Читать книгу Krzyżacy, tom drugi - Генрик Сенкевич, Henryk Sienkiewicz - Страница 9

Rozdział ósmy

Оглавление

Jakkolwiek Głowaczowi pilno było do Zgorzelic, nie mógł jednakże jechać tak prędko, jakby chciał, albowiem drogi stały się niezmiernie trudne. Po zimie ostrej, po mrozach tęgich i po śniegach tak obfitych, że chowały się pod nimi całe wsie, przyszły wielkie odwilże. Luty, wbrew swojej nazwie, nie okazał się bynajmniej lutym249. Naprzód powstały mgły gęste i nieprzeniknione, potem dżdże prawie ulewne, od których w oczach tajały białe zaspy, w przerwach zaś między ulewami dął wicher, taki, jaki zwykł dąć w marcu, więc przerywany, nagły, któren250 zganiał i rozganiał nabrzmiałe chmury po niebie, a na ziemi wył po zaroślach, huczał po lasach i pożerał śniegi, pod którymi niedawno jeszcze drzemały konary i gałęzie w zimowym cichym śnie. Poczerniały też wnet bory. Na łąkach marszczyła się szeroko rozlana woda, wezbrały rzeki i strumienie. Radzi251 byli z takiej obfitości mokrego żywiołu tylko rybitwowie252, natomiast inna wszelka ludność, trzymana jakby na uwięzi, przykrzyła sobie po domach i chatach. W wielu miejscach od wsi do wsi można się było dostać tylko łodzią. Nie brakło wprawdzie nigdzie grobel253 ani gościńców przez bagna i bory poczynionych z pni i okrąglaków254, ale teraz groble rozmiękły, a pnie na nizinnych miejscach pogrzęzły w rozmokłych młakach255 i przejazd przez nie uczynił się niebezpieczny albo i wcale niepodobny256. Szczególniej trudno było posuwać się Czechowi w jezierzystej Wielkopolsce, gdzie każdej wiosny roztopy bywały większe niż w innych stronach kraju, a przeto257 i droga, zwłaszcza dla konnych, cięższa.

Musiał też często zatrzymywać się i czekać po całych tygodniach bądź to po miasteczkach, bądź po wsiach u dziedziców, którzy zresztą przyjmowali go wraz z jego ludźmi, wedle obyczaju, gościnnie, radzi słuchając opowiadań o Krzyżakach i płacąc chlebem i solą za nowiny. Za czym wiosna dobrze już zapowiadała się na świecie i zbiegła większa część marca, zanim znalazł się w pobliżu Zgorzelic i Bogdańca.

Biło mu serce na myśl, iż niebawem ujrzy swoją panią, bo choć wiedział, że nie dostanie jej nigdy, tak jak nie dostanie i gwiazdy z nieba, jednakże wielbił ją i kochał z całej duszy. Postanowił jednak zajechać naprzód do Maćka, raz dlatego, że do niego był wysłany, a po wtóre, że prowadził ludzi, którzy mieli zostać w Bogdańcu. Zbyszko po zabiciu Rotgiera zabrał był jego orszak wynoszący wedle przepisów zakonnych dziesięć koni i tyluż ludzi. Dwaj spomiędzy nich odwieźli ciało zabitego do Szczytna, pozostałych zaś, wiedząc, jak chciwie stary Maćko poszukuje osadników, odesłał Zbyszko z Głowaczem w darze stryjcowi.

Czech, zajechawszy do Bogdańca, nie zastał Maćka w domu; powiedziano mu, iż poszedł z psami i kuszą do boru, lecz wrócił jeszcze za dnia i dowiedziawszy się, iż znaczny jakowyś poczet bawi258 u niego, przyśpieszył kroku, aby przyjezdnych powitać i ofiarować im gościnność. Nie poznał też zrazu Głowacza, a gdy ów pokłonił mu się i nazwał, w pierwszej chwili przeraził się okrutnie i rzuciwszy kuszę i czapkę o ziem259, zawołał:

– Dla Boga! zabili mi go! gadaj, co wiesz!

– Nie zabit – odparł Czech. – W dobrym zdrowiu!

Usłyszawszy to, Maćko zawstydził się nieco i począł sapać, wreszcie odetchnął głęboko.

– Chwała Chrystusowi Panu! – rzekł. – Gdzie zaś jest?

– Do Malborga pojechał, a mnie z nowinami tu przysłał.

– A on po co do Malborga?

– Po żonę.

– Bój się, chłopie, ran boskich! Po jaką żonę?

– Po Jurandową córkę. Będzie o czym prawić260 choćby całą noc, ale pozwólcie, poczesny261 panie, abym też odsapnął, bom się zdrożył262 okrutnie, a od północka cięgiem263 jechałem.

Więc Maćko przestał na chwilę pytać, głównie jednak z tej przyczyny, że zdumienie odjęło mu mowę. Ochłonąwszy nieco, zakrzyknął na pachołka, by dorzucił drew do ogniska i przyniósł Czechowi jeść, po czym jął chodzić po izbie, wymachiwać rękoma i mówić sam do siebie:

– Uszom nie wierzyć… Jurandowa córka… Zbyszko żonaty…

– I żonaty, i nieżonaty – rzekł Czech.

Dopieroż jął264 z wolna opowiadać, co i jak było, a tamten słuchał chciwie, przerywając kiedy niekiedy pytaniami, bo nie wszystko było jasne w opowiadaniu Czecha. Nie wiedział na przykład dokładnie Głowacz, kiedy się Zbyszko ożenił, bo nie było żadnego wesela, twierdził jednak na pewno, że ślub był i że się to stało za przyczyną samej księżny Anny Danuty265, a wydało się przed ludźmi dopiero po przyjeździe Krzyżaka Rotgiera, z którym Zbyszko, pozwawszy go na sąd Boży, potykał się wobec całego mazowieckiego dworu.

– Aa! Potykał ci się? – zawołał, błysnąwszy oczyma z okrutnym zaciekawieniem, Maćko. – No i co?

– Na dwie połowie266 Niemca rozwalił, a i mnie też Bóg z giermkiem poszczęścił.

Maćko znów począł sapać, tym razem z zadowolenia.

– No! – rzekł – chłop to on jest nie na śmiech. Ostatni z Gradów, ale, tak mi dopomóż Bóg, niepośledni267. Juści, a wówczas z Fryzami268?… Prawy wyrostek był…

Tu spojrzał uważniej raz i drugi na Czecha, po czym znów:

– Ale i tyś mi się udał269. I widać nie łżesz270. Ja ci łgarza i przez deskę poczuję. Nic jeszcze ten giermek, bo sam mówisz, żeś nie miał wiele roboty, ale żeś tamtemu psubratu ramię skruszył, a przedtem tura271 zwalił, to godne uczynki.

Po czym spytał nagle:

– A łup? czy także godny?

– Wzięliśmy zbroje, konie i chłopa dziesięciu, a ośmiu wam młody pan przysyła.

– Cóże z dwoma uczynił?

– Odesłał z ciałem.

– Nie mógł to książę swoich pachołków wyprawić? Tamci już nie wrócą.

Czech uśmiechnął się na tę chciwość, z którą zresztą Maćko często się zdradzał.

– Młody pan nie potrzebuje na to teraz już zważać – rzekł. – Spychów wielka dziedzina.

– Wielka! ba, i co? Ale jeszcze nie jego.

– Jeno272 czyja?

Maćko aż wstał.

– Powiadaj! A przecie Jurand!

– Jurand u Krzyżaków w podziemiu i śmierć nad nim. Bóg wie, czy wyżyje, a jeśli wyżyje, czy wróci; choćby zaś wyżył i wrócił, przecie czytał ksiądz Kaleb jego testament i zapowiedział wszystkim, że dziedzicem ma być młody pan.

Na Maćku nowiny te uczyniły widocznie ogromne wrażenie, tak dalece bowiem były zarazem pomyślne i niepomyślne, że nie mógł się w nich połapać ani przyprowadzić do ładu uczuć, które na przemian nim wstrząsały. Wiadomość, że Zbyszko się ożenił, ukłuła go w pierwszej chwili boleśnie, kochał bowiem jak rodzony ojciec Jagienkę i ze wszystkich sił pragnął Zbyszka z nią skojarzyć. Ale z drugiej strony już się był przyzwyczaił uważać tę rzecz za przepadłą, a znów Jurandówna przynosiła to, czego nie mogła przynieść Jagienka, bo i łaskę książęcą, i wiano273, jako jedynaczka, wielekroć razy większe. Widział już Maćko w duszy Zbyszka książęcym komesem274, panem na Bogdańcu i Spychowie, ba, w przyszłości i kasztelanem. Rzecz nie była niepodobna, bo mówiło się przecie w onych czasach o szlachcicu chudopachołku275: „Miał ci synów dwunastu: sześciu w bitwach legło, sześciu zostało kasztelanami276”. I naród, i rody były na dorobku do wielkości. Znaczne mienie mogło tylko pomóc Zbyszkowi na tej drodze, więc chciwość i pycha rodowa Maćka miały się z czego cieszyć. Nie brakło jednakże staremu powodów i do niepokoju. Sam jeździł niegdyś dla uratowania Zbyszka do Krzyżaków i przywiózł z tej podróży żelazny szczebrzuch277 pod żebrem, a oto teraz pojechał Zbyszko do Malborga jakoby wilkowi w gardziel. Zali278 doczeka się tam żony czy śmierci? „Nie będą tam na niego mile patrzyli – pomyślał Maćko – dopiero co zatłukł im przecie znacznego rycerza, a przedtem bił w Lichtensteina, one zaś, psiajuchy, miłują zemstę”. Na tę myśl zatroskał się stary rycerz wielce. Przyszło mu też do głowy, że nie będzie także bez tego, aby Zbyszko, jako „jest chłop prędki”, nie potykał się tam z jakim Niemcem. Ale o to mniejsza była trwoga. Najgorzej się obawiał Maćko, że go chwycą. „Chwycili starego Juranda i córkę, nie wzdragali się chwycić swego czasu samego księcia przy Złotoryi, czemu by zaś mieli Zbyszkowi pofolgować279”.

Tu przyszło mu do głowy pytanie: co będzie, jeśli młodzik, choćby sam uszedł z rąk krzyżackich, wcale żony nie odnajdzie? Na razie pocieszył się Maćko myślą, że mu zostanie po niej Spychów, ale była to krótka pociecha. Chodziło staremu mocno o mienie, ale chodziło niemniej o ród, o Zbyszkowe dzieci. „Jeśli Danuśka wpadnie jako kamień w wodę i nikt nie będzie wiedział, żywa-li czy umarła, nie będzie się mógł Zbyszko z drugą żenić – i wówczas nie stanie280 Gradów z Bogdańca na świecie. Hej! Z Jagienką byłoby inaczej!… Moczydołów też kwoka skrzydłami ani pies ogonem nie przykryje, a taka dziewka co rok by rodziła bez pochyby281 jako ona jabłoń w sadzie”. Więc żal Maćka stał się większy od radości z nowego dziedzictwa – i z tego żalu, z niepokoju jął znowu wypytywać Czecha, jako to było z tym ślubem i kiedy było.

A Czech na to:

– Mówiłem już wam, poczesny panie, że kiedy było, nie wiem, a czego się domyślam, na to nie przysięgnę.

– Czego się zaś domyślasz?

– Przeciem ja młodego pana nie odstępował w krzypocie282 i w izbie z nim razem spałem. Raz tylko wieczór kazali mi pójść precz, a potem widziałem, jak do pana poszli: sama miłościwa, a z nią panna Jurandówna, pan de Lorche i ksiądz Wyszoniek. Dziwowałem się nawet, bo panna miała wianuszek na głowie, alem myślał, że Sakramenta będą panu dawać… Może to było wtedy… Pamiętam, że pan kazał, abym go przybrał pięknie jak na wesele, ale myślałem też, że to dla przyjęcia Ciała Chrystusowego.

– A potem jakoże? ostali283 sami?

– I! – nie ostali sami, a choćby i ostali, pan wonczas284 i jeść nie mógł o swej mocy. A już byli po panienkę ludzie, niby od Juranda, i nad raniem285 pojechała…

– Nie widziałże jej Zbyszko od tego czasu?

– Oko ludzkie jej nie widziało.

Nastała chwila milczenia.

– Cóż myślisz – zapytał po chwili Maćko – oddadzą ją Krzyżacy czy nie oddadzą?

Czech począł trząść głową, po czym kiwnął ręką ze zniechęceniem.

– Wedle286 mojej głowy – rzekł z wolna – to ona już przepadła na wieki.

– Dlaczego? – zapytał prawie ze strachem Maćko.

– Bo gdyby mówili, że ją mają, to byłaby nadzieja. Można by się było skarżyć alibo okup zapłacić, alibo siłą ją odbić. Ale oni mówią tak: Mieliśmy jakowąś odbitą dziewkę i daliśmy Jurandowi znać, on zaś jej nie przyznał, a za nasze serce ludzi nam tylu nabił, że i dobra potyczka więcej nie kosztuje.

– To Jurandowi pokazywali jakowąś dziewkę?

– Mówią, że pokazywali. Bóg raczy wiedzieć. Może nieprawda, a może pokazali mu inną. To jeno prawda, że ludzi pobił i że oni gotowi przysiąc, że panny Jurandówny nigdy nie porywali. I to jest okrutnie ciężka sprawa. Choćby mistrz dał rozkaz, to mu też odpowiedzą, że jej nie mają. I kto im dowiedzie? Tym bardziej że dworscy w Ciechanowie mówili o Jurandowym liście, w którym stoi, że ona nie u Krzyżaków.

– A może nie u Krzyżaków?

– Prosim waszą miłość!… Już jeśliby ją zbóje porwali, to przecie nie dla czego innego, jeno dla okupu. A przy tym zbóje nie potrafiliby ni listu napisać, ni pieczęci pana ze Spychowa uczynić, ni zacnego pocztu przysłać.

– Prawda jest. Ale co Krzyżakom po niej?

– A pomsta nad Jurandową krwią? Wolą oni pomstę niż miód i wino, a że przyczyny mają, to mają. Straszny im był pan ze Spychowa, a co w ostattku sił uczynił, to do reszty ich rozjadło287… Mój pan też, słyszałem, na Lichtensteina rękę podnosił, Rotgiera zabił… Mnie Bóg pomógł, żem psubratu ramię skruszył. Hej!… prosim pięknie: czterech było, zatracona ich mać, a teraz ledwie jeden żywie, i to stary. My też zęby mamy, wasza miłość.

Nastała znów chwila milczenia.

– Roztropny z ciebie giermek – rzekł wreszcie Maćko. – A jakoże myślisz, co z nią uczynią?

– Kniaź288 Witold289 – potężny kniaź; mówią, że i cesarz niemiecki w pas mu się kłania – a co uczynili z jego dziećmi? Mało tu u nich zamków? mało podziemi? mało studzien? mało powrozów i pętli na szyję?

– Dla Boga żywego! – zawołał Maćko.

– Daj Bóg, żeby młodego pana nie pochowali, choć z książęcym listem i panem de Lorche pojechał, któren290 jest pan możny i książętom pokrewny. Hej, nie chciałem ja tu jechać, bo tam łatwiej by się potykać zdarzyło. Ale mi kazał. Słyszałem, jako raz mówił do starego pana ze Spychowa: „Zaliście wy chytrzy? – powiada – bo ja chytrością nie wskóram nic, a z nimi tego trzeba! Oj! powiada, stryk Maćko, ten by się tu przydał!” I z tej przyczyny mnie wysłał. Ale Jurandówny to i wy, panie, nie najdziecie291, bo ona może już na tamtym świecie – a przeciwko śmierci by292 i największa chytrość nie pomoże…

Maćko zamyślił się i dopiero po długim milczeniu rzekł:

– Ha! to nie ma i rady! Przeciwko śmierci chytrość nie pomoże. Ale gdybym tam pojechał, a dowiedział się choć tego, że tamtą zgładzili, to Spychów zostałby i tak Zbyszkowi, a sam mógłby tu wrócić i inną dziewkę brać…

Tu odetchnął Maćko, jakby jakiś ciężar zrzucił z serca, a Głowacz spytał nieśmiałym, cichym głosem:

– Panienkę ze Zgorzelic?…

– Ano! – odpowiedział Maćko – tym bardziej że sierota, a Cztan z Rogowa i Wilk z Brzozowej coraz gorzej na nią nastają293.

Lecz Czech zerwał się na równe nogi:

– Panienka sierota? Rycerz Zych?…

– To nie wiesz o niczym?

– Na miły Bóg! cóż się stało?

– Ba, prawda, jakoże masz wiedzieć, kiedyś tu prosto zajechał, a gadaliśmy jeno o Zbyszku! Sierota jest! Zych zgorzelicki po prawdzie nigdy w domu miejsca nie przygrzał, chyba że miał gości. Inaczej zaraz mu się w Zgorzelicach cniło294. Pisał ci tedy295 do niego opat296, że jedzie w gości do księcia Przemka oświęcimskiego297 i jego z sobą prosi. A Zychowi w to graj, ile że z księciem się znał i nieraz się z nim weselił. Przybywa zatem Zych do mnie i powiada tak: „Jadę do Oświęcimia, a potem do Glewic, a wy tu miejcie oko na Zgorzelice”. Mnie zaś zaraz coś tknęło i powiadam tak: „Nie jedźcie! pilnujcie dziedziny i Jagienki, bo wiem, że Cztan z Wilkiem coś ci złego zamyślają”. A trzeba ci wiedzieć, że opat298 ze złości na Zbyszka chciał dla dziewki Wilka albo Cztana, ale później, poznawszy ich obyczaj, sprał kiedyś obu lagą299 i ze Zgorzelic wyrzucił. I dobrze, ale nie bardzo, bo się okrutnie zawzięli. Teraz jest trochę spokoju, gdyż się wzajem poszczerbili i leżą, ale przedtem nie było i chwili pewnej. Wszystko na mojej głowie: obrona i opieka. A teraz Zbyszko znów chce, abym jechał… Jako tu będzie z Jagienką – nie wiem, ale tymczasem dopowiem ci o Zychu. Nie zważał na moje gadanie – pojechał. No i ucztowali, weselili się! Z Glewic jechali do ojca księcia Przemka, do starego Nosaka300, któren w Cieszynie włada. Aż tu Jaśko, książę raciborski301, z nienawiści ku księciu Przemkowi zbójów pod przewodem Czecha Chrzana302 na nich nasadził303. I książę Przemko legł, a z nim razem i Zych zgorzelicki, strzałą w tchawicę ugodzon. Opata cepem żelaznym ogłuszyli, tak że dotychczas głową trzęsie, o świecie nie wie i mowę bodaj na zawsze utracił. No, Chrzana stary książę Nosak od pana na Zampachu kupił i tak go udręczył, że najstarsi ludzie o podobnej męce nie słyszeli – aleć ni sobie męką żalu po synu nie zmniejszył, ni Zycha nie wskrzesił, ni Jagience łez nie otarł. Ot im zabawa… Sześć niedziel304 temu przywieźli tu Zycha i pochowali.

– Taki tęgi pan!… – mówił z żalem Czech. – Nie byłem ci ja już pod Bolesławcem ułomek, a on i jednego pacierza ze mną się nie zabawił i w niewolę mię wziął. Ale taka to była niewola, żebym jej był i za wolę nie pomieniał… Dobry, zacny pan! Dajże mu Boże światłość wiekuistą. Hej, żal, żal! ale największy panienki, niebogi.

– Bo i szczera nieboga. Poniektóra i matki tak nie miłuje, jako ona ojca miłowała. I do tego nieprzezpieczno305 jej siedzieć w Zgorzelicach. Po pogrzebie – jeszcze śniegiem nie zasypało Zychowej mogiły, już Cztan i Wilk na zgorzelicki dwór nastąpili. Szczęściem dowiedzieli się moi ludzie przedtem, więcem z parobkami w pomoc skoczył, i Bóg dał, żeśmy ich godnie306 sprali. Dopieroż po bitce dziewka, kiedy to nie ułapi mnie za kolana: „Nie mogem być Zbyszkowa, prawi, nie będem niczyja, jeno mnie od tych odmieńców ratujcie, bo prawi, wolałabym śmierć niż ich…” To ci mówię, nie poznałbyś teraz Zgorzelic, bom z nich kasztel307 prawy uczynił. Następowali308 jeszcze dwa razy potem, ale wiera, nie mogli dać rady. Teraz na czas jakiś jest spokój, bo jakom ci rzekł, poszczerbili się wzajem, tak że żaden ni ręką, ni nogą ruszyć nie może.

Głowacz nie odrzekł na to nic, tylko słuchając o Cztanie i Wilku, zgrzytać począł tak, jakoby kto skrzypiące drzwi otwierał i zamykał, a potem jął wycierać o uda swe potężne dłonie, w których widocznie uczuł swędzenie. Wreszcie z ust wyszło mu z trudem jedno tylko słowo:

– Zatraceny309

Lecz w tej chwili głosy jakieś ozwały się w sieni, drzwi otworzyły się nagle i do izby wbiegła pędem Jagienka, a z nią najstarszy z jej braci, czternastoletni Jaśko, podobny tak do niej jak bliźniak. Ona, dowiedziawszy się od zgorzelickich chłopów, którzy po drodze widzieli poczet, że jakowiś ludzie pod wodzą Czecha Hlawy jechali do Bogdańca, przeraziła się równie jak Maćko, a gdy powiedzieli jej jeszcze, że Zbyszka między nimi nie widziano, była niemal pewna, że stało się nieszczęście, więc przyleciała jednym tchem do Bogdańca, by się prawdy dopytać.

– Co się stało?… na miły Bóg! – poczęła wołać od proga310.

– Co się miało stać? – odpowiedział Maćko. – Żyw Zbyszko i zdrowy.

Czech skoczył ku pani i klęknąwszy na jedno kolano, począł całować kraj jej sukni, lecz ona wcale tego nie zauważyła, gdyż usłyszawszy odpowiedź starego rycerza, odwróciła głowę od ognia w cień i dopiero po chwili, jakby przypomniawszy sobie, że trzeba się przywitać, rzekła:

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

– Na wieki wieków – odpowiedział Maćko.

A ona, spostrzegłszy teraz Czecha u swych kolan, pochyliła się ku niemu.

– Radam ci, Hlawo, z duszy, ale czemuś to pana ostawił?

– Wysłał mnie, panienko miłościwa.

– Co przykazał?

– Przykazał jechać do Bogdańca.

– Do Bogdańca?… I co jeszcze?

– Wysłał po radę… i z pokłonem, z pozdrowieniem.

– Do Bogdańca, i tyla? No – dobrze. A sam gdzie?

– Między Krzyżaki pojechał do Malborga.

Na twarzy Jagienki odbił się znów niepokój.

– Zali mu życie niemiłe? Czegóż?

– Szukać, miłościwa panienko, tego, czego nie odnajdzie.

– Wiera, nie odnajdzie! – wtrącił Maćko. – Jako ćwieka311 nie utwierdzisz bez młota, tako i woli ludzkiej bez boskiej.

– Cóże prawicie? – zapytała Jagienka.

Lecz Maćko na pytanie odpowiedział takim pytaniem:

– Gadałże ci co Zbyszko o Jurandównie, bo jako słyszałem, to gadał?

Jagienka zrazu nie odpowiedziała nic i dopiero po chwili, przytłumiwszy westchnienie, odrzekła:

– Ej! gadał! A co mu wadziło312 gadać!

– To i dobrze, bo przez to łacniej313 mi prawić – odrzekł stary.

I począł jej opowiadać, co od Czecha słyszał, sam dziwiąc się, że chwilami opowiadanie przychodzi mu jakoś nieskładnie i trudno. Że jednak istotnie był człek chytry, a szło mu o to, by na wszelki wypadek nie „zlisić314” Jagienki, więc mocno nastawał na to, w co zresztą sam wierzył, że Zbyszko w rzeczy315 nigdy nie był mężem Danusi i że ona przepadła już na wieki.

Czech przyświadczał mu kiedy niekiedy, to kiwając głową, to powtarzając: „Przez Bóg, jako żywo!” lub: „Tak ono, nie inak316” – dziewczyna zaś słuchała ze spuszczonymi rzęsami na jagody317, o nic już nie dopytująca i tak cicha, że aż jej milczenie zaniepokoiło Maćka.

– No i cóż ty? – pytał skończywszy opowiadanie.

A ona nie odrzekła nic, tylko dwie łzy zabłysły jej pod spuszczonymi rzęsami i stoczyły się po policzkach.

Po chwili zaś zbliżyła się do Maćka i pocałowawszy go w rękę, rzekła:

– Niech będzie pochwalony.

– Na wieki wieków – odrzekł stary. – Tak ci to pilno do domu? Ostańże z nami.

Lecz ona nie chciała zostać tłumacząc się, że w domu nie wydała na wieczerzę. Maćko zaś, choć wiedział, że w Zgorzelicach jest stara szlachcianka Sieciechowa, która mogłaby ją zastąpić, nie zatrzymywał jej zbyt natarczywie, rozumiejąc, że smutek nierad318 świeci ludziom łzami i że człowiek jest jako ryba, która, poczuwszy w sobie grot ości, chowa się jak może najgłębiej na dno.

Więc pogładził tylko dziewczynę po głowie, a następnie odprowadził ją wraz z Czechem na dziedziniec. Ale Czech wywiódł konia ze stajni, dosiadł go i pojechał za panienką.

Maćko zaś wróciwszy, westchnął i kiwając głową, począł mruczeć:

– Głupi ten Zbyszko to ci jest!… Aże pachnie po onej dziewce w izbie!

I rozżalił się stary w sobie. Pomyślał, że gdyby tak Zbyszko zaraz po powrocie był ją brał, to może by już do tego czasu była radość i uciecha! Zaś teraz co? Byle go wspomnieć, to wnet jej łza z oka kapnie, a chłopisko światami chodzi319 i będzie tam gdzieś o tyny320 malborskie łbem bił, póki go nie rozbije, a w chałupie pusto, jeno zbroiska ze ścian się szczerzą. Nijaki pożytek z gospodarki, na nic zabiegliwość, na nic Spychów i Bogdaniec, skoro nie będzie ich komu zostawić.

Tu gniew począł burzyć w duszy Maćka.

– Poczekaj, powsinogo321 – rzekł głośno – nie pojadę ja za tobą, a ty rób, co chcesz!

Lecz w tej samej chwili zdjęła go jak na złość okrutna tęsknota za Zbyszkiem. „Ba, nie pojadę – pomyślał – a w domu to zaś usiedzę? Nie usiedzę! Skaranie boskie! Bo żeby tego juchy322 choć raz w życiu nie obaczyć – nijak nie może być! – Znowu tam jednego psubrata rozszczepił – i łup pobrał… Inny posiwieje, nim pas zyszcze323, a jego już tam książę opasał… I słusznie, bo siła324 jest chwackich325 pachołków między szlachtą, ale takiego drugiego chyba nie ma”.

I rozczuliwszy się całkiem, począł naprzód spoglądać po zbrojach, po mieczach i po toporach, które czerniały w dymie, jakby rozważając, co z sobą brać, a co zostawić, po czym wyszedł z izby, raz dlatego, że nie mógł w niej wytrzymać, a po wtóre, by kazać wysmarować wozy i dać koniom podwójny obrok.

Na podwórcu, na którym się już mroczyło, przypomniał sobie Jagienkę, która tu przed chwilą na koń siadała, i nagle zatroskał się znowu.

– Jechać, to jechać – rzekł sobie – ale kto tu będzie dziewczyny przed Cztanem i Wilkiem bronił! Bogdaj326 w nich piorun trzasł!…

Jagienka zaś jechała tymczasem wraz z małym Jaśkiem drogą leśną ku Zgorzelicom, a Czech wlókł się w milczeniu za nimi, z sercem przepełnionym miłością i żalem… Widział przedtem łzy dziewczyny, patrzał teraz na jej ciemną postać, zaledwie widną327 w mroku leśnym, i odgadywał jej smutek i ból. Zdawało mu się też, że lada chwila wyciągną się po nią z pomroki i gęstwiny drapieżne ręce Wilka lub Cztana – i na tę myśl porywała go dzika żądza bitki. Żądza ta stawała się chwilami tak nieprzeparta, że brała go ochota chwycić za topór lub miecz i razić328 bodaj sosny przy drodze. Czuł, że gdyby się dobrze zmachał, to by mu ulżyło. Rad by był wreszcie choć konia cwałem puścić, ale oni tam w przedzie jechali właśnie wolno, noga za nogą, nic prawie nie rozmawiając, gdyż i mały Jaśko, choć zwykle mowny329, widząc po kilku próbach, że siostra nie chce rozmawiać, pogrążył się także w milczeniu.

Lecz gdy już byli blisko Zgorzelic, żal w sercu Czecha przeważył nad gniewem na Cztana i Wilka. „Nie pożałowałbym ci ja i krwi – mówił sobie – byle cię pocieszyć, ale cóż, nieszczęsny, uczynię? Co ci powiem? Powiem chyba, że on ci się pokłonić kazał, i dajże Boże, aby ci to za pociechę starczyło”. Tak pomyślawszy, przysunął konia do konia Jagienki:

– Panienko miłościwa…

– To jedziesz z nami? – zapytała dziewczyna, ocknąwszy się jak ze snu. – A co powiesz?

– Bom zapomniał, co mi pan kazał wam powiedzieć. Na odjezdnym w Spychowie zawołał mnie i powiedział tak: „Podejmij pod nogi panienkę ze Zgorzelic, bo czy w złej, czy w dobrej doli nigdy jej nie zabaczę330, a za to, powiada, co dla stryjca i dla mnie uczyniła, niech jej Bóg zapłaci i w zdrowiu ją zachowa”.

– Bóg zapłać i jemu za dobre słowo – odrzekła Jagienka.

Po czym dodała takim jakimś dziwnym głosem, że w Czechu stopniało serce do reszty.

– I tobie, Hlawo.

Rozmowa urwała się na czas, lecz giermek rad był z siebie i z tego, co panience powiedział, w duszy bowiem mówił sobie: „Przynajmniej tego nie pomyśli, że ją niewdzięcznością nakarmiono”. Zaczął też zaraz wyszukiwać w swej poczciwej głowie, co by jej jeszcze znów takiego powiedzieć, i po chwili znów począł:

– Panienko…

– Co?

– To… niby… chciałem rzec, jakom i staremu panu z Bogdańca mówił, że tamta już przepadła na wieki i że on jej nigdy nie odnajdzie, choćby mu sam mistrz pomagał.

– To żona jego – odrzekła Jagienka.

A Czech jął kręcić głową:

– Taka ona i żona…

Jagienka nie odpowiedziała już na to nic, lecz w domu po wieczerzy, gdy Jaśko i młodsi bracia spać poszli, kazała przynieść dzban miodu i zwróciwszy się do Czecha, spytała:

– A może wolałbyś spać, bom chciała krzynę331 ugwarzyć332.

Czech, choć był zdrożon, gotów był gwarzyć choćby do rana, więc poczęli rozmawiać, a raczej on opowiadał znów szczegółowo wszystkie przygody Zbyszka, Juranda, Danusi i swoje.

249

luty (daw.) – groźny, srogi. [przypis edytorski]

250

któren – dziś popr.: który. [przypis edytorski]

251

rad (daw.) – zadowolony. [przypis edytorski]

252

rybitwa (daw.) – rybak. [przypis edytorski]

253

grobla – wał ziemny przecinający jezioro bądź bagno, usypany w celach komunikacyjnych. [przypis edytorski]

254

okrąglak – okorowany pień drzewa. [przypis edytorski]

255

młakach – teren podmokły. [przypis edytorski]

256

niepodobny (daw.) – niemożliwy. [przypis edytorski]

257

przeto (daw.) – więc, zatem, toteż. [przypis edytorski]

258

bawić (daw.) – przebywać. [przypis edytorski]

259

o ziem – dziś popr.: na ziemię. [przypis edytorski]

260

prawić (daw.) – mówić, opowiadać. [przypis edytorski]

261

poczesny – tu: szanowny. [przypis edytorski]

262

zdrożyć się – zmęczyć się drogą. [przypis edytorski]

263

cięgiem (daw.) – ciągle. [przypis edytorski]

264

jąć (daw.) – zacząć. [przypis edytorski]

265

Anna Danuta – (1358–1448), córka księcia trockiego Kiejstuta i Biruty, żona księcia mazowieckiego Janusza (było to najdłużej trwające małżeństwo w dziejach dynastii). [przypis edytorski]

266

dwie połowie – dziś popr.: dwie połowy (pozostałość tzw. liczby podwójnej). [przypis edytorski]

267

niepośledni (daw.) – nie byle jaki. [przypis edytorski]

268

Fryz a. Fryzyjczyk – mieszkaniec Fryzji, krainy nad Morzem Północnym, obecnie stanowiącej pogranicze Niemiec, Danii i Holandii. [przypis edytorski]

269

udać się (daw.) – spodobać się. [przypis edytorski]

270

łgać (daw.) – kłamać. [przypis edytorski]

271

tur – wymarły dziki ssak z rzędu parzystokopytnych. [przypis edytorski]

272

jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]

273

wiano – posag. [przypis edytorski]

274

komes – tu: wyższy urzędnik. [przypis edytorski]

275

chudopachołek (daw.) – niezamożny szlachcic. [przypis edytorski]

276

kasztelan – średniowieczny urzędnik, odpowiedzialny za ściąganie podatków, obronę i sądownictwo na terenie kasztelanii, to jest jednostki administracyjnej średniego szczebla. [przypis edytorski]

277

szczebrzuch – słowniki podają znaczenie: wiano panny młodej. Sienkiewicz prawdop. skontaminował to ze słowem ”brzeszczot”. [przypis edytorski]

278

zali (daw.) – czy. [przypis edytorski]

279

pofolgować (daw.) – potraktować łagodniej. [przypis edytorski]

280

nie stanie (daw.) – nie będzie więcej. [przypis edytorski]

281

bez pochyby (daw.) – niechybnie, na pewno. [przypis edytorski]

282

krzypota (daw.) – kaszel, u Sienkiewicza konsekwentnie: choroba. [przypis edytorski]

283

ostali (daw.) – zostali. [przypis edytorski]

284

wonczas (daw.) – wówczas, w tym czasie. [przypis edytorski]

285

nad raniem – dziś popr.: nad ranem. [przypis edytorski]

286

wedle (daw.) – według. [przypis edytorski]

287

rozjadło (daw.) – rozjuszyło, wprawiło we wściekłość. [przypis edytorski]

288

kniaź – książę. [przypis edytorski]

289

Witold Kiejstutowicz, zwany Wielkim – (ok. 1350–1430), wielki książę litewski, brat stryjeczny Władysława Jagiełły. W latach 1382–1385 oraz 1390 przejściowo sprzymierzony z Krzyżakami przeciw Jagielle. [przypis edytorski]

290

któren – dziś popr.: który. [przypis edytorski]

291

naleźć – dziś popr.: znaleźć. [przypis edytorski]

292

by – tu: choćby. [przypis edytorski]

293

nastawać (daw.) – upierać się przy czymś, domagać się czegoś. [przypis edytorski]

294

cnić się (daw.) – tęsknić za czymś, martwić się, nudzić. [przypis edytorski]

295

tedy (daw.) – więc, zatem. [przypis edytorski]

296

opat – przełożony w męskim zakonie kontemplacyjnym. [przypis edytorski]

297

Przemysław Oświęcimski – (ok. 1365–1406), książę cieszyński, zginął zamordowany w podróży. Kronika Długosza podaje błędną datę zajścia (1 stycznia 1400) lepiej, bo z dokładnością do miesiąca, dopasowaną do czasu akcji powieści. [przypis edytorski]

298

opat – przełożony w męskim zakonie kontemplacyjnym. [przypis edytorski]

299

laga – laska, kij. [przypis edytorski]

300

Przemysław I Noszak – (ok. 1336–1410), książę cieszyński, bytomski i siewierski. [przypis edytorski]

301

Jan II Raciborski, zwany Żelaznym – (ok. 1365–1424), książę raciborski od ok. 1380. [przypis edytorski]

302

Jerzy Chrzan – morderca księcia Przemysława Oświęcimskiego, stracony w publicznej egzekucji. [przypis edytorski]

303

nasadzić (daw.) – nasłać. [przypis edytorski]

304

niedziela (daw.) – tydzień. [przypis edytorski]

305

nieprzezpieczno (daw.) – niebezpiecznie. [przypis edytorski]

306

godnie (daw.) – porządnie, solidnie. [przypis edytorski]

307

kasztel (daw.) – zameczek, niewielka twierdza. [przypis edytorski]

308

następować (daw.) – atakować. [przypis edytorski]

309

zatraceny (z czes.) – zatraceni, skazani na potępienie (przekleństwo). [przypis edytorski]

310

proga – dziś popr.: progu. [przypis edytorski]

311

ćwiek – gwóźdź. [przypis edytorski]

312

wadzić (daw.) – przeszkadzać. [przypis edytorski]

313

łacniej (daw.) – łatwiej. [przypis edytorski]

314

zlisić (daw.) – zrazić, zniechęcić. [przypis edytorski]

315

w rzeczy (daw.) – w rzeczywistości. [przypis edytorski]

316

inak (daw.) – inaczej. [przypis edytorski]

317

jagody (daw.) – policzki. [przypis edytorski]

318

nierad (daw.) – niechętnie. [przypis edytorski]

319

światami chodzić (daw.) – daleko podróżować. [przypis edytorski]

320

tyny (daw.) – ogrodzenie, tu: mur. [przypis edytorski]

321

powsinoga (daw.) – włóczęga. [przypis edytorski]

322

jucha (daw.) – krew, tu jako przekleństwo. [przypis edytorski]

323

zyszczeć (daw.) – zyskać. [przypis edytorski]

324

siła (daw.) – wielu. [przypis edytorski]

325

chwacki (daw.) – śmiały, dzielny. [przypis edytorski]

326

bogdaj – oby (od: Boże, daj). [przypis edytorski]

327

widny (daw.) – tu: widoczny. [przypis edytorski]

328

razić (daw.) – uderzać. [przypis edytorski]

329

mowny (daw.) – gadatliwy. [przypis edytorski]

330

zabaczyć (daw.) – zapomnieć. [przypis edytorski]

331

krzynę (daw.) – trochę. [przypis edytorski]

332

ugwarzyć (daw.) – porozmawiać. [przypis edytorski]

Krzyżacy, tom drugi

Подняться наверх