Читать книгу Myśli - Giacomo Leopardi - Страница 4

Оглавление

MYŚLI


I.

Długo nie chciałem uwierzyć w prawdziwość tego, co powiem poniżej. Pominąwszy, że natura moja była zbyt od tych rzeczy odległa i że człowiek stara się zawsze sądzić drugich według siebie, nie byłem nigdy skłonny nienawidzieć ludzi, lecz przeciwnie, kochać ich. W końcu doświadczenie przekonało mnie prawie gwałtem; i jestem pewny, że ci czytelnicy, którzy mieli do czynienia z ludźmi wiele i na różne sposoby, przyznają mi, iż to, co właśnie zamierzam powiedzieć, jest prawdą. Wszyscy inni będą me słowa uważali za przesadne, dopóki doświadczenie, o ile nadarzy im się sposobność czynić prawdziwe doświadczenia na społeczności ludzkiej, nie postawi im wyraźnej prawdy przed oczy.

Powiadam tedy, że świat jest związkiem szubrawców przeciw ludziom dobrej woli i ludzi lichych przeciwko szlachetnym. Kiedy dwu szubrawców, lub więcej, znajduje się razem po raz pierwszy, łatwo i jakby po znakach poznają się między sobą i natychmiast się zrzeszają. A jeśli sprawy ich nie pozwalają na to, z pewnością czują bodaj wzajemną skłonność ku sobie i żywią dla siebie wzajem wielki szacunek. Jeśli jeden łotr wchodzi w układy i stosunki z innymi łotrami, zazwyczaj zachowuje się rzetelnie i nie oszukuje ich; jeśli z ludźmi uczciwymi, niemożliwa jest, iżby ich nie okpił i, dokądkolwiek go wiedzie jego pożytek, nie usiłował ich podkopać, chociażby to nawet były osobistości dzielne i zdolne mścić się. Spodziewa się bowiem, że, jak to mu się prawie zawsze udaje, zwycięży ich dzielność swoją zdradą. Widywałem wielekroć ludzi, którzy bali się bardzo szubrawca bojaźliwszego od nich, i człowieka rzetelnego, pełnego odwagi, który ze strachu brał stronę szubrawca. A nawet powiem wprost, że ludzie porządni zachowują się tak zawsze w podobnych okolicznościach: albowiem drogi człowieka dzielnego i uczciwego są znane i proste, zaś ścieżki gałgana są skryte i nieskończenie różne. Owoż, jak wszystkim wiadomo, rzeczy nieznane wzbudzają większy lęk, niźli znane; i łatwo jest ustrzec się zemsty ludzi szlachetnych, od niej bowiem zdoła cię zachować tchórzostwo i strach; lecz żaden strach ni tchórzostwo nie ustrzeże cię od prześladowań potajemnych, od zasadzek, ani nawet od ciosów jawnych, godzących w ciebie z ręki nieprzyjaciół nikczemnych. Wogóle w życiu codziennem najmniej lękają się ludzie prawdziwego męstwa, a to dlatego, że, pozbawione wszelkiego oszukaństwa, nie posiada ono całego tego aparatu, który czyni rzeczy strasznemi, i często mu się nie wierzy; zaś szubrawców lękają się także jako dzielnych, ponieważ wskutek złudzenia, wielekroć ich uważają za takich.

Rzadko zdarzają się szubrawcy biedni. Pomijając wszystko inne, jeśli człek zacny popadnie w ubóstwo, nikt mu nie pomoże, a wielu się nim bawi; lecz niechno szubrawiec zubożeje, wraz całe miasto spieszy z pomocą. Czemu tak jest, łatwo zrozumieć: oto rzecz naturalna, że dotykają nas niepowodzenia naszych towarzyszów i wspólników, gdyż takie same zdają się i nam grozić. Chętnie też, mogąc, zapobiegamy im, bo nie baczyć ich byłoby zbyt widoczną zgodą wobec siebie samych na to, że przy sposobności spotka nas to samo. Owóż szubrawcy, którzy w świecie przeważają liczbą i są najzasobniejsi, uważają innych szubrawców, chociażby nieznanych z widzenia, za swych towarzyszów i wspólników i w razie potrzeby czują się w obowiązku spieszyć im z pomocą, z racyi pewnego rodzaju związku, który, jak powiedziałem, istnieje między nimi. Wydaje im się nawet skandalem, żeby człowiek, znany jako szubrawiec, znachodził się w nędzy. Albowiem świat, który zawsze w słowach jest wielbicielem cnoty, w takich wypadkach łatwo nazywa nędzę karą, co wychodzi na wstyd i może także wyjść na szkodę ich wszystkich. To też o tym skandalu pamiętają tak skutecznie, że widzi się mało szubrawców, o ile nie są zgoła w cieniu pogrążonymi osobnikami, którzyby, popadłszy w nieszczęście, nie mogli spraw swych w znośny sposób załagodzić.

Przeciwnie ludzie zacni i wielkoduszni, jako różni od ogółu, uchodzą w jego oczach za istoty innego rodzaju. W następstwie nie tylko nie uważa się ich za wspólników i towarzyszów, lecz przeciwnie, odsądza od praw społecznych i, jak to zawsze widać, prześladuje się o tyle więcej lub mniej, o ile płaskość ducha i przewrotność czasu i narodu, w którym przebijają się przez życie, jest większa lub mniejsza. Bowiem, jak w ciałach zwierząt przyroda dąży zawsze do pozbycia się owych soków i pierwiastków, co nie zgadzają się z tymi, z których właściwie rzeczone ciała się składają, tak też w skupieniu wielu ludzi taż sama przyroda sprawia, że, kto wielce różni się od ich ogółu, zwłaszcza jeśli ta różnica jest także przeciwieństwem, tego za wszelką cenę usiłują zniszczyć lub wyświecić. Także zwykle spotykają się z nienawiścią zacni i szlachetni dlatego, że zazwyczaj są szczerzy i nazywają rzeczy po imieniu. Jest to przewina, której nie przebacza rodzaj ludzki, co nietyle nienawidzi sprawcy zła i zła samego, ile tego, który je nazywa po imieniu. To też wielekroć, gdy dopuszczający się zła otrzymuje bogactwa, zaszczyty i potęgę, ten, co je nazywa, schodzi na dziady: bo ludzie ochotnie gotowi są znosić wszystko od drugich, czy też od niebios, byle ich nie tykano słowami.

II.

Śledź życiorysy sławnych ludzi i jeśli będziesz brał pod uwagę takich, co są nimi nie dla pism swych, lecz dla czynów, z wielkim trudem i bardzo mało znajdziesz prawdziwie wielkich, którymby nie zabrakło już w pierwszych latach młodości ojca. Twierdzę, mówiąc o tych, co żyją z dochodów, że człowiek, który ma żyjącego ojca, jest pospolicie pozbawiony swobody ruchów i wskutek tego nic nie jest mocen uczynić na świecie: tembardziej, że równocześnie spodziewa się możności działania kiedyś i stąd nie troszczy się o zdobywanie środków własną pracą, co mogłoby być sposobnością do wielkich czynów. Lecz nie zawsze zachodzi ten wypadek, albowiem nierzadko ci, co dokonali wielkich rzeczy, byli albo zasobni, albo z pewnością dostatecznie zaopatrzeni w dobre warunki ze strony losu już od początku. Ale pomijając to wszystko, władza ojcowska u wszystkich narodów posiadających prawa, pociąga za sobą pewnego rodzaju niewolnictwo synów. Jako domowa, jest ona bardziej krępująca i daje się bardziej odczuwać, niż publicznie, a chociaż może być miarkowana przez same prawa, lub przez publiczne obyczaje, lub indywidualne właściwości osobników, zawsze wywołuje bardzo szkodliwy skutek: jest nim uczucie, które człowiek, posiadający żyjącego ojca, nosi wiecznie w duszy, a które wzmacnia w nim tłum opinią swoją jawną i nieuniknioną. Jest to uczucie poddaństwa i zawisłości, uczucie, że się nie jest wolnym panem siebie samego, że przeciwnie jest się, żeby tak rzec, osobą niezupełną, częścią i członkiem tylko i że się zawdzięcza swe imię raczej komuś drugiemu, niż sobie. Uczucie to, głębsze u tych, co byliby sposobni do czynów, ponieważ, mając bardziej rozbudzony umysł, są zdolni odczuwać i bystrzej spostrzegać prawdziwe swe warunki, prawie że nie może chodzić w parze, nie powiem już z wykonaniem, lecz uplanowaniem czegośkolwiek wielkiego. A skoro tak minie młodość, człowiek, który w wieku lat czterdziestu lub pięćdziesięciu poczuje poraz pierwszy samoistność, zbyteczna o tem mówić, nie doznaje bodźców, a gdyby nawet ich doznawał, nie miałby już ni pędu, ni sił, ni czasu do wielkich czynów. Tak też i tu sprawdza się, że nie można mieć na świecie żadnego dobra, któremuby nie towarzyszyło zło równej miary: albowiem nieoszacowana korzyść posiadania w młodości doświadczonego i miłośnie oddanego przewodnika, którym nie może być nikt tak, jak własny ojciec, jest połączona z rodzajem unicestwienia i młodości i życia wogóle.

III.

Mądrość ekonomiczną tego wieku można mierzyć obiegiem wydań, zwanych oszczędnemi, które zużywają mało papieru, zaś nastręczają nieskończoną strawę wzrokowi. Chociaż — w obronie oszczędnego zużywania papieru na książki — można dodać, że zwyczajem wieku tego jest drukować wiele, a nic nie czytać. Ze zwyczajem tym, łączy się także zarzucenie liter krągłych, których używano pospolicie w Europie w wiekach poprzednich i zastąpienie ich literami długimi z dołączeniem błyszczącego papieru. Rzeczy to piękne, chociaż ogromnie szkodliwe dla oczu podczas czytania, uzasadnione jednakże w czasach, w których drukuje się książki nie do czytania, lecz do oglądania.

IV.

To, co następuje, nie należy do myśli, lecz jest opowiadaniem, które tu podaję dla rozrywki czytelnika. Jeden mój przyjaciel i towarzysz mego życia, Antoni Ranieri, młodzieniec, który, jeśli żyje i jeżeli ludzie nie niweczą jego wrodzonych przymiotów, będzie dostatecznie oznaczony samem mianem, mieszkał ze mną w roku 1831 we Florencyi. Pewnego letniego wieczora, idąc przez via Buia, nalazł na rogu, blisko placu katedralnego, pod parterowem oknem pałacu, należącego obecnie do rodziny Riccardich, zwarty tłum ludzi, którzy wołali w przerażeniu: hu! upiór! I zajrzawszy przez okno do pokoju, gdzie nie było innego światła prócz tego, które wdzierało się do środka z miejskiej latarni, zobaczył jakby cień kobiety, która miotała ramionami tam i sam, a zresztą była nieruchoma. Lecz, mając w głowie inne myśli, przeszedł mimo i ani tego wieczora, ani dnia następnego nie przypomniał sobie tego zdarzenia. Następnego wieczora, usiłując o tejże samej godzinie przejść przez to samo miejsce, znalazł tłum ludzi większy, niż poprzedniego wieczora i usłyszał, że powtarzali z tym samym strachem: hu! upiór! I zazierając znów przez okno do wnętrza, zobaczył ten sam cień, który był bez ruchu, a tylko potrząsał ramionami. Okno było od ziemi nie wyżej nad wzrost człowieka, a jeden wśród tłumu, który wyglądał na dowcipnisia, rzekł: Gdyby mnie kto potrzymał na barkach, wlazłbym nań, żeby zajrzeć, co jest tam we wnętrzu. Na to Ranieri: Jeśli mnie podtrzymacie, wlezę ja. A kiedy ów powiedział: proszę wejść, wylazł mu na barki i znalazł koło kraty okna na podpleczu krzesła czarny fartuch, który, poruszany przez wiatr, sprawiał wrażenie miotających się ramion, a ponad krzesłem, opartą o toż samo podplecze kądziel, która wydawała się głową cienia. Wziąwszy ową kądziel do ręki, pokazał ją Ranieri zgromadzonemu ludowi, który rozprószył się z wielkim śmiechem.

Na co ta historyjka? Ku rozrywce, jak rzekłem już, czytelników, a poza tem z powodu podejrzenia, które żywię, że jeszcze może być nie bez pożytku dla krytyki historycznej i dla filozofii wiadomość, że w wieku dziewiętnastym, w samym środku Florencyi, najkulturalniejszego miasta Włoch, w którem ludność jest szczególniej inteligentna i cywilizowana, widzi się zjawiska, uchodzące za duchy, a będące kądzielami. A cudzoziemcy niechaj się tu powstrzymają od śmiechu, bowiem zbyt znaną jest rzeczą, że żaden z trzech wielkich narodów, które, jak twierdzą dzienniki, marchent á la tête de la civilisation, nie wierzy mniej w duchy od Włochów.

V.

W rzeczach tajemnych zawsze lepiej widzi mniejszość, w sprawach jawnych większość. Jest głupstwem w kwestyach metafizycznych przytaczać to, co się nazywa zgodą powszechną. Tej zgody niema się, także za nic w sprawach fizycznych, podpadających pod zmysły, jak np. w sprawie ruchu ziemi i w tysiącu innych. A przeciwnie jest rzeczą lekkomyślną i niebezpieczną i na dłuższy ciąg nieużyteczną, sprzeciwiać się mniemaniu większości w sprawach społecznych.

VI.

Śmierć nie jest złem, albowiem uwalnia człowieka od wszelkiego zła, a razem z dobrami zabiera pragnienia. Starość jest złem najgorszem: bo pozbawia człowieka wszystkich rozkoszy, zostawiając mu apetyt na nie, a przynosi ze sobą wszelkie boleści. Niemniej jednakże ludzie lękają się śmierci i pragną starości.

VII.

Istnieje, rzecz dziwna, pogarda śmierci i odwaga bardziej poniżająca i godniejsza pogardy od strachu. Jest to odwaga kupców i ludzi oddanych robieniu pieniędzy. Ci bardzo często, dla zysków choćby najmniejszych i dla brudnych oszczędności, uparcie odpychają wszelką przezorność i ostrożność potrzebną do zachowania siebie i rzucają się w krańcowe niebezpieczeństwa, w których nierzadko, marni bohaterowie, giną haniebną śmiercią. Widziało się wybitne przykłady tej haniebnej odwagi, nie bez tego, żeby za nią nie szły szkody i klęski ludzi niewinnych, podczas zarazy, zwanej pospolicie cholerą, która smagała rodzaj ludzki w ostatnich latach.....................................

Myśli

Подняться наверх