna? – zapytał Maćko.
– Nie boję się – odrzekła Jagienka. – Pan Bóg nade mną, bom sierota.
– Bo tam nijakiej wiary nie dotrzymują. Najgorszy pies był ci wprawdzie ów Danveld, którego Jurand razem z Gotfrydem zgładził… Tak powiadał Czech. Drugi po Danveldzie był Rotgier, który legł od Zbyszkowego topora, ale i ten stary jest okrutnik, diabłu zaprzedan… Ludzie nic dobrze nie wiedzą, wszelako ja tak myślę, że jeśli Danuśka zginęła, to z jego ręki. Gadają, że spotkała go też jakowaś przygoda – ale księżna powiedziała mi w Płocku, że się wykręcił. Z nim to będziemy mieli w Szczytnie sprawę. Dobrze, że mamy pismo od Lichtensteina, bo jego się podobno gorzej psubraty boją niż samego mistrza… Że to, prawią, powagę ma okrutną i zachowanie572 wielkie, a przy tym mściwy jest. Najmniejszej krzywdy nie daruje… Bez tego pisma nie jechałby ja tak spokojnie do Szczytna.
– A ówże stary jako się zowie?
– Zygfryd de Löwe.
– Bóg da, że damy sobie i z nim rady.
– Bóg da!
Tu Maćko roześmiał się i po chwili począł mówić:
– Powiada do mnie księżna w Płocku: „Krzywdujecie573 się, krzywdujecie jako baranki na wilków, a tu, powiada, z tych wilków trzech już nie żywie574, bo ich niewinne baranki zdusiły”. I prawdę rzekłszy, tak to i jest…
– A Danuśka? a jej rodzic?
– To samo powiedziałem księżnie. Ale w duszy rad jestem, iże się pokazuje, jako i nas krzywdzić jest nieprzezpieczna575 rzecz. Juści wiemy, jak toporzysko576 chycić577 w garść i godnie nim machnąć! A co do Danuśki i Juranda, to prawda. Ja myślę tak samo jak i Czech, że ich już na świecie nie ma, ale w rzeczy578 to nikt dobrze nie wie… Tego Juranda też mi żal, bo i za życia się boleści o dziewczynę najadł, i jeżeli zginął, to ciężką śmiercią.
– Co go kto przy mnie wspomni, to zaraz o tatusiu myślę, którego też na świecie nie ma – odpowiedziała Jagienka.
I tak mówiąc, podniosła zwilżone, śliczne oczy ku górze. Maćko zaś pokiwał głową i rzekł:
– W Bożym on wiecu i w światłości wiekuistej na pewno, bo lepszego od niego człowieka chyba w całym naszym królestwie nie było…
– Oj, nie było ci, nie było! – westchnęła Jagienka.
Lecz dalszą rozmowę przerwał im chłop przewodnik, który powstrzymał nagle źrebca, a następnie zawrócił go, przyleciał pędem do Maćka i zawołał jakimś dziwnym, wylęknionym głosem:
– O dla Boga! Patrzcie no, panie rycerzu, kto to ku nam z pagórka idzie.
– Kto, gdzie? – zawołał Maćko.
– A owdzie! Chyba wielgolud579 czy co…
Maćko z Jagienką wstrzymali stępaki580, spojrzeli we wskazanym przez przewodnika kierunku i istotnie oczy ich ujrzały na wyniosłości pagórka, na pół albo i więcej stajania581 jakowąś postać, której wymiary zdawały się znacznie przenosić zwykłe ludzkie kształty.
– Sprawiedliwie mówi, że chłop jest duży – mruknął Maćko.
Potem zmarszczył się, splunął nagle w bok i rzekł:
– Na psa urok!
– Czemu zaś zaklinacie? – spytała Jagienka.
– Bom wspomniał, jako w taki sam ranek obaczyliśmy ze Zbyszkiem na drodze z Tyńca do Krakowa takiego samego niby wielkoluda. Powiadali wówczas, że to Walgierz Wdały582. Ba! pokazało się, że to był pan z Taczewa583, ale też nic dobrego z tego nie wypadło. Na psa urok.
– To nie rycerz, bo piechtą584 idzie – rzekła, wytężając wzrok, Jagienka. – I widzę nawet, że nijakiej broni nie ma, jeno kostur w lewej ręce dzierży…
– I maca nim przed sobą, jakby była noc – dodał Maćko.
– I ledwie się rusza. Pewnie! Ślepy chyba czy co?
– Ślepy jest, ślepy! jako żywo!
Ruszyli końmi i po niejakim czasie zatrzymali się naprzeciw dziada, który schodząc z pagórka niezmiernie powoli, szukał przed sobą kosturem drogi.
Był to starzec rzeczywiście ogromny, chociaż widziany z bliska przestał im się wydawać wielkoludem. Sprawdzili też, że był zupełnie ślepy. Zamiast oczu miał dwie czerwone jamy. Brakło mu również prawej dłoni, na miejscu której nosił węzeł uczyniony z brudnej szmaty. Białe włosy spadały mu aż na ramiona, a broda sięgała pasa.
– Nie ma chudzina585 ni pacholęcia, ni psa i sam omackiem drogi szuka – ozwała się Jagienka. – Dla Boga, nie możem go przecie bez pomocy ostawić. Nie wiem, czy mnie będzie rozumiał, ale przemówię do niego po naszemu.
To rzekłszy, zeskoczyła żywo586 ze stępaka i zatrzymawszy się tuż przed dziadem, poczęła szukać pieniędzy w skórzanej kalecie587 wiszącej u jej pasa.
Dziad też, usłyszawszy przed sobą tupot koński i gwar, wyciągnął przed siebie kostur i podniósł do góry głowę, jak czynią ludzie ślepi.
– Pochwalony Jezus Chrystus! – rzekła dziewczyna. – Rozumiecie, dziadku po krześcijańsku?
Ów zaś, usłyszawszy jej słodki, młody głos, drgnął, przez twarz przeleciał mu jakiś dziwny błysk, jakby wzruszenia i rozrzewnienia, nakrył powiekami swe puste jamy oczne i nagle, rzuciwszy kostur, padł przed nią na kolana, z wyciągniętymi w górę ramionami.
– Wstańcie, i tak was wspomogę. Co wam jest? – spytała ze zdziwieniem Jagienka.
Lecz on nie odpowiedział nic, tylko dwie łzy spłynęły mu po policzkach a z ust wyszedł podobny do jęku głos:
– Aa! a!
– Na miłosierdzie boskie! niemowaście czy jak?
– Aa! a!
To wygłosiwszy, podniósł dłoń; naprzód uczynił nią znak krzyża, potem jął wodzić lewą dłonią wzdłuż ust. Jagienka, nie zrozumiawszy, spojrzała na Maćka, który rzekł:
– Chyba coś ci takiego pokazuje, jakby mu język urżnęli.
– Urżnęli wam język? – spytała dziewczyna.
– A! a! a! a! – powtórzył kilkakrotnie dziad, kiwając przy tym głową.
Po czym wskazał palcami na oczy, następnie wysunął prawe ramię bez dłoni, a lewą wykonał ruch do cięcia podobny.
Teraz zrozumieli go oboje.
– Kto wam to uczynił? – spytała Jagienka.
Dziad zrobił znów kilkakrotnie znak krzyża w powietrzu.
– Krzyżacy! – zakrzyknął Maćko.
Starzec opuścił na znak potwierdzenia głowę na piersi.
Nastała chwila milczenia, tylko Maćko i Jagienka spoglądali na się z niepokojem, mieli bowiem przed sobą jawny dowód tego braku miłosierdzia i braku miary w karaniu, jakimi odznaczali się rycerze zakonni.
– Srogie rządy! – rzekł wreszcie Maćko – i ciężko go pokarali, a Bóg wie, czy słusznie. Nie dopytamy się o to. Żeby choć wiedzieć, gdzie go odwieźć, bo to musi być człek z tych okolic. Po naszemu rozumie, gdyż tu prosty naród taki jest jako i na Mazowszu.
– Rozumiecie przecie, co mówimy? – spytała Jagienka.
Dziad potwierdził głową.
– A tutejsiście?
– Nie – odpowiedział na migi starzec.
– Zaś może z Mazowsza?
– Tak.
– Spod księcia Janusza?
– Tak.
– A cóżeście u Krzyżaków robili?
Starzec nie umiał odpowiedzieć, lecz twarz jego przybrała w jednej chwili wyraz tak niezmiernego bólu, że litościwe serce Jagienki zadrgało tym większym współczuciem, a nawet Maćko, chociaż nie byle co wzruszyć go mogło, rzekł:
– Pewnikiem skrzywdzili go, psubraty, może i bez jego winy.
Jagienka zaś wetknęła w dłoń nędzarza kilka drobnych pieniążków.
– Słuchajcie – rzekła. – Nie opuścim was. Pojedziecie z nami na Mazowsze i w każdej wsi będziemy was pytać, czy nie wasza. Może się jako dogadamy. Wstańcie jeno teraz, boć my przecie nie święci.
Lecz on nie wstał, owszem pochylił się i objął jej nogi, jakby w opiekę się oddając i dziękując, przy czym jednak pewne zdziwienie, a nawet jakby zawód mignęły mu na obliczu. Być może, iż miarkując z głosu sądził, iż stoi przed dziewczyną, tymczasem dłoń jego trafiła na jałowicze skórznie588, jakie w podróży nosili rycerze i giermkowie.
Ona zaś rzekła:
– Tak i będzie. Przyjdą wnet nasze wozy, to sobie odpoczniecie i pożywicie się. Ale na Mazowsze nie od razu pojedziecie, bo przedtem trzeba nam do Szczytna.
Na to słowo starzec zerwał się na równe nogi. Zgroza i zdumienie odbiły mu się na twarzy. Roztworzył ramiona, jakby chcąc zagrodzić drogę, a z ust poczęły mu się wydobywać dzikie i jak gdyby pełne przerażenia dźwięki.
– Co wam? – zawołała przelękniona Jagienka.
Lecz Czech, który już przedtem był z Sieciechówną nadjechał i od pewnego czasu wpatrywał się uporczywie w dziada, zwrócił się nagle do Maćka ze zmienioną twarzą i dziwnym jakimś głosem rzekł:
– Na rany boskie! pozwólcie, panie, bym do niego przemówił, bo ani wiecie, kto on może być!
Po czym, nie pytając o pozwolenie, poskoczył do dziada, położył mu ręce na barkach i jął589 pytać:
– Ze Szczytna idziecie?
Starzec jakby uderzony dźwiękiem jego głosu uspokoił się i skinął głową.
– A nie szukaliście tam dziecka?…
Głuchy jęk był jedyną odpowiedzią na to pytanie.
Wówczas Hlawa przybladł nieco, chwilę jeszcze wpatrywał się swym rysim wzrokiem w rysy starca, po czym rzekł z wolna i dobitnie:
– To wyście Jurand ze Spychowa!
– Jurand! – zakrzyknął Maćko.
Lecz Jurand zachwiał się w tej chwili i omdlał. Przebyte męki, brak pożywienia, trudy podróży obaliły go z nóg. Oto dziesiąty już dzień upływał, jak szedł tak omackiem, błądząc i szukając przed sobą kijem drogi, o głodzie, w utrudzeniu i niepewności, dokąd idzie. Nie mogąc pytać o drogę, w dzień kierował się tylko ciepłem promieni słonecznych, noce spędzał w rowach przy gościńcu. Gdy zdarzyło mu się przechodzić przez wieś, osadę lub gdy spotykał ludzi naprzeciw idących, dłonią i głosem żebrał jałmużny, lecz rzadko kiedy wspomogła go litościwa ręka, powszechnie bowiem brano go za zbrodniarza, którego dosięgła pomsta prawa i sprawiedliwości. Od dwóch dni żywił się korą drzewną i liśćmi i już był zwątpił, czy trafi kiedykolwiek na Mazowsze – aż tu nagle otoczyły go litościwe swojackie serca i swojskie głosy, z których jeden przypomniał mu słodki głos córki – a gdy w końcu wymieniono jeszcze i jego imię, przebrała się wreszcie miara wzruszeń, serce ścisnęło mu się w piersi, myśli zakręciły się wichrem w głowie i byłby zwalił się twarzą w proch gościńca, gdyby nie podtrzymały go krzepkie590
453
tabor – wozy konne w podróży. [przypis edytorski]
454
wszędy (daw.) – wszędzie. [przypis edytorski]
455
łuby (daw.) – kosze; tu: bagaż podróżny. [przypis edytorski]
456
mitręga – męcząca i niedająca się szybko wykonać praca; zwlekanie. [przypis edytorski]
457
smolarz – człowiek wytwarzający smołę i dziegieć, a przy okazji węgiel drzewny. [przypis edytorski]
458
niepodszyty – pozbawiony podszycia, bez krzewów. [przypis edytorski]
459
chojar (daw.) – wysokie drzewo iglaste. [przypis edytorski]
460
śmigi (daw.) – części śmigła. [przypis edytorski]
461
dżdże (daw.) – deszcze. [przypis edytorski]
462
przodek – tu: przednia część wozu. [przypis edytorski]
463
stajanie a. staje – dawna miara długości (odległość, po przebiegnięciu której koń musiał się zatrzymać). [przypis edytorski]
464
piskorz – ryba o brązowym, wydłużonym ciele, żyjąca w słabo natlenionych wodach. [przypis edytorski]
465
przeor – przełożony domu zakonnego lub wyższy duchowny. [przypis edytorski]
466
równie (daw.) – (daw.) tak samo. [przypis edytorski]
467
wraży – dziś: wrogi. [przypis edytorski]
468
bitwa pod Płowcami – rozegrana 27 września 1331 r. między wojskami Władysława Łokietka a oddziałami krzyżackimi, przerwała krzyżacką kampanię przeciw Polsce. [przypis edytorski]
469
gmina kmieca – jednostka dawnego samorządu chłopskiego. [przypis edytorski]
470
Władysław I Łokietek – (ok. 1260–1333), król Polski od 1320, przedtem długo walczył o zjednoczenie kraju po okresie rozbicia dzielnicowego. [przypis edytorski]
471
rzezać (daw.) – zabijać. [przypis edytorski]
472
ono (daw.) – to. [przypis edytorski]
473
tera – dziś popr.: teraz. [przypis edytorski]
474
młaka – teren podmokły. [przypis edytorski]
475
rżysko – pole po skoszeniu zboża. [przypis edytorski]
476
niewielgie – dziś popr.: niewielkie. [przypis edytorski]
477
chruśniak – krzaki, zarośla. [przypis edytorski]
478
jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
479
pokrzepić się (daw.) – wzmocnić się. [przypis edytorski]
480
pożoga (daw.) – pożar. [przypis edytorski]
481
napsować (daw.) – zniszczyć. [przypis edytorski]
482
żywięcy (daw.) – żywotny. [przypis edytorski]
483
niepożyty (daw.) – niedający się pokonać. [przypis edytorski]
484
chycić – dziś popr.: chwycić. [przypis edytorski]
485
grdyka – tu: gardło. [przypis edytorski]
486
podolić (daw.) – zdołać. [przypis edytorski]
487
zjazd – tu: zebranie szlachty z danego regionu, mające na celu uchwalenie praw. [przypis edytorski]
488
odprawować się (daw.) – odbywać się. [przypis edytorski]
489
przygodzić się (daw.) – przydarzyć się. [przypis edytorski]
490
prawić (daw.) – mówić. [przypis edytorski]
491
niedziela (daw.) – tydzień. [przypis edytorski]
492
każden – dziś popr.: każdy. [przypis edytorski]
493
ziem – dziś popr.: ziemia. [przypis edytorski]
494
nikiej (gw.) – niby, tak jak. [przypis edytorski]
495
przegwarzyć (daw.) – przegadać. [przypis edytorski]
496
wądół – rozpadlina, mały wąwóz. [przypis edytorski]
497
bronny (daw.) – tu: broniony, wzmocniony. [przypis edytorski]
498
któren – dziś popr.: który. [przypis edytorski]
499
opatrzyć (daw.) – zaopatrzyć. [przypis edytorski]
500
wigilią (daw.) – w przeddzień. [przypis edytorski]
501
dżdże (daw.) – deszcze. [przypis edytorski]
502
piegża – mały ptak wędrowny. [przypis edytorski]
503
wedle (daw.) – według. [przypis edytorski]
504
frasunek (daw.) – smutek, zmartwienie. [przypis edytorski]
505
Aleksandra Olgierdówna – (ok. 1370–1434), córka wielkiego księcia Litwy Olgierda, siostra Władysława II Jagiełły, żona księcia mazowieckiego Ziemowita IV. [przypis edytorski]
506
Anna Danuta – (1358–1448), córka księcia trockiego Kiejstuta i Biruty, żona księcia mazowieckiego Janusza (było to najdłużej trwające małżeństwo w dziejach dynastii). [przypis edytorski]
507
wadzić (daw.) – przeszkadzać. [przypis edytorski]
508
ciągoty – tu: pożądanie. [przypis edytorski]
509
wiano – posag. [przypis edytorski]
510
wartki (daw.) – szybki. [przypis edytorski]
511
zydel – mebel do siedzenia, podobny do taboretu. [przypis edytorski]
512
czeladnik – rzemieślnik po egzaminie, pracujący pod okiem mistrza. [przypis edytorski]
513
jutrznia – pierwsza z godzin liturgicznych, ogłaszanych biciem w dzwony. [przypis edytorski]
514
pomer – dziś popr.: umarł. [przypis edytorski]
515
jąć (daw.) – zacząć. [przypis edytorski]
516
Jakub z Kurdwanowa – biskup płocki w latach 1396-1425. [przypis edytorski]
517
konwent – zakon. [przypis edytorski]
518
chętliwie – dziś popr.: chętnie. [przypis edytorski]
519
modre (daw.) – niebieskie. [przypis edytorski]
520
Aleksandra Olgierdówna – (ok. 1370–1434), córka wielkiego księcia Litwy Olgierda, siostra Władysława II Jagiełły, żona księcia mazowieckiego Ziemowita IV. [przypis edytorski]
521
minstrel (daw.) – dworski śpiewak lub recytator poezji. [przypis edytorski]
522
gądek – śpiewak, grajek; od „gędźba” – muzyka. [przypis edytorski]
523
w tym razie (daw.) – w tym wypadku. [przypis edytorski]
524
rzewliwy (daw.) – smutny, pobudzający do płaczu. [przypis edytorski]
525
wskróś tej przyczyny (daw.) – z tego powodu. [przypis edytorski]
526
najtęższy (daw.) – najsilniejszy. [przypis edytorski]
527
przezpiecznie (daw.) – bezpiecznie. [przypis edytorski]
528
krzywdować się (daw.) – czuć się pokrzywdzonym. [przypis edytorski]
529
żywie – dziś popr.: żyje. [przypis edytorski]
530
pewnikiem (daw.) – na pewno. [przypis edytorski]
531
siła (daw.) – wielu. [przypis edytorski]
532
któren – dziś popr.: który. [przypis edytorski]
533
szranki – ogrodzenie placu turniejowego a. miejsca pojedynku, przenośnie: sam turniej rycerski. [przypis edytorski]
534
zgoła (daw.) – całkiem. [przypis edytorski]
535
pacholę (daw.) – dziecko. [przypis edytorski]
536
posędzieleć (daw.) – posiwieć. [przypis edytorski]
537
Zawisza Czarny z Garbowa – (ok. 1370–1428) polski rycerz, przez pewien czas na służbie króla Węgier Zygmunta Luksemburskiego. [przypis edytorski]
538
Mikołaj Powała z Taczewa – (ok. 1380–ok. 1415), rycerz i dyplomata, powołany do rady wojennej przed bitwą pod Grunwaldem. [przypis edytorski]
539
Paszko (Paweł) z Biskupic, zwany Złodziej – rycerz, uczestnik bitwy pod Grunwaldem. [przypis edytorski]
540
pouchwałość – właśc. poufałość: zażyłość, przyjaźń. [przypis edytorski]
541
przezpiecznie (daw.) – bezpiecznie. [przypis edytorski]
542
zali (daw.) – czy. [przypis edytorski]
543
na hak (…) przywieść (daw.) – złapać, poskromić, jak psa łańcuchowego. [przypis edytorski]
544
zasromać (daw.) – zawstydzić. [przypis edytorski]
545
zachowanie (daw.) – poważanie, cześć, szacunek. [przypis edytorski]
546
uręczać – dziś popr.: ręczyć, zaręczać. [przypis edytorski]
547
Witold Kiejstutowicz, zwany Wielkim – (ok. 1350–1430), wielki książę litewski, brat stryjeczny Władysława Jagiełły. W latach 1382–1385 oraz 1390 przejściowo sprzymierzony z Krzyżakami przeciw Jagielle. [przypis edytorski]
548
zafrasować się (daw.) – zmartwić się. [przypis edytorski]
549
Żmudź – historyczna nazwa tzw. Dolnej Litwy, nizinna kraina geograficzna i region administracyjny. [przypis edytorski]
550
komtur – zwierzchnik domu zakonnego bądź okręgu w zakonach rycerskich, do których zaliczali się krzyżacy. [przypis edytorski]
551
tedy (daw.) – więc. [przypis edytorski]
552
wielki szpitalnik – u krzyżaków zwierzchnik nad szpitalami zakonnymi, a zarazem komtur elbląski. [przypis edytorski]
553
pochopny – działający szybko i w nieprzemyślany sposób. [przypis edytorski]
554
przez (daw.) – bez. [przypis edytorski]
555
jąć (daw.) – zacząć. [przypis edytorski]
556
sporzej (daw.) – tu: łatwiej, lepiej. [przypis edytorski]
557
ostać – dziś popr.: zostać. [przypis edytorski]
558
nawidzieć (daw.) – lubić, kochać. [przypis edytorski]
559
rania – dziś popr.: rana. [przypis edytorski]
560
jagody (daw.) – policzki. [przypis edytorski]
561
tyla – dziś popr.: tyle. [przypis edytorski]
562
k'sobie (daw.) – do siebie. [przypis edytorski]
563
pątlik – siatka do podtrzymywania włosów. [przypis edytorski]
564
łacniej (daw.) – łatwiej. [przypis edytorski]
565
wedle (daw.) – według. [przypis edytorski]
566
list żelazny a. glejt – dokument wystawiony przez władze, dający posiadaczowi prawo do swobodnego poruszania się po danym terenie. [przypis edytorski]
567
wielki szpitalnik – urzędnik zarządzający krzyżackimi szpitalami, a jednocześnie komtur elbląski. [przypis edytorski]
568
komturia – jednostka administracyjna w zakonie krzyżackim. [przypis edytorski]
569
Kazimierz Wielki – (1310–1370), ostatni król Polski z dynastii Piastów (od 1333), znacząco poprawił sytuację gospodarczą kraju i standardy cywilizacyjne. [przypis edytorski]
570
czerstwość (daw.) – zdrowie, siła. [przypis edytorski]
571
bisior – cienka i kosztowna tkanina, jedwab morski. [przypis edytorski]
572
zachowanie (daw.) – poważanie, cześć, szacunek. [przypis edytorski]
573
krzywdować się – czuć się krzywdzonym. [przypis edytorski]
574
nie żywie – dziś popr.: nie żyje. [przypis edytorski]
575
nieprzezpieczny (daw.) – niebezpieczny. [przypis edytorski]
576
toporzysko – rękojeść od topora a. siekiery. [przypis edytorski]
577
chycić – dziś popr.: chwycić. [przypis edytorski]
578
w rzeczy (daw.) – w rzeczywistości, naprawdę. [przypis edytorski]
579
wielgolud – dziś popr.: wielkolud. [przypis edytorski]
580
stępak – silny i powolny koń, także: koń idący stępa. [przypis edytorski]
581
staje, stajanie – dawna miara długości (odległość, po przebiegnięciu której koń musiał się zatrzymać). [przypis edytorski]
582
legenda o Walgierzu Wdałym – (tj. pięknym) wzięta przez Sienkiewicza z Kroniki Wielkopolskiej (XIV/XV w.), oparta na zachodnioeuropejskim eposie o Walterze i Helgundzie, opowiedziana przez Sienkiewicza w rozdz. 3 tomu I. [przypis edytorski]
583
Mikołaj Powała z Taczewa – (ok. 1380–ok. 1415), rycerz i dyplomata, powołany do rady wojennej przed bitwą pod Grunwaldem. [przypis edytorski]
584
piechtą – dziś popr.: piechotą. [przypis edytorski]
585
chudzina – biedak. [przypis edytorski]
586
żywo (daw.) – szybko. [przypis edytorski]
587
kaleta – skórzany woreczek na pieniądze bądź drobiazgi. [przypis edytorski]
588
skórznie (daw.) – wysokie, skórzane buty. [przypis edytorski]
589
jąć (daw.) – zacząć. [przypis edytorski]
590
krzepki – mocny. [przypis edytorski]